Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

W lustrze widzę starszego człowieka z brzuchem, a przecież czuję się młodo. Muszę coś z tym zrobić, odzyskać kilka lat.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 2320
Komentarzy: 21
Założony: 24 lutego 2014
Ostatni wpis: 11 lipca 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
velve

mężczyzna, 56 lat,

178 cm, 93.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 lipca 2014 , Komentarze (5)

Ciągle walczę, ale mam coraz mniejsze sukcesy. Udało mi się zejść do 93,9 kg z 101,0 kg na początku.

Dobija mnie jednak bujne życie towarzyskie. Wiosną, przed sezonem grillowym wypiłem sobie jakieś wino czy whisky w weekend, ale w pozostałe dni nadrabiałem zaległości. Waga spadała. Obecnie praktycznie co tydzień, gdzieś idę lub ktoś przychodzi do nas. Po takim piątkowo-sobotnim maratonie przybieram tyle, że do następnego piątku ledwo zdążę zrzucić dodatkowe kilogramy. Niestety często nie daję rady i waga wzrasta 20-50 dkg. W tygodniu jestem zdyscyplinowany, żadnego podjadania, ale 5 dni to za mało, aby nadrobić weekendowe szaleństwo.

Co robić? Zrezygnować ze spotkań z przyjaciółmi? Spotykać się, ale pić(mleko) i jeść (losos)z umiarem? Nie, to niewykonalne, próbowałem wielokrotnie. Po przekroczeniu pewnej dawki alkoholu, hamulce puszczają i kończy się jak zawsze. Staram się być aktywny, tzn., nie tylko grill, najpierw jakiś wypad na rowerach ze znajomymi, a dopiero wieczorem imprezka, ale 2-3 godzinki na rowerach w żaden sposób nie niwelują tych kolacyjek.

Znajomi i przyjaciele zdecydowanie przeszkadzają w trzymaniu diety.

Czekam na jesień. Wtedy się wezmę! :D

31 maja 2014 , Komentarze (2)

Obecnie waga raz spada, raz rośnie zależnie od tego ile poimprezuję. Jednak generalnie kierunek jest właściwy. 

Obecnie moim najbliższym celem jest 93 kg. Gdy to osiągnę, to nawet po ostrej zabawie, nie powinienem ważyć więcej niż 95. Jutro grill, znowu będę cięższy, na szczęście dopiero w piątek jest ważenie. Dam radę!

16 maja 2014 , Skomentuj

Trwało to o 3 tygodnie dłużej niż zamierzałem, ale wreszcie ważę poniżej 95kg. 6 kg za mną. Mam wrażenie przekroczenia jakiejś granicy i nadzieję, że teraz pójdzie z górki :D.

Zwyczajów nie zamierzam zmieniać, będę imprezować w weekendy, ale bez przeginania, tak do 1kg ;). Obawiam się tylko sezonu grillowego. Karkówka i piwo zdecydowanie bardziej idzie w boczki niż sushi, a zaproszeń nie brakuje.

26 kwietnia 2014 , Komentarze (1)

Miałem zamiar zrzuć święta do piątku. Niestety 2,3 kg w 4 dni to nie wykonalne. Zrzuciłem 2 zostało jeszcze 30 dkg. Parapetówka przeniesiona na środę. Dzisiaj już nie powalczę, sushi zamówione, sake i whisky w barku. Ale od jutra się biorę! Do środy mam zamiar zejść poniżej 95 kg. Czwartek rano to będzie masakra, ale za to w długi weekend nie mam żadnych planów. Nikogo nie zapraszamy, nigdzie nie idziemy. W planie wypad nad morze, długi spacer, mały remoncik w domu połączony z ćwiczeniami fitness :D (przenoszenie mebli ). Może się uda?

23 kwietnia 2014 , Skomentuj

Wczoraj rano dostałem rachunek za święta. Stanąłem na wadze. 2,3 kg w 4 dni! Załamka. Wiem, zrzucę to do piątku, ale w tym tygodniu zero postępu. W najlepszym wypadku powrót do wagi z przed tygodnia. Następne 2 tygodnie nie będą lepsze.

W piątek parapetówka w firmie, trzeba podziękować wielu osobom, więc może przeciągnie się na sobotę. W następnym tygodniu długi weekend, zaraz potem znowu delegacja, targi i wieczorne imprezki.

I jak ja mam się odchudzać? To niewykonalne. Gdzie się nie obejrzę dopada mnie żarcie i alkohol podstawiony pod nos. Wykręcać się nie mogę, odmawiać też nie bardzo. Nie zabiorę przecież klienta do knajpy na wodę mineralną. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że .......lubię imprezować i dwa razy zapraszać mnie nie trzeba.

19 kwietnia 2014 , Komentarze (1)

Miałem szczery zamiar przetrwać piątek i sobotę i zjeść dopiero w niedzielę i poniedziałek. Z jedzeniem nie ma problemu, z piciem gorzej. Jestem w połowie ulubionego Jacka Danielsa. Do 13 było wszystko OK. Zamiast wymknąć się cichaczem z firmy i cieszyć się świętami, zostałem nieopacznie dłużej i zaczęło się.  Najpierw szef montaży z rozliczeniem za ostatni kwartał. Totalna wtopa i kaszana. Potem pani Hania z pretensjami, których nie zrozumiałem. Generalnie po godzinie prania mózgu miałem wszystkiego dość. Czy ci ludzie są normalni? Po cholerę przyłażą chwilę przed wyjściem z roboty i zatruwają mi święta? Teraz znieczulam się ulubioną whisky i klnę na cały świat. Jutro kac, złe samopoczucie, będę się wkurzał na wszystko i wszystkich, a na wadze pewnie z 1 kg więcej.

15 kwietnia 2014 , Skomentuj

Nie jest źle. Powoli, ale sukcesywnie zrzucam wagę. W tym tygodniu też nie powinno być problemu. Zaczynam jednak myśleć o świętach. To będzie prawdziwa masakra! 2 dni jedzenia pod korek. Z tradycyjnego, weekendowego kilograma może się zrobić nawet trzy kilo! Będę to zrzucał z miesiąc!

Całe szczęście, że w naszych rodzinach nie pije się w święta alkoholu, jednak obżarstwo jest okrutne. Śniadanko wielkanocne(zupa)(nudle)(salatka)(losos)(owocemorza)(tort)(curry) trwa od rana do wieczora z małymi przerwami. Ciężko się wymigać od rodzinnych wizyt.

Jedyne co mi przychodzi do głowy, to zaproponować rodzince długi, świąteczny spacer. Mam nadzieję, że będzie pogoda(slonce). Bo w to, że na widok smakołyków na stole, zachowam rozsądek, absolutnie nie wierzę.

11 kwietnia 2014 , Komentarze (1)

Długo zastanawiałem się jak walczyć z otyłością. Wreszcie mam plan. Koniec z próbami przebrnięcia przez weekend bez strat. To niewykonalne. Zawsze trafi się jakiś grill, imieniny, urodziny lub deprecha po emocjonującym tygodniu. Nie jestem w stanie nad tym zapanować. Nie ma sensu z tym walczyć, unikać. Zauważyłem, ze nawet jak poimprezuję w sobotę, a potem od poniedziałku do piątku jestem grzeczny, to waga i tak spada. Nie bardzo dużo, przeważnie 0,6-0,8 kg, ale jednak. I tego będę się trzymał. 

Plan na dzisiejszy wieczór - krewetki ( własnoręcznie przyrządzone ) i dobre białe wino. W sobotę wracam do diety.

4 kwietnia 2014 , Skomentuj

Piątek, dzień idealny. Zawsze mam w tym dniu najniższą wagę Po weekendzie często wzrasta.

 Potem odrabiam od poniedziałku do piątku i rzutem na taśmę coś tam zrzucę. Gdyby nie dni wolne(alkohol) i kolacyjki służbowe(sushi)(kurczak) to byłbym chyba mistrzem odchudzania. 2 kg? Żaden problem! W górę i w dół osiągam bez problemu! :DNawet ćwiczyć nie muszę. 

Sam nie wiem, co robić, w końcu waga trochę spada - ok. 0,6-0,8 kg tygodniowo, nawet gdy imprezuję w weekendy. Chyba zostawię tak jak jest. W końcu zdrowie psychiczne też jest ważne.

28 marca 2014 , Skomentuj

Ciągle jeszcze żyję wspomnieniami z Singapuru. Nic dziwnego, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Koszt tygodniowego pobytu, wypróbowywanie wszystkich smakołyków oraz napojów alkoholowych, nie był aż tak wysoki jak podejrzewałem. Tylko 2,5 kg! Na szczęście udało mi się prawie wszystko zrzucić w tym tygodniu. 

Często wspominam służbową kolację. To chyba najdziwniejsza kolacja w moim życiu ( na szczęście sam nie musiałem płacić, bo chyba bym poszedł z torbami :D) i niesamowite doświadczenie.

Kolacja odbyła się w Raffles Hotel jednym z najstarszych hoteli w mieście. Czułem się mocno nie na miejscu. Na co dzień nie mam okazji jadać w takich przybytkach. Wiedziałem, że jestem tylko gościem, ale same ceny z karty menu odbierały przyjemność jedzenia. Do tego czułem się kompletnie nieswojo. 5 osób obsługi latało cały czas wokół stolika. Nawet do podawania wody mieli specjalną panią! Biorąc pod uwagę absurdalnie wysokie ceny myślałem, że pęknę z przejedzenia. Niestety wyszedłem z kolacji lekko głodny. A oto co nam podano:

1. Przystawka - ośmiorniczka na ciepło. Danie mikroskopijnej wielkości. Chyba dałbym radę wciągnąć to na 2 kęsy. Nie bójcie się, powstrzymałem się i jadłem powoli, jak na "znafcę" przystało. 

2. Zupa - krem z dyni pod chmurką. Dietetyczna, bardzo delikatna zupka.

3. Danie główne - stek.

Do tego 2 kieliszki czerwonego wina. A właściwie 1,5 cm wina w ogromnym szklanym pucharku. Nie wiem, czy było tego chociaż ze 100 ml w jednej porcji.

Po kolacji udaliśmy się do hotelowego baru, aby wypić Singapore Sling. To najbardziej znany koktajl w tym mieście. Można go wypić wszędzie, ale podobno jedyny oryginalny jest oczywiście tylko w Raffels Hotel. Reszta to podróby ;).

Chciałem tu wkleić przepis na ten koktajl, ale w internecie znalazłem tyle różnych wersji, że sam nie wiem, która jest prawdziwa.

Ten wieczór, to chyba jedno z najbardziej niecodziennych wydarzeń kulinarnych w moim życiu. Oczywiście, nie chodzi mi o same potrawy, które można bez większego problemu zamówić nawet w Polsce, ale cała ta otoczka z kelnerami kłaniającymi się w pas. Kucharzem przybiegającym ze stekiem w ręku, aby spytać, czy się podoba, panią rozkładającą serwetę na kolanach. Chyba jeszcze wnukom będę opowiadać.

Po kolacji nie podjadałem. Ale skoczyliśmy z kolegami do zwykłego baru na parę piwek w normalnej cenie, pitych w atmosferze bez nadęcia.