Skończyła się chwilowo laba. Wczoraj do pracy na nóżkach, potem przeszłam się do baru sałatkowego i dookoła starego miasta, deszcz mnie zlał, mimo że miałam parasol - tylko głowę i tors miałam suche. Dotarłam do dentystki. Wycięli mi to coś, co mi wyrosło na wewnętrznej ściance policzks/wargi. Nie bolało, bo było znieczulone, ale dlubała się z tym przrz przeszło godzinę. Krwi było sporo. Potem szycie - od wewnątrz szwy rozpuszczalne, na zewnątrz nierozpuszczalne. Lód na twarz, 900 zł do kasy i do widzenia. Deszcz sobie przestał padać, więc ja z tym lodem przeszłam jeszcze 7 km (poszłam sobie na około do hipermarketu, żeby kupić jakieś paćkate jedzenie). Międzyczasie znieczulenie przestało działać i zaczęło to rozbybranie w ustach boleć. Dentystka mówiła, żebym po dwóch godzinach zjadła jakiś posiłek, ale myśl o tym, że cokolwiek miałoby mi tam dotrzeć w okolice rany mnie sparaliżowała i nic już nie jadłam. Wypiłam tylko czarną gorzką kawę z termosa, którą rano zrobiłam.
Parę słów zamieniłam z mężem, ale mówienie powodowało ból, więc poszłam spać.
W nocy przygryzłam sobie ranę przez sen i gmyrałam w tym językiem, więc obudził mnie dyskomfort. Ale odczekałam i zasnęłam. Dzięki temu wczesnemu (nooo... 23:30) pójściu spać osiągnęłam znowu rekordowy wynik snu. Nie dość, że długo, to jeszcze efektywnie.
Apka oceniła na 98/100.
To przebudzenie z powodu przygryzienia rany trwało raptem 5 minut!
Dentystka mówiła, żeby w razie bólu wziąć jakiś paracetamol lub ibuprofen, ale ja lubię wyzwania i uznałam, że zażyję dopiero na granicy wytrzymalności, a do tej było jeszcze daleko. Idea fajna, ale przy migrenach się nie sprawdzała kompletnie, bo jak już decydowałam się na zażycie tabletki, to było za późno i organizm ją zwracał. No ale migren już nie miewam - albo to wynik przekłucia uszu w odpowiednich miejscach, albo kwestia wieku. A najprawdopodobniej jedno i drugie.
Dziś opuchlizna nieduża, ale troszkę jest. Ból z jakichś 4,/10 zjechał do 1-2/10. Oby tak dalej, bo mam w planie coś zjeść, chociaż się boję. A potem iść spacerkiem do pracy. W zasadzie mógłbym zostać i się byczyć w domu (szefowa zrozumie, jeśli jej powiem, że jestem po zabiegu), ale mi się chce iść.
We wtorek ściąganie szwów, a potem jadę z dziećmi do Wrocławia.
Niestety na razie z biegania nici, no bo mam te nici, ogólnorozwojowe też muszą poczekać. Ale chodzić mogę. Więc w zasadzie nie muszę jakichś zmian w misce czynić, ale czynię, bo mam w planie przejście na dietę paćkowo-połpłynną. Mam deserki białkowe zakupione, może sobie zrobię jakąś zupę. Dawno zupy nie jadłam. Mąż się ofiarował, że mi coś zrobi, pomoże, ale chcę być samodzielna. Jeszcze mi się ta pomoc kiedyś przyda.
Aha, ten wycinek wysłali do badania histopatologicznego, ale na puerwszy rzut oka to było to, co podejrzewała, czyli zatkany i przerośniętych gryczoł ślinowy. Tak że uważajcie i nie przygryzajcie sobie policzków, bo takie rzeczy się robią. Małe gówienko, a daje popalić i przede wszystkim kosztuje słono.