Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Dietetyczka po redukcji :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 237547
Komentarzy: 2564
Założony: 26 października 2013
Ostatni wpis: 24 czerwca 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
DietetyczkaNaDiecie

kobieta, 34 lat,

176 cm, 70.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 listopada 2013 , Komentarze (64)

O ludziach-pułapkach już było, tym razem o... pułapkach żywieniowych ;-)
W jednym z pierwszych wpisów wspominałam o twarożku. Myślimy sobie - twarożek - produkt dietetyczny, chcemy odżywiać się zdrowiej - będzie idealny! Owszem, ale sprawa jest prosta - zależy jaki. Ja osobiście uwielbiam twarożek pewnej firmy i swego czasu jadłam go wręcz obsesyjnie. Myślałam sobie "nie dość że dobry, to jeszcze jaki zdrowy!". A potem poszłam na studia ;-) Nie chodzi o to, że nagle odkryłam że jest paskudnie niezdrowy, bo tego nie można powiedzieć. Ma pełnowartościowe białko, ma wapń, ale to co mnie przeraziło to zawartość tłuszczu. 27g na 100g twarożku. To jest 27%. Dla porównania śmietana kremówka ma 30%. A dodam że twarożku nigdy nie żałowałam smarując nim pieczywo.
Musimy uważać wybierając produkty do swojego jadłospisu, bo pułapek jest mnóstwo.
Musli - z jednej strony płatki owsiane, zboża orzechy. Ok, ale z drugiej - masa cukru. Batony zbożowe - to samo. Jogurty owocowe. Znów cukier. Desery jogurtowe - tłuszcz i cukier. Produkty dietetyczne - w większości same konserwanty. Owoce suszone - tutaj też często cukier (bohater dzisiejszego wpisu ;-)).
Przyznam się Wam, że pomimo ogólnego zboczenia na tym punkcie zdarza mi się czasem kupić coś w pośpiechu bez analizowania etykiety. Potem przychodzę do domu, patrzę na skład... i sama już nie wiem co kupiłam. Hitem była herbata malinowa zawierająca 0,3% malin.
Prawdziwym polem do popisu są moim zdaniem parówki. Produkt ogólnie syfiasty, nie oszukujmy się, ale miłośników nie brakuje. Sama jadam je od czasu do czasu, przyznaje się szczerze. W moim domu rodzinnym raz w tygodniu na śniadanie muszą być, taka tradycja (a z tradycją ponoć się nie walczy, chociaż zaczynam mieć co do tego pewne zastrzeżenia ;-)). Ale co tam jest czasem w składzie, czysta magia! Woda, skrobia, miliony E...same pewnie zresztą wiecie. No ale 20% mięsa (oczywiście oddzielonego mechanicznie, czyli tak naprawdę to co z np. świnki zostało po zabraniu całego mięsa)? Lekka przesada. Moim zdaniem producenci robią się coraz bardziej sprytni w tej kwestii. Ostatnio przechodząc w sklepie obok stoiska mięsnego zauważyłam plakat "parówki w 100% z mięsa drobiowego". Myślę sobie "100% mięsa w parówkach? Mega!". Owszem, mięso w 100% drobiowe... bo wiecie o co chodziło? Że nie ma innego mięsa, tylko drobiowe. Ale sama jego zawartość w parówce wynosiła z tego co pamiętam około 50%. Baaaaaardzo sprytne, bo widziałam po półkach że sprzedają się znakomicie.
Nie chodzi teraz o to, żebyście wpadły w ortoreksję ale czasem naprawdę warto sprawdzić co wrzucamy do koszyka. Skoro już decydujemy się na zmianę swoich nawyków, musimy to robić z pełną świadomością. Pisałam już o tym - obok serka o zawartości tłuszczu 30% stoi taki, który ma go 15%. Jogurt naturalny i owoce osobno - to aż taki duży problem? Baton musli? A może zrobić sobie samemu i nawet dodać normalnie cukier ale w rozsądnych ilościach? Prod
ukty dietetyczne? Wiecie jaka jest moja opinia? Odwrócić głowę i iść dalej ;-)
Teraz ręka do góry, kto czyta etykiety? ;-)
A tak na koniec - to jest jedzenie:
A to jest g...;-)

10 listopada 2013 , Komentarze (47)

"Śniadanie jedz jak król, obiad jak książę a kolację jak żebrak"
"Śniadanie zjedz sam, obiad z przyjacielem a kolację oddaj wrogowi".
Dwa najpopularniejsze i oba bardzo mądre chociaż.... z drugim bym się nie zgodziła tak do końca. Może "kolacją podziel się ze znajomymi"?
Najważniejsza myśl w obu jest zawarta - im późniejsza godzina, tym mniej jemy.
Z dnia na dzień czytam coraz więcej Waszych pamiętników i bardzo często spotykam się z określeniem "kompulsywne objadanie się". W niektórych przypadkach problem jest rzeczywiście poważny, bo dziewczyny jedzą rozsądnie a takie epizody nie mają żadnego uzasadnienia, ale w innych... Szczerze? Jest to efekt czystej głupoty.
Zapamiętałam jadłospis jednej z dziewczyn, było mniej więcej tak: na śniadanie jakiś mały jogurt i jabłko, potem długa przerwa (chyba z 5h było) potem talerz zupy na obiad i na kolację 2 wafle ryżowe z czymś (chyba serek wiejski ale głowy nie dam). A potem wielki płacz i lament, że znowu miała "kompuls" bo zjadła 3 kanapki, orzeszki, kawałek ciasta i jeszcze jakieś cukierki czekoladowe. Moje pytanie: kompuls, czy po prostu wygłodzony organizm gwałtownie domagał się dostarczenia potrzebnych składników odżywczych?
Wybaczcie, że dzisiaj tak ostro ale... sama przez to przechodziłam. Wychodziłam z domu bez śniadania, przez większość dnia nie jadłam prawie nic i dzień kończyłam jedząc dosłownie wszystko co wpadło mi w ręce. Dlatego też nigdy nie udało mi się nigdy skutecznie schudnąć, a teraz muszę doprowadzać swój organizm do porządku.
Wracam znowu do jednego i drugiego przysłowia. Od 1 roku studiów podkreślali u nas jak ważne są śniadania. Że dostarczają energii na cały dzień, że pobudzają organy trawienne do pracy, że zapewniają odpowiedni wzrost glukozy żeby człowiek miał siłę funkcjonować... no to zaczęłam się przestawiać. Trwało to ponad rok, chyba nawet prawie 2 lata. Masakra trochę, co nie? Przez tak długi okres czasu uczyłam się nawyku jedzenia śniadań. A nie zawsze miałam na nie ochotę, więc trochę się męczyłam. Aż w końcu zdałam sobie sprawę, że nie jestem w stanie wyjść bez niego z domu - niezależnie od tego która jest godzina.
I teraz najlepsze: zaczęłam jeść naprawdę porządne śniadania. Sporą miskę płatków owsianych z bananem (czasem dodatkowo jeszcze orzechy lub żurawina) lub 2 duże kanapki z sałatą, wędliną i pomidorem, albo z twarożkiem, albo z białym serem i dżemem. Czasem jajecznicę. Od tego czasu nie zdarzyło mi się więcej opychać wieczorami. Co więcej - często w ogóle nie chce mi się wtedy jeść. Sięgam wtedy po coś małego, żeby organizm jeszcze mógł coś strawić i koniec. I nie, nie chodziłam do psychologa, nikt mi nie pomagał. Po prostu zmądrzałam.
Mój apel - jedzcie śniadania, zawsze! I jeśli macie się najeść - zróbcie to właśnie wtedy. Mogę się założyć, że u większości z Was skończą się wtedy problemy z "kompulsywnym objadaniem się". Tak jak było to u mnie :-)
I trochę inny obrazek niż zawsze: ;-)

7 listopada 2013 , Komentarze (49)

Przeglądając Wasze pamiętniki widzę setki zdjęć pięknych dziewczyn o doskonałych ciałach z podpisem "moja motywacja" - sama też dodaje je po wpisach. Ok, to jest obraz tego jak chcemy wyglądać. Ale najważniejsze pytanie to to "DLACZEGO chcemy tak wyglądać?".
I tutaj podajecie tysiące różnych powodów:
1. Chce się podobać facetom
2. Chce dobrze wyglądać w bikini na wakacjach
3. Chce chodzić na basen bez skrępowania
4. Muszę pięknie wyglądać na swoim ślubie
5. Muszę pięknie wyglądać na cudzym ślubie ;-)
6. Chcę wyglądać dobrze w sylwestrowej kreacji
7. Chcę żeby koleżanki mi zazdrościły
8. Chcę nosić w lecie krótkie spódniczki
9. Marzę o rozmiarze 36
10. Chce się dobrze czuć we własnym ciele
11. Chce być zdrowsza
To są powody, które przypomniały mi się w ciągu jednej minuty, ale jakbym sobie dobrze w pamięci przeleciała przez Wasze pamiętniki to chyba znalazłabym tego co najmniej 10 razy więcej. Każda ma inny powód, każda ma inną motywację i każdej marzy się inna figura.
Jak jest u mnie? Ja preferuje wysportowaną sylwetkę o kobiecych kształtach. Dla mnie świetną figurę ma Sophia Vergara, jest szczupła - nie chuda i bardzo kobieca:
A dlaczego chciałabym tak wyglądać? Bo jako dietetyk powinnam świecić przykładem a póki co średnio mi to wychodzi, przynajmniej wizualnie. Poza tym chciałabym w końcu w lecie kupić sobie krótką spódniczkę i wyjść w niej na ulicę bez skrępowania. No i lato i kwestia bikini - sprawa oczywista ;-)
A jak jest u Was?
Warto również wspomnieć tutaj o wyznaczaniu sobie celu głównego i celów pobocznych. Podstawowa zasada? Muszą być realne!
Załóżmy, że większość z nas (nawet nie musimy zakładać, tak po prostu jest ;-)) wyznacza sobie pewien cel na sylwestra. Vitalia na głównej stronie pokazuje, że do sylwestra mogę schudnąć 8 kg (a może już 7?). Spoko, realne założenie. Ale spotkałam się z planem "do sylwestra schudnę 15 kg" - tragedia. Może i schudniesz, ale gwarantuję że ostatecznie nie będziesz mieć siły się ani pobawić, ani nie dasz rady się napić. A co to za sylwester ;-)
Ja chciałabym w nowym roku zobaczyć 6 z przodu mojej masy ciała. Niech to będzie nawet 69,9. Moja obecna masa ciała to 73,2kg. Więc mam co najmniej 3,3 kg do zrzucenia w przeciągu ponad 7 tygodni. Do zrobienia? Pewnie że tak! I to na spokojnie, bez narzuconej sobie olbrzymiej presji.
Mój cel główny? Obrona pracy magisterskiej z wagą 60 kg (zapewne koniec czerwca)... i ogromną satysfakcją że potrafiłam pomóc sobie - będę umiała pomóc innym przy pomocy bagażu swoich doświadczeń ;-) Plan również realny, zakładający powolny spadek masy ciała oraz uwzględniający to, że czasem idzie lepiej a czasem gorzej.
Tak więc planujcie wszystko na spokojnie i uzbrójcie się w cierpliwość. Wyznaczajcie sobie kolejne cele metodą małych kroczków - może i trzeba na to czasu, ale... pomyślcie co będzie jak w końcu zajdziecie na finish :-)

5 listopada 2013 , Komentarze (57)

"Dlaczego nie jesz tego ciasta? Nie smakuje Ci?", "Jak zjesz tego kotleta to na pewno nie przytyjesz, nie przesadzaj", "Może w ogóle od razu nic nie jedz" i mój osobisty faworyt "ze mną się nie napijesz?" ;-)
Znacie to skądś? To tak zwani anty motywatorzy. Kiedy dieta idzie gładko, wciskają nam swoje najnowsze wypieki, potrawy i inne pyszności i manipulują do tego, żebyśmy zeszli z dobrej ścieżki diety. Mało tego! Używają takich argumentów, żebyśmy jeszcze poczuli się głupio że odmawiamy!
Nie raz mi się zdarzyło, że zostało wmuszone we mnie jedzenie lub napój na które... nawet nie miałam ochoty. Zjadłam z grzeczności, bo inaczej nie wypadało. Dodatkowe kalorie, których na dobrą sprawę nawet nie chciałam przyjmować.
Sposób? Unikać, co oczywiście nie zawsze jest możliwe (bo unikać swoich babć, mam czy ciotek przez cały okres diety? No nie przesadzajmy ;-), ale lepiej po prostu nauczyć się odmawiać. Stanowczo. "Ciasto pachnie cudownie, na pewno jest pyszne ale ja mam postanowienie w którym chce wytrwać. A zjedzenie tego będzie oznaką słabości, a to nie moja cecha", "Od jednego kotleta może nie przytyje, ale od kilku takich do których zjedzenia będę zmuszana to już pewnie tak", "Co to to nie, jeść będę ale nie to i nie w tej chwili" i na koniec - "Jak osiągnę swój cel to się napiję, w końcu będę mieć dobry powód" ;-)
Oczywiście to nie są jakieś rewelacyjne odpowiedzi, ale lepsze to od powiedzenia "nie dziękuje jestem na diecie" - wiem z doświadczenia, że prawie nigdy nie działa. A właściwie to nawet jeszcze bardziej prowokuje ;-)
Także próbujcie odmawiać... i pamiętajcie że ostateczną decyzję podejmujecie Wy - nikt Wam jedzenia siłą w usta nie wciska ;-)

3 listopada 2013 , Komentarze (35)

Czasami bywa tak, że nie chudniemy. Pomimo tego że dieta idzie idealnie, nie zdarzają się nam wpadki, odstawiliśmy słodycze i ćwiczymy jak nigdy. Więc... dlaczego?
Odpowiedź jest w większości przypadków prosta. To nie nagromadzona woda, zbliżający się okres lub mniejsza poranna... to co zostawiacie w toalecie ;-) Większość z nas ma tendencje do tzw. przeszacowywania zjadanych przez siebie porcji.
Kiedyś zrobiłam sobie mały eksperyment - jednego dnia jadłam różne produkty i na oko starałam się ocenić ich masę oraz to, ile kalorii zawierają. Drugiego dnia jadłam prawie dokładnie to samo, ale produkty ważyłam lub oceniałam ich wielkość na podstawie ileważy.pl. I wiecie co się okazało? Że pomyliłam się o ponad 400kcal!
Takie pomyłki kosztują nas wiele nerwów przy cotygodniowym ważeniu. Bo owszem - woda się czasem zbiera, ale nie oszukujmy się, okresu nie mamy co tydzień ;-)
Dodatkowo co poniektórym zdarza się nam zapominać o przekąskach, zjedzonych na wpół świadomie (te parę chipsów przed tv, bo film był taaaaki pasjonujący, kilka łyżek sosu bo przecież trzeba spróbować swojego dania, orzechy? Przecież są zdrowe - nie liczą się!) i waga pokazuje co pokazuje.
Żeby nie było, nie namawiam do obsesyjnego ważenia każdego spożywanego produktu, ale... wiem z doświadczenia że po 2 tygodniach takich zabiegów jesteśmy chodzącą wagą i pomyłki zaliczamy już w granicy 10-20g. A to niewiele. Poza tym, nie wierzę że którakolwiek z nas do tej pory nie zapoznała się z ilewazy.pl, cudowną stroną zastępującą nam elektroniczne ustrojstwo.
I ostatni element samokontroli - dzienniczek. Jak nie wychodzi i waga stoi jak zaczarowana - warto się z niego wyposażyć. Spisujemy tam wszystko co wpadło nam w buźkę (bez oszukiwania!;-) i w analizujemy. Wierzcie mi, wiem po sobie że czasem - zwłaszcza po kilku dniach od rozpoczęcia - można doznać niezłego olśnienia ;-)
Miłej końcówki długiego weekendu!

1 listopada 2013 , Komentarze (51)

Nie ma diety bez wysiłku fizycznego.
Na tym zdaniu mogłabym w zasadzie zakończyć dzisiejszy wpis bo jest to oczywiste jak fakt, że mamy listopad ;-)
Przez tych dobrych parę lat, kiedy stosowałam różne diety bardzo często bywało że zapominałam o tym, jak ważne są ćwiczenia. Efekt jest taki, że do tej pory nie mogę dojść do ładu z wyglądem swojego ciała - boczki, dość potężne uda (mój największy koszmar) i celluit. O ile dwa pierwsze są efektem wciąż zalegających nadprogramowych kilogramów, o tyle to ostatnie to efekt wiecznych spadków i wzrostów masy ciała nie wspieranych  w żaden sposób jakąkolwiek aktywnością.
Oczywiście, mówimy tutaj o przeszłości ;-) Obecnie uwielbiam  ćwiczyć i wiecznie szukam sobie nowych inspiracji. Teraz jestem na etapie próbowania wszystkich zajęć fitness w swojej nowej siłowni, na którą chodzę praktycznie codziennie. Chodzę! 2km w jedną stronę ;-) Spalam przy tym 150kcal, co łącznie z powrotem daje 300kcal spalonych już przy samej wyprawie na zajęcia. Dodać fitness lub siłownię i wychodzi całkiem fajna sumka.
Patrząc na inne pamiętniki widzę często jeden i ten sam powtarzający się błąd, a mianowicie robienie ciężkich do zrealizowania planów. Po aktywności na poziomie zerowym, ktoś wypisuje ćwiczenia na cały tydzień: Chodakowska, Mel B, Tiffany Rothe, Callanetics, PX90, Insanity, 30 days shred... A potem dwa dni później czytam: "nie dałam dziś rady ćwiczyć bo a) mam okres, b) chyba będę chora, c) kot mi przeszkadza, d) mam zajęcia od 18 do 19 a tylko wtedy ćwiczę więc wiecie, to już bez sensu ;-) No dobra, to są oczywiście żarty ale chodzi o to że kiedy już widać, że ćwiczenia trwają zbyt długo  ciągu dnia - zaczynają się wymówki.
Z ćwiczeniami jest jak z dietą, potrzeba czasu żeby zobaczyć fajne, konkretne efekty. Wybierzcie sobie jeden program i trzymajcie się go co najmniej 2 tygodnie. Średni? Spróbujcie następnego. Nie zaczynajcie robić wszystkiego na raz, bo na 90% poddacie się po kilku dniach. Robicie 10 minutówki z Mel B? Nie bierzcie się od razu w tym samym czasie za 8min abs, arms itd.
Ok, są osoby które dadzą radę - nie zaprzeczam, ale większość z nas po prostu na którymś etapie zacznie się wkurzać że jest tego za dużo i w ogóle zrezygnuje z ćwiczeń. Widziałam tą zależność już niejednokrotnie bo naczytałam się ostatnio sporo pamiętników ;-)
Pamiętajcie, najlepsze efekty daje... cierpliwość :-)


Podobał mi się wpis jednej z dziewczyn, że listopad to miesiąc dla brzucha. Ja się dołączam! A Wy co wybieracie? ;-)

31 października 2013 , Komentarze (51)

To na co natykam się najczęściej: Jest godzina 12, czytam czyjś pamiętnik i na wstępie widzę coś takiego: "Bez sensu, nie zaczęłam dzisiaj diety, znowu porażka". W kolejnym "3 dni szło mi dobrze, a dzisiaj zjadłam ciastko i znowu muszę zaczynać od nowa". Niektóre nie piszą o tym otwarcie, ale widać to po jadłospisach. Do podwieczorku jest idealnie, dietetyk nie ułożyłby lepszej diety. I nagle pojawia się baton, a po batonie kawałek ciasta, garść chipsów i 2 paski czekolady.
Dziewczyny, poważnie?
To że jest godzina 12 a Wam się nie udało zjeść idealnego śniadania nie znaczy że nie możecie przez następną (większą!) część dnia jeść tak jak należy. Zjedzenie ciastka nie zmusza nas od razu do zakończenia diety. A to że nagle w naszym jadłospisie pojawił się baton, nie znaczy że możemy w związku z tym ogarnąć połowę szafki ze słodyczami.
Porażki są wpisane we wszystko co robimy, ale powinnyśmy na ich podstawie uczyć się, wyciągać wnioski i robić wszystko żeby następnym razem poszło lepiej.
Ciężko będzie nam schudnąć, jeśli wiecznie będziemy coś odkładać. Zjadłaś czekoladę a miało być bez słodyczy? No trudno, nie zjesz jej jutro i przez następne kilka dni. Zjadłaś wieczorem pyszne ciacho bo "stało i kusiło"? Na zdrowie! Wiesz już jak smakuje i nie musisz więcej po nie sięgać. Ani po resztę rzeczy z lodówki.
Nie rezygnujcie od razu z diety bo coś Wam nie wyszło.
Ja już pisałam że jadam słodycze 1-2 razy w tygodniu. Ale zdarza się że jem i 5 razy. Nie uważam żeby był to powód do rozpoczęcia akcji "zjadłam batona, zjem wszystko co spotkam na swojej drodze a potem znów spróbuję zacząć... aż sięgnę po następnego batona ;-))

Z innej beczki: moja waga na dziś: 73,2kg. Więc chyba mam rację ;-)

29 października 2013 , Komentarze (54)

Zgodnie z obietnicą zrobiłam małe porównanie w programie dietetycznym. Wygląda to następująco:
Od razu mówię, jest to prosty przykład a nie żadne zaawansowane analizowanie diet. Chciałam w prosty sposób pokazać Wam, jak jedząc w podobny sposób można zaoszczędzić sporo kalorii (a zwróćcie uwagę że nawet czekoladę zostawiłam ;-) Różnica pomiędzy dietami wynosi 593 kcal. Nie dużo? To przeliczmy inaczej:
593 kcal zaoszczędzone w ciągu jednego dnia, 
to 4151 kcal zaoszczędzonych w ciągu tygodnia
to 17790 kcal zaoszczędzonych w ciągu miesiąca.
Aby schudnąć 1kg należy osiągnąć deficyt 7000kcal, a więc:
w ciągu miesiąca tym sposobem można zgubić około 2,5 kg,
a w ciągu 6 miesięcy ponad 15kg.
Podoba się? ;-)

(Układając dietę korzystałam ze standardowych porcji z ilewazy.pl i z albumu fotografii potraw i produktów spożywczych).

Następne wpisy będą się pojawiać co 2-3 dni, bo nie wyrabiam się z czasem :-)

28 października 2013 , Komentarze (50)

Przeczytałam całe mnóstwo Waszych pamiętników. I wiecie co? Straaaasznie dużo tam zakazów. "Od jutra koniec z czekoladą, od jutra nie jem majonezu, od jutra tylko jogurty, warzywa i owoce!". Szczerze? Podziwiam, ja bym nie była w stanie wprowadzić sobie tak wielu ograniczeń. Po 1: nie wytrzymałabym na diecie dłużej niż kilka dni, a po 2: to co bym schudła, na pewno nadrobiłabym w ciągu następnych kilku dni "uzupełniając braki" ;-)
U mnie na uczelni non stop powtarzają dwa hasła:
1. Wszystko jest dla ludzi.
2. Jedz wszystko, ale zachowaj umiar.
Nie sztuką jest schudnąć rezygnując z tego co się kocha jeść, sztuką jest jeść wszystko i osiągnąć piękną sylwetkę. Wydaje mi się, że nam wszystkim brakuje równowagi. Pewne rzeczy lubimy bardziej, pewne rzeczy kochamy jeść, a o pewnych zapominamy. Ja osobiście rezygnuje z rzeczy, w których nie potrafię zachować umiaru. Praktycznie nigdy nie kupuję sobie całej czekolady, bo ciężko byłoby mi skończyć na jednej kostce, czy nawet pasku. Ani całej paczki ciastek. Chyba że mam zamiar otworzyć przy rodzince lub znajomych, wtedy wiem że "podzielimy kalorie". Raz albo 2 razy w tygodniu kupuję sobie jakiegoś batonika (moimi faworytami są kitkat, 3bit i knoppers ;-)). Zjem i więcej nie ma. Ostatnio nawet pozwoliłam sobie na drożdżówkę. O żółtym serze już pisałam. Od kilku dni go nie jem i na razie mi go nie brakuje. Pewnie w końcu go kupię, ale... nie będzie to 30dag tylko kilka plasterków, tak dla smaku.

Szukając zdrowych zamienników też można sobie mocno ułatwić sprawę. Próbowałyście zrobić kiedyś sałatkę dając do niej serek wiejski zamiast majonezu? Polecam ;-) Mieszając majonez z jogurtem też zaoszczędzicie mnóstwo kalorii. Słodycze 2 razy w tygodniu nie wystarczą? A jadłyście kiedyś jogurt grecki przełożony zmiksowanym mango posypany uprażonymi na suchej patelni migdałami albo wiórkami kokosowymi? Niebo w gębie. Wygląda to tak:
A smak ma obłędny! 
Niektóre kwestie są pewnie oczywiste. To że produkty zbożowe z białych zmieniamy na razowe lub pełnoziarniste nie jest da nikogo nowością. To że wybieramy 1,5% mleko zamiast 3,2% (bo jak dla mnie 0,5% nie ma już smaku, a picie 0% to już w ogóle mija się z celem). Tłusty twaróg zamieniamy na chudy, Mięso pieczemy zamiast smażyć. Próbowałyście kiedyś łososia na parze? Rewelacja! A panierowałyście pierś z kurczaka w sezamie albo płatkach migdałowych? Koniecznie spróbujcie!
Jak będę miała chwilę, postaram się Wam ułożyć w swoim programie 2 niemalże identyczne diety. Z tym że jedna będzie zawierać zdrowe zamienniki. Pewne rzeczy lepiej przedstawić na konkretnych przykładach ;-)

Podejrzewam, że znów zanudzam. Czytając niektóre pamiętniki mam wrażenie, że macie dziewczyny wiedzę większą niż ja po ponad 4 latach nauki :-)

Lecę na zajęcia, do napisania! :-)

27 października 2013 , Komentarze (62)

Po 1: Chciałabym podziękować za taki odzew i miłe słowa. Od wczoraj nie nadążam z odpisywaniem na wiadomości i komentarze, więc jeśli kogoś pominęłam to przepraszam. Żeby być wiarygodnym dietetykiem muszę jeszcze zrzucić parę(naście) kilo, ale słowa wsparcia są niesamowite, to więcej niż dostałam w ciągu ponad 4 lat nauki, DZIĘKUJĘ!

Po 2: Nie oglądam serialu 2XL ;-) ale widzę że muszę zacząć ;-)

Po 3: Pojawiły się pytania jak schudłam. Wiecie jak? Przestałam być na diecie. Brzmi absurdalnie, ale prawda jest taka że dopóki będziecie sobie narzucać drakońskie diety które w żaden sposób nie przypominają tego, jak żywicie się normalnie - prawdopodobnie będziecie wiecznie się odchudzać. Tak jak ja ;-)
To była zasada nr 1.
Jeśli waszym zwyczajem jest jedzenie rano 2 dużych kanapek, a zaczniecie nagle wciskać w siebie odtłuszczony jogurt z małym jabłuszkiem no to sorry. Dobrze jest zmieniać nawyki, ale dokładacie sobie tym sposobem (ciężkiej!) pracy. Ja osobiście uwielbiałam zawsze żółty ser i ładowałam go do kanapek ile się dało. Wędlinę oczywiście też. Jak plaster był duży to składałam go na kanapce na pół (co by się druga połowa nie zmarnowała). Starajcie się jeść to samo co zawsze, ale zmniejszajcie porcje. Utnijcie szynkę jak jest jej za dużo i odłóżcie na później, zamieńcie wędlinę wieprzową na drobiową, dodawajcie sałatę, ogórki, pomidory. Dajcie mniej sera. Albo zrezygnujcie z niego całkiem. Albo ser albo szynka ;-) Patrzcie ile tłuszczu ma twarożek, bo obok tego mającego 25g/100g jest taki który ma 15g/100g a smak praktycznie ten sam. A spod tego masła/margaryny może powinien czasem wyjrzeć chleb ;-)
To samo tyczy się innych posiłków. Jeśli kochacie chleb i makaron nie przechodźcie na Dukana, albo South Beach. Jak lubicie mięso nie jedzcie na obiad samych surówek. Jak lubicie słodycze - teraz uwaga - nie rezygnujcie z nich do zera. Bo na 90% po skończonej diecie rzucicie się na nie jak wygłodzone. I jeśli uwielbiacie jeść wieczorami - nigdy ale to NIGDY nie kończcie kolacją o 18. No chyba że kładziecie się o 21 spać.
Ja wiem że nie piszę niczego odkrywczego, ale prawda jest taka że większość z nas woli drakońską dietę niż zmodyfikować to co je normalnie. Bo tak jest prościej. Wiem, bo sama robiłam tak ponad 8 lat.
A jedząc tak jak jadłyście do tej pory - z małymi zmianami - będzie Wam łatwiej wytrwać bo NIE BĘDZIECIE NA DIECIE :-)
(Nie wiem czy też tak miałyście, ale jak przychodził poniedziałek (bo kiedy lepiej zacząć;-)) i mówiłam sobie "ok, od dzisiaj dieta" automatycznie...robiłam się głodna).

Zbliża się 20, pora mojej kolacji więc do napisania :-)