Witajcie
Nie tak miał wyglądać dzisiejszy dzień. Ale do brzegu... Rano wszystko ok. Wstałam przed budzikiem, ale nie przeszkadzało mi to. Wyspałam się. Snu głębokiego miałam godzinę i 5 minut. To bardzo ładnie, bo wczoraj głębokiego snu miałam aż całe 30 minut. Wstałam, ogarnęłam co miałam ogarnąć, porozwoziłam dziewczyny. Pojechałam z mamą do sklepu, potem do rodziców na kawkę. Poczekałam u rodziców jakąś godzinkę, na młodą i do domu... Ruszyłam zadowolona, jadę bez problemu. Rozmawiamy sobie z córką....Nagle na skrzyżowaniu samochód stanął. Pedał sprzęgła wpadł. Biegi ani rusz... Ja zdenerwowana, bo stoję, na środku skrzyżowania... Udało się odpalić, ruszyć... ale kawałek. Stanęłam w bezpiecznym miejscu. Zadzwoniłam do szefowej drugiej panny, aby ją zwolniła do domu. Powiedziałam, że nie będzie miał kto jej odebrać. Zgodziła się i pojechałyśmy do domu....Tzn pojechałyśmy to za dużo powiedziane. Ruszyłam na pierwszym biegu, potem bez sprzęgła wcisnęłam drugi bieg....i tak się kulałam 20 na godzinę ;) Najgorzej było pod górkę, bo nie miał mocy :( Ale to jeszcze nic.... chwile grozy przeżyłam gdy dojeżdżałam do przejazdu kolejowego... Auto jechało wolno, bo wolno, ale się kulało. Jednak w pewnym momencie stanął. Kurdę, nie macie pojęcia co ja wtedy czułam.... Na szczęście udało się jakoś ruszyć, gazowałam samochód, aż się kurzyło. Byle zjechać z torów. I znowu zgasiłam, odpaliłam samochód, ruszyłam.... i tak łącznie jakieś 8 km z prędkością 20 km/h. Kawałek przed domem, zatrzymałam się w zatoczce, dziewczyny wysiadły i poszły szybko otworzyć mi bramę. I tu znowu "schody"... Tuż przed skrętem do domu, stanął mi samochód. Zatarasowałam drogę. Masakra. Znowu odpaliłam z kopyta i jak wparowałam na podwórko... oj to było coś strasznego. Co dziś przeżyłam. Najważniejsze, że dojechałyśmy całe. Ale to nie oznacza, że ciśnienie mi się podniosło. Humor, brak humoru. Jest złość, wściekłość.
Dlaczego złość, wściekłość... bo jeden samochód już mamy w garażu... też sprzęgło... padło. I teraz jestem bez samochodu, na wsi :) I bez pomocy. Także jutro robię wagary dziewczynom. Siła wyższa.. Dobrze, że jutro piątek. Do tego się dowiedziałam, że M który miał być jutro w domu... nie będzie... Bo koledze w Niemczech zepsuł się tir :) I On wraca po kolegi naczepę... i może w domu będzie w sobotę.. jak dobrze pójdzie ;) Hehehehe Także same rozumiecie moją złość, wściekłość ;)
Cieszę się, że nie rzuciłam się na jedzenie... Ja wiem, jest dopiero godzina 18.30 więc wszystko może się zmienić. Jednak postawiłam sobie koło laptopa wodę, herbatę i kawkę rozpuszczalną ;) Liczę, że to pozwoli mi opanować emocje ;) i nie rzucę się do lodówki, szafki :D Trzymajcie kciuki :) Posiłkowo dzień wygląda tak
ŚNIADANIE: chleb z wędliną, rzodkiewką
II ŚNIADANIE: jabłko, musli i jogurt. batona nie zjadłam, dlatego jest skreślony. Zamiast batona zjadłam do musli ptasie mleczko ( nowy smak mascarpone z maliną-raj w gębie-polecam)
OBIAD: makaron podsmażony z szynką, serem plus ketchup
Kolacji brak, bo późno był obiad. Łącznie kalorii wyszło1870 a spalonych 519. Woda ładnie wypita. Trening, może to za dużo powiedziane... Ale pokręciłam hula hop 30 minut, zaraz jak wróciłam do domu ( aby rozładować emocje) Udało się troszkę. Z krokami ładnie wyszło bo mam już ponad 16 tyś ;) Troszkę pewnie jeszcze dojdzie, ale póki co ładuję opaskę ;)
To chyba byłoby na tyle. Aaaa nieeee ;) Waga rano pokazała znowu spadek, ciekawe na jak długo ta tendencja się utrzyma. @ trwa...ale spadki są ;) To mnie cieszy. Oby tak dalej. Pamiętajcie aby się, nie poddawać. Walczymy, działamy. Nawet jak upadniecie, powstańcie i idźcie dalej, po swoje. Trzymam za Was kciuki. Powodzenia. Spokojnego wieczoru. Pozdrawiam :) :* :)