Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ggeisha

kobieta, 53 lat, Kraków

162 cm, 73.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

7 czerwca 2022 , Komentarze (31)

Co zrobić z wiszącą skórą na brzuchu? Problem nie dotyczy mnie, tylko mojej córki. Schudła sporo, ale wcale nie szybko. Przeszło rok schodziła do prawidłowej wagi. Jest bardzo młoda, ale we wszystkich gabinetach kosmetycznych twierdzą, że tylko plastyka i wycięcie tej skóry pomoże. Tylko, że ona nie chce operacji. Pogrzebałam, poczytałam, poleciłam jej suche masaże szczotką i różne balsamy. Ale nie wiem, czy to cokolwiek da. 

Ja bym na jej miejscu robiła plastykę, ale ona nie chce o tym słyszeć i wciąż się łudzi, że to zejdzie. Prawdę pisząc, ta luźna skóra wygląda dużo gorzej niż sadełko. 

No i tak.

A u mnie bez zmian. Stabilizacja, jak lubię.

Przymierzam się pomału do jakiegoś wpisu o żywiołach. Ja mam dominujące dwa sprzeczne, i nie jest to ogień i woda :) 

28 maja 2022 , Komentarze (9)

Kilka razy w życiu miałam stany alternatywne. Doświadczenia, o jakich fizjologom (ani filozofom) się nie śniło. Opisać tego nie sposób, bo nie ma na to słów, ale same obrazy postaram się tu przedstawić.

1. Pierwszy raz to było na wakacjach, nad morzem. Byli moi rodzice, ja, moja siostra i kuzynka. Ja miałam jakieś 7-8 lat, moja kuzynka rok więcej, a siostra dwa lata więcej. I z tą kuzynką wybrałyśmy się na spacer nad morze przez las. Las sosnowy, do morza jakieś kilkaset metrów. Okolica wczasowa, więc mnóstwo turystów, w lesie wszystko wydeptane, żadnych grzybów, jagód. Idąc jedną z wielu dróżek zobaczyłyśmy z boku ścieżki taką jakby zasłonę z krzaków. Był tam taki rów, a potem wzniesienie, może na metr lub półtora. W tej zasłonie było małe "okienko", jak buli na statku. No i my postanowiłyśmy przeleźć przez to okienko. Chyba ja polazłam pierwsza, ale nie pamiętam już. Pamiętam natomiast, że obie, kiedy się tam przedostałyśmy stanęłyśmy jak wryte. Nie byłyśmy w stanie się odezwać. Stałyśmy w magicznym leśnym ogrodzie. To było okrągłe, w środku i na obwodzie rosły dość sporej wielkości jałowce, a może inne iglaki, poniżej krzewy malin i jeżyn. Niżej krzewinki jagód i poziomek. Wszystko obsypane owocami. Krąg ścieżki z soczystozielonej trawy. To wszystko rosnące w takim  absolutnie nienagannym porządku, jakby wyszło spod ręki bardzo dokładnego ogrodnika. Tylko, że nie było tam śladu ludzkiej ingerencji. Na gałązkach rozpięte były pajęczyny (chyba krzyżaków), na nich kropelki rosy lśniące w porannym słońcu jak diamenty. Czułyśmy się obie jak w jakieś świątyni. Niczego nawet nie śmiałyśmy dotknąć. Wyszłyśmy stamtąd oniemiałe. Chciałyśmy zabrać tam moją siostę, żeby jej to pokazać, ale nigdy nie znalazłyśmy już tego miejsca. Taka naturalna mandala. Moim rodzicom nawet tego nie powiedziałyśmy. Nikt by nam w to nie uwierzył.

2. Drugi raz to było w Stuttgarcie. Mój tato tam wtedy pracował, a ja odwiedziłam go w czasie wakacji. Wtedy byłam już starsza, prawie pełnoletnia. Mój tato siedział w pracy, a ja miałam do niego przyjechać na rowerze. Przez las. Tam były takie ścieżki rowerowe, ale ja mając dużo czasu kluczyłam sobie między nimi. No i się zgubiłam. Słońce skłaniało się ku zachodowi, a ja wylądowałam na dzikiej polanie zarośniętej wysokimi różowymi kwiatami. Na samym środku stał ogromny dostojny jeleń z wielkim porożem patrząc na mnie bez cienia lęku. I wtedy też stanęłam jak zahipnotyzowana. Gdzieś znikł czas. Była tylko ta chwila i jej przekaz. Bezsłowny, wprost do samego rdzenia.

3. Trzeci raz na wczasach z kursem prawa jazdy w Zakopanem. Miałam skończoną 18-tkę. To była chyba ostatnia noc. Albo przedostatnia, nie pamiętam. Wiem, że wszyscy tam imprezowali, chyba oblewając egzaminy, a ja jakoś odczułam potrzebę, żeby wyjść. Poszłam... oczywiście do lasu. Była noc, koło północy. Szłam wzdłuż strumienia na tamę. I wtedy też odczułam CHWILĘ. Kiedy wszystko i nic stały się równoczesne. Byt z niebytem. Tam nie było żadnych scen przyrody. Nie musiało być. Takie rozmycie zmysłów w przestrzeni. I takie "AHA"! Jakby opadła zasłona i nagle widziało się wszystko, we wszystkich czasach i miejscach. 

4. No i nasza leśna anomalia. To raptem kilka lat temu. Szłyśmy z siostą i moją młodszą córeczką przez las. W okolicach chatki, gdzie przebywam obecnie. No fakt, miałyśmy nadzieję na jakieś grzybki, bo to jesień była. Ale wszystko już wyzbierane. No ale przy drodze była taka dość wysoka, na jakieś 3-4 metry skarpa. No i rósł tam rydz. Więc tak mówię, żebyśmy się wspięły. Wlazłyśmy na tę ścianę, a tam takie pólko, może 10×10 m, ale nie dało się stanąć, ani kroku zrobić, bo tam był dosłownie dywan z rydzów! Przez kilka dni nosiliśmy pełne kosze. Podczas, gdy wokoło w ogóle prawie grzybów nie było. Jeszcze do dziś jemy marynaty :D W każdym razie to pierwsze wrażenie było szokujące. Może nie takie magiczne, jak poprzednie, ale aż w głowie się kręciło.


Zauważcie, że wszystkie te zdarzania miały miejsce w lesie. Przypadek?

Miałam jeszcze kilka nieziemskich spotkań i doświadczeń, ale ich nie opiszę, bo są zbyt osobiste. 

A dziś pozdrawiam z lasu:

Właśnie kwitnie czosnek niedźwiedzi i wszystko pachnie ogórkami kiszonymi :D

A w chatce złapałam myszę do żywołapki. Leśną :) Wypuściłam dość daleko. Mam nadzieję, że nie wróci.

27 maja 2022 , Komentarze (11)

Pisałam już na temat lasu. Nie potrafiłabym żyć bez drzew. Zawsze kiedy ktoś pyta, czy wolę morze, czy góry, myślę sobie, że wolę las. Gdziekolwiek, może być przy morzu, może być w górach lub na równinach.

Najbliższa mi postać z bajek, to baba Jaga z chatki w lesie :D

No, może dzieci bym nie jadła, ale poza tym wszystko się zgadza.

Okej.

Byłam dzisiaj z moją młodszą córeczką na uczcie.

Ale nie jedzeniowej, tylko muzycznej. Ciekawe, czy ktoś pozna tę dziewczynę:

Albo tu jest lepiej widoczna:

Albo tu:

Prawdę powiedziawszy ostatni raz byłam na koncercie rozrywkowym za gówniaka. A tu mnie dziecię wyciągnęło. 

Fajnie się bawiłyśmy.

A potem wsiadłam w samochód i pojechałam o północy do mojej chatki na skraju lasu. Ach, te drzewa za oknem! 

26 maja 2022 , Komentarze (6)

...spokojnie. Biegam, bo mi moja fizjo już pozwoliła, a nawet zaleciła. Dała mi też jedno fajne ćwiczonko. To sobie ćwiczę, jak nie zapomnę. Chodzę też sobie na spacery po płaskim i po górkach. Ostatnio jak mam wolny dzień, to wywożę się busem gdzieś daleko i wracam szlakiem, poznając nowe tereny. Las. Las uwielbiam. To moje miejsce na ziemi. Las mnie uspokaja, otula. Lasem oddycham. 

O diecie już zapomniałam na dobre. Jem sobie co chcę i kiedy chcę. W tym słodycze, ale teraz pewnie w większości zastąpię je owocami. Słodycze głównie bez cukru, nie ze względu  na kalorie, tylko na IG i skoki insuliny. W zasadzie nie jem pieczywa. Czasem zjem, jak mi coś odbije, bo mam ochotę na chałkę czy obważanka albo bułę z makiem. Ale na co dzień raczej nie jadam. Chyba, że mi mój mąż upoluje piętki z ośmiu ziaren, ostatnio chyba wygrywa zawody z innym amatorem tych piętek, bo przynosi ich dużo, a ja... mrożę, bo nie daję rady codziennie jeść pieczywa. Po prostu nie mam takiej potrzeby. 

Bardzo objadam się natomiast owocami i batonami proteinowymi. Moje ulubione to matrixy (wszystkie smaki) i f**king delicious - z tych odkryłam wegańskie o smaku brownie, chyba najlepsze batony, jakie jadłam. 

Aha, no i ser. Twarożek tłusty. Obowiązkowo codziennie na śniadanie połówka takiego 350-g twarożku. Do tego rzodkiewki, lub na szybko obrana i pokrojona biała rzodkiew. Zatyka na kilka ładnych godzin. Od chyba pół roku, jak nie dłużej takie śniadanko u mnie króluje i zastanawiam się tylko, kiedy mi się znudzi. Pewnie jak wyjadę gdzieś, gdzie nie będzie TEGO twarożku, bo inny mi nie smakuje.

W ogóle dużo jem. 

Wagowo nie mam pojęcia ile ważę i niech tak zostanie. Za miesiąc mam badania okresowe, więc pewnie mnie zważą, a jak nie, to nadal nie będę wiedzieć. Po co mi ta wiedza? Noszę ubrania w rozmiarze 38-40 i dobrze się z tym czuję. Mogłabym może schudnąć sobie jeszcze, bo troszkę tam mam jakichś krągłości, ale w sumie... lubię je. 

13 maja 2022 , Komentarze (15)

Jak w tytule.

Ma to sens tylko w sytuacji zmiany nawyków żywieniowych. Przez tydzień-dwa, miesiąc to już dla mocno niekumatych. 

Mamy naturalny, doskonały mechanizm, który nam określa ile, kiedy i co powinniśmy jeść. 

W zależności od:

- aktywności

- wieku

- wagi/wzrostu

- fazy cyklu

- chorób

- temperatury i ciśnienia

- poziomu stresu

- gospodarki hormonalnej

- sytacji w dany dzień

- tego, co jedliśmy wcześniej

nasz mechanizm daje sygnały: "zjedz coś", "zjedz dużą porcję", "zjedz coś tłustego/zapychajacego/mokrego/kwaśnego/.. ", "zjedz kanapkę/kawałek sera/jabłko", "nie potrzebujesz jedzenia" itp.

Nie działa?

Oczywiście, że działa, tylko tego można nie słyszeć, bo się to przygłusza myśląc, że się jest mądrzejszym od swojego organizmu. Nie jest się! Przez zaprzeczanie mądrości organizmu osiąga się nadwagę, stres, choroby, konflikty wewnętrzne.

Wszystko działa, tylko trzeba się nauczyć słuchać i nie być przemądrzałym ignorantem. Do słuchania ciała potrzeba pokory. 

Dobra, jeśli się obudzi, kiedy waga pokazuje wynik poza zakresem, a nasze jedzenie nie służy odżywianiu, tylko zaspokajaniu braków emocjonalnych, to nie oznacza, że ciało jest głuche, tępe i należy je ujeździć jak rozpasanego konia. To nie wyjdzie. Nigdy. Zawsze, do końca życia trzeba wówczas być na diecie, trzymać ciało w piwnicy przypięte łańcuchami i stosować autoagresję. 

Jak pisałam, na początek to liczenie kalorii, białek, tłuszczów, węglowodanów, ma sens, bo trzeba przywrócić naturalny stan zdrowia i usłyszeć swoje ciało. Na początek. Kiedy już się usłyszy, zaufa, zgodzi, to zapomnij o tabelkach, liczbach. Tym bardziej, że to i tak bardzo przybliżone wartości. Bardzo!


I jeszcze raz:

Mamy naturalny, doskonały mechanizm, który nam określa ile, kiedy i co powinniśmy jeść.

Ja ostatnio mam mniej ruchu (bo mam więcej pracy), biegam tylko 2 razy w tygodniu i to nie więcej niż 14 km i, uwaga, jestem bardziej głodna. Bo tak. Jem do zaspokojenia głodu, to, na co mam aktualnie ochotę, a z tym bywa bardzo różnie. Teraz na śniadanie nie wystarczy mi 150-200 g tłustego twarogu z rzodkiewkami (chociaż nadal regularnie, codziennie to jem, bo mam taką fazę i uwielbiam), muszę dojeść pieczywo, garść bakalii, batona proteinowego itp. I co? I nic. Nadal ubranie leży identycznie, wyglądam tak samo, jak biegając 5 razy po 22-25 km. Nie mam kompulsów, jem wszystko. Słodycze też. Pojęcia nie mam ile jem kalorii ani ile ważę i mam to nadal baaaardzo głęboko w doopie. 

Jestem zgrabna, zdrowa, szczęśliwa i wyluzowana. Ten kontakt z ciałem jest mega uwalniający.

Nie wiem, co wpływa na mój obecny przyspieszony metabolizm i tak na dobrą sprawę wcale nie muszę tego wiedzieć. Wszystko się pięknie reguluje i działa bez zgrzytów. 

9 maja 2022 , Komentarze (13)

Złudne życie w alternatywnej rzeczywistości. W trybie warunkowym. 

To oszustwo.

"Kiedy tylko schudnę, nagle stanę się innym człowiekiem. Będę promieniała pozytywną energią, nagle cały świat mnie ujrzy, doceni, pokocha. Będę godna zainteresowania i będę piękna. Pewna siebie i szczęśliwa."

Większych bzdur nikt chyba nie wymyślił. Jak nie masz teraz, to nie będziesz mieć tego po schudnięciu, czy przeprowadzce, czy zarobieniu miliona. Szczęście to nie coś, co można dostać w zamian za jakieś poświęcenie czy wysiłek. To stan umysłu niczym nie uwarunkowany. Nie odkładany na kiedyś. Albo to łapiesz już, teraz, albo ucieknie. 

Złap.

I zobacz, jak zmieni się Twój świat. Jak mało ważne stanie się to dążenie do ideału. Jesteś u celu. Stale. Gonisz cienie, zamiast odwrócić twarz ku słońcu.

----

Kolejny dzień. Niby jestem kompletna. A znów odkrywam coś nowego. Innego. Lub znanego, lecz zapomnianego. 

Życie. Proces. Tworzenie, odkrywanie, nauka. 

Patrzę na zewnątrz. I do środka. 

Teraz mam okres odkrywania i oswajania słabości. Pozwalania sobie na błędy, na smutki, wzruszenia i sentymenty. Chcę sobie pobyć miękką. Bo tak. Takiej siebie miałam niewiele. 

Może jutro przyjdzie ubrać inny garniturek. Ale dzisiaj życie jest wokół subtelnych kształtów. I dziś moja dieta jest delikatnością. 

Dobranoc. 

7 maja 2022 , Komentarze (13)

Ostatnio bardzo popularny stał się temat ciałopozytywności. Niezależnie od tego, czy ciało jest zdefektowane, z pryszczami, rozstępami, znamionami, nadwagą czy niedowagą, jakiekolwiek by to ciało było, pokazuje się je w pełnej krasie, bez zasłon, filtrów. Bez uprzedzeń. Jest jakie jest - i w tym tkwi piękno.


Jesteś piękna jakkolwiek wyglądasz. Jesteśmy wciąż atakowani kanonem piękna. Modelka z okładki czasopisma, która została przerobiona w Photoshopie, to ideał, do którego się porównujemy i dążymy  Trzeba dążyć do ideału. Trzeba?

A jeśli ważysz 120 kg to co? Schowaj się, zaprzecz, ubieraj się w worki jutowe, a najlepiej nie wychodź z domu, bo jeszcze komuś zaburzysz poczucie estetyki. Serio?

Czujesz się źle, ociężale, męczysz się i boisz się o zdrowie, to zrób coś. Konkretnie zatroszcz się o własne ciało. Zdrowo go odżywiaj, wyjdź na spacer. Taki, który da Ci satysfakcję. Nie karaj się, nie krzywdź, nie katuj. Ciało jest Twoim przyjacielem, Twoim narzędziem, pojazdem. Czy tak naprawdę ważne jest, czy wygląda tak samo jak ten z garażu obok? Jakie to ma znaczenie? Bo szukasz miłości i uważasz, że znajdziesz, jak karoseria będzie lśniła? Może znajdziesz, ale na pewno nie będzie to miłość. Nie skierowana do Ciebie. To nie ta bajka.
Masz rozstępy, blizny, fałdy skóry? Noś je z dumą. Masz 20-30-50 kg nadwagę? Uuuu... Jeśli dobrze się z tym czujesz, to noś ją z dumą. Na pewno nie wolno Ci jej zwalczać, bo to agresja skierowana do własnego ciała. Możesz ją zredukować, ale nie stawiaj problemu na głowie.

Druga strona medalu wygląda tak, że pojawiają się głosy, jakoby ciałopozytywność wymyśliły grube i brzydkie kobiety, żeby znaleźć wymówkę na brak dbania o siebie. Bo jeśli się ten nurt ugruntuje, to pozwoli na bezkarne epatowanie otyłością i defektami. 

Tylko że... na dobrą sprawę, komu to właściwie przeszkadza? 

1 maja 2022 , Komentarze (22)

Kiedyś, w dzieciństwie, spotkałam się z dialogiem dwóch kobiet. Nastolatki, zachlyśniętej swoją młodością i pięknem i starszą kobietą, którą ta nastolatka traktowała z taką dozą lekceważenia, pogardy, drwin. Dziewczyna śmiała się z tej starszej kobiety twierdząc "eee, ty jesteś taka stara (czytaj: niepotrzebna, brzydka, zużyta)". A ta wiekowa pani odpowiedziała jej: "tak, jestem stara, ale ja już byłam młoda, a czy Ty będziesz kiedyś stara?".

Wiem, że ten dialog mną wstrząsnął i zmienił moją wizję starości na całe życie. Od dziecka czułam, że starość to jest coś fajnego. Taki etap wolności, mądrości i ulgi. Nigdy starości nie bałam się, nie chciałam z nią walczyć, ani jej zaprzeczać.

Ostatnio wysłuchałam ciekawy podkast na temat menopauzy i przyznam, że nigdy chyba nie chłonęłam tak każdego słowa. Utkwił mi w pamięci jeden fragment:

"Według rdzennych ludów Ameryki (Indian), dziewczynka podczas pierwszej miesiączki spotyka się ze swoją mądrością, następnie miesiączkując praktykuje tę mądrość, natomiast wchodząc w menopauzę staje się mądrością". WOW. Wielkie WOW.

Piszę sobie o tym, bo mam już swój wiek (50 lat, już za kilkanaście dni 51), miesiączki praktycznie już nie mam, ale menopauzą z punktu widzenia medycznego to jeszcze nie jest (do uznania menopauzy potrzebny jest rok od ostatniej miesiączki, a ja mam miesiączki co pół roku), nie mam ABSOLUTNIE żadnych objawów klimakterium, co jest dla mnie wręcz szokujące. Żadnych uderzeń gorąca, żadnych wahań nastroju, bezsenności, kołatań serca, NIC!.

Jakkolwiek starości jako takiej w pojęciu psychologicznym się nie bałam, ale miałam takie dość mroczne wyobrażenie o fizycznej stronie starości. Otóż, brak estrogenów, wiadomo: nowotwory, osteoporoza, złamania szyjki kości udowej, zmarszczki, plamy starcze, brak zębów, garb i w ogóle totalna niemoc. No, może trochę przerysowuję, ale hmmm... w sumie tak. 

Dowiedziałam się, co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło, że owszem, czynność jajników ustaje, jajniki przestają produkować progesteron i estrogen, ale (i to było dla mnie kompletną nowością) rolę jajników przejmują nadnercza! Co więcej, złoża estrogenu znajdują się w tkance tłuszczowej i z tego chociażby powodu, parcie na chudnięcie w czasie menopauzy nie jest wcale dobrym pomysłem!

Tak, wiem, znajdą się mądrale, które uznają, że to jakaś wymówka przed podjęciem dyscypliny w diecie i aktywności i tu śpieszę się wyjaśnić, że ZWŁASZCZA na starość pilnowanie zdrowej diety (np. odstawienie alkoholu, mocnej kawy, ton słodkości czy śmieciowego żarcia) oraz podjęcie aktywności fizycznej, czy to umiarkowanej i lekkiej, czy dużej (jak kto chce i lubi) jest niezwykle istotne dla zdrowia i komfortu życia, ale wcale nie musi oznaczać to dążenia do jakiejś wyidealizowanej wartości BMI, czy wskazania na wadze. To ostatnie to chyba raczej przejaw niepogodzenia się z własnym procesem starzenia, próba oszukania rzeczywistości, a nie mądra postawa doświadczonego człowieka.



Wracając do menopauzy, to jest czas brania. Wchłaniania. To czas na bycie wiedźmą, nie taką Babą Jagą, z haczykowatym nosem i brodawką, polującej na dzieci w celu ich spożycia, tylko radosną, świadomą swojej kobiecej energii osobą, zwróconą do siebie, do wnętrza, uziemioną. Moje ciało całe życie pezygotowywało mnie na ten rozdział. To, czego teraz doświadczam, a raczej jak pięknie i bezboleśnie wchodzę w ten okres życia, jest błogosławieństwem i prezentem-niespodzianką. Jakże mogłabym nie czuć wdzięczności i nie kochać za to mojego ciała?

Tak, jestem gotowa na wejście w tę nową jakość. Otwieram się na odbiór, pełna optymizmu i nadziei.

28 kwietnia 2022 , Komentarze (5)

Jest sobie szkoła mówiąca, że człowiek gruby ma jeść mniej i ruszać się więcej, aby osiągnąć prawidłową masę ciała. 

No proste to, jak budowa cepa. Pod warunkiem, że człowiek jest robotem, maszyną, której dowala się do kotła i ona dzięki temu wykonuje pracę. Pytanie tylko takie: jak (dlaczego?) ta maszyna zapuściła się, że podaż była większa niż wydatek energetyczny i spasła się jak...? Dobra, bez epitetów. Pytanie powyższe jest kluczowe. Jest absolutnie kluczowe. I jeszcze raz kluczowe. Bo bez odpowiedzi na to pytanie, maszyna pozostawiona sama sobie prawie na pewno doprowadzi się znów do poprzedniej awarii. 

A więc, powtórzę jeszcze raz, inaczej: Dlaczego jesteś gruby/-a?

Powodów tego stanu może być mnóstwo. Ale bez ich znalezienia, zapomnij o odchudzaniu. W przeciwnym razie będzie to dolewaniem do dziurawej beczki. Cały Twój wysiłek pójdzie na drzewo.

Oczywiście, powodem może być zaburzona gospodarka hormonalna. Mogą być nietolerancje pokarmowe. Mogą być insulinooporność, niedoczynność tarczycy. Mogą być nowotwory. Każde z powyższych może być przyczyną otyłości, ale też może być jej skutkiem! Trzeba to dobrze sprawdzić. Bo to, co chcemy usunąć, to przyczyny. 

Wreszcie, bardzo bardzo wielką rolę w powodowaniu nadwagi (ale także niedowagi! a czasami huśtawki między jedną a drugą) mają zaburzenia odżywiania. A te lubią mieć podłoże psychiczne. Jeśli jesteś osobą, która miała lub ma zaburzenia z poniższej listy, wiedz, że musisz to swoje zaburzenie zrozumieć. Musisz. Bo tylko to da jakąś szansę na wyeliminowanie przyczyn problemów z wagą, a także z jedzeniem. A oto lista:

- anoreksja (jadłowstręt psychiczny)

- bulimia

- przejadanie się,  jedzenie kompulsywne

- zespół nocnego jedzenia

- obsesja na punkcie diety i/lub aktywności fizycznej

- ciągłe próby z różnymi dietami

- ślepa wolność

To po krótce pochylmy się nad każdym z tych zaburzeń. Może masz w swojej historii któreś z nich, a może kilka z nich? Co to zaburzenie chce Ci powiedzieć? 

ANOREKSJA

Anorektyk (anorektyczka) wcale nie musi być szkietetem opiętym szarawą skórą. Może być całkiem grubym człowiekiem. To, co charakteryzuje anorektyka, to nienawiść do jedzenia. Anorektyk po zjedzeniu czegokolwiek będzie przeliczał ile mikrogramów produktu spożywczego przekształci się mu w tłuszcz. Będzie starał się ograniczać posiłki, a każdy zjedzony kęs będzie dla niego czymś złym, czymś brudnym, szkodliwym. Chcesz wyobrazić sobie, co czuje anorektyk? Wyobraź sobie, że ktoś zamknął Cię w jakimś pomieszczeniu, bez jedzenia. Nad Tobą odbywają się uczty i co jakiś czas ktoś z biesiadników wymiotuje przez okienko do Twojej celi. Żeby przeżyć, pożywiasz się tymi wymiocinami. Co czujesz? Wstręt? Obrzydzenie? Może lepiej w ogóle nie jeść? Dodaj do tego, że anorektyk zazwyczaj jest osobą perfekcyjną, dążącą do ideału, co więcej, bardzo silną psychicznie, zdyscyplinowaną, zdolną do największych poświęceń, wyrzeczeń, wytrzymałą. Anorektyk może umrzeć z głodu w sali pełnej wszelkiego rodzaju smakołyków. Jest mistrzem kontroli. Ma jednak jedną podstawową słabość: nie umie być słaby! Nie poprosi o pomoc. Nie rozpłacze się. Nie podda. 


BULIMIA

Są takie momenty, kiedy jesz, jesz, jesz, a jedzenie wychodzi Ci już dziurkami od nosa, a Ty nadal jesz. Nagle przychodzi moment refleksji. I takie potworne wyrzuty sumienia. Co ja najlepszego zrobiłam?! I uciekasz do łazienki, gdzie zwracasz całą tę ucztę do sedesu. Ale możesz też zjeść pół paczki tabletek przeczyszczających, lub ćwiczyć przez całą noc. Bo trzeba przecież to spalić, zniszczyć. I ulga. Aż do następnego ataku. Bulimicy są, w przeciwieństwie do anorektyków osobami bardzo zaangażowanymi społecznie. Są sumienni i rzetelni. Kontrolują cały świat... z wyjątkiem siebie. Są bardzo emocjonalni. Aż za bardzo. Mierzą bardzo wysoko. Oceniają się bardzo nisko. Są bardzo wrażliwi, ale nie potrafią rozładowywać napięć, wyrażać gniewu. To osoby często krytykowane przez rodziców, którzy niechętnie okazywali im bliskość. Brakuje im poczucia bezpieczeństwa. 


PRZEJADANIE SIĘ

To bardzo podobne do bulimii, z tą różnicą, że mimo niechęci po jedzeniu i wyrzutów sumienia, chory nie powoduje wymiotów, biegunki lub nie ćwiczy żeby spalić przyjęte kalorie. Tutaj też może szwankować poczucie bezpieczeństwa, brak zaopiekowania, bliskości. Jednak, brakuje też potrzeby kontroli nad otoczeniem. Osoba przejadająca się chce się ukryć. Chce stać się przezroczysta. Ma bardzo niską samoocenę. I dokonuje ukarania się, albo wprost przeciwnie - kompensacji, poprzez jedzenie. Często je w ukryciu. To ofiara tresury rodzicielskiej. Handlowania miłością. Dostaniesz, jak zasłużysz. Osoby przejadające się mają pokłady uczuć, których nie mają na kogo przelać. Chcą kochać i być kochane, szczerze i bezwarunkowo. Ale z braku chętnych, zajadają te niezaspokojone potrzeby. 

ZESPÓŁ NOCNEGO JEDZENIA

W dzień nie jesz nic, albo jesz bardzo niewiele. W nocy zamieniasz się w bestię. Rzucasz się na lodówkę, szafkę, zjadasz wszystko, co wpadnie Ci w ręce. Nie możesz spać. Głód budzi Cię. Męczy. Więc jesz. Rano, rzadko pamiętasz, co się w nocy działo. Jakby to był jakiś obłędny sen. Rano budzisz się głodny. Co tu się podziało? Niby wszystko wygląda w porządku. Kierujesz swoim życiem. Kontrolujesz jedzenie. Ale nie jest to do końca opanowane. Coś jest nie tak i to coś rozrasta się i wybucha, kiedy zmysły są przytępione. Nie radzisz sobie. Ale za nic w świecie się do tego nie przyznasz. Uważasz się za nieudacznika, bo nie kontrolujesz tych nocnych eskapad. 

OBSESYJNE ODCHUDZANIE SIĘ

Ach, to takie przecież zdrowe. Liczysz kalorie. Każdy listek sałaty. Każde ziarenko ryżu. Nie wolno Ci jeść słodyczy. Nie wolno białej mąki. Choćby Cię mieli przypalać, to nie zjesz tego cholernego herbatniczka. Jedzenie widzisz jako liczby i tabele. Potrafisz bezbłędnie określić wartość kaloryczną porcji fasolki po bretońsku i wydatku na 20 minut skakania na trampolinie. Jesteś mistrzem kontroli. Jesteś FIT. To Ty? Zatem wyobraź sobie, że to, co robisz, jest chorobą. Niszczysz się. Odbierasz sobie radość z tego, co najbardziej oczywiste - z dobrego jedzenia. Wykonaj taki prosty test: czy możesz zjeść dużą drożdżówkę z czekoladą bez obliczenia jej wartości kalorycznej i bez potrzeby wykonania jakichś aktywności fizycznych, żeby ją spalić? Bo po prostu masz ochotę, bo jesteś głodny, a ona uśmiechała się do Ciebie z wystawy piekarni? Jedna drożdżówka. Raz na pół roku, miesiąc, kwartał. Bo tak. Jeśli nie, to znaczy, że masz problem z wyluzowaniem. I ten problem nie da Ci zdrowia. Da Ci stres. Siedzisz na tykającej bombie.  Kiedyś to wybuchnie. 

CIĄGŁE DIETY

No tak, masz na koncie Dukana, Dąbrowską, ketonową, post przerywany, Śródziemnomorską, Kwaśniewskiego, zupową i kapuścianą. W zasadzie na żadnej nie wytrzymałeś. Albo wytrzymałeś, ale waga potem wróciła. Albo przestałeś chudnąć po tygodniu lub dwóch. Kiedy widzisz reklamę cudownych tabletek, która obiecuje ubytek 10 kg w 2 tygodnie, od razu rozważasz ich zakup. To się musi udać. W końcu znajdziesz dietę, która zmieni Ci życie. Żyjesz w iluzji. Wiecznie wierzysz w cuda. Wydaje Ci się, że pewnego dnia obudzisz się zgrabna, piękna i szczęśliwa. Mam dla Ciebie smutną wiadomość: tak się nie stanie. Nie ma cudownej diety. Nie da się uciec od tego, co chcesz zmazać, zniszczyć, zamieść pod dywan. Jest tak jak jest. Było tak, jak było. I to skutkuje tym, co będzie. Zejdź na ziemię. Dorośnij. Zacznij uczyć się na błędach, rozumieć. Magia nie istnieje, Ty nie jesteś czarodziejką.  To nie tak, że coś jest proste i bezwysiłkowe. Żeby takie było, trzeba pozbyć się tego, czego nie chcesz się pozbyć. Zobacz wreszcie siebie, nie kogoś, kogo chcesz stworzyć. Siebie ze wszystkimi tymi ranami, bliznami, niedoskonałą, przeoraną przez życie. Jesteś w tym kimś wyjątkowym. Zobacz to i przestań gonić za smokami. A wtedy zacznie dziać się magia :P

ŚLEPA WOLNOŚĆ

Może nie jest to stricte zaburzenie odżywiania, ale coś, co do tych zaburzeń pcha. Żyjemy w świecie wolności. Możesz być kimkolwiek chcesz. Możesz wyglądać, jak tylko chcesz. Nikt nie spali Cię na stosie ani za wygląd, ani za poglądy. Może tej wolności jest jednak za dużo, bo ludzie, zwłaszcza młodzi, zachłyśnięci możliwością wyboru... dopasowują się do wzorca. Bo w tabelach podali, że BMI ma być w zakresie 19 - 25. Heloł! Masz wybór. Jeśli dobrze czujesz się z BMI 29, jesteś zdrowa, sprawna, szczęśliwa, to w doopie miej tabele! A bo Zośka była gruba, miała cukrzycę i umarła na covid? Ale może Zośka jadła śmieci i leżała całymi dniami przed TV. A Ty jesz zdrowo, ruszasz się i nie pamiętasz, kto jest Twoim lekarzem. Wyglądasz zabójczo i masz seksowne krągłości. I co? I nic. Jesteś sobą. Nie Zośką, ani Anką, która zawsze była szczypiorem. Wykreuj siebie. SIEBIE. Niech do Ciebie dopasowują wzorce. A co!

24 kwietnia 2022 , Komentarze (3)

Taki kontrowersyjny tytuł, bo przecież wszyscy wiedzą, że kiedy osiądzie się w bezpiecznym sielankowym życiu, to dopiero sadło zacznie się odkładać!

Ale czy bezpieczne sielankowe życie daje szczęście? Hmm?

To zobaczmy na drugą stronę medalu: tyją ludzie nieszczęśliwi. Zatem, jest to kolejne potwierdzenie teorii, że diety powodują tycie. Jeśli stosujesz dietę, którą Twój organizm odbiera jako karę, bat, nacisk, stres, wówczas zrobi dokładnie wszystko, żeby się spod tego kieratu wyrwać. Schudniesz, oczywiście, ale po pierwsze, jakim kosztem? A po drugie musisz być czujny i uważać na to co jesz do końca życia, bo NIE JESTEŚ PRZYJACIELEM SWOJEGO ORGANIZMU! Nie, nie staniesz się magicznie szczęśliwy kiedy schudniesz. Da Ci to chwilowe poczucie sukcesu, ale konflikt wewnętrzny pozostanie z Tobą. Możesz też próbować napędzać swoje życie wspomnieniami. Kiedyś coś ci się udało, to daje pozytywny nastrój. Ale to było kiedyś. Teraz jest teraz. To, i TYLKO TO, co może dać w życiu szczęście, to życie chwilą obecną. Teraz. Dlatego, żadne durne diety! Kochaj i odżywiaj swoje ciało. Daj mu zdrowy pokarm, daj mu ćwiczenia, które sprawiają Ci radość. Żyj terazniejszością, a ciało rokwitnie i odwdzięczy się zgrabnością, zwinnością i pięknem.

Jeśli ma się być szczęśliwym, trzeba pozbyć się nałogów. Nałogi są jak plasterki naklejane na poważną ranę. Nie pomogą, tylko zamaskują to, co gnije i boli. Nałogiem jest jedzenie śmieci, jest facebook, są nieprzemyślane zakupy, że o paleniu i alko nie wspomnę. Bieganie? O, to ciekawe zagadnienie. Tak. Ale. Podobnie jak z jedzeniem - dopóki sprzyja zdrowiu, jest OK. Jeśli zaczyna zakłócać życie, to nie jest OK.


Tak się zastanawiałam, w jakich sytuacjach nie odczuwam głodu, wręcz jedzenie mogłoby nie istnieć?

- choroba, taka silna, migrena, krwotoki, anemia

- głodówka, ketoza, odżywianie wewnętrzne, czyli niedobór węglowodanów

- ćwiczenia aerobowe i anaerobowe, w trakcie ćwiczeń i jakiś czas po (to chyba efekt spalania tkanki tłuszczowej, czyli jakiś rodzaj ketozy)

- silny stres, trauma

- flow - może się pojawić w różnych sytuacjach, ja miewam w czasie pracy - nie mam kompletnie czasu czy myśli o jedzeniu, ba, często nawet do WC nie pójdę, dopóki nie skończę jakiegoś etapu. 

Nie wiem w zasadzie po co o tym piszę. Nie chodzi o to, żeby to wykorzystywać. Ot tak, poznawczo.

A na koniec taka refleksja dotycząca prokrastynacji:

Dlaczego nie zamienić "od jutra zacznę nowe, zdrowe życie" na "jutro sobie zjem ten smakołyk"?

_________________

A oto raport z mojej tygodniowej aktywności:

Poniedziałek: 19,44 km marsz, 309 m wznios, 1305 kcal, 6 km bieg, 449 kcal

Wtorek: 21 km marsz, 746 m wznios, 1484 kcal

Środa: 20,00 km marsz, 74 m wznios, 1206 kcal; trening ogólnorozwojowy 50 min, 361 kcal

Czwartek: 20,06 km marsz, 92 m wznios, 1194 kcal, trening ogólnorozwojowy, 52 min, 412 kcal,

Piątek: 32,52 km marsz, 281 m wznios, 2027 kcal

Sobota: 32,00 km marsz, 998 m wznios, 2383 kcal

Niedziela: 10 km bieg, 706 kcal,  14,2 km marsz, wznios 403 m, 1150 kcal

Taka ot, radosna dyscyplina 😊