Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zmotywowana i szczęśliwa. Do odchudzania skłonił mnie stan zdrowia i chęć utarcia nosa tym, którzy we mnie nie wierzyli. Chcę dobrze wyglądać i dobrze się czuć we własnej skórze, a robiąc zakupy nie martwić się, że żadne jeansy na mnie nie pasują, że już nie wspomnę o sukience. Marzenie...włożyć kozaki na obcasie, które swobodnie zasunę, które w ogóle zasunę :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 72406
Komentarzy: 3290
Założony: 24 lipca 2015
Ostatni wpis: 29 marca 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
karaluszyca

kobieta, 44 lat, Warszawa

158 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

2 sierpnia 2015 , Komentarze (46)

Jakaż jestem z siebie dumna. :)

1) jedzenie - póki co 5 posiłków (9.00, 12.00, 15.00, 18.00), raz mnie złamał lód.

2) trening- codziennie, dwa razy dziennie rower po 1h i cała reszta wg planu- hantle i po 300 brzuszków, wieczorem nogi z leżenia.( dwa razy zamiast 1h- było 30 min. bo nie miałam siły i len w tyłku się uaktywnił )

3) słodycze- nie licząc tego loda :) dałam radę :)

4) woda- codziennie butelka , nie ma zmiłuj :D

Ubytek- dwa tyg. temu było 85.7- dziś jest 82 kg. Pięknie :) Jestem z siebie dumna :) (hahahah, napisałam wcześniej 85, ale to pomyłaka :D ale sukces hahahaha, jest 82 )

2 sierpnia 2015 , Komentarze (9)

Dawno temu, za górami tłuszczu i lasami diet, żyła sobie całkiem dobrze wyglądająca księżniczka. Król i królowa, którzy księżniczkę spłodzili, nigdy nie mieli zbytniego pociągu do nowości spożywczych. Żyli w przekonaniu, że można spróbować ale d..nie urywa, więc nie ma co chrupać tego w królestwie. Księżniczka tolerowała takie podejście, ale potem wydoroślała, zaczęła palić, pić piwo i opuszczać królestwo. Przy piwie zakąską zwykle była ta namiastka kartofla wyprodukowana z prochu wszelakiego a najmniej z kartofla żywego. Księżniczka pokochała ich pikantny smak, który był równie sztuczny jak i ta niby-kartofel :D Uwielbiała wracając do królestwa taszczyć tv pakę i chrupać, chrupać, chrupać...najpierw raz na jakiś czas, później coraz częściej. Chrupanie tego pseudo kartofla przynosiło ukojenie- po ciężkim dniu, po spięciu, albo po prostu, chrupała dla chrupania :D Niby tam na woreczku było jasno napisane, że to ociekające tłuszcze E coś tam (wszystkie cyfry świata) i sól w pięciu smakach, ale...kto tam czyta takie rzeczy. Księżniczka umiała czytać, ale tylko to, co uważała za wygodne dla niej.

Ale pewnego dnia, księżniczka zobaczyła się na zdjęciu. Hm...jak to? Przecież codziennie widzi się w lustrze. Jak to się stało, że jest taka...hm...duża? Przecież te plasterki takie cieniutkie, takie delikatne. Księżniczka postawiła na ograniczanie - wszystkiego tylko nie tych maleńkich drobnych plasterków ;)

Ja od chipsów uwolniłam się dopiero w 2013 r. kiedy kilka razy pod rząd z silnym atakiem astmy trafiłam do szpitala. Tam dostałam listę produktów, które mogą wywoływać u astmatyka duszność, a zdrowemu zrujnować to co ma :) Trochę ze strachu, bo zdrowego rozsądku, to wtedy nie było co szukać u mnie, dostałam obrzydzenia. Dosłownie- obrzydły mi. Na samą myśl o ich zapachu mnie mdli, świadomość tego, jak tłuste miałam palce, zjadając z paczki pozwala mi wyobrazić sobie ile tłuszczu pochłaniałam z nimi. na tej torebce spokojnie placki można smażyć.Albo te z pieca hahahaha, one tak samo piec widziały jak i toto widziało kartofel :D I sól. Dopiero, kiedy ograniczyłam ją do minimum, czuję smaki i czuję jeśli w czymś jest jej zdecydowanie za dużo. A tam są kontenery soli.

Czy od chipsów można się uzależnić? Tak. Rzuciłam palenie. A z tego cholerstwa nie umiałam zrezygnować. Podobno uzależnia nie tylko smak i wszelkie dodatki, które mają nas "przywiązać", ale też sam dźwięk chrupania. Podobno on odpręża, a ludzie odbierają go sami dla siebie jako przyjemny. Nie wiem ile w tym prawdy, ja na bank jako królik doświadczalny w tym badaniu bym się zaliczyła do takiej grupy.

A kiedy teraz patrzę jak dzieciaki od rana chodzą z tymi worami, jak w trakcie zakupów mamy albo pozwalają, albo same wrzucają to świństwo do koszyków, a rzadko która potrafi dziecku odmówić, to mnie przeraża i drażni. To jakby dzieciakowi dawać palić już w wieku kilku lat.

Myślę o swoim pokoleniu i o tym, które rośnie teraz. My byliśmy jacyś tacy zgrabniejsi, sprawniejsi. Wystarczy rozejrzeć się dziś. Te dzieciaki w większości są jak marzenie babć- pyzate, pękate, "dobrze odżywione", młodzi chłopcy i dziewczyny o bezkształtnych figurach- jak to stwierdził mój mąż- teraz to te dziewczyny są jakieś takie, nalane, niezgrabne - i często właśnie takie albo pochrupywały sobie, albo niosły taką pakę . Oczywiście nie wszystkie. Mam to szczęście, że kiedy tłuszcz mi się rozmieszczał w młodości, to nie jadłam tego świństwa. jak już zaczęłam się "rozrastać" to po całości :Di chudnę tak samo.

Niemniej jednak zmierzam do czegoś innego. Uważam, że na chipsach tak jak na fajkach, powinno być ostrzeżenie, z tym sławetnym tekstem i do tego zdjęciem jak to jest w niektórych krajach na papierosach- tu byłby owrzodzony żołądek, albo inne choróbsko znacznie poważniejsze, albo taki jak ja astmatyk, podłączony do kroplówek, z butla tlenową i maską na twarzy, wyglądający jak by już schodził. I zakaz sprzedaży aż do osiągnięcia dojrzałości, jak papierosy. Bo dorosły wyborów dokonuje mniej lub bardziej świadomie, a dziecko? :)

Ja tego nie tknę. Jak już chcę pochrupać, to sobie chrupię ogórka. Nie kupuję kalorycznych suszonych jabłek czy bananów, bo to kształtowanie nawyku, a zamiana na zwykłe może być ekspresowa. ;) Po prostu mi obrzydły i korzystam z tego jak narkoman z odwyku :)

1 sierpnia 2015 , Komentarze (38)

Mam okres, to jestem rozeźlona na wszystko, co mnie wkurza bardziej, niż bywam normalnie.:D najbardziej mnie drażni nieszczerość, zaraz po niej hipokryzja. Przeczytałam dziś jeden fajny komentarz do wpisu, który mnie niejako natchnął do własnych przemyśleń. Fajny komentarz, bo mam wrażenie, że szczery. Jest coś w tym, że lubimy nie wychylać się. "fajność" tego komentarza polegała według mnie na tym, że ktoś napisał o tym co uważa na temat zajadających się grubasek w fast foodzie. Dlaczego mi się podobał. Bo to jedno z mądrzejszych jakie słyszałam, czytałam :) Nie sposób porównywać się jak to było tam napisane z kimś kto się obżera, choć wyraźnie nie powinien, bo na to wskazuje jego wygląd ( i to nie jest sprawa powierzchowności, ale zdrowia) jeśli sama jem z umiarem, tak jak nie sposób porównywać się z pijakiem osiedlowym, kiedy wypijam kilka piw od czasu do czasu. Strasznie mi się podobało to porównanie, bo było takie prawdziwe.

Jak mnie denerwuje udawanie, że jest się lepszym od innych. Och, tak mi przykro, że moi znajomi wyśmiewają kogoś. Do jasnej cholery, to dlaczego im nie zwrócę uwagi? W czym jestem od nich inna, jeśli biorę w tym udział nie reagując. Boję się, że ich krytyka zwróci się w moją stronę? Zapewne.

Grubas w fast foodzie - według mnie- pewnie to co powiem nie jest zbyt popularne- powinien mieć zakaz wstępu do tychże :). Ja - pospolity grubas- cieszyłabym się, gdyby wprowadzono zakaz wstępu do takich domów uciech żołądkowych, bo wtedy umawiając się ze znajomymi, wszyscy zyskiwalibyśmy na tym.

Grubas w fast foodzie - u większości z nas wywołuje JAKĄŚ reakcję. U niedojrzałych głupków wywoła śmiech, u dobrze wychowanych ludzi wzbudzi przeróżne refleksje, które śmiechem się nie objawią, ale myśleć będą w podobny sposób- tylko "grzecznie" :) A jak zareagują przeciętniaki- najnormalniej- po prostu wzruszą ramionami, skomentują między sobą, że może powinna się kobieta czy facet opamiętać i wrócą do pałaszowania swoich porcji.

Grubas w fast foodzie- u pewnej grupy wrażliwych ludzi wzbudzi uczucia podobne do współczucia, że inni się z niego śmieją, że to jego sprawa, że to jego zdrowie.

Kto ma rację? Kto zachowuje się najlepiej? A cholera wie. Bo-

grubas w fast foodzie- wszedł głodny jak wilk, udaje, że nikogo nie widzi, a często rzeczywiście nie widzi, grzecznie siada ze swoją porcją i nie zwraca uwagi na śmiejące się szczupaki przy stoliku obok, bo i tak wie, że w ich oczach jest tak nieatrakcyjny, że oni na pewno śmieją się z jakichś swoich spraw. Grubas w fast foodzie tak jak każdy inny człowiek, wpada tam, żeby coś zjeść, bo jest głodny hahahahaha i nie rozważa co kto robi, co myśli i co czuje. Ma wszystkich za przeproszeniem w czterech literach, bo właśnie zamówił sobie coś co lubi i przeżywa kulinarny orgazm, mogąc spokojnie zjeść :D 

Choć ja się wstydzę jeść w takich miejscach, to wiem, że kiedy nadejdzie ten głód, taki, który mi mówi, że jeśli nie zjem jakiegoś świństwa to padnę na miejscu trupem, to wchodzę i najczęściej biorę na wynos. A jeśli zdarzyło mi się jeść tam, to wyłączałam się. Nie mam w zwyczaju nadsłuchiwać co mówią ludzie przy stoliku obok :)tak jest bezpieczniej :D dla mojego zdrowia psychicznego.

1 sierpnia 2015 , Komentarze (47)

Tak. Rozeźliłam się strasznie. Kiedy czytam i słyszę, żeby mi pobłażać. Bo ja przecież jestem grubaską. Ok, schudłam trochę, ale czy to znaczy, że mi wszystko wolno? Może moim bliskim i znajomym wolno głaskać mnie po główce mówiąc "kochanie, a może ciastko? A może czekoladkę? jedziemy do maca? Co ci zamówić, zestaw? duży? " Jak mnie to drażni! Tak nie wolno!

To fantastycznie, że ludzie na mnie patrzą i są nawet tacy co myślą " niech sobie zje...to nic, że jak niesie tę tackę to ledwo sapie, niech zje...przecież ona też ma uczucia, nie wolno się z niej naśmiewać, nie wolno komentować sobie tam po cichutku. Trzeba być wyrozumiałym dla grubasa, niech się opcha jeszcze, bo może mu smutno i lepiej się poczuje. Niech wie, że my go tu wszyscy wspieramy" Krzyczeć mi się chce! A już na pewno kogoś opier... :) Co to za tok myślenia?

Ja rozumiem, że nie wypada głośno się śmiać, już to dziś gdzieś napisałam, że śmiech jako reakcja obronna, przed tym, że cos nas przeraża, to oznaka niedojrzałości.  Ale wyobraźmy sobie taką sytuację- siedzę ze znajomymi i oni w niewybredny sposób komentują otyłą kobietą- czy nie powinnam wyciągnąć wniosków? jakie to będą wnioski to już zależy- albo, że kumpluje się z idiotami, albo, że czas coś zrobić, bo inni ludzie tak właśnie mnie postrzegają.

Jeśli wchodzę do maca (gdzie w ogóle nie powinnam się stołować, taka jest smutna prawda) i zamawiam kawę, będę inaczej postrzegana niż kiedy wchodzę i niosę  tacę niezdrowego żarcia. Sama też poczuję się lepiej, bo wygram z łakomstwem.

Czy jeśli moje dziecko nabawiłoby się otyłości, to zapraszałabym je tam, bo mnie bardzo prosi? Bo kocham? jeśli kocham, to jestem głucha na takie prośby, to staram się pomóc a nie pogłębiam jeszcze chorobę. Jeśli ulegnę, to jestem głupia. To wszystko psychika. Kiedy ja męża proszę o jakieś niezdrowe żarcie, to tak mu tańczę na poczuciu winy, że aż słychać jak tupię przy tym. Potrafię się gniewać, mieć focha, niemal płakać i udawać niemal słaniającą się na nogach ze wszelkimi bólami wskazującymi na nadejście rychłej śmierci głodowej (jak bym nie mogła zjeść czegoś innego:D). Jak on musi się czuć...? czasem się złamie i to ode mnie zależy, czy w porę się opamiętam. On mi pozwala, bo kocha...albo chce mieć święty spokój :D

Pomóc grubasowi to nie mysleć o jego uczuciach, bo to kłamca jakich mało, jeśli ma ochotę na coś, czego nie powinien brać do ust. Już wolałabym widzieć jak ludzie reagują choćby wybuchem śmiechu kiedy próbuję cos zamawiać, bo przynajmniej więcej bym tam nie poszła, niż patrzeć litościwie, albo nie daj boże myśleć "niech zje, dlaczego ma nie zjeść, przecież ma uczucia, niech pierdyknie w diabły pół miesiąca odmawiania sobie i morderczych ćwiczeń...niech sobie zje skoro ma ochotę, ma do tego prawo jak każdy inny człowiek".

Bzdura!

To nie o uczucia chodzi- jak się uzależniłam od tłustego żarcia, to jedynym uczucie jakie mną kieruje, jest chęć zaspokojenia pożądania związanego z jedzeniem takiego świństwa, poczucia smaku tegoż, a nie głód prawdziwy. Poczucia, że znikają problemy, bo często zajadamy najpierw problemy, a potem przyzwyczajamy się, że problem= żarcie tego czy tamtego.

Jeśli mi ktoś pobłaża, daje mi przyzwolenie, a ja szybciutko i zwinnie przerzucam winę na niego. pozwoliłeś mi, to Twoja wina, że taka jestem- myślę sobie, albo co gorsza mówię. Kiedy moja mama piecze ciasto, czy to jest równoznaczne z tym, że wpycha mi je do buzi? Nie. To ja decyduję. Ale jeśli zapytam- "Mamo? Mogę to zjeść?" to co powinna powiedzieć "Nie. jesteś na diecie, potem będziesz miała ochotę na kolejny kawałek, lepiej nie", czy powinna powiedzieć "proszę, jedz jeśli masz ochotę". Jak się zachowam kiedy już będzie po? W pierwszej sytuacji najpierw się obrażę, ale za kilka minut będę z siebie dumna, że się nie złamałam. W drugiej-zjem, potem jeszcze kilka (bo my grubasy tak mamy-Ach, jak już zjadłam jeden to trudno, zjem jeszcze kilka a od magicznego jutra już zero- a kiedy już się najem, poczuje cos w rodzaju wyrzutów sumienia, ale swoją złość poza tym, że na siebie skieruje jeszcze na nią, na to, że mi pozwoliła.

Tak. Otyli mają uczucia. każdy ma. nawet karaluch pewnie cos tam sobie czuje. Ale czy to znaczy, że przez tę nasza wrażliwość i własną ludzie powinni pozwalać nam pogłębiać chorobę?

Wolę jak się ze mnie podśmiewają, bo zamówię mniej, albo wcale. Wolę mieć powód do tego, żeby się opamiętać, niż żyć w przekonaniu, że wszystko jest ekstra i niczego nie trzeba zmieniać, bo jak to ktoś napisał byłoby nudno, gdyby wszyscy byli tacy sami. My nie jesteśmy tacy sami, mamy inne rysy, poglądy. Ale byłoby ciekawiej, gdyby wszystkim żyło się dobrze we własnym ciele, gdyby byli zdrowsi i sprawniejsi. Nie sądzę, choć słyszymy, że otyli są weseli i szczęśliwsi, że to prawda. To pogodzenie się ze stanem rzeczy, lenistwo i brak efektów, albo takie pobłażanie powoduje, że przestajemy walczyć w przekonaniu, że wszystko jest chyba ok. Rozeźliłam się dziś strasznie :)

A pijakom pobłażamy, mówimy masz, kochanie, napij się jeszcze. Nie wyśmiewamy? tak? To taka hipokryzja...jedz grubasie bo masz uczucia, ale alkoholiku nie pij, bo niszczysz swój organizm...A czym ja się od niego różnię? Tym tylko, że on alkohol może odstawić, a ja jeść muszę.

31 lipca 2015 , Komentarze (43)

Kiedy napisałam o najgłupszych dietach świata jedna z dziewczyn zasugerowała, ze zapomniałam o diecie kopenhaskiej w tym rankingu, dlatego poprawiam swój błąd. Uzupełniłam swoje wiadomości na temat tego cudactwa i pierwsza refleksja- no tak...dieta kopenhaska zwana uwaga 13- dniową drogą do raju hahahahaa za chwile uplasuje się zaraz za " Co jadłby Jezus?":D 

Ubawiłam się setnie ta nazwą, kiedy przeczytałam na czym polega ta dieta. A więc dieta polega głównie na przyswajaniu dziennie 900 kcal z chudego mięsa, warzyw, jaj i uwaga hahahaha kawy :D Nieeee, nooo kawa bardzo kaloryczna jest- szczególnie kiedy ktoś jak ja nie dodaje do niej śmietanki i słodzi słodzikiem. I jako bonus kontener wody, bo do tej głodówy 2 litry wody :D

i umarłam :Dcytuję- no prawie cytuję - podczas tej pseudo-diety będziecie mieli ochotę na słodką przekąskę ( to takie delikatne określenie chyba na przekąszenie  konia z kopytami :D, bo coś czuję, że w tę stronę skierowała by się moja ochota), to uwaga, uwaga tu już dokładny cytat : "Wówczas jednak dobrze jest nasze myśli skierować  tylko w stronę marzeń o szczupłej sylwetce" hahahahaha. To świetna metoda jest. :D

Kiedy jesteś głodna, kieruj myśli w stronę szczupłej sylwetki i po tygodniu lepiej nie wchodź sama do sklepu, żebyś czasem nie zjadła towaru i sprzedawcy z ladą.

I żadnego sportu heh, no tak...bo organizm sam siebie by chyba wyjadał od środka, a magazynował tłuszcz nawet z tego co dostaje, żeby dać sobie radę w przyszłości, kiedy jego pani wpadnie na kolejny genialny pomysł:D No tak, bo skoro sam mózg do funkcjonowania potrzebuje niemal połowy tego, co dostarczymy z tą dietą, to już samo myślenie będzie zakrawało o sport ekstremalny.

Czy dieta pochodzi z Kopenhagi? (smiech) Cytuję "Przyjęło się sądzić, że wymyślona została w konpenhaskim szpitalu" hahahahaha, dobre. Czyli jakiś bendzwał nazwał głodówkę  w czystej formie kopenhaską, dzięki warzywom dał jej pozory zdrowej diety :Di zwalił odpowiedzialność  na Bogu ducha winnych lekarzy z Kopenhagi, którzy może do dziś się zastanawiają, który to taki wyskoczył przed szereg ? :D Dobre...przyjęto sądzić hahahahaha.

Ach...jak czytam, że po tej diecie skóra staje się jędrna i zdrowa, to tak się zastanawiam jakim to cudem- wchłania się? No bo jak inaczej niby? A może wpadają pod koniec chirurdzy z Kopenhagi i robią lifting skóry na brzuchu, ramionach i udach. Na pewno tak :D13 dni- 8 kg i bez ćwiczeń...niiiieeeeee no na jędrność to wpłynie na bank :D

Rzeczywiście dla niektórych może stać się drogą do raju, szczególnie jak ograniczanie się spodoba i widząc efekty dziewczyna choćby i jedna na 10 pomyśli - dobrze idzie, to ja się będę tak odżywiać. I tak się rodzi anoreksja, bulimia...bo my mamy często zwyczaj wybierać z tego co nam mówią to, co uważamy za najlepsze. I mimo, że pisza tam wyraźnie, że 13 dni to maks i koniec diety, to jestem pewna, że jeśli waga idzie ( a to tak naprawdę żadna waga tylko woda ) to znajdzie się niejedna taka, która zechce na tej diecie zostać. Zostając na niej funduje sobie anoreksje na własne życzenie, bo waga w pewnej chwili się zatrzyma- zawsze tak jest- więc co- więc madrość ludowa podpowie "trzeba jeść mniej" . Jest tez druga opcja- po wycieńczającej diecie, delikwentka rzuca się na jedzenie bez opamiętania...i wiadomo-wyrzuty sumienia itd. Dieta kopenhaska- 13-dniowa droga do raju...no tak...a w raju już tylko pozostaje "Co jadłby Jezus?":D Smutne, że ktoś zarabia na promowaniu takich idiotycznych diet, a my się dajemy nabierać. Niemal  nic, co osiągnięte szybko nie jest dobrej jakości. Waga też :)

31 lipca 2015 , Komentarze (11)

Wyznaczyłam sobie piątek na dzień ważenia :) dlatego rano w półśnie jeszcze poczłapałam na wagę. Żeby nie było, robię szybki striptiz dla pająków i wskakuję na wagę a tam, mimo okresu już 1 kg mniej. Dziś jest piękne 82 kg. Takie niespodzianki- choć nieco przewidywane, bo jednak dobrze się prowadziłam dają kopa do dalszej walki :).

A po kawie na rower :) teraz kawa i pewnie cos spłodzę tutaj :D

30 lipca 2015 , Komentarze (40)

Ostatnio namiętnie, w ramach motywacji oglądam programy o grubasach. Są dwa rodzaje. Pierwszy o tych co w ciągu roku z superpasztów, poprzez pasztety stali się odtłuszczoną paróweczką i o tych co z superpasztetów, doszli do fazy pasztetów i albo znów przekształcili się w superpasztety z powodu swojego lenistwa i braku odpowiedzialności, albo braku woli życia - bo nie wiem jak inaczej niż powolne samobójstwo nazwać tycie do momentu kiedy układ nie wytrzymuje, człowiek nie wstaje z łóżka i umiera, bo nie potrafi odmówić sobie frytek, albo weszli w fazę pasztetu (powiedzmy drobiowego).

Założenia tych programów? Pokazać co by było gdybym...no i tu dwie opcje znowu- co by było gdybym przez rok się mocno przyłożyła i co by było gdybym nie robiła ze sobą nadal nic. Motywujące i jedne i drugie.

Pierwsze, bo pokazują ludzi grubszych ode mnie o jakieś 50 kg od mojej wyjściowej, którzy w rok doszli do mojej wymarzonej niemal. Noooo... naprawdę. To możliwe. Tylko jest mały haczyk. Rzecz dzieje się w Ameryce- a tam jak wiadomo dzieją się rzeczy niestworzone :D ci ludzi spotykają przystojnego uśmiechniętego pana, którego chętnie bym nawet i przygarnęła pod swój dach, żeby mnie odchudził oczywiście]:>  bo dość sympatyczny i autentyczny w tym wszystkim najbardziej, no ale, że jestem zamężna, a mąż woli odchudzać bez osób trzecich, to pan niestety musi zostać za wielką wodą :D Jego strata :D fabuła zawsze ta sama- pani grubaśna jedzie, opowiada jakąś łzawą historyjkę, która ma ukazać dlaczego tak się roztyła i wzruszyć widza (tylko raz mnie ruszyło), potem ją przeciągnie biegnąć ponad siły, albo pedałując albo cały wachlarz innych ćwiczeń mających na celu pokazać jaka jest słaba i że może to zmienić i zmachać ją konkretnie, po czym dietetyk pokazuje jak zrobić frytki ze szparagów i pani wraca do domu. A tam uuuuu też bym tak chciała wrócić- jedno pomieszczenie zagospodarowane jako siłownia i cały asortyment po prostu marzenie. Chyba bym sobie pościel rzuciła na bieżnię i spalibyśmy na niej z tej radochy. Następnie ta pani spina się strasznie i ćwiczy jakby się przygotowywała do olimpiady, bo jej pan obiecał, że jak spadnie poniżej jakiegoś pułapu, to on jej cos da. Ale nie całusa albo album ze zdjęciami. On jej da podróż marzeń, albo wymarzony sprzęt do pracy którą lubi i takie tam inne "drobiazgi" . No to pani macha tymi nóżkami na bieżni, wiosłuje, spala straszne rzeczy wyczynia. Potem przychodzi kryzys, pani płacze a pan przyjeżdża i zostaje i z nią ćwiczy myk i efekt gotowy. Potem kolejny etap. Ten, żeby stracić 40 % masy ciała, żeby mogli z panem pójść do innego pana- tym razem pana chirurga i zrobić operację wycinania nadmiaru skóry - o właśnie i tu od razu nasuwa się cudowne spostrzeżenie- po co jak głupia zrzucić w rok i wyglądać jak buldog skoro można w dwa lata i mieć wszystko na miejscu bez cięcia :) W każdym razie, pani ma operacje i wraca dopiero w hucznym finale. Oczywiście wygląda nieziemsko. Czy mnie to motywuje? Tak. Bo widzę, że można. Praca, praca i jeszcze raz praca, nad sobą, nad swoimi odruchami, uczenie się panowania nad apetytem i zachciankami. Dlaczego mnie denerwuje- bo większość z nas nie ma w domu nowoczesnej siłowni, nawet może i w okolicy nie ma, albo nie ma czasu, albo kasy, żeby do niej iść. Większość z nas, po zrzuceniu nie zafunduje sobie podróży, czy sprzętu za dziesiątki czy setki tysięcy. I większość z nas, nie zoperuje nadmiaru skóry, jeśli taka się przytrafi, bo chudnięcie będzie zbyt szybkie. A i tak mnie to motywuje, Bo każda kolejna zmiana wywołuje moje "wow" i myśl, dobra, ja wydłużę czas, bo na operację ni cholery nie mam, ale można...jednak się da.

No i te drugie, monstrualne...które albo nie chudną, albo trochę chudną i znów tyją. Czasem umierają. latami przykute do łóżek, latami obrośnięte tłuszczem w sposób, który skłania do myślenia, czy to możliwe, że ludzkie ciało jest w stanie rozciągnąć się do takich rozmiarów. Jest. A do tego jedyne co nie wytrzyma w końcu to serce. Kiedy patrzę jak wracają po operacjach do domu i jak małe dzieci, które jeszcze nie rozumieją konsekwencji tego co robią, nadal się obiadają, jak dokarmiają ich bliscy, którzy muszą ich tez myć i podcierać, jak pod presją matki, córka daje jej miche pełną tłustego żarcia, bo inaczej ta siada jej na psychikę wzbudzając poczucie winy, albo się obraża, czuję, że to cudowne panować nad tym co się zjada, nad tym co się robi ze swoim ciałem.

I jedna rzecz mnie zastanawia zawsze. Ci ludzie mają rodziny, dzieci, bliskich, którzy widzą co się stanie jeśli człowiek się nie opanuje, a jednak sami są niejednokrotnie niewiele szczuplejsi od tych leżących na stałe. I nic z tym nie robią.  I w efekcie obok leżącego bąbla skacze cały sztab odrobine mniejszych bąbli, które jak nic za 10,15 lat tez się tacy staną.

Co mnie zastanawia? ciekawe, bo ja widzę w sobie wiele z zachowań tych przeogromnych ludzi. Kiedy maż nie chce mi pozwolić zjeść coś słodkiego, potrafię się dąsać ]:> żeby tylko wzbudzić litość, albo miał poczucie, że zabrania mi głodnej przecież i umierającej jedzenia. :D Potrafię jak oni wmawiać sobie, że czegoś nie zrobię, bo to niemożliwe. Teraz z tym walczę, ale zdarzało się. Potrafię jak oni kłamać, głównie okłamywać siebie- zjadłam ciastko, a udawałam, że to w ogóle nie miało miejsca. W efekcie niby dieta, a kg do przodu zamiast spadać. i lenistwo...o tak...tam te monstrualne panie miały zrobić kilkanaście wymachów z leciutkimi hantlami dziennie. A robiły z tego taki problem, jak by im ktoś kazał co najmniej zrobić przysiad. Ale ja czasem też tak mam. O małym wysiłku potrafię pomysleć sobie jak o strasznym obciążeniu niemożliwym wręcz do wykonania. Bo mam w tyłku lenia czasem :Di zaraz wszelkie bóle świata w stawach, głowie i nieistniejących ( bo co tu się oszukiwać :D) mięśniach.

jednym słowem niech ten urlop już się kończy, bo zaczynam oglądać odmóżdżacze :D

Ale poważnie- czasem motywują jak cholera.

29 lipca 2015 , Komentarze (33)

Mąż mój szanowny tudzież moi znajomi bliżsi i dalsi upodobali sobie nazywanie smakołyków dietetycznych, których smaku oczywiście nie znają, a jeśli próbują to krzywią się zanim jeszcze ukąszą jakby to był co najmniej gołębim odchodem posmarowany specyfik. Ale okazuje się, że niektóre z tych nazw- najczęściej te tworzone przez mężczyzn, wchodzą już niemal do słownika. Okazuje się też, że jak każda grupa społeczna, tak i ludzie na diecie, mają własny slang. 

1. (to co wszyscy znają) płyta pilśniowa- pieczywo chrupkie typu Wasa:D

2. ( to co przypomniała mi tu jedna z dziewczyn) styropian- wafle ryżowe :D

3. mameła lub glut tudzież fluk- len mielony rozmieszany z wodą ( w moim domu, autor- mąż):D

4. brudny chleb-  chleb pełnoziarnisty lub ciemny razowy ( po przecież tylko ja widzę różnicę):D

5. kozie bobki :D- suszone śliwki, albo rodzynki, ewentualnie (w zależności od potrzeb hahahaha) kasza gryczana

6. wędlina i mięso z kuraka - wędlina drobiowa

7. kurak z pazurkami i dziubkami zmielony razem z klatką- pasztecik drobiowy

8. udziec kurczaczy- ćwiartka z kurczaka

9. bez gluta- bez glutenu :D

10. zestaw dla królika - zestaw surówek, surówki, sałatki

11. kebab z ptaka- kebab z kurczakiem :D (baaaardzo dwuznaczny hahahaha)

12. zupa halucynogenna- to pieczarkowa :D ( bo dla mojego męża pieczarki to nie grzyby)

13. śmieciówka- to zupa warzywna taka ze wszystkiego co jest :)

13. zwłoki z solarium- cały kurczak wędzony (rzadko, bo rzadko kupowany, ale się zdarzyło i już przy kasie został ochrzczony tą apetyczną nazwą hahahaha, wprawiając w radość panią przy kasie i pół kolejki, która to usłyszała :D

Największą kreatywnością wykazuje się niezmiennie mój mąż. Pewnie nie tylko u mnie tak jest. Cholera- a schabowy, to zawsze schabowy.

hahahaha a przy okazji, bo zaraz idę zjeść i poćwiczyć:

1. legginsy na rower itp. - majtki

2. antyseks- stanik sportowy

3. kozioł- rower treningowy

4. wyginam śmiało ciało - czyli robię brzuszki i inne ćwiczenia na podłodze :D

A więc: wypiję gluta, po czym zrobie sobie dwie kanapki z brudnym chlebem, na to rzucę  plaster wędliny z kuraka i pomidor. Potem włożę majtki i antyseks i przez godzinę będę jeździć na koźle. Ach ale najpierw pójdę do wodopoju ( zgrzewka wodu-zapomniałam i przyniosę sobie półitra :D choć ona ma 0.75 :D) a kiedy skończę jeździć na koźle będę wyginac śmiało ciało. No :Dto lecę.

  

29 lipca 2015 , Komentarze (16)

Wczoraj miałam wenę i ubaw opowiadając o najgłupszych (nie tylko jak się okazuje wg mnie;)) dietach świata. Ostatnie dieta zahaczała o Jezusa i chyba Bozia pokarała, bo wszystkie inne poprzednie - zniknęły. Może i dobrze :D Ja w swoim życiu, pewnie jak każda osoba chcąca to i owo zrzucić, przerabiałam już wszystkie cudawianki, zwane czasem dietami. Jedne przerabiałam o innych słyszałam, a efekty jeszcze innych widziałam na znajomych. Za kalorynką jakąś z netu kolejność diet. Przeczytałam artykuł i ubawiłam się, a sobą bym nie była, nie mając refleksji na ten temat.:D

1. DIETA JABŁKOWA - jeszcze w liceum, miałam znajomą, która wpadła na genialny pomysł, zwany dziś dietą jabłkową. Jadła tylko jabłka. Ja nie wiem, ale perspektywa śmierdzącego jabłecznika każdego dnia w toalecie, jakiś mnie odrzuca. Poza tym, koleżanka po zaprzestaniu tej diety tyła w tempie ekspresowym. A jabłka nie ma co ukrywać, mają sporo cukru. Niby na diecie ok, ale wszystko z umiarem ;)

2.DIETA KAPUŚCIANA- pamięta ktoś zupę Kwaśniewskiego? A ja pamiętam hahahaha, upichciłam pod okiem koleżanki i jadłam (szloch) na śniadanie, obiad i kolację. Przez tydzień. Ja nie wiem...może i dla sprawy można się poświęcić, ale ja już nawet nie wspominam o tym jakie ta zupa wywołuje skutki uboczne w postaci chronicznego wzdęcia i gazów w ilości mogącej zasilać cały zastęp  odrzutowców ]:> :D

3. DIETA SŁOICZKOWA- ooo, tę tez stosowałam. Dieta polegająca na jedzeniu zamiast dwóch posiłków, tej mamałygi ze słoiczków znanej firmy, która zasłynęła szczególnie zdrowym dodatkiem szkła do swoich produktów. :D Moje doświadczenia z ta dietą zbiegły się akurat z aferą szkłową, więc zarzuciłam ten pomysł. Ale i tak by do tego doszło, bo po kilku diach wszystko to nie smakowało mi już jak zdrowia delikatna zupka (bo przecież dla dziecia hahahaha) ale wyglądało i smakowało raczej jak dziecięce wymiociny. Taka prawda :D

4. DIETA ZGODNA Z GRUPĄ KRWI- ot i wynalazek. jest popyt, jest i podaż. Ja ostatnio jestem częstym gościem szpitala, oni wiedzą a ja nie-jaka ta moja grupa. Nie mogę zapamiętać, zawsze sobie mówię, że zapiszę i zawsze zapominam. Ale ciągle nie mogę pojąc co ma krew do chudnięcia? Bzdura totalna, ale...skoro już długo nic nie wymyślono, to jakiś genialny lekarz, albo dietetyk pomyślał "Dobra, co ja będę się zabijał na dyżurach, wymyślę dietę- to się zawsze sprzeda- jak papier toaletowy " i wymyślił. :D

5. DIETA DUKANA- założenia zapewne jak wyżej, dla osób, które chcą koniecznie nabawić się wstrętu do mięcha. I jak rozumiem, człowiek genialnie się musi czuć jak się tak tego tłustego  nawpieprza. Moja trzustka i wątroba chyba zrobiłyby mi sprawę za molestowanie. A moja koleżanka, po wyjściu z tej diety, do dziś ma problem z odzyskaniem wiedzy, Bo po diecie, pan Dukan się zmywa, a kg nieubłaganie wracają, ze zdwojona siła. Ta dieta nie wyrabia zdrowych nawyków, ona daje złudne poczucie utraty wagi szybko, ale na krótko.

6. DIETA GREJPFRUTOWA - to jak Dukana prawie, tyle ze zamiast mięsa grejpfruty i sok grejpfrutowy. Tak, to stosowałam- zgaga murowana a do tego pamiętam jak piłam ten soczek ach...będąc święcie przekonana, że to, co w nim pływa to miąższ...Dzis mam mieszane uczucia co do tego :D czy coś dała? O tak. Zgage jak cholera. A jak się ktoś postara to i nadkwasoty żołądka się można nabawić. Spadek wagi...no jak się pije tylko soki i je...owoc, który ma w sobie głównie sok. Ale jak zabawnie jest, kiedy zaczyna się jeść coś normalnego. Jo- jo tylko zaciera rączki :D

7.DIETA "ZJEDZ ROBAKA"- kto wie, to wie, nieświadomym lepiej nie podpowiadać. jak bozie kocham-nie. Nawet sobie nie wyobrażam jak mogłabym żyć z tym czymś w środku. Poza tym trzeba mieć świadomość, że on tam mapy nie ma i może sobie pomyśleć "idiota nie jestem, co będę tu resztki zbierał, lecę do mózgu". I co wtedy? Ja nawet nie chce myśleć jakim idiotą był ten, kto to wymyślił.

8. DIETA CIASTECZKOWA- no...uśmiałam się. Trzeba napiec sobie ciasteczek z otrąb i innego ziarna i jeść, jeść, jeść...aż się ciśnie na usta...do urzygu (wymiotuje) Ale jakoś tak łatwo mi sobie wyobrazić, jak szybko moża się pomylić i te ciasteczka zastąpić zwykłymi :Dtoż czekolada prawie jak otręby wygląda jak się tak z uporem przyjrzeć (smiech)

9. DIETA NA WYPLUWANIE- jak chce się być bulimiczką, spoko- przecież każda z nas ubóstwia zaglądać we własne wymiociny i mieć świadomość, że kwas, który wędruje tam i z powrotem razem z resztkami półprzetrawionymi zafunduje śmierdzący oddech na zyczenie. Nieee. nooo faceci uwielbiają jak nam śmierdzi z ust przecież... No to wymyślono wypluwanie. żujemy, żujemy i wypluwamy. Ot cała zabawa. taaaa...fakt wygląda następująco, bo oczywiście, że spróbowałam, to miał być genialny w swej prostocie sposób, na niejedzenie słodyczy a jednak czucie ich smaku. Nie da się. Przeżute i tak spływa częściowo do gardła. Poza tym, nie pamiętamy o jednym - slinianki dostają fioła, bo myślą, że rozpoczyna się proces trawienia, który notabene zaczyna się już w ustach. Można sobie tym durnym pomysłem wywołać zapalenie ślinianek, a poza tym... wypluwanie jedzenia niczym się nie różni od wymiotowania, uczy tego samego bulimicznego odruchu i jest obrzydliwe.

10 hahahaha, wczoraj gdzieś mi się wkleiła i została. Moja ulubiona dieta, uwaga dieta nazywa się - CO JADŁBY JEZUS? Aż się boję pisać, bo wczoraj cała reszta mi zniknęła i poczułam się bosko wkur... :D Ja już nawet nie będę pisać, że chodzi o ryby ( i chyba ten 40 dniowy post na pustyni) , bo jeszcze rybę namierzę, ale z pustynią już gorzej . W każdym razie tak się ubawiłam, że zaczynam podejrzewać, że ta dieta dobrze działa na mięśnie brzucha, bo wywołuje we mnie radość wszechmocną :D

I wszystko znów sprowadza się do tego, że racjonalne jedzenie to najlepsza i dająca długotrwałe efekty dieta świata. To moje zdanie. Nie twierdzę, że najlepsze, nie twierdze nawet, że to dobre podejście. Mi pomaga i za każdym razem kiedy wymyślam coś, co miałoby ją ulepszyć waga rośnie :) Kiedy jem jak powinnam, regularnie i zdrowo i ćwiczę, waga spada :) Więc po co cudować? Ano po to, że jestem kobietą i kiedy widzę efekty, to chciałabym jeszcze i szybciej i więcej i najlepiej już jutro :D

28 lipca 2015 , Komentarze (8)

Ja nie wiem jak inni (to znaczy troszkę wiem, z opowieści ;)) , ale ja w sposób magiczny przed okresem tyję, zwykle 2-3 kg, teraz tylko 1 kg. Już się nim nie przejmuje zbytnio, bo wiem, że kiedy za kilka dni przestanę na wszystkich warczeć, spadnie i ten jeden nadprogramowy i jeszcze z jeden. Mam tylko jeden problem...straszne parcie na słodkie. A najzabawniejsze, że obiecałam sobie nie jeść słodyczy. Dziś stwierdziłam, że zjem kanapkę z dżemem wiśniowym. No niby nie słodycz, ale nie ma co się okłamywać. To prawie sam cukier z domieszka niby- wiśni. Na straży stanął mąż a ja co? No co? No ofuknęłam się i obrażona żona, że nie pozwala mi jeść tak późno w pełnym ofuknięciu pomaszerowałam do pokoju. Jego to nie rusza. A ja po 15 min. jestem mu wdzięczna. Tylko tak strasznie chciałabym, żeby ta ochota mną nie rządziła co miesiąc.