...nie wiem od czego zaczac bo zamiast pamietnika odchudzania prowadze tu pamietnik typowo zyciowy ... chyba to niedobrze, no ale skoro zaczelam no to jedziemy ... cudow nie bedzie - to tylko moje nudne zycie ...
... co do ostatniego wpisu - chodzilo o mojego specjalnego przyjaciela... ale tu musze chyba zaczac od poczatku, czyli cofnac sie do poczatkow poprzedniej pracy - trzy lata temu ... w kazdej pracy zdarzaja sie tak zwane "meczybuly", kazdy to zna - w sadach i urzedach sa tzw. pisarze, ktorzy przychdza codziennie z nowa skarga na sasiada, w barach zawsze znajdzie sie klient codzienny, wedlug ktorego mozna ustawiac zegarek... no i u nas tez sie trafil taki jeden...niby starszy spokojny pan, a tu bum - maruda urzedowa ... a co sie robi gdy przychodzi do pracy nowa osoba - oczywiscie zrzuca sie na nia uciazliwy obowiazek rozmowy z naszym lokalnym, codziennym, gburowatym zrzeda... no wiec trafilo na mnie...
... po pierwszym tygodniu mialam ochote wybic glowa dziure w biurku... gdy nadchodzila dwunasta rece dostawaly drgawek a prawe oko mrygalo w nerwowym tiku... po dwoch tygodniach wyptywalam o zmiane godzin pracy... po miesiacu sie poddalam i w czasie wizyty pana X. zaczelam sie smiac... moj gbur zamikl i spojrzal na mnie spod oka, poczym zapytal czy uwazam jego wywody za smieszne - samobojczo odpowiedzialam - "Tak", - czy jego wizyty sa dla mnie niczym bol w czterech literach - "Tak"... po tej wymianie zdan pan X. zamilkl i wyszedl ...
... nie bylo go przez trzy tygodnie... kiedy w koncu wrocil moja nieszczegolnie urodziwa morda usmiechnela sie szczerze i wyrwala z okrzykiem - "gdziez pan sie podzial, martwilam sie " - na co panu marudne raczki opadly a w oczach pojawil sie cien szoku...
... tym razem zamiast spraw zawodowych spedzilismy godzine rozmawiajac o jego zyciu... i tak sie to toczylo przez nastepne dwa lata ... pan X. przychodzil, robilam jemu i sobie kawy i pod pozorem pracy toczylismy godzinna rozmowe o zyciu, literaturze, starych flmach, historii itd...
...w pracy oczywiscie zyskalam opinie dziwadla i stalo sie norma, ze wszelkie przypadki nietypowe zostawaly odsylane do mnie ... jako ze pan X. byl w wieku emerytalnym nasluchalam sie komentarzy od kolegow, o tym jak to czycham na spadek/ gustuje w starszych panach/ licze na adopcje itp. itd... oczywiscie mnie to srednio obeszlo i czerpalam ile moglam z tych naszych dlugich rozmow o zyciu ... pan X. okazal sie bowiem emerytowanym urzednikiem jakiegos tam wysokiego szczebla, o niezwyklej wiedzy i szerokich zainteresowaniach, a czemu przychodzil i meczyl ? bo tak... moze dlatego ze wiekszosc znajomych juz dawno nie zyla, moze dlatego ze szukal kontaktu z ludzmi, moze chcial kogos do zwyczajnej rozmowy... no i udalo mu sie ze mna.....
...przez dwa lata poznawalismy nawzajem swoje zycie i zainteresowania... okazalo sie, ze jestesmy zadziwiajaco podobnymi osobami o identycznych gustach/nastrojach/ poczuciu humoru...raz nawet pan X. obronil mnie przed agresywnym klientem, ktory to zaatakowany przez emeryta byl w takim szoku, ze kiedy przylecieli panowie z ochrony - nie potrafil sie nawet wyslowic po ludzi... zostalismy bardzo dobrymi przyjaciolmi...
... po czym sie wyprowadzilam ... pisalam oczywiscie kartki na swieta, imieniny, urodziny i inne... nigdy nie dostalam odpowiedzi... caly czas jednak czulam jakby siedzial mi gdzies w srodku i od czasu do czasu pociagal niewidocznym sznurkiem za zoladek... no i brakowalo mi tych naszych rozmow strasznie, ale powiedzialam sobie, ze stary zrzeda pewnie znalazl sobie inna ulubienice do marudzenia...
... co do ostatniego wpisu o smutku / radosci / dziwnych zdarzeniach metafizycznych...
najpierw o radosci :
... ostatnio lazilam marudna i przybita tym moim zyciem milosnym... I tak koszmarnie zaczelo mi brakowac pana X. jego poczucia humoru i rozsadku... wlazlam wiec w autobus i mysle - raz kozie smierc, moze mnie jeszcze maruda pamieta...
... wyladowalam w miasteczku dosc wczesnie, wiec postanowilam sie napoic kawa... wchodze zamawiam, siadam, biore lyk ... i nagle slysze tuz za plecami - tyyyyy krowo !!! ty podla malpo, ty cholero niewdzieczna... czy w mozgu nigdy ci nie postalo by napisac na pocztowce adres zwrotny ? - to byl moj pan X. I mial racje - glupia jestem bo myslalam, ze zostalam zapomniana a wina byla po mojej stronie......
... uslyszalam, ze zle wygladam ... wyjasnilam czemu... usyszalam, ze tylko glupek pojechalby za praca zostawiajac taki skarb za soba ...przegadalismy kilka godzin, uronilismy kilka lez, uslyszalam, ze jezeli mam jakikolwiek problem z czymolwiek - mam uderzac prosto do niego niewazne dzien czy noc, dalam adres, telefon, obiecalam cotygodniowe wizyty... poczulam sie taaaak dobrze ... ustawilam nowy tryb zycia, nowi znajomi zapoznali sie z moja nietypowa przyjaznia...
o smutku i metafizyce;
... srodek marca pan X. w dziwnym nastroju, zaproponowal wizyte u siebie w domu... zla wiadomosc - jest chory, potrzebna operacja ale w tym wieku - duze duuuze ryzyko... boje sie... przy okazji wizyty przegladalismy stare zdjecia ... pan X. obserwowal mnie uwaznie podajac plik zdjec a jego twarz byla nieprzenikniona... przelatywalam fotki slyszac komentarze - pierwsza zona, druga zona, przyjaciel ze szkoly itd... w pewnym momencie zamilkl a ja doznalam szoku ... siedzialam tak przez dlugi moment w ciszy nie widzac co powiedziec i gapiac sie w jedno ze zdjec... normanie nie wierze w karme, reinkarnacje i wyciaganie krolikow z kapelusza, ale teraz ... twarz na zdjeciach, miejsca... mam wrazenie jakby ktos pokazywal mi zdjecia z mojego poprzedniego zycia ... nie mozliwe ze istnieja az tak nieprawdopodobne podobienstwa i zbiegi okolicznosci...to bylo tak dziwne, ze pan X. tylko wzruszyl ramionami i rozlozyl rece kiedy ja probowalam zgarnac szczeke z ziemi... jest to tak dziwne, ze nawet nie umiem o tym pisac... wiem, ze znajomi by mnie wysmieli, sama bym sie smiala gdyby nie chodzilo o mnie...
... kto nie chce wierzyc niech niewierzy, kto mnie wysmieje niech sie smieje, ja siedze na kanapie i mozg mi sie zawiesza pomiedzy smutkiem, radoscia i zagadkowym zwiazkiem pomiedzy zyciem moim i pewnego starszego pana...