Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zmotywowana i szczęśliwa. Do odchudzania skłonił mnie stan zdrowia i chęć utarcia nosa tym, którzy we mnie nie wierzyli. Chcę dobrze wyglądać i dobrze się czuć we własnej skórze, a robiąc zakupy nie martwić się, że żadne jeansy na mnie nie pasują, że już nie wspomnę o sukience. Marzenie...włożyć kozaki na obcasie, które swobodnie zasunę, które w ogóle zasunę :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 72412
Komentarzy: 3290
Założony: 24 lipca 2015
Ostatni wpis: 29 marca 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
karaluszyca

kobieta, 44 lat, Warszawa

158 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

28 lipca 2015 , Komentarze (22)

Dieta 1000 kcal hahahahaha. To się nie powinno nazywać dietą, tylko dieta " JAK SOBIE PO 1000-KROĆ ROZWALIĆ METABOLIZM". Może i ja specjalistką od diet nie jestem, a do tego jestem gruba hahahaha, ale dietę 1000 kcal i jej skutki znam z autopsji. To owszem , bardzo skuteczna dieta, ale siejąca niezłe spustoszenie w organizmie. Na 1000 kcal nikt zbyt długo nie pociągnie, no chyba, że marzy mu się być prześlicznie kościstą anorektyczką, o, albo bulimiczką (przecież żyć wśród własnych wymiocin, to marzenie nas wszystkich, albo odma płuc- no, ciąganie za sobą butli tlenowej jest mega sprawa, naprawdę :D osteoporoza tez jest fajna, prawda- mocniej stąpniesz i kości połamane w trzech miejscach, albo bioderko i niczym babuleńka przed setką :D )

Dieta 1000 kcal daje złudzenie, bo się chudnie. No...najpierw całkiem fajnie się chudnie. Ale wychodzenie z tej diety, dla osoby, która robi to sama, najczęściej kończy się napadami wilczego głodu. A efekt jo-jo tylko zaciera ręce. Drugi raz już chudnie się dłużej i trudniej. Po co to sobie fundować?

Ale efekt jo-jo to pikuś w porównaniu z tym co dieta 1000 kcal wyrabia z naszym biednym i tak nadwątlonym pewnie u większości z nas metabolizmem. Gdyż dieta 1000 kcal opiera się a naprawdę minimalnych ilościach jedzenia, sprawia, że przez moment waga leci na łeb na szyje, ale niespodzianka czeka potem, kiedy albo nie przerwiemy jej w odpowiednim momencie, albo wpadniemy w pułapkę wychodząc z niej, bo za dużo dorzucimy od razu kcal.

Niespodzianka polega na tym, że ta dieta kusi cholernie, żeby na niej pozostawać...bo przecież takie spadki, żołądek jak wisienka, no sam miód (którego nienawidzę zresztą :D)

I dlatego pokusa by na niej zostać. Ale pozostanie na nie spowalnia nasz metabolizm. Organizm myśli sobie "Choroba, ciężkie czasy nastały, trzeba gromadzić co jest, bo będzie może jeszcze gorzej" i gromadzi tłuszcz. A dlaczego tłuszcz? No bo przecież skąd my mamy to ciepełko? Z tłuszczu. Kiedy chudnę, zawsze czuję, że staje się mniej odporna na chłód. Ale to ja. ja jestem dziwna może :?

Dlatego, będąc na takiej diecie, jeśli zjemy coś ponad program, to nasz mądry organizm zmagazynuje nam to w bioderkach i będzie czekał, aż wpadnie mu coś jeszcze.

Paradoksalnie- żeby chudnąć, trzeba jeść. Stara wszystkim znana prawda. Wiadomo, nie jestem śmietnikiem, jeść to nie znaczy wrzucać w siebie tony śmieci. Ale zanim do tego dorosłam, potrzebowałam kilku lat. Jak to mówią z wiekiem człowiek mądrzeje. jestem już taka stara :D, że aż zmądrzałam.

A kiedy teraz czytam, że ktoś na diecie 1000 kcal jako jeden z posiłków zjada garść słonych paluszków, a na śniadanie paczkę herbatników i jest niemal dumny z faktu, że wpierdziela sól i cukier, co nieubłaganie zamieni się po kilku latach w kilogram czy dwa, a uwaga na kolacje wypija colę light hahhahahaha i dolicza do diety, to ja nie wiem smiać się czy płakać?  Dieta 1000 kcal nigdy nie miała w założeniu jedzenia 1000 kcal- byle czego, tylko 1000 kcal ale w posiłkach- i ni cholery nie mogę sobie wyobrazić jak tu podejść do posiłku składającego się z garści słonych paluszków. Powiem szczerze, że byłam w szoku.

A wystarczy dodać 200, 300 kcal i skomponować posiłki "normalne" ( bo ja już nie wiem, dla każdego normalnością będzie co innego - nawet garść tych nieszczęsnych paluszków) i chudnąć.

A kto był na diecie 1000 kcal kiedykolwiek i latał z ołówkiem albo ważył te porcjusie jak dla niemowlaka, powinien obejrzeć kabaretu Ani Mru Mru , skecz o diecie "Dieta". ja umarłam :D

https://youtu.be/HVLIwjTxL7A

Jak by ktoś chciał tylko o diecie- to od 12 minuty :D

28 lipca 2015 , Komentarze (11)

Przy kawie przed treningiem, skoro już zdecydowałam się prowadzić pamiętnik, przeglądam inne pamiętniki, odpowiadam na komentarze w moim i znalazłam takie zdanie.  Nie da się tego lepiej ująć. Lubię jeść, lubię smaki, zapachy...to prawda, wszystko zaczyna się w głowie, a jeszcze zanim tam trafi pracują nasze oczy i nos, a nawet uszy z czego przez długi czas nie zdawałam sobie sprawy, do niedawna.

USZY

Jest taka reklama lodów, nie muszę jej nawet widzieć, żeby moje ślinianki dostawały świra. W tej reklamie słychać jak łamią się bezy, jak łyżka zatapia się z takim charakterystycznym szurnięciem w pudełko lodów, nawet jak rozłamuje się czekolada...o matko! Reklama dźwignią handlu :D Już jej nie oglądam, prawie w ogóle nie oglądam reklam, bo tyle w nich jedzenia, pokazanego w sposób, który nie pozwala być do końca obojętnym. Zauważyłam, że oglądając reklamy staję się głodna.

OCZY

Żadną nowością będzie pewnie stwierdzenie, że jeśli coś smacznie wygląda, to rzuciłabym się na to jak lampart na jakąś łanię czy inną sarenkę :D I co z tego, że chcę schudnąć. I co z tego, że będę się szumnie zarzekać, że zmieniam styl życia...kiedy jeden pączek ociekający lukrem, jeden sernik, albo czekolada może w pył obrócić cała tę moją rewolucję. Albo wizyta w jakiejś spelunie z niezdrowym żarciem- nawet jeśli speluna jest dobrej jakości i żarcie świeże- co z tego, jak w nim kalorii na cały tydzień niemal (szloch) Jestem wzrokowcem, jem oczyma. Widzę i jestem jak pijak w transie. Coś w tym jest- dajcie alkoholikowi łyczka alkoholu-pójdzie w długą jak złoto. Dajcie kobiecie na diecie kawałek czekolady- pożre całą, a jeśli nie, to większość będzie marzyć choćby o jeszcze jednym kawałku. W sumie mówię o sobie ]:> Może tez są jakieś takie silne, co to opierają się smakołykom. Jam słaba i licha moja silna wola. Choć póki co, walczę dzielnie- ale napady czekoladowego szału przerabiałam kilka miesięcy temu. :)Teraz staram się żyć w myśl zasady - "Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal" i czasem to działa, czasem :D

NOS

Ja nie wiem...ale jak mi pachnie, to momentalnie mam ochotę. Nie jestem z reguły głodna. Mam ochotę. I znów- szaleństwo ślinianek, burczenie w brzuchu nawet się zdarza. I choć w żołądku czuje, że jestem syta, to zapach powoduje, że od razu przypominam sobie jaki dana rzecz ma smak i niestety...mam na nią ochotę...i niestety, miedzy innymi dlatego, że ostatnio tej ochoty nie umiałam pohamować, to mi się przytyło po schudnięciu, a to dopiero dramat. I mimo, że mam nauczke, ciągle łapię się na tym, że:

-No....nie jestem głodna, ale bym coś zjadła.

- Przecież jadłaś

- Jadłam, ale chciałabym tylko spróbować jak smakuje

Właśnie- a jak smakuje tłusta smażona kiełbaska, albo jak smakuje kawałek cieplutkiego jeszcze ciasta, albo jak smakuje cała masa innych rzeczy, które rujnują moje wysiłki? Smakuje wyśmienicie, najbardziej kiedy uda mi się opanować, najbardziej za czas jakiś, kiedy nadchodzi duma, że dałam radę. A najgorzej smakuje wtedy kiedy już zjem, a mój mózg robi mnie w konia i daje sygnał "Widzisz jaka jesteś głupia, a wcale Ci się nie chciało jeść, znów Cię podpuszczam, a Ty się dajesz wkręcić jak pierwsza naiwna" :D

hahahaaha gadam ze swoim mózgiem :D

Bo wszystko zaczyna się i kończy w naszej głowie. To ja podejmuje decyzję co i kiedy jem, w jakich ilościach, a czasem to nie mój żołądek jest głodny, tylko mózg dostaje masę sygnałów, piękne obrazy, zapachy, i dźwięki i reaguje na to zgodnie z tym, co do niego dociera. Coś w tym musi być, bo ni cholery nie chce mi się jeść w kwiaciarni, za to myślę o słońcu lecie, albo o ślubach ( i kieckach, w które się nie wcisnę :D) a w żarłodajni o żarciu, w dziale spożywczym o żarciu, przy pieczywie- niemal mdleję z głodu nagłego itd.

A co najgorsze, czasem mam wrażenie, że tylko ja taka jestem. Szczególnie kiedy słyszę od koleżanek " Ja to jak zjem porządne śniadanie- ze dwie kanapki - to cały dzień mogę nie jeść" ( jaaaaaasne...anoreksja też ma czasem na imię jogurt, albo dwie kanapki na dzień, a czasem tak na imię ma kłamstwo :D, sprawiające, że ja reagująca jak człowiek pierwotny na widoki i zapachy, czuje się jak człowiek, który nie potrafi nad sobą panować, a wszyscy moi znajomi potrafią sobie cholera odmawiać, no.., może prawie wszyscy ).

Reasumując, jestem jakaś dziwna :D

28 lipca 2015 , Komentarze (5)

... i czuje, że rzucę się na jedzenie albo słodycze tak, jak bym nie jadła nic od miesiąca, wyobrażam sobie, że w tym czego akurat chcę, a nijak nie powinnam gnieżdżą się ohydne robale :D Jest taki film " Statek Widmo" a w nim scena, w której dwóch całkiem przystojnych facetów znajduje we wraku statku zapasy jedzenia w puszkach, a oni głodni...i jedzą, jedzą, jedzą, mruczą , mlaszczą aż tu nagle okazuje się, że kolejna zanurzona łyżka w puszce nabiera białe obrzydliwe robale, które wiją się w tych puszkach. Ojjj, moja ulubiona scena, poza finałową :D

Ale.

Naukowo udowodniono wiele razy w mojej kuchni, że czekoladę krówkową, a czasem każdą inną zjadłabym nawet z robakami hahahahaha, no...

P.S.

Kiedyś, kiedyś, kiedy byłam piękna i młoda otworzyłam czekoladę a tam...po brzegach, po sreberku maszerowały sobie małe, białe glistki...yhm...jak malowane. ;)

Słodkich snów :) Oby nie robaczywych :D

28 lipca 2015 , Komentarze (17)

Może dlatego, że sądzę, że oni myślą, że nie powinnam tyle jeść- przecież jestem gruba- powinnam żyć powietrzem i wodą :D 

Dziwna sprawa, ale jedzenie przy ludziach sprawiało, że czułam się jak małe prosię. Tak jakby to co jem od razu wchodziło mi z gardła w tyłek i powiększało mnie na miejscu o jeden rozmiar. No chyba, że jadłam jabłko, wtedy sądziłam, dla odmiany, ze oni myślą, że ja w końcu wzięłam się za siebie i jestem na diecie- nie ważne, że przed chwilą wciągnęłam górę żarcia- tego nikt nie widział ;) A co gorsza, teraz kiedy po prostu jestem wkręcona w zdrowe żarcie po całości i widzę jak dziewczyna moich rozmiarów poprzednich, a nawet moich teraz zamawia śmieciowe żarcie, myślę to samo, co oni o mnie myśleli... A jednocześnie rozumiem, że ma nieodparta ochotę, że chce poczuć ulubiony smak, że będzie miała poczucie winy, albo...że nie rozumie, że jest aż taka, widzi siebie inną, może i gruba, ale nie aż tak, jak to widzi świat i jak odczuwa jej otłuszczona wątroba, obciążone stawy, serce...

Wstydzę się jeść przy ludziach...słodycze i śmieci, bo wstydzę się, że pomyślą o mnie "Słaba, zaraz znów przytyje, to było do przewidzenia. " Hm... jak ja się strasznie skupiam na tym co ludzie pomyślą. Typowa lwica hahahaha chcę być w centrum zainteresowania, ale jako szczupła królowa, mająca władzę- choćby i nad sobą tylko

27 lipca 2015 , Komentarze (36)

Tak sobie myślę... pamiętam kiedy z kimkolwiek rozmawiałam na temat wagi- szczególnie, kiedy jeszcze nic z tym nie robiłam- zawsze zrzucałam na chorobę. Tak...och jak ja powtarzałam to kłamstwo, że to niby moje leki sprawiły, że tak przytyłam. Bzdura. przytyłam, bo obżerałam się- bułeczki, ciasta, ciasteczka, cukierki, zapiekanki (uwielbiam :D), kebab i cała masa niezdrowego jedzenia z puszek, słoiczków itp. I porcje.

Żołądek jest trochę jak prezerwatywa, jak się człowiek uprze, to się zmieści tam więcej niż się spodziewał  :D albo balon- niby taki malutki, a wrzućmy do niego przemieloną krowę- zmieści się na bank- szczególnie jak się to robi umiejętnie. (smiech)

A potem co? No przecież nie przyznam się ludziom, że jestem taka, bo jem porcje jak pracujący fizycznie facet i napycham się słodyczami po nocach. I te chipsy- obrzydlistwo... (ale dopiero teraz to rozumiem). No to co ja im powiem? No jak to co? Przytyłam od lekarstw- powszechnie panuje opinia, że leki na astmę są lekami sterydowymi. I to poniekąd prawda. Ale otyłość nikomu nie jest na rękę, lekarz prowadzący zawsze pyta na wizycie ile schudłam- do tej pory wymyślałam milion durnych powodów, dlaczego nie, a nawet tyłam- teraz go zaskoczę :)prawdopodobnie mnie nie pozna, bo zmieniłam w sobie dużo więcej niż wagę :DW każdym razie leki są już w większości takie, że nie powodują tycia. Szczególnie wziewy. Ale ja stosuje i wziewy i tabletki - dwa razy dziennie, bo nie mogłabym normalnie funkcjonować bez nich. A wiem co to znaczy, bo kilka lat ,żyłam na granicy śmierci, kaszląc i niemal się dusząc, bo astma była niezdiagozowana i p. doktor leczyła mi przeziębienie hahahaha .

Ale ja nie o tym. przejrzałam tyle stron o odchudzaniu i szczerze mówiąc trudno mi znaleźć coś, co pomoże astmatykom i alergikom. Az trudno w to uwierzyć. Założenia wszelkich diet:

1) białko, jajeczko na śniadanie, jogurt ...no super...a co z takimi jak ja? Jestem uczulona na jaja kurze. Białko jaja kurzego zjedzone po ugotowaniu, wywołało atak astmy. Nie wiedziałam o tym, lekarze nie wiedzieli o co chodzi, bo ja tego jajka zjadłam kawałeczek, dosłownie kęs. wylądowałam w szpitalu. Ordynator zasugerował przy okazji, że tak młoda dziewczyna nie powinna mieć takiego ciała.

2) zastąp śmietanę jogurtem i jedz sałatki i surówki-  na drugie śniadanie surówka z warzywami i gotowanym kurczakiem, a czasami nawet dwa razy dziennie i wszystko z odrobiną jogurtu. Super...a po dwóch tygodniach- szpital. Po rozmowie z panią dietetyk okazało się, że jeśli kiedyś miałam skazę białkową, teraz jestem osłabiona- zbyt duża porcja produktów mlecznych wywoła atak. A ja tak chciałam zdrowo :D

3) orzechy - kiedy wiem, że nie mogę, to mam wrażenie, że orzechy są wszędzie, a już na pewno są zalecane w niemal każdej diecie. A przecież to silny alergen. Nie mam alergii na orzechy, ale jestem na nie uczulona. Znaczy to, że jeśli zjem paczkę orzechów taką malutką, wywołam atak- jeśli zjem orzeszek, albo kawałek czekolady, będę odczuwała silną duszność. To mi trochę pomaga walczyć ze słodyczami. Orzechy są mam wrażenie we wszystkim, ale był czas, że zjadałam paczkę ptasiego mleczka w tyłku mając duszność. Ale chyba głównie ze strachu udało mi się tak długo bez nich wytrzymać.

4) kiwi - kto by pomyślał, prawda? A tak się naczytałam jakie to kiwi ma właściwości, jaki to cudowny owoc dla zrzucających zbędne kg. A tu proszę, mówię pani doktor, że przestrzegam diety, jem to to i tamto i kiwi , na co ona "ależ absolutnie, proszę pani, astma nie lubi kiwi". Sezonowe warzywa i owoce, najlepiej rodzime, nie te, które musiały do nas przylecieć albo przebyć kawał drogi i są nafaszerowane chemią, żeby mogły tu dotrzeć w ogóle :)

5) cytrusy - kocham mandarynki! od prawie 3 lat nie miała jej w ustach. przy mojej astmie aspirynowej odpadają wszelkie pomarańcze, mandarynki, cytryny itd. Super- pij wodę z plasterkiem cytryny- krzyczy tytuł w jakimś pisemku. Tak , raz na rok ok, ale gdybym do każdej szklanki ją dodawała. Wole dmuchać na zimne.

6) aspiryna - przy astmie aspirynowej wiadomo- odpada. No tak, to znaczy picie zielonej cudownej herbatki odpada, a czasem za dużo zwykłej tez odpada, bo zielona zawiera aspirynę. Pijąc ją regularnie- niestety strzeliłabym sobie w stopę :)

7) cebula, koperek, rzodkiewka, pietruszka - ha! No i kto by pomyślał, a jednak- aspirynowcom się nie zaleca :D

i cała lista rzeczy, o których jeszcze nie wiem :D

a do tego, astmatyk ma czasem gorsze dni- bo jest mgła, bo jest duszno, bo pada, bo jest mróz, bo akurat pyli to na co jest uczulony, bo ktoś się za bardzo wyperfumował, a wtedy wysiłek fizyczny staje się jak wchodzenie na Mount Everest.

Już słyszałam od Dobrych Doradców, że powinnam się zawziąć i ćwiczyć. Niestety-duszność nie przejdzie, a nadwyrężanie i tak tego mizernego kawałka układu, który akurat mi się trafił, doprowadziłoby tylko do wizyty w szpitalu i tygodniu lub dwóch na oddziale ratunkowym oraz serią kroplów i zastrzyków (najbardziej przecież uwielbiam te w tyłek :D )

Bardzo trudno odchudzać się będąc chorym, czasem to frustrujące, ale się da. Mi się udało, nadal mi się udaje. I czym bardziej chudnę, tym chętniej przyznaję się do tego, że tycie było spowodowane nadmiernym obżarstwem i brakiem ruchu, a nie chorobą. Nie chcę już zrzucać czegoś co jest moja winą, na coś co mi się przytrafiło i mi przeszkadza, ale musze z tym żyć. Bo zrzucając winę będę otyłą astmatyczką, która umrze przedwcześnie, albo będzie ciągać za sobą butle z tlenem, zamiast cieszyć się każdym kolejnym dniem, bo czym jestem lżejsza, tym lepiej mi się oddycha :)

26 lipca 2015 , Komentarze (51)

... powiedział nasz nowy superszczery znajomy na pierwszym spotkaniu . Wcześniej głównie rozmawialiśmy przez tel. Widział się tylko z moim mężem na żywca, ze mną nie. "Przez telefon wydawałaś się taka... drobna". " Kamufluje się" odpowiedziałam, bo i cóż tu odpowiedzieć? No tak, to jakiś czas temu, wtedy byłam po zrzuceniu 36kg i tu refleksja. Dla siebie, rodziny i znajomych wyszczuplałam, rewelacja! O jaka jesteś szczupła! Ale dla świata...dla tych, którzy widzą mnie pierwszy raz w życiu...jestem grubaską. Motywuje? K... powinnam powiedzieć, że tak, trochę tak, ale to chyba tylko dlatego, że uświadamia nam, że to nie koniec drogi, że to dopiero połowa, a tak naprawdę początek. Bo ja nie jestem na diecie. ja zmieniłam sposób odżywiania się, styl życia z głupiego na zdrowy.

Prawda jest taka, że nie znoszę tego bufona, mimo że powiedział prawdę, obudził mnie. i tak go nie znoszę. Burak :D Puszysta...phi..śmietana jest puszysta:D

26 lipca 2015 , Komentarze (8)

Nie lubię wody. Wmawiam sobie, że lubię, ale nie lubię jej. jak tu lubić coś co nie ma ani zapachu, ani smaku, ani ni nie ma, nawet witamin nie ma.:DKawę lubię. Nie lubie wody. Ale.

Kiedy piję wodę- chydnę. Kiedy nie piję waga albo stoi, albo rośnie. Dlatego ją piję. Mówią, że szklanka wody rano pobudzi jak kawa, albo nawet lepiej. Taaaa...chyba pęcherz pobudzi, bo próbowałam. Kawę muszę, jedni pala, inni ćpają, a ja piję rozpuszczalną. :D bez mleka (oduczyłam się i za dużo mleka mi nie służy zdrowotnie) i wodę. ostatnio wieczorem wypijam szklankę herbaty.

Wody nie lubię. Dlatego znalazłam proste rozwiązanie jak ją pić, żeby wypić (butelkę 0.75) i nie zachowywać się jak chore na wściekliznę zwierzę, na jej widok. Pije po 5 łyków co godzinę, dwie...kiedy jeżdżę na rowerze co 10-15 min. I bez bólu-wypijam. Wygląda dla postronnych jak nerwica natręctw :Dcóż...trzeba sobie jakoś radzić.

26 lipca 2015 , Komentarze (21)

I kto nie lubi robić zakupów? Ciuchy, kosmetyki... Wiem, portfel nie lubi :DPo moim pierwszym sukcesie musiałam wymienić całą garderobę. Oczywiście zostawiłam sobie kilka rzeczy "ku przestrodze" . Nie wieszam zdjęcia na lodówce, nie porównuję siebie sprzed...zrobię to, kiedy osiągnę cel. Bo robiąc to teraz popadam w euforię, a euforia nie służy mi.

Może specjaliści od żywienia powiedzą- nie, nieprawda, nic się nie zmieni, kiedy schudniesz, ciągle będziesz tą samą osobą- a ja mam inne spostrzeżenia. Zawsze byłam dość pewna siebie, teraz moja pewność wywindowała w górę na przedostatnie piętro. Dlaczego? Bo kurczę...co tu owijać w bawełnę, faceci zerkają jak kiedyś, mąż się zrobił jakby bardziej zazdrosny, mało tego, w sklepie sam podsuwa mi sukienki, w sypialni jest oooo wiele lepiej, bo i ja choć przecież nie miss świata jeszcze (ale będę :D) mam więcej pewości siebie, lepiej się czuję we własnym, jeszcze nie idealnym ciele.

Jak już wspomniałam- garderoba do wymiany- poczynając od bielizny, bo biust też zmalał (hm...nie wiem czy niestety, czy stety...to skomplikowane :?) po bluzki, spodnie...wszystko. Najcudowniejsze uczucie- przymierzanie starych rzeczy...śmiałam się i byłam przerażona. Kiedyś wam pokażę. Spodnie, w których chodziłam i były dla mnie ścisłe- teraz obiema nogami wchodzę w jedną nogawkę (jak w tych rekalamach tabletek odchudzających hahahahahaha ), bluzki, sweterki, koszulki, które na mnie wiszą...pragnęłam, żeby tak było...(oczywiście out- większość ;)), płaszczyki i kurtki, w które owijam się wręcz, cuuuudowne uczucie... Powiem szczerze, że to mi daje motywację.

Zakupy- niesamowite uczucie wejść do sklepu i...to uczucie kiedy dobrze leży na mnie nie XXXL, albo " niestety, u nas nic w tak wielkich rozmiarach nie mamy" ale XL, L a nawet M. Tak...nawet M. Niesamowite uczucie kupić sobie coś przez Internet trochę w ciemno coś w sklepie dla normalnych hahahahaha nie dla puszystych i stwierdzić, że nie trzeba odsyłać, bo dobrze leży. To dla mnie jest tak cholernie motywujące. To mnie trzyma z daleka od krówki :D

Podobam się sobie coraz bardziej. Jestem gruba. Nie ma co ukrywać. L-ka L-ce nie równa :D, ale fakt, że mogę włożyć coś normalnego, a nie namiot, naprawdę sprawia, że czuję się pewniejsza siebie. Nie wolno pielęgnować w głowie poczucia "Jestem gruba bo...(i tu wszystkie nieszczęścia tego świata tylko nie moje własne obżarstwo i lenistwo) i powinnam to akceptować" , bo otyłość to choroba, to nie jest normalny stan organizmu. Czy dalibyśmy komuś bliskiemu 40 kg kamień i kazali go nosić w imię miłości? To dlaczego robimy to sobie...?  

26 lipca 2015 , Komentarze (9)

Plan dnia wykonany z małymi odstępstwami: spowiadam się wszem i wobec: zjadłam loda- a teraz chcę pokutę (szloch) No cholera, bo się sól skończyła i...wiadomo. Ale już mówiłam, a może nie, że nie jem za dużo białka, bo nie mogę, a więc smietankowy mały...no musiałam, bo bym umarła tam przed tą lodziarnią...a to taki koszt, transport zwłok, te wszystkie formalności hahahaha, chciałam im wszystkim tego oszczędzić. Nie dałam rady, chyle czoła przed wszystkimi, którzy potrafią sobie odmawiać, ale ja przynajmniej raz w tygodniu loda muszę, bo...j.w. :D

U teściowej zjadłam maleńki paseczek taki 2cmx 6cm zapiekanki makaronowej z "pomysł na" i była...obłędna...ale...pozostałe posiłki wg planu z czego się cieszę.

Ale w domu czekolada krówka muczy w lodówce...Błagam, niech oni ją zjedzą już, bo dostanę szału...dobrze, że nie głaszczę tej lodówki. Ale zaglądam. Mąż już się zaśmiał, że chyba dokarmiam krówkę hahahaha (baaaaardzo śmieszne, doprawdy! ). Z mordem w oczach wlazłam na rower- dziś go nie znoszę- i pedałowałam, póki odechaciało mi się zupełnie słodkiego. Teraz siedzę z kawą i zastanawiam się nad tokiem myslenia naszych bliskich.

czy gdybym była uzależniona od narkotyków, to mój mąż  trzymałby w szafce kuchennej kokainę, a mama hodowała w ogródku maryśkę? Czy oni nie rozumieją, że to działa tak samo. Z tym, że używek stosować nie muszę, a jeść muszę, żeby żyć...czy oni nie rozumieją, że mechanizm jest ten sam? Tak, wiem..słodycze to nie koniecznie jedzenie potrzebne do życia. Niestety, mojemu łasuchowemu ego nijak to wytłumaczyć się nie da.

26 lipca 2015 , Komentarze (5)

Na krótkiej imprezie imieninowej...kawa była naprawdę pyszna. Wszystko inne wyglądało smakowicie. :pTYLKO wyglądało. A potem...Biedronka, a w niej czekolada krówka dwupak :D Rozważam mord ]:> cały ten muczący inwentarz zabraliśmy do domu. Boże... chodziłam obok, dotykała, wąchałam opakowanie...straszne rzeczy działy się w moim domu.(szloch) Ale pomyślałam sobie " i co? zjem? A co tu napiszę? tak się zarzekałam, a nie wytrwałam nawet dwóch dni? Okłamię? To po co zakładałam ten pamiętnik? chyba właśnie po to, żeby być szczerą, choćby nawet wobec siebie" i pokornie pośród tych filozoficznych rozważań, wdrapałam się na swój rower i przerobiłam swoją godzinę...a potem resztę. Dziękuję wam wszystkim. Bardzo mi tu dobrze. Przyjęłyście mnie bardzo serdecznie . Dziś jestem nadproduktywna :) ale za chwilę będę miała mniej czasu. No i co, że trochę ze wstydu, ważne, że nie tknęłam...choć w myślach już widziałam jak rozszarpuję opakowanie i z upaćkaną mordką doznaję czekoladowego orgazmu...hahahah, ale zabrzmiało :DDałam radę. małe kroczki i małe sukcesy czasem bardziej cieszą niż puchary :)