Od
2 tygodni obniżyłam wartość kaloryczną posiłków i to SPORO! Robię brzuszki, ćwiczę na twimmerze. Faktycznie, jestem w trakcie @, ale czułam się tak lekko, ze postanowiłam się zważyć i co? Zero zmian. Takie akcje podcinają skrzydła. Nie oczekiwałam cudów, ale chociaż pół kilo dałoby promyk nadziei.
W takim wypadku, gdy moje starania idą w las, a ja odmawiam sobie smakołyków i odstawiam chleb i zmieniaki, a to nic nie daje BĘDĘ DIETOWAŁA JESZCZE BARDZIEJ aż ta cholerna zołza ruszy wreszcie no! I poczekam aż okres się skończy, małpiszon wstrętny. Teraz na kolację wcinam trochę chudego twarogu z łyżeczką dzemu z róży. Do tego yerba mate.
W dniu dzisiejszym do mojej gębusi trafiły następujące produkty ;):
półtora szklanki mleka 1,5 %, pol papryki, pol kromki razowca, pol pomidora, 5 plastry chudej szynki, 5 paluszków, 2 łyki soki ananasowego i plaster ananasa - dosłownie, pomarańćza, kawałek gotowanego mięsa wielkości talii kart, surówka z warzyw, 2 ziemniaki, pol szklanki mleka, yerba mate, zielona herbata. Niby sporo, ale zamknęłam się w 1400 kcal prawda? Dziś policzyłam swoje zapotrzebowanie energetyczne dla leniwego jamochłona i wyszło mi 2400 - 2500, obniżę o tysiąc zostanie 1400. Tego się trzymam, dobrze robię? Doradźcie proszę!
Teraz czekają mnie jeszcze moje "kochane" brzuszki i twimmerowe kręcenie na boczki. Pal licho okres.