Ostatnio dodane zdjęcia
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 111589 |
Komentarzy: | 2275 |
Założony: | 8 września 2011 |
Ostatni wpis: | 2 lutego 2017 |
kobieta, 58 lat, Świętochłowice
160 cm, 73.20 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Przyzwyczailiśmy się myśleć, że słodki smak pokarmu oznacza, że nie
wpływa on najlepiej na nasze zdrowie - no, może za wyjątkiem owoców.
Cukier, zamiast krzepić, okazał się odpowiedzialny za próchnicę i
epidemię cukrzycy typu II, a jeden z bardziej popularnych jego
zastępców, aspartam, przekształca się w organizmie między innymi w
trującą formalinę...
Jednak takie przeświadczenie, jak każdy stereotyp, pod uważnym
spojrzeniem okazuje się błędne. Swego czasu (28 nr. - marzec, kwiecień
2003) Nexus zamieścił obszerny artykuł na temat ksylitolu
- słodziku, który zwalcza próchnicę, a nie jest to jego jedyne
prozdrowotne działanie. Teraz zaprezentujemy Państwu substancję, która
choć do słodzenia nadaje się w mniejszym stopniu, to jej używanie może
wyraźnie osłodzić życie. Chodzi o inulinę.
Na początku wypada powiedzieć, cóż to takiego jest i skąd się bierze.
Inulina należy do węglowodanów, czyli tej samej grupy związków
chemicznych co sacharoza (cukier), jednak jest zupełnie inaczej
zbudowana. Wyobraźmy sobie łańcuch, stosunkowo krótki, mający około 12
ogniw. Tak w przybliżeniu wygląda cząstka inuliny. Każde ogniwo, oprócz
pierwszego, to molekuła fruktozy - cukru owocowego. To pierwsze
natomiast jest cząsteczką glukozy. Zdarzają się cząstki inuliny mające
nawet 60 ogniw, jednak ten jej rodzaj jest niesłodki i ma zastosowanie
głównie w przemyśle, m. in. jako zamiennik tłuszczu. Natomiast średnia
dla jej słodkiej formy wynosi właśnie około 12 i z tego powodu jest ona
zaliczana do oligosacharydów (gr. oligos - niewiele,
nielicznie), czyli cukrów złożonych z niewielkiej liczby podcząsteczek.
Inulina występuje w naturze w niektórych roślinach, jak na przykład
oman, topinambur (słonecznik bulwiasty) czy cykoria. Służy im ona jako
magazyn energii, jako że poszczególne cząsteczki łańcucha są powiązane
wysokoenergetycznymi wiązaniami glikozydowymi, które roślina w miarę
potrzeby rozrywa za pomocą enzymów, uwalniając zawartą w nich energię.
Te wiązania stanowią jedną z najważniejszych jej cech.
Dostępna na polskim rynku inulina, otrzymywana z korzenia cykorii,
zawiera dodatkowo domieszkę wolnych cukrów stanowiącą około 7% jej
objętości, a składającą się z fruktozy, glukozy i sacharozy. Każde 100 g
inuliny zawiera też ok. 40 mg sodu, 7.5 mg potasu, 11.5 mg wapnia i
0.48 mg żelaza.
To tyle, jeśli chodzi o skalę mikroskopową. Gołym okiem możemy zobaczyć
biały, drobny, pylisty proszek, który przy zetknięciu z wodą bardzo
szybko ją wchłania lub się w niej rozpuszcza. Jeśli skosztujemy go
trochę, poprawi się wrażenie świeżości w ustach i poczujemy słodki smak -
mniej więcej 1/10 tej słodyczy, którą byśmy odczuli przy skosztowaniu
tej samej ilości cukru. Tłumaczy to, dlaczego inulina nie nadaje się do
słodzenia w takim stopniu jak typowe słodziki. Jednak smak stanowi w jej
przypadku miły dodatek do innych, znacznie ważniejszych dla naszego
zdrowia właściwości. Indeks glikemiczny inuliny wynosi 14, a
kaloryczność 1.6 kcal/g, co oznacza, że bez problemów mogą ją spożywać
osoby chore na cukrzycę i odchudzające się. Inulina jest błonnikiem
pokarmowym, a także prebiotykiem. Co to znaczy i dlaczego tak jest
dowiemy się, śledząc jej losy po spożyciu.
A zatem co się dzieje, kiedy inulina trafi do naszego przewodu
pokarmowego? Otóż długo, długo nic. Wiązaniom glikozydowym nie dają rady
ani enzymy zawarte w ślinie, ani soki trawienne żołądka, ani te
wydzielane przez trzustkę... Dopiero bakterie zamieszkujące jelito grube
potrafią sobie z nimi poradzić. Dodajmy - bakterie pożyteczne, wręcz
niezbędne do funkcjonowania organizmu, jak Bifidobacterium czy Lactobaccillus.
Produkują one enzymy rozrywające wiązania inuliny, ta zaś fermentując
rozpada się na prostsze formy cukrów, które stanowią dla nich doskonałą
pożywkę. Właśnie te dobroczynne dla pożytecznych bakterii właściwości
określa słowo „prebiotyk”. Z badań naukowych wynika, że około 40% masy
inuliny przekształca się w biomasę bakterii. Dalsze 40% trafia do
wytwarzanych przez nie cząsteczek krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych
(które między innymi pokrywają ochronną warstewką ścianki jelita
grubego), a resztę stanowi w większości kwas mlekowy, pomagający m. in.
ograniczyć populację bakterii gnilnych i drożdżaków. Jak widać, bardzo
mała część masy inuliny trafia do krwiobiegu jako cukry, a to właśnie
jest powodem jej niskiego indeksu glikemicznego i kaloryczności.
A co my z tego mamy, skoro korzystają głównie bakterie? Okazuje się, że
naprawdę sporo, gdyż żyjemy z nimi w prawdziwej symbiozie. Nie bez
powodu określa się je mianem „probiotyków” (z łaciny - „wspierających
życie”).
Otóż pożyteczne bakterie chronią nasze jelito przed infekcjami
spowodowanymi przez inne, mniej dla nas przyjazne szczepy (np. bakterie
gnilne), obniżając współczynnik ph jelita, m. in. za pomocą kwasu
mlekowego i produkując naturalne antybiotyki - działające też na grzyby i
wirusy. Wpływają korzystnie na system immunologiczny jelita, stopień
przepływu krwi przez błonę śluzową czy czynności lokalnego układu
nerwowego. Inulina jest często polecana osobom chorym na celiakię
(chorobę trzewną), właśnie ze względu na te właściwości. A to nie
koniec, gdyż substancje wydzielane przez przyjazne szczepy mają dla nas
inne korzystne skutki - jak choćby ochrona przed rakiem lub zapaleniem
jelita grubego, zwiększenie wchłaniania takich kluczowych mikroelementów
jak wapń, magnez, cynk czy żelazo... Stwierdzono nawet wpływ spożywania
inuliny na mineralizację kości, co oznacza, że odpowiednio karmione te
miłe stworzonka chronią nas również przed osteoporozą. A także,
wpływając na metabolizm cholesterolu, przed niedoborami hormonów
płciowych (których cholesterol jest prekursorem). Kolejne korzyści
oferowane nam przez probiotyczne bakterie to pomoc w usuwaniu
promieniotwórczego strontu z naszego organizmu i neutralizacja znacznej
części toksyn pokarmowych (dzięki czemu nasza wątroba jest mniej
obciążona). Wpływają one też na zmniejszenie wydalania azotu przez nerki
oraz obniżają produkcję amoniaku w jelitach.
Kolejną korzyścią są wytwarzane przez te bakterie krótkołańcuchowe kwasy
tłuszczowe, na przykład octowy czy propionowy. Oprócz osłaniania
śluzówki jelita wpływają one na metabolizm glukozy, obniżając jej poziom
we krwi, a także na metabolizm tłuszczów - z takim samym skutkiem. Są
także regulatorem wzrostu oraz głównym źródłem energii dla komórek
nabłonkowych okrężnicy.
Podsumować tą wyliczankę możemy jednym hasłem - karmmy przyjazne bakterie! Najlepiej inuliną...
Przy okazji należy zaznaczyć, że inulina dodana do produktów spożywczych
zmniejsza de facto ich kaloryczność w określonej masie (ciasto
zawierające inulinę ma mniej kalorii niż ta sama jego ilość bez tego
dodatku), co czyni ją przydatną dla osób odchudzających się.
Jak widać, korzyści z jej spożywania są liczne i wyraźne. Pozostaje jeszcze pytanie, z czym to się je...
Właściwości higroskopijne inuliny czynią ją doskonałym zagęstnikiem do
zup czy sosów (w miejsce tradycyjnej białej mąki), jeśli tylko przyjdzie
nam ochota na przydanie im odrobiny słodyczy. Po roztarciu z olejem i
dowolnymi dodatkami otrzymujemy słodką pastę (musimy jednak chronić ją
przed kontaktem z wodą), którą możemy posmarować na przykład naleśnik...
Sporządzony z dodatkiem inuliny oczywiście, bowiem sprawdza się ona
doskonale jako składnik ciasta, dodając smaku właśnie naleśnikom,
plackom, pączkom i omletom, a ciastka i ciasta (a jeśli któryś z
czytelników jest na tyle ambitny, także domowy chleb), zachowują dłużej
świeżość; natomiast ciasteczka przyjemniej chrupią w ustach. Inulinę
możemy również dodać do wszelkiego rodzaju produktów mlecznych - w tym
mleka sojowego - jak jogurt, kefir czy zsiadłe mleko. Także do deserów,
takich jak budyń, kisiel, galaretka czy kogiel - mogiel... A to dlatego,
że gotowana z wodą inulina zyskuje postać galaretki, a także gładkość i
smarowność, dzięki czemu może częściowo zastąpić różne skrobie oraz
tłuszcz - zmniejszając tym samym, jak było wspomniane, kaloryczność
pokarmu. Jest też dobrym stabilizatorem emulsji (na przykład majonezów)
oraz piany białkowej. W domowej kuchni można ją jeszcze dodawać do past
warzywnych, twarożków, pasztetów - wszędzie tam, gdzie przyda się coś
stabilizującego, zagęszczającego lub wiążącego.
Pozostaje jeszcze kwestia, ile jej możemy zjeść. Bowiem choć inulina ma
cechy żywności funkcjonalnej (takiej, której działanie nie ogranicza się
do dostarczania kalorii i niezbędnych składników) i teoretycznie nie
trzeba się ograniczać, jednak niektóre kraje UE zalecają spożywanie do
20g inuliny dziennie. Dotyczy to zwłaszcza osób, które dopiero zaczynają
swoją z nią przygodę, a to ze względu na możliwe działanie
przeczyszczające, jakie niekiedy wywiera na „nieoswojone” jelita.
Tak więc na początku nie należy przesadzać, choć jeśli się już posmakuje inuliny, może to być niełatwe...