Może nie jest to miejsce do pisania na tego typu sprawy, ale muszę wyrzucić to z siebie.
Mamy 1 września 2011r.
Pierwszy dzień w Medyku ( Szkoła medyczna, którą skończyłam).
Poznaję tam Martę.
Bardzo nieśmiałą dziewczynę, nerwowo odbierającą telefon.
Okazało się, że ma synka Adasia, którego zostawiła pod opieką babci i on się rozchorował, dlatego dzwoniła non stop.
Zaczęłyśmy rozmawiać.
A potem potoczyło się dalej. Zaprzyjaźniłyśmy się.
Wieczorne spotkania nad Wisłą, popołudnia z Adasiem....słowa "tuta" <--ciocia :)
Swoją drogą nie sądziłam, że można tak pokochać. Mała istotka a chwyta za serducho !
Po jakimś czasie poznaję Martę z moim Przyjacielem Tomkiem.
Nawet chcę ich zeswatać, ale zostawiam im wolną rękę.
Imprezy w trójkę. Święta trójca.
Potem...Marta i Tomasz są razem. Cieszę się niezmiernie !
Najważniejsze dla mnie osoby są szczęśliwe.
Po kilku miesiącach Marta i Tomek rozstają się.
Jestem między młotem a kowadłem.
Spotkania raz z Martą, raz z Tomkiem.
Nigdy razem.
Coraz mniej kontaktu z Martą....Oddalanie się od siebie.
W między czasie dowiaduję się, że w pizzeri gdzie załatwiłam miejsce Marcie jest wolne kolejne miejsce pracy. Nie dowiaduję się tego od Marty....bo ona zaproponowała to miejsce swojej koleżance mimo że wiedziała, że szukam pracy.
Swoją drogą to mnie zaproponowano pracę tam, ale odstapilam miejsce Marcie - jej bardziej były potrzebne pieniądze.
Wielki żal, kłótnie. Brak kontaktu.
Mamy październik 2013r. Pierwszy dzień studiów.
Marta siedzi 2 rzędy za mną. Zachowujemy się jakbyśmy się nie znały....
Minęło pół roku.
Wczoraj do niej napisałam. Mamy się spotkać.
Obie uparte, uniesione honorem i obie stęsknione....
Czy coś z tego będzie ? Czy odzyskam Przyjaciółkę ?
Mam nadzieję.