Będąc w Polsce, trochę okupiłam się w Biedronce. Mam kremów na dwa lata do przodu. Kupiłam jakąś płukankę do włosów jasnych - szukałam informacji czemu akurat do jasnych, ale nie ma rozświetlacza czy innego pigmentu. Do tego kremy na dzień i na noc oraz balsam z olejkiem arganowym [sądząc po wielkości opakowania to chyba do dłoni].
Z Pragi zaś przywiozłam mydła w kostce, szampon, olejek do ciała, olejek do ust oraz prezencik dla Annete. Wszystko Czeskiej firmy Botanicus.
Na grupie naszej wsi pojawiło się ogłoszenie, że wyprowadza się jedna rodzina i chcą zostawić trzy regały, ponieważ kupili małe mieszkanie w mieście i nie mogą ze sobą wszystkiego zabrać. Okazało się, że to nasz znajomy Leo się wyprowadza. Mają problemy z poruszaniem się z dziewczyną i postanowili zamienić duży dom na wsi na małe mieszkanie nad sklepami w centrum miasteczka. Dwa regały poszły od razu, a ja zgarnęłam trzeci. Póki co nie jest tak zapełniony, jak na ogłoszeniu, ale mąż złożył mi go na strychu i mam tam graty campingowe, których nie opłacało mi się chować do kartonów, bo zaraz jedziemy pod namioty oraz inne "przydasie".
Ogród bardzo odżył podczas naszej nieobecności. Padało dość sporo, a miejscowe nawałnice spowodowały podtopienia w całej Holandii. U nas na szczęście tylko jakieś 10cm wody się zebrało i w ciągu kilku godzin zeszło. Efektem tego w moim ogrodzie szklarnia stoi lekko bokiem, agresty prawie wyrwało z korzeniami, a ogród został zaatakowany przez ślimaki. Obecnie Holandia zmaga się z plagą ślimaków i komarów. Te drugie na razie nie są dla nas problemem. Dziennie wynosiłam z ogrodu jakieś 30 ślimaków. W pierwszych dniach było tego multum.
Zrezygnowałam z rozdeptywania tych szkodników i po prostu zbieram je do woreczków śniadaniowych i wyrzucam do śmieci. Robię obchód jakieś 2x dziennie a i tak mam szkody w liściach. Obecnie ilość znajdowanych spadła poniżej 10 na dzień, ale nadal trzeba je zbierać. Posypałam za ogrodem solą i regularnie zaglądam pod rośliny. Najwięcej siedzi pod ziemniakiem [znów mam ziemniaka w ogrodzie] i bratkami.
Może nie jest to super przyjemna robota, ale pamiętam z zajęć z entomologii - przy małych uprawach stosowanie środków ochrony roślin jest niezasadne ekonomicznie, zaś zbieranie ręczne szkodników zawsze przynosi korzyści. Mniej ślimaków, mniej jaj, mniej ślimaków.
Jak już wspominałam - w poniedziałek byliśmy zajęci w domu, we wtorek wzięłam dzień personalny żeby podratować zdrowie psychiczne, a w środę wróciłam do pracy. We wtorek usiadłam między innymi do szydełkowania i robiłam dalsze dni kocyka temperaturowego dla Marcelka. Jeszcze nie jestem na bieżąco, a z innymi kocami jestem przez te wyjazdy cały miesiąc w plecy, ale dziś zamierzam to nadrobić. Obecnie kocyk dla Marcelka prezentuje się tak:
Gdy wróciłam do pracy, gniazdo które znalazłam wcześniej, okazało się już puchate. Kolega mówił, że musiały wykluć się w nocy, ponieważ sprawdzał dzień wcześniej. Maluchów jest 5 i rosną jak na drożdżach. Nie dotykamy ich, ale codziennie wpadam z aparatem, aby zrobić zdjęcie i śledzić progres. Mama się nas za bardzo nie boi i wpada kiedy jesteśmy trochę dalej aby karmić te małe zbóje.
Dzień 1 vs dzień 9.
Widać, że mają już piórka i za kilka dni będą próbować opuścić gniazdko.
W środę spakowałam się, aby w czwartek po pracy przerzucić moje klamoty do samochodu koleżanki i wyjechałam z nią pod namioty. Można by się spodziewać, że na 4 dni nie potrzeba tak wiele gratów, a jednak. W walizce wzięłam na wszelki wypadek koc elektryczny [przydał się], jakby w nocy było mi zimno. Do tego ciepłe ubrania, ale nie za wiele, jedna torba z kuchnią [czajnik, talerze, sztućce, kieliszki do wina, kubek do kawy, pojemniki z suchym prowiantem. Lodówka z mlekiem do kawy, serkami wiejskimi, warzywami do chrupania i serkami do smarowania pieczywa chrupkiego. Jedna torba ze sprzętem campingowym [młotek, kabel 50m, przejściówka do prądu, listwa, ładowarki, poduszka i karimata dmuchane. No i namiot, śpiwór, żagiel, brezent na ziemię, buty trekkingowe i laczki pod prysznic, plus tablet aby oglądać coś przed snem. I krzesło. Dwa lata temu brakowało mi krzesła, aby przestać siedzieć na podłodze.
W czwartek wieczorem rozbiłyśmy namioty, zorganizowałyśmy sobie miejsce do odpoczynku. Wszystko trzeba było zamykać w namiocie z uwagi na ślimaki i co chwile strącać je z namiotów. W domu było zaś sporo czyszczenia. Rozbiłyśmy się w suchym fyrtlu pola namiotowego, bo tutaj także przeszły nawałnice i nie wszystko jeszcze było dość suche aby stawiać tam namioty. Miałyśmy tam ciszę, spokój, dużo ptaków. Wieczorami słyszałyśmy bażanta, kosy, a od rana wróble, cukrówki i sroki plus milion sikorek.
Wiem, że w Polsce nadal króluje przekonanie, że camping to na dziko, ale ja wolę holenderski styl. Mieć dostęp do łazienki, móc umyć w cywilizowanych warunkach naczynia, wziąć gorący prysznic, czy nawet naładować rower w zorganizowanej szopie na rowery. Zdjęcia z naszego campingu poniżej. Z długi weekend zapłaciłam trochę ponad 50 euro. Moim zdaniem to bardzo dobra cena. Look, który nas doglądał jest bardzo miłym człowiekiem. Od nastolatka jest DJ w radio i ma swój program - obecnie jest po 80tce i nadal ma pełno wigoru. Jego dziewczyna, Miranda, prowadzi azyl dla kotów, na który można wpłacać datki. Camping ma prąd dla każdego stanowiska. Dwa pola dla kamperów oraz jedno namiotowe. Łazienki były zawsze czyste, prysznice podobnie. Umywalnie były zasobne w płyn, gąbeczki, a w łazience były darmowe podpaski i tampony. Była świetlica na wypadek niepogody, gdzie można było z innymi mieszkańcami usiąść, poczytać gazety, obejrzeć TV i się socjalizować. Standardowo samochodów nie można było brać na pola, więc poza zaparkowaniem carawanu, musiały one stać na parkingu. Dzięki temu nie niszczy się trawa i całość wygląda o wiele przyjemniej.
Rozmawiałam z moim teściem o tym, ze będziemy jechać jeszcze z mężem na camping i jego zdaniem robimy źle - jak zawsze z resztą. Że namiotowanie to powinno być za darmo. W naturze. Że dajemy się zdzierać z pieniędzy. On by chciał mieć kampera i jeździć po Europie za darmo. Wkurza mnie to jego "za darmo". Małe biznesy upadają, rodzinne hoteliki już praktycznie nie istnieją. W Polsce jest bardzo mało BnB [poza tymi zrzeszanymi przez AirBnB] i ogólnie lokalna inicjatywa pada przez właśnie ludzi, którzy idą do dużych sieci, bo tam taniej, a najlepiej jakby było za darmo. Holendrzy są skąpi i to bardziej niż Polacy. Ale Holendrzy cenią sobie klimat. I takie małe miejsca mają klimat. W kolejnym wpisie opiszę ogród herbaciany, gdzie byliśmy. Dwie panie piekące ciasta i bułeczki robiące mini kawiarenkę z własnego ogrodu. Ale nie - jemu musi być za darmo. A potem oburzenie Polaków w Norwegii, że jak parkują caravan na dziko to im Norwegowie w nocy trąbią i mrugają długimi, że mają spie*dalać. Zero poszanowania dla lokalnych zasad i prawa. Ale za darmo!
A jak już przy klimacie, małych biznesach oraz osobistym podejściu do człowieka jesteśmy - dostałyśmy od Looka pełno ulotek. O campingu, okolicznych miejscach do zwiedzenia, gdzie dobrze zjeść, a gdzie coś zobaczyć. Były mapy z trasami spacerowymi oraz rowerowymi. Była rekomendacja oraz godziny otwarcia muzeum szkła w Leerdam oraz pracowni szkła. Lokalne forty oraz ich historia, a także ulotka superkatten.nl - stowarzyszenia Mirandy.
Spędziłyśmy tam miłe 4 dni. Pogoda nie zawsze dopisywała, ale to temat na kolejny wpis. Standardowo powiesiłam sobie lampki choinkowe na namiocie - łatwiej wraca się wówczas z łazienki w środku nocy.