Pamiętnik odchudzania użytkownika:
am1980

kobieta, 44 lat, Wolbrom

167 cm, 87.40 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

14 czerwca 2017 , Komentarze (11)

Krótko i na temat...o to co postanowiłam...ponieważ jakoś nie mogę znaleźć czasu na regularne pisanie tutaj, postanowiłam, że będę robiła wpisy co 10 dni i co z tym idzie będę odliczała dni do mojego długo wyczekiwanego urlopu we wrześniu. Zostało mi równe 90 dni więc mam nadzieję, że przez ten czas zrobię coś ze sobą, bo póki co marnie mi idzie. Dzisiaj rano mój wkurw osiągnął apogeum i pożałowałam, że stanęłam na wadze, mimo, że @@@...no po co ja to zrobiłam, a tak naprawdę to nawet tydzień przed @ się nie ważę, żeby się nie stresować...na wadze +1 kg...w ogóle tego nie będę roztrząsać, szczerze liczę, że to efekt okresu...tak przynajmniej będę sobie to tłumaczyć...

Wczoraj żałowałam, że nie zdecydowaliśmy się na urlop w czerwcu jak co roku, ale byliśmy w kwietniu na urlopie więc co dwa miesiące to lekka przesada myślałam jeszcze kilka miesięcy temu. A teraz jak patrzę na tą pogodę, zimno, wietrznie i brak słońca...to szczerze żałuję...ale chciałam najeść się truskawek do woli, bo jak wyjeżdżaliśmy w czerwcu w środku sezonu truskawkowego na dwa tygodnie to zawsze czułam niedosyt, a muszę szczerze przyznać, że nigdzie nie ma tak dobrych truskawek jak w Polsce...najlepsze  na świecie...

No szczerze muszę też przyznać, że wyjątkowo dobre jadłam w tym roku na Krecie...będąc w lokalnym sklepiku najpierw poczułam zapach a dopiero później zaczęłam szukać, gdzie one są...i zobaczyłam piękne, czerwone i ogromne...

Znalezione obrazy dla zapytania truskawki

...szczerze z pewną dozą nieufności je kupiłam, bo wiedziałam, że te zagraniczne nie powalają smakiem...jakże się myliłam...

No a poza tym gdybym jechała teraz na urlop to byłabym wciąż gruba, a tak mam jeszcze te 90 dni żeby trochę schudnąć i na urlopie będę tak wyglądać...

Podobny obraz

Kolejny wpis za 10 dni, ale spoko będę tu zaglądać, czytać i komentować...

Za 10 dni zdam relację sama przed sobą co zrobiłam w tym czasie dla siebie, jak jadłam czy i co ćwiczyłam i przede wszystkim jakie są tego efekty.

Aha jutro wybieramy się na długi cholernie zimny weekend nad Bałtyk, rejs promem do Szwecji...a miało być tak pięknie, miałam się opalać na słonecznym pokładzie...ach ta pogoda...no czemu nie chciałam w czerwcu jechać na urlop...chyba jedynie dlatego, że wiedziałam, że wtedy nie będę jeszcze szczupła...

Znalezione obrazy dla zapytania opalanie na promie stena line

7 czerwca 2017 , Komentarze (27)

Weekend mogę zaliczyć do udanych, mimo przymusowej wizyty w niedzielę u rodziny męża...droga zajęła nam 4 godziny, a na miejscu spędziliśmy 2,5 godz. Wieczorem jak zdjęłam buty nie mogłam pantofli założyć tak miałam spuchnięte stopy od tego długiego siedzenia i okropnego upału.

Za to sobota była świetna, spędziliśmy 7 godzin na basenach termalnych, pogoda była cudna, trochę się poopalałam, trochę potaplałam w wodzie...generalnie jestem bardzo zadowolona i chętnie już bym tam wróciła... Ale wiecie co...doszłam do wniosku, że na świecie chyba nie ma już szczupłych ludzi, powiem więcej nie ma szczupłych dzieci. Chłopcy z ginekomastią i to każdy jeden i do tego szczęśliwi rodzice, którzy cieszą się, że dziecko ma apetyt i zajada kolejną porcje frytek. 10-letnie dziewczynki z opasłymi brzuchami, na oko widać że w obwodzie mają więcej niż ja...i biust, który wisi, mimo, że tak naprawdę to jeszcze dziecko i powinno bawić się lalkami a nie zajmować kupowaniem staników.  Pomijam już ludzi dorosłych otyłych na potęgę, no chyba mi nikt nie wmówi, że jest to efekt choroby, a jeśli już to chyba jedynie psychicznej, która odbiera rozum i nie pozwala zapanować ani kontrolować tego co i ile się je. Kobiety chodzące w getrach, bo maja takie grube nogi, że gdyby założyły strój to chyba nie przełożyłby nogi. I tak sobie siedzę z moją mamą i oglądamy tych ludzi i broń Boże żeby mnie to jakoś dowartościowało, że mnie jeszcze daleko do takiego stanu, nic z tych rzeczy, ale moja mama stwierdziła, że jak ja chodziłam do szkoły to nie było otyłych dzieci...no może jedno czy dwoje na całą szkołę. A teraz...choć sama nie mam dzieci to przeraża mnie ten stan. Oczywiście wiadomo, że składa się na to wiele czynników...wysoko przetworzona żywność bogata w cukier i tłuszcze, epidemia smartfonów, tabletów i komputerów, a co za tym idzie dziecko spędza cały wolny czas siedząc i gapiąc się w te pudła, no i najbardziej podoba mi się jak rodzice załatwiają swoim dzieciom zwolnienia z WF, bo przecież to żaden przedmiot i szkoda czasu na niego i po co w ogóle dziecko ma się męczyć, no i rosną sobie takie dzieciaczki, które nie umieją biegać, grać w piłkę czy zrobić fikołka. A to przecież nasza przyszłość tak się klaruję...No i tak wracając do  niedzieli i wizyty u rodziny...jeden z gości mówi, że byli ze swoim dzieckiem, chłopiec ok 4 lat, u lekarza, że jest za szczupły. A lekarka na to...ja Państwu bardzo dziękuję, że przyszliście z synem, bo w końcu widzę normalne, szczupłe dziecko...

No nie ma co biadolić, tylko trzeba dalej spinać dupkę i robić swoje...

Podobny obraz


2 czerwca 2017 , Komentarze (25)

Mnie wczoraj powiedziało i ta wiedza mnie przeraziła. Odkryłam Amerykę, dowiedziałam się w końcu i to po jednym dniu dlaczego nie chudnę, mimo tego, że w moim mniemaniu jem dobrze i zdrowo, a zdrowo nie zawsze znaczy mało kalorii i mimo tego, ze biegam kilka razy w tygodniu. Wiem doskonale, że dieta to 70% sukcesu, ale jakoś tej wiedzy przyswoić nie mogę...no jakoś oporna jestem na taką wiedzę wyjątkowo, albo najzwyczajniej w świecie wydaje mi się, że mam 20 lat i wystarczy, że trochę zmniejszę porcję, trochę poskacze i waga będzie spadać w dół jak szalona. No niestety tak już to na mnie nie działa, choć kiedyś to była moja jedyna metoda odchudzania, ale bardzo skuteczna metoda...trzeba się pogodzić z metryką i z tym, że w pewnym wieku metabolizm zwalnia, że mimo tego, że jeść się chce organizm nie potrzebuje już tylu kalorii co kiedyś. No trzeba się z tym pogodzić, tylko ja usilnie walczę, żeby tej prawdy nie zaakceptować i to niestety ze szkodą dla samej siebie.

Najlepsze jest to, że kiedyś już miałam zainstalowane w telefonie Fitatu i nie bardzo mogę sobie przypomnieć dlaczego przestałam z niego korzystać. Może dlatego, żeby nie widzieć ile pochłaniam kalorii? Wczoraj okazało się, że gdyby nie fakt, że biegałam 85 minut i dzięki temu spaliłam 980 kal (przynajmniej tak wynika z mojej aplikacji biegowej, fitatu pokazał 951 kcal) to przekroczyłabym limit dzienny i to sporo, a tak to miałam jeszcze 250 kalorii w zapasie ale ich nie wykorzystałam...Przy założeniu, że ubytek wagi na tydzień to 0,8 kg pokazuje mi 1644 kcla, a to co ja jadałam normalnie to wychodzi ponad 2000 kcal i jest to limit dla mnie na utrzymanie wagi a nie spadek... stara baba a taka głupia, no sama nie wierzę...

Weekend zapowiada się cudnie, choć pod względem aktywności raczej słabo. Jutro wybieramy się z moimi rodzicami na Słowację do Oravicy na baseny termalne. Znając siebie w głównej mierze będę leżeć i się opalać, na pewno trochę potaplam się wodzie, jednak na maksa będę chciała skorzystać ze słońca, bo moja opalenizna z Krety zaczyna pomału znikać. Poza tym coś dzisiaj mocno czuję stawy w biodrach po ostatnich dwóch dniach biegania i taki reset się przyda. W niedzielę odwiedziny u rodziny męża się szykują (bez komentarza) mus to mus, no i dzisiaj też odpada ruch, bo ja generalnie w piątki nigdy nie ćwiczę, chyba, że mam wolne, w przeciwnym razie nie mam takiej możliwości...także przede mną trzy dni lenistwa. Nie napawa mnie to ogromną radością, ale też nie dołuje, choć kiedyś byłoby to dla mnie nie do pomyślenia...kiedyś to wstałabym o 4 czy 5 wskoczyła na godzinę na orbitreka i dopiero wtedy zaczęła bym dzień, bo kiedyś dla mnie dzień bez ćwiczeń był dniem straconym.

Także kochane życzę Wam cudownego weekendu, korzystajcie z uroków pogody ile się da!!!

Podobny obraz

Ps. Jakbym w weekend tutaj nie zajrzała to na pewno zajrzę w poniedziałek, ale odnoszę wrażenie, że coraz mniej nas tutaj...to na pewno ta piękna pogoda wygania nas z domów...i super..

1 czerwca 2017 , Komentarze (17)

Pogoda piękna, zachęca do biegania, choć muszę sama przed sobą się przyznać, że jak wspominam moje początki w bieganiu, to tak naprawdę nie było siły, która by mnie zatrzymała i powstrzymała od biegania...biegałam w słońcu i deszczu, w mrozie i wietrze, śniegu, błocie i czym tylko się dało i biegałam, co ciekawe dłuższe dystanse. Nie wiem tylko o co ze mną chodzi, że nie chudnę mimo tego. Ktoś inny przy takiej aktywności myślę, że schudł by kilka kg w miesiąc...a ja nic... Inna sprawa jest taka, że ja zawsze byłam raczej aktywna mimo kilku kg więcej i może jest to kwestia tego, że mój organizm przyzwyczajony do wysiłku fizycznego nie reaguje na niego już w taki sposób jak ja bym chciała, a kiedyś wystarczyło wskoczyć na orbitreka, popedałować godzinę kilka razy w tygodniu, albo codziennie i co tydzień był kilogram mniej. A teraz walka o 1 kg mniej to walka z wiatrakami. jedyny plus całej tej sytuacji jest jednak taki, że zauważyłam też zależność taką, że nie tyje...nic a nic i to bez względu na to czy biegam czy nie biegam, czy pozwolę sobie na małe co nieco, czy jem grzecznie, czy nie grzecznie. Mam stałą wagę, tylko, że mnie ta waga się nie podoba.

I tak o to zainstalowałam aplikację Fitatu, żeby kontrolować ilość przyjmowanych kalorii. Być może jest tak, że mnie się wydaję, że jem mało, a rzeczywistość może być zgoła inna, dlatego chcę to sprawdzić, podoba mi się też, że można dodać aktywność fizyczną i tym samym ilość kalorii jaką można spożyć się zwiększa. No nic..będę próbować i zobaczymy po miesiącu co mi z tego wyjdzie.

Chciałabym też zwiększyć dystanse jakie biegam...organizm musi dostać jakiś bodziec, który zmusi go do większego wysiłku, może te dystanse, które biegam w tej chwili nie są dla mojego organizmu żadnym wyczynem, skoro w mojej początkowej fazie biegania, biegałam dystanse po 16 km, a teraz ok 13 km. Na początek dołożę ok 1,5 km...ale zobaczę jak mi wyjdzie, bo jestem raczej uzależniona od tego jak wiedzie trasa, a nie jakie ja mam założenia, bo nie stanę w połowie drogi i powiem sobie, że nie biegnę dalej, bo zrobiłam swój dystans. Poza tym biegałam też na początku po bardziej pagórkowatym terenie, czego szczerze nienawidzę, ale jest to dodatkowy bodziec do wysiłku dla organizmu. Dzisiaj będzie próba generalna i zobaczę co  z tego wyjdzie, czy w ogóle dam radę, bo wczorajszy bieg to raczej slow jogging niż bieg, choć podobno dla utraty tkanki tłuszczowej taki wolny bieg jest najlepszy.

Plan na czerwiec to schudnąć 2-3 kg...

edit. Właśnie ktoś przypomniał mi, że miałam w celach na ten miesiąc dołączyć, oprócz biegania ćwiczenia siłowe 2 x w tygodniu...

Znalezione obrazy dla zapytania jutro piątek

29 maja 2017 , Komentarze (22)

Kto z Krakowa lub okolic ten wie o czym mówię... mój mąż dzisiaj w pracy wymyślił dla mnie taką niespodziankę, co prawda w zeszłym roku już biegałam tą trasą, ale że dzisiaj była piękna pogoda, więc postanowił mnie wywieźć 30 km, po to żebym mogła przebiec 12 ...i co prawda miałam małe...nie, nie małe ogromne obawy czy podołam, zwłaszcza, że to trzeci dzień z rzędu jak biegam, poza tym gorąc był nieludzki...i faktycznie pierwsze 2 km nie były łatwe, ale później było już tylko lepiej...

Biegłam naprawdę piękną, malowniczą trasą...co prawda robienie zdjęć spowolniło mój bieg, ale nie szkodzi...następnym razem będzie bez robienia zdjęć...i będzie to bieg na czas...dzisiaj 12,5 km pokonałam w 1 h i 23 minuty...trochę słabo, wiem, ale tak jak pisałam robienie zdjęć zajęło mi trochę czasu, następnym razem będzie lepiej, bo jak już się wkręciłam to biegło mi się naprawdę dobrze. Nawet rowerzysta, który minął mnie gdzieś po drodze, a którego spotkałam znowu po kilku km, stwierdził, że mam dobre tempo, bo on dojechał do knajpki i ledwo zdążył wypić kawę, a ja już go dogoniłam...oczywiście nie tylko przez grzeczność zaprzeczyłam, ale on mimo tego upierał się, że naprawdę mam dobre tempo...nie spierałam się, tylko grzecznie podziękowałam...

Żebyście nie myślały, że mój mąż zostawia mnie tam na niełaskę losu, a sam wraca do domu. Nic z tych rzeczy...kiedy mnie wysadza a ja sobie biegnę on jedzie do punktu odbioru, czyli miejsca gdzie ja mam dobiec...

Kiedyś biegałam więcej i dłuższe dystanse...ten rok póki co jest słaby...od początku roku przebiegłam 457 km,a w zeszłym roku do maja zrobiłam 625 km...jest różnica...do końca roku chciałabym dobić do 2000 km, ale nie wiem czy mi się to uda...

Dietetycznie dzień ok, zwłaszcza, że w biegu, z tego co pokazuje aplikacja spaliłam 966 kcal...ale nie ukrywam, że w pracy zeżarłam kilka cukierków, takich tofików, no pyszne były...ani żałuje, ani nie żałuję...stało się i już, jutro takiej wpadki raczej nie będzie, bo i cukierków brak...

29 maja 2017 , Komentarze (16)

Generalnie jestem bardzo zadowolona z weekendu, nie grzeszyłam jedzeniem, nawet bym rzekła, że zjadałam mało, a nawet za mało jak na moją weekendowa aktywność, ale to bardzo dobrze, bo w końcu pora się opamiętać i zacząć chudnąć. W sumie przebiegłam ok 25,6 km... z czego wczorajszy bieg o 7.00 rano...o zgrozo poranne bieganie to nie moja bajka, choć pamiętam z zeszłego roku, że nie było tak źle, może po prostu nie jestem jeszcze nastawiona na poranne bieganie, a i tak tylko w weekend mogę sobie na to pozwolić...co by nie powiedzieć i tak jestem bardzo zadowolona, bo okazuje się że w zeszłym roku przebiegłam ok 100 km więcej, a więc tendencja spadkowa...nieładnie...

Znalezione obrazy dla zapytania bieganie demotywatory

24 maja 2017 , Komentarze (2)

Jak normalnie nie lubię narzekać, zwłaszcza na sytuacje, na które nie mam wpływu, np. na pogodę, tak teraz rzucałabym bluzgami, bo już rzygać (PRZEPRASZAM!!!) mi się chce na ten deszcz...

W poniedziałek zrobiłam sobie reset po trzech dniach biegania, w nadziei, że pobiegam we wtorek...ale gdzie tam. Do godziny 15-ej piękna pogoda, a kilka minut przed trzecią rozpętała się burza i deszcz, który trwał do późnego wieczora. Miałam nawet nadzieję, że jak burza minie, drogi trochę obeschną to wyskoczę na bieganie, ale nawet jak na chwile przestało padać to zaraz zaczynało od nowa. Byłam tak nastawiona na to bieganie po pracy, że nawet obiad zabrałam ze sobą...z tego wkurzenia zjadłam w domu dużego loda...i szczerze żałuję, naprawdę. Nawet nie do końca jestem przekonana, czy miałam na niego ochotę czy to raczej był efekt tego, że nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Na szczęście później już nic nie jadłam, żeby zrekompensować ten nadmiar kalorii.

Znalezione obrazy dla zapytania lody koral

 Oczywiście posprzątałam też trochę, ale i tak piętrzy się u mnie góra prasowania...chyba już od miesiąca i tak ciągle dokładam coś nowego...może dzisiaj bym się wzięła za to, bo z tego co widzę za oknem z dzisiejszego biegania też raczej nici...pada od samego rana i to tak dość konkretnie...wiem, że mogłabym wskoczyć na orbitreka, ale wiem też, że pewnie nie będzie mi się chciało, a z drugiej strony wykorzystam ten czas na wspomniane prasowanie i sprzątanie. generalnie nie jestem zwolenniczką sprzątania w sobotę, dla mnie to głupota. Dla mnie to dzień święty, wolny i mam go poświecić na robienie tego co lubię i co sprawia mi przyjemność. O tyle o ile sprzątanie nie jest dla mnie karą i bardzo lubię porządek, to i tak bardzo odpuściłam i nie mam już takiego fioła jak kiedyś, że w piątek po pracy całe popołudnie sprzątałam, ale to tak na tip top, chyba tylko okien co tydzień nie myłam. Dzisiaj robię to co naprawdę muszę...każdego dnia coś, wczoraj np. posprzątałam łazienkę, to dzisiaj pewnie WC , kuchnia i prasowanie, jutro kurze i odkurzanie, a w piątek mycie podług...rozkładam sobie sprzątanie na cały tydzień, nie wiem czy to lepszy sposób, ale wtedy nie odczuwam tego tak bardzo i mam też czas na inne rzeczy...

Zrobiłam też wczoraj fit deser, ale nie jadłam, za kare za tego loda, tylko spróbowałam, z przepisu liliany200...banany, mleko kokosowe i kakao...taki mus czekoladowy...pycha...po oblizywałam tylko łyżkę, ale już się cieszę, że dzisiaj będę mogła sobie go wszamać...A teraz biorę się do pracy...

22 maja 2017 , Komentarze (42)

Tak sobie w środę wymyśliliśmy, że pojedziemy w Bieszczady, a że pogoda zapowiadała się piękna więc długo namawiać mnie nie trzeba było. Zwłaszcza, że miałam perspektywę biegania w przepięknych okolicznościach przyrody. A więc postanowione...jedziemy... Urlop na piątek podpisany i tym o to sposobem mieliśmy 3 dni wolnego, jednak długa droga przed nami...5 godzin jazdy samochodem... Wylądowaliśmy w Kalinicy, byliśmy już tam w listopadzie zeszłego roku i mimo, że pogoda wtedy była niezła to jednak najbardziej Bieszczady urzekają mnie jesienią. No cóż...ja generalnie jestem zwolenniczką jesieni... Ale okazało się, że wiosna w Bieszczadach też jest piękna...

Po przyjeździe i krótkim odpoczynku postanowiłam, że dobrze mi zrobi jak się przebiegnę, po takiej długiej podróży... A więc biegnę i moim oczom takie o to widoki się ukazują...

Trasa do biegania idealna...cała ma 12 km i przebiegłam ją w całości w zeszłym roku, tym razem biegałam tam i z powrotem, w przeciwnym razie mąż musiałby jeździć po mnie ok 15 km... W trzy dni przebiegłam ok 36 km...13 km w piątek, 12 km w sobotę i 11 km w niedzielę...Fakt ubywało mi trochę sił w miarę biegania, zwłaszcza, że w piątek skończyłam biegać ok 19-ej a w sobotę o 8-ej rano już byłam w biegu, dzień zapowiadał się gorący więc chciałam się trochę poopalać i poleniuchować i to mi się udało. Oczywiście zaliczyliśmy też wypad do Wetliny do "Chaty Wędrowca" na naleśnika Giganta... Punkt obowiązkowy do zaliczenia podczas wizyty w Bieszczadach...

Może zdjęcie tego nie oddaje, ale naleśnik jest naprawdę gigantyczny...dwie osoby zjadają taką porcję z trudem. Ja oczywiście jestem miłośniczką naleśników, w przeciwieństwie do mojego męża, więc on zjadł może 1/3 a ja resztę...ale i tak nie dałam rady...

Kolejny wyjazd na długi weekend czerwcowy nad Bałtyk...więc w końcu muszę się zmobilizować do odchudzania pełną parą i muszę częściej tu pisać, bo wtedy łatwiej trzymać mi się w ryzach. W każdym bądź razie przeczytałam każdy wpis, który zamieściłyście, nawet jeśli nie pozostawiłam śladu po sobie...

3 maja 2017 , Komentarze (32)

Normalnie nie wiem co chodzi, ale ja znowu jestem chora:-(

Biegałam i w sobotę i w niedzielę, co prawda pogoda była taka sobie, ale jak widać na lepszą nie ma co liczyć, a że ostatni tydzień kwietnia był zupełnie bezowocny jeśli chodzi o bieganie to chciałam nadrobić zaległości. W poniedziałek poszłam na kije a wczoraj mimo zimna i wietrznej pogody poszłam biegać i to był błąd, bo strasznie mnie przewiało. Noc miałam ciężką... Niby to tylko katar, ale wyjątkowo uciążliwy. Czuję się koszmarnie, większość dnia spędziłam w łóżku, a jutro niestety do pracy:-(:

25 kwietnia 2017 , Komentarze (42)

Lot o 6.15 ma swoje zalety...jak choćby piękne widoki za oknem samolotu...wschodzące słońce robi wrażenie...

Ale podchodząc do lądowania naszym oczom ukazały się ośnieżone góry...widok choć piękny, trochę przerażał...

Ale na miejscu okazało się, że jest całkiem przyjemnie, powietrze nie nagrzane, nawet chłodne rzekłabym, ale słonecznie i pięknie...

Większość czasu spędzaliśmy leniwie, ale też trochę zwiedzaliśmy...np. starożytne ruiny w Knossos...

Ja osobiście nie jestem zwolenniczką zwiedzania ruin, zwłaszcza kiedy trzeba za to zapłacić i to nie mało...15 euro od osoby, nam udało się wejść za darmo z racji tego że mój mąż ma grupę inwalidzką...mniejsza o to, mnie najzwyczajniej w świecie to nie kręci, nie interesuje, mogę zobaczyć, zwiedzić, ale nie zachwycam się tym i już. Dla mnie największą atrakcją były chodzące tam wolno pawie...

Drugą atrakcją były ogrody botaniczne i to było naprawdę piękne i godne odwiedzenia, zwłaszcza wiosną kiedy wszystko kwitnie i jest zielono...

Cała trasa miała 2,5 km...była też krótsza trasa dł. 1 km, ale stwierdziliśmy, że szkoda nie zobaczyć wszystkiego, zwłaszcza że możemy już tu nie wrócić... po takim spacerze zasłużyliśmy na smaczny posiłek...ja wybrałam kurczaka w pomarańczach, smak ciekawy, ale czy chciałabym jadać tak na co dzień...

Ale nie tylko leniuchowałam... wstawałam wcześnie rano i biegałam...13 km, a o poranku można zobaczyć piękne widoki...jak choćby wschodzące z za gór słońce...

Rosnące wzdłuż drogi cytryny i pomarańcze...

No i piękne zachody słońca...

Reasumując jestem bardzo zadowolona z wyjazdu, wypoczęłam, opaliłam się, przebiegłam w sumie 52 km...naprawdę było mi to bardzo potrzebne, zwłaszcza, że u nas w tym czasie była zima na całego...