Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zmotywowana i szczęśliwa. Do odchudzania skłonił mnie stan zdrowia i chęć utarcia nosa tym, którzy we mnie nie wierzyli. Chcę dobrze wyglądać i dobrze się czuć we własnej skórze, a robiąc zakupy nie martwić się, że żadne jeansy na mnie nie pasują, że już nie wspomnę o sukience. Marzenie...włożyć kozaki na obcasie, które swobodnie zasunę, które w ogóle zasunę :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 72382
Komentarzy: 3290
Założony: 24 lipca 2015
Ostatni wpis: 29 marca 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
karaluszyca

kobieta, 44 lat, Warszawa

158 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

25 lipca 2015 , Komentarze (3)

Właśnie dostałam taka ofertę. O! i to jest dopiero irytujące. To, że chcę schudnąć, nie znaczy, że zidiociałam i wierzę w takie bzdury. Choć raz uwierzyłam. Z powodu słodyczy...Kupiłam sobie taki mocno reklamowany środek, cały słoiczek cudownych malinowych pastylek. Jak sobie possę, to w magiczny sposób mi się odechce. Dobrze, że kosztowały 17 zł, czy jakoś tak, bo jak bym wybuliła z pół stówki, to chyba bym się tym opakowaniem stukała w głowę za każdym razem, kiedy miałabym ochotę na słodycze, czy nadprogramowe jedzenie, żeby to sobie z niej wybić.

Przyznaję, wyssałam ze trzy może cztery. Za cholerę nie działa, skończyłam ssanie i w żołądku ssało dalej, nawet jakby bardziej. :)

Poza tym, nie wierzę w żadne cudowne tabletki, pasy czy bajpasy jak to tam zwał tak zwał. Uważam, patrząc na to co sama wypracowałam, że sposób jedzenia, myślenia o jedzeniu i ćwiczenia a w tym wszystkim regularność i siła woli to podstawa. A ! i woda i zero słodyczy.

Właśnie ponownie to stosuję hahahaha, zobaczymy. A zła na siebie jestem, że oj. Bo ważyłam 72 i waga się zatrzymała, a ja...zamiast czekać jak to już robiłam wcześniej i cieszyć z kolejnych spadków, dojadłam sobie do tego co teraz. W zasadzie do 85.7 ale odkąd się wzięłam za siebie spadło do 83 i walczę.

hahahaha ciągle to powtarzam, bo chyba potrzebuje sama się kopnąć w tyłek. :)

25 lipca 2015 , Komentarze (39)

...mówi koleżanka ważąca 55 kg o wzroście modelki, mierząc sukienkę, w której wygląda fantastycznie i chwyta za te żebra, pokazując jakie ma wałeczki- i na nic tłumaczenie- kochanie to kości są, a potem klepie po tym małym tyłku wielkości dwóch dorodniejszych pomidorów, tłumacząc, że się spasła hahahahahaha. A ja...stoję tak sobie obok, tak zerkam nieśmiało w to lustro i sobie myślę- "Cholera, jeśli Ty jesteś gruba, to jak jestem monstrum jakieś". Ja mnie to wkurza...;)

25 lipca 2015 , Komentarze (7)

Ja już po treningu. Następny wieczorem. Tak naprawdę po tym jak sobie ostatnio przez kilka miesięcy po dużym spadku wagi pofolgowałam, to chyba tylko on uchronił mnie przed tym, że nie odzyskałam dawnej wagi. Choć kiedy tak się zastanowię- nie dopuszczę do tego, żeby wróciła, bo za każdym razem wydaje mi się, że kontroluję to co się dzieje i wprowadzam środki zaradcze ;)

Ale do tematu. tak sobie pomyślałam o treningu i o tym wszystkim co słyszę wokół szczególnie od tych, których jedyny wysiłek fizyczny polega na przejściu z kuchni do pokoju, albo spacer do auta.

Ćwiczę bo:

1) to jak narkotyk- po kilkunastu dniach regularnych ćwiczeń, o tych samych porach staje się nawykiem i po prostu mam na to ochotę, a jeśli mam zaplanowane określone godziny, to nie dezorganizuje mi to życia.

2) To działa!!!! działa, działa, działa- i kiedy czytam albo słucham, że rowerek stacjonarny jest do niczego, to mnie krew zalewa. ja zauważyła, mąż zauważył i świat zauważył, że bardzo wyszczuplały mi uda. Poza tym...są gładkie...wspomagam oczywiście cudownie drogim kremem, ale chociaż na pocieszenie powiem, że działa. ale- uda, brzuch, pupa, łydki...wszystko się ładnie rzeźbi i wysmukla. No oczywiście jeszcze robię brzuszki i kilka innych ćwiczeń, ale rower jest jakby osią wszystkiego.

3) mam lepszy nastrój i.... ładniej się poruszam :) Poważnie :)

PORADY DOBRYCH DORADCÓW:

Przyjaciółka: "gdybym tak przytyła, ćwiczyłabym chyba całymi dniami"

- no jasne, ciekawe...na ile wystarczyłoby jej pary, bo podejrzewam, że na jeden dzień. Kiedy okazało się, że po odchudzaniu przytyłam, opamiętałam się i... narzuciłam sobie takie tempo, że trening zajmował mi niemal cały dzień. rano, w południe i wieczorem, a że jestem na urlopie, to oczywiście radośnie wprowadziłam to w życie. Efekt, zamiast chudnąć, byłam wyczerpana i waga wzrosła. Poczytałam, okazało się, że do wszystkiego trzeba podchodzić z głową. Zwiększać czas, ale stopniowo i nie siedem treningów dziennie i od razu do bólu, tylko dwa, a nawet podobno najlepiej raz dziennie z wysiłkiem dostosowanym do możliwości- wystarczy spalać więcej niż się zjada i jest ok.

Mąż- " Jak Ci się nie chce, to sobie daj dziś spokój"

- mam wtedy w oczach mord. Ale może to jego sposób, bo zrobię na przekór :D

Znajomi: "Biegaj, to najszybciej odchudza"

- Spoko, tylko mam astmę, dostanę zadyszki w pięć minut, a oczy wyjdą mi z orbit i już mi tak zostanie. Ale biegam sobie w garażu, po kilka minut, zanim oczy zdążą zbliżyć się do krytycznego momentu.

Teściowa: (specjalistka od wszystkiego :D) " w tym wieku (czytaj jak rozumiem podeszłym hahahaha) nie da już rady"

- nie ma to jak dobra motywacja.

25 lipca 2015 , Komentarze (17)

Właśnie skomentowałam podobny wpis, a potem usunęłam niechcący. Stawiam tu pierwsze kroki, stąd te cuda :D W każdym razie póki nie pójdę szamnąć i na rower powiem to, co tam. Ludzie często widząc mnie po ubytku 36 kg (teraz troszkę przybrałam, ale już zrzucam hehehe) dosłownie tak jak tu jedna z dziewczyn powiedziała wręcz krzyczeli na ulicy "Ale schudłaś!!!". No...i tu pojawia się problem. Z jednej strony cudowne uczucie - "widzą efekty" a z drugiej od razu sobie myślę, że musiałam być strasznym cielskiem, a nawet jeśli nie aż tak bardzo strasznym, to ci postronni, którzy to słyszą, już nie widzą we mnie fajnej laski- może jeszcze nie mis wszechświata, ale całkiem tego ]:> od razu sobie wyobrażają jakim musiałam być cielskiem. A przecież jak już wspomniałam w komentarzu- mogliby powiedzieć "Świetnie wyglądasz!", bo taka reakcja po pierwsze jest uprzejma, po drugie...nie powoduje zazwyczaj, że ludzie z boku myślą : "Aha, świetnie wygląda, to znaczy, że wcześniej wyglądała paskudnie" . I chyba o to nam chodzi. Chcemy świetnie wyglądać, a nie ciągle pamiętać, że było nas więcej.

25 lipca 2015 , Komentarze (10)

Tak zaczęłam ostatnio rozmowę z mężczyzną mojego życia. Aż się popłakałam...poważnie. Bo ja naprawdę bardzo chcę, ale moja odporność na pokusy ma swoje granice. Kiedy zjem swój posiłek, a on za pół godziny przynosi do pokoju stertę pachnących kanapeczek, albo jakieś gorące danie i zaczyna z przyjemnością konsumpcję tegoż, zachwycając się jakie dobre, mmmm....itp. to siłą rzeczy, nawet jeśli nie jestem głodna to wszystko mi pachnie, i choć organizm nie jest głodny, to umysł podpowiada smaki...i robię się głodna. Tak mnie to drażni...Poprosiłam, żeby tego nie robił, nie przynosił dodatkowego jedzenia i nie jadł przy mnie między posiłkami. Zrozumiał. Aż dwa dni stosował się :DTeraz kiedy go poproszę, wynosi się do kuchni, ale burczenie w brzuchu zostaje ze mną, niestety...

Ćwiczę... codziennie. Nie ma zmiłuj. jak nie daję rady, chwile odpoczywam i włażę na ten rower ponownie. Brzuszki i całe to zamieszanie wykonuję codziennie i wkurza mnie, kiedy czasem napomknę, że nie mam siły a słyszę "To odpuść dziś sobie" . A ja zdecydowanie wolałabym, żeby kopnąć mnie w tyłek, a nie pobłażać i pielęgnować moje lenistwo razem ze mną. To dotarło- do roboty zawsze mnie umie pogonić :D

Tak naprawdę wsparcie daje bardzo dużo. Albo chociaż nieutrudnianie sprawy hahahaha.

A za chwilkę dopiję kawę i na rower.   

25 lipca 2015 , Skomentuj

Teraz entuzjastycznie piszę regularnie, mam nadzieję, że uda mi się zachować taka regularność póki nie osiągnę celu, a jestem tak bardzo zmotywowana, że to szok, nawet dla mnie :D W sierpniu mam wesele w rodzinie i oczywiście kilku osobom, które nie widziały mnie od roku opadnie szczęka ( Boże jak się cieszę ;)) Mogłam oczywiście popracować więcej, żeby te szczęki opadły niżej, ale jako, że wzięłam się za siebie ponownie na zupełnie poważnie od poniedziałku, choć ćwiczę od piątku, to pewnie nie osiągnę tego, co zamierzałam. Trudno. najważniejsze, że to osiągnę i ze się pilnuję.

Rano obowiązkowo śniadanie. W  ogóle to tak naprawdę lepiej się czuje z tym jak jem, z tym, że nad tym panuje, wyznaczyłam tego godziny, bo gdzieś przeczytałam, że co 3 godz. jest ok. I rzeczywiście. Plusy:

1) jem mało ( dwie kanapeczki z wędliną drobiową, jakimś warzywem, masłem roślinnym- odrobina dla poślizgu :Di pieczywo pełnoziarniste, na obiad - obiad ) i wychodzi mi 5 takich drobnych posiłków.

2) nie jestem głodna- pierwszy raz w życiu nie jestem głodna, zanim zdążę pomyśleć, już jest kolejna pora posiłku. Ach i nie skupiam się tak na jedzeniu- aż tak nie mysle, kiedy znowu będę jeść. 

3) można tak żyć, boooo...no właśnie- bo nie jestem głodna i co najważniejsze przy takiej częstotliwości posiłków mam ograniczoną ochotę na słodycze.

4) chudnę, bo moja przemiana materii rozbujała się (pa)

Słodycze...  Wczoraj dość mocno zmotywowała mnie tu lepiejzdrowiej.  Mogę zrezygnować ze wszystkiego, ale lody... . No właśnie. Rano śniadanko, kawa, wchodzę do kuchni a tam...powinnam może wstawić zdjęcie- bo pucharek z wafelkami orzechowymi robi wrażenie. No i co, że sobie postanowiłam :D ale język i tak uciekł mi do tyłka a śliną mogłabym zmyć podłogę. Moim umysłem na chwilę zawładnęła opętańcza myśl...pojadę na zakupy i...no właśnie i zabiorę na nie chłopa, to mnie przypilnuje ]:>. To jak się okazuje jest bardzo dobra metoda. Obiecuje się takiemu, że jeśli pomoże, to będzie miał najlepsza laskę na tej planecie i on (jeśli widzi efekty i starania-tak jest w moim przypadku) pilnuje co tam wrzucamy do koszyka. Dla mnie ze słodyczy woda :DCo nie zmienia faktu, że sam sobie nie żałuje i rozkłada to... a wtóruje mu przy tym radośnie moja mama z tekstem "upiekłam serniczek z jagodami" i buch serniczek na stół. Czasem myślę, że robi to specjalnie. I teściowa "to co, wypijecie kawkę? Ukroję ciasto i mam taka dobra czekoladkę " i w efekcie wszyscy przeszczęśliwi, a ja siedzę nad tą kawą i panuję nad odruchami moich ślinianek, żeby nie wyglądać jak bym dostała wścieklizny.

Tak mnie to drażni. Przecież wszyscy wiedzą, że chcę schudnąć. To dlaczego rzucają mi te ciasta i ciasteczka jak kłody pod nogi. jedno jest pewne, chcę schudnąć musze zrezygnować ze słodyczy. Chcę potem utrzymać wagę (coś o tym wiem ), musze zrezygnować ze słodyczy... i zrobię to. Właściwie czuję, że teraz to jest ten moment, kiedy wiem, że już na pewno nawet nie skubnę.

24 lipca 2015 , Komentarze (9)

Tak. Dzień piąty. Nie pierwszy, bo pierwszy był już dawno temu. Piszę, bo chcę przeczytać, co inni myślą o moich poczynaniach, bo może komuś pomogę, a może ktoś pomoże mnie...? Nie wiem. A może piszę dlatego, że chcę uporządkować sobie wszystko. Chcę, żeby to co teraz robię, moja determinacja nie poszły na marne. Schudłam 36 kg. W listopadzie 2013 ważyłam 108 kg. w lipcu 2014 już 72. Ciężką pracą, wyrzuceniem z diety słodyczy i chipsów (zupełnie), dietą dość restrykcyjna, ale jadłam 3 posiłki schudłam tak spektakularnie. Bo dla mnie samej to ogromny wynik. Przed tym jak zachorowałam 3 lata temu na astmę ważyłam 55-57 kg. w zależności od fazy cyklu. Mierzę 158 cm. No i stało się. Sama to sobie zrobiłam. Utuczyłam się. Nie żadna choroba, nie żadne leki, jak to niektórzy lubią mówić. Ja się zwyczajne utuczyłam jedząc. Rowerek stacjonarny mam już z 10 lat. Ale od 2013 dopiero przestał być wieszakiem na ubrania (jak pewnie u wielu z was (smiech)) a stał się najbardziej przyjemną częścią treningu. Na początku po tym jak astma przykuła mnie kilka razy pod rząd do szpitalnego łóżka nie mogłam się forsować, dlatego jeździłam po 15 min, robiłam brzuszki i tyle. Na więcej nie miałam siły. Forsowne ćwiczenia sprawiłyby, że trafiłabym tam ponownie. A tego chciałam najmniej. Co dwa tygodnie dodawałam 15 min. Kiedy sytuacja się unormowała jeździłam 30 min. rano i 1h wieczorem. Plus brzuszki i dokupiłam sobie hantle po 2kg każda. Z dobrych czasów jeszcze truchtałam sobie w miejscu. Niewiele, bo tylko w czasie jednej piosenki. Ale schudłam. I było wielkie wooow i nikt mnie nie poznawał. Euforia. Właśnie. To w odchudzaniu jest najgorsze. Euforia i mąż :D, który ciągle przynosi coś smacznego, dziesięć razy dziennie je przy mnie, choć bardzo mnie wspierał, czasem nieświadomie to robił, ale pokusa była ogromna. Euforia sprawiła, że zaczęłam uważać siebie chyba za superlaskę szczupłą jak wiór i zaczęłam jeść. A mąż chodzący i jedzący? Właśnie...jeśli mąż bułeczkę, to i ja bułeczkę, mąż smażoną kiełbaskę, to i ja smażoną kiełbaskę, mąż śmietanę do zupy, to i dlaczego by nie. Kebab? Oczywiście. Lody? Nie wyobrażam sobie bez nich życia. A najgorsze, że sama zaczęłam mieć dziwne stany obżarstwa, przypominające jakieś kompulsywne wręcz zachowania. Wracając z pracy, kupowałam czekoladę, ptasie mleczko...coś co uwielbiam, obiecując sobie, że to ostatni raz i jadłam. Paskudna sprawa. Bo to trwało. Może nie codziennie. Ale bardzo często. O, i pączki. Wszystko to, czym mogłam się nasycić, albo czego smaku jak mi się wydawało potrzebowałam. Okropne. Ale wiem jedno. Robiłam to świadomie. Byłam w stanie się powstrzymać. Ale to była chwila. Decyzje podejmowałam w sekundę. No i się stało. Sporo z mojej pracy poszło na marne. To co usłyszałam od męża, było jedną z mądrzejszych rzeczy: "Nie szkoda Ci tego ile już osiągnęłaś, ile pracy i wysiłku musiałaś w to włożyć?". Szkoda mi. Dlatego kiedy zważyłam się tydzień temu i zobaczyłam 85.7 kg. Nie ważyłam się oczywiście, bo chyba czułam, że źle się dzieje. Teraz postanowiłam sobie, że jednak musze coś z tym zrobić. Nie chcę być już taka gruba jak byłam. Nie chcę mieć brzydkiego ciała, skoro wypracowałam sobie już całkiem niezłe. To nie jest proste, kiedy wokół tyle pokus, ale wiem, że możliwe. Dlatego od pięciu dni uczciwie (teraz już naprawdę uczciwie)jem co 3 godz. chleb pełnoziarnisty, wędlinę drobiową i warzywo jakieś do tego, kawę pije bez śmietanki, słodzę słodzikiem, wypijam butelkę  wody (podzieliłam po 5 łyków :Dco jakiś czas) jakaś zupka, albo obiad ale rozsądne ilości i  ćwiczę rano i wieczorem po 1 h rower, brzuszki i hantle rano, wieczorem dorzucam ćwiczenia na nogi (wymachy z leżenia po 30 na nogę) i zamierzam robić na łydki (wspinanie na palcach zacznę od 20-10 wolno, 10 szybko) a potem potruchtam ze 4 min. Może to i mało, ale mi przynosi efekty. :) ćwiczyłam jeszcze na schodku ale boję się o łydki, nie chcę, żeby mi "urosły", ale ogólnie ćwiczenie fajne męczące. Myślałam o stepperze, ale nigdzie nie mogę znaleźć konkretnej odpowiedzi, czy na steperze powiększę, czy wyszczuplę łydki. A chcę wyszczuplić, bo z nimi mam ogromny problem. Jeśli ktoś tu zajrzy, skomentuje, podpowie, podtrzyma na duchu będzie mi bardzo miło. :)Zobaczymy. Będę sobie pisać o efektach, kiedy tylko będę miała czas. Też dla siebie, żeby widzieć postępy, żeby poukładać sobie wszystko w głowie. Dziś ważę 83.1 kg. Czyli zmiany i siła woli dały o sobie znać. Jestem zmotywowana. Teraz mi się uda.