Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 128967
Komentarzy: 4950
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 31 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

8 czerwca 2024 , Komentarze (27)

Będąc w Polsce, trochę okupiłam się w Biedronce. Mam kremów na dwa lata do przodu. Kupiłam jakąś płukankę do włosów jasnych - szukałam informacji czemu akurat do jasnych, ale nie ma rozświetlacza czy innego pigmentu. Do tego kremy na dzień i na noc oraz balsam z olejkiem arganowym [sądząc po wielkości opakowania to chyba do dłoni].

Z Pragi zaś przywiozłam mydła w kostce, szampon, olejek do ciała, olejek do ust oraz prezencik dla Annete. Wszystko Czeskiej firmy Botanicus.

Na grupie naszej wsi pojawiło się ogłoszenie, że wyprowadza się jedna rodzina i chcą zostawić trzy regały, ponieważ kupili małe mieszkanie w mieście i nie mogą ze sobą wszystkiego zabrać. Okazało się, że to nasz znajomy Leo się wyprowadza. Mają problemy z poruszaniem się z dziewczyną i postanowili zamienić duży dom na wsi na małe mieszkanie nad sklepami w centrum miasteczka. Dwa regały poszły od razu, a ja zgarnęłam trzeci. Póki co nie jest tak zapełniony, jak na ogłoszeniu, ale mąż złożył mi go na strychu i mam tam graty campingowe, których nie opłacało mi się chować do kartonów, bo zaraz jedziemy pod namioty oraz inne "przydasie".

Ogród bardzo odżył podczas naszej nieobecności. Padało dość sporo, a miejscowe nawałnice spowodowały podtopienia w całej Holandii. U nas na szczęście tylko jakieś 10cm wody się zebrało i w ciągu kilku godzin zeszło. Efektem tego w moim ogrodzie szklarnia stoi lekko bokiem, agresty prawie wyrwało z korzeniami, a ogród został zaatakowany przez ślimaki. Obecnie Holandia zmaga się z plagą ślimaków i komarów. Te drugie na razie nie są dla nas problemem. Dziennie wynosiłam z ogrodu jakieś 30 ślimaków. W pierwszych dniach było tego multum.

Zrezygnowałam z rozdeptywania tych szkodników i po prostu zbieram je do woreczków śniadaniowych i wyrzucam do śmieci. Robię obchód jakieś 2x dziennie a i tak mam szkody w liściach. Obecnie ilość znajdowanych spadła poniżej 10 na dzień, ale nadal trzeba je zbierać. Posypałam za ogrodem solą i regularnie zaglądam pod rośliny. Najwięcej siedzi pod ziemniakiem [znów mam ziemniaka w ogrodzie] i bratkami.

Może nie jest to super przyjemna robota, ale pamiętam z zajęć z entomologii - przy małych uprawach stosowanie środków ochrony roślin jest niezasadne ekonomicznie, zaś zbieranie ręczne szkodników zawsze przynosi korzyści. Mniej ślimaków, mniej jaj, mniej ślimaków.

Jak już wspominałam - w poniedziałek byliśmy zajęci w domu, we wtorek wzięłam dzień personalny żeby podratować zdrowie psychiczne, a w środę wróciłam do pracy. We wtorek usiadłam między innymi do szydełkowania i robiłam dalsze dni kocyka temperaturowego dla Marcelka. Jeszcze nie jestem na bieżąco, a z innymi kocami jestem przez te wyjazdy cały miesiąc w plecy, ale dziś zamierzam to nadrobić. Obecnie kocyk dla Marcelka prezentuje się tak:

Gdy wróciłam do pracy, gniazdo które znalazłam wcześniej, okazało się już puchate. Kolega mówił, że musiały wykluć się w nocy, ponieważ sprawdzał dzień wcześniej. Maluchów jest 5 i rosną jak na drożdżach. Nie dotykamy ich, ale codziennie wpadam z aparatem, aby zrobić zdjęcie i śledzić progres. Mama się nas za bardzo nie boi i wpada kiedy jesteśmy trochę dalej aby karmić te małe zbóje.

Dzień 1 vs dzień 9.

Widać, że mają już piórka i za kilka dni będą próbować opuścić gniazdko.

W środę spakowałam się, aby w czwartek po pracy przerzucić moje klamoty do samochodu koleżanki i wyjechałam z nią pod namioty. Można by się spodziewać, że na 4 dni nie potrzeba tak wiele gratów, a jednak. W walizce wzięłam na wszelki wypadek koc elektryczny [przydał się], jakby w nocy było mi zimno. Do tego ciepłe ubrania, ale nie za wiele, jedna torba z kuchnią [czajnik, talerze, sztućce, kieliszki do wina, kubek do kawy, pojemniki z suchym prowiantem. Lodówka z mlekiem do kawy, serkami wiejskimi, warzywami do chrupania i serkami do smarowania pieczywa chrupkiego. Jedna torba ze sprzętem campingowym [młotek, kabel 50m, przejściówka do prądu, listwa, ładowarki, poduszka i karimata dmuchane. No i namiot, śpiwór, żagiel, brezent na ziemię, buty trekkingowe i laczki pod prysznic, plus tablet aby oglądać coś przed snem. I krzesło. Dwa lata temu brakowało mi krzesła, aby przestać siedzieć na podłodze.

W czwartek wieczorem rozbiłyśmy namioty, zorganizowałyśmy sobie miejsce do odpoczynku. Wszystko trzeba było zamykać w namiocie z uwagi na ślimaki i co chwile strącać je z namiotów. W domu było zaś sporo czyszczenia. Rozbiłyśmy się w suchym fyrtlu pola namiotowego, bo tutaj także przeszły nawałnice i nie wszystko jeszcze było dość suche aby stawiać tam namioty. Miałyśmy tam ciszę, spokój, dużo ptaków. Wieczorami słyszałyśmy bażanta, kosy, a od rana wróble, cukrówki i sroki plus milion sikorek.

Wiem, że w Polsce nadal króluje przekonanie, że camping to na dziko, ale ja wolę holenderski styl. Mieć dostęp do łazienki, móc umyć w cywilizowanych warunkach naczynia, wziąć gorący prysznic, czy nawet naładować rower w zorganizowanej szopie na rowery. Zdjęcia z naszego campingu poniżej. Z długi weekend zapłaciłam trochę ponad 50 euro. Moim zdaniem to bardzo dobra cena. Look, który nas doglądał jest bardzo miłym człowiekiem. Od nastolatka jest DJ w radio i ma swój program - obecnie jest po 80tce i nadal ma pełno wigoru. Jego dziewczyna, Miranda, prowadzi azyl dla kotów, na który można wpłacać datki. Camping ma prąd dla każdego stanowiska. Dwa pola dla kamperów oraz jedno namiotowe. Łazienki były zawsze czyste, prysznice podobnie. Umywalnie były zasobne w płyn, gąbeczki, a w łazience były darmowe podpaski i tampony. Była świetlica na wypadek niepogody, gdzie można było z innymi mieszkańcami usiąść, poczytać gazety, obejrzeć TV i się socjalizować. Standardowo samochodów nie można było brać na pola, więc poza zaparkowaniem carawanu, musiały one stać na parkingu. Dzięki temu nie niszczy się trawa i całość wygląda o wiele przyjemniej.

Rozmawiałam z moim teściem o tym, ze będziemy jechać jeszcze z mężem na camping i jego zdaniem robimy źle - jak zawsze z resztą. Że namiotowanie to powinno być za darmo. W naturze. Że dajemy się zdzierać z pieniędzy. On by chciał mieć kampera i jeździć po Europie za darmo. Wkurza mnie to jego "za darmo". Małe biznesy upadają, rodzinne hoteliki już praktycznie nie istnieją. W Polsce jest bardzo mało BnB [poza tymi zrzeszanymi przez AirBnB] i ogólnie lokalna inicjatywa pada przez właśnie ludzi, którzy idą do dużych sieci, bo tam taniej, a najlepiej jakby było za darmo. Holendrzy są skąpi i to bardziej niż Polacy. Ale Holendrzy cenią sobie klimat. I takie małe miejsca mają klimat. W kolejnym wpisie opiszę ogród herbaciany, gdzie byliśmy. Dwie panie piekące ciasta i bułeczki robiące mini kawiarenkę z własnego ogrodu. Ale nie - jemu musi być za darmo. A potem oburzenie Polaków w Norwegii, że jak parkują caravan na dziko to im Norwegowie w nocy trąbią i mrugają długimi, że mają spie*dalać. Zero poszanowania dla lokalnych zasad i prawa. Ale za darmo!

A jak już przy klimacie, małych biznesach oraz osobistym podejściu do człowieka jesteśmy - dostałyśmy od Looka pełno ulotek. O campingu, okolicznych miejscach do zwiedzenia, gdzie dobrze zjeść, a gdzie coś zobaczyć. Były mapy z trasami spacerowymi oraz rowerowymi. Była rekomendacja oraz godziny otwarcia muzeum szkła w Leerdam oraz pracowni szkła. Lokalne forty oraz ich historia, a także ulotka superkatten.nl - stowarzyszenia Mirandy.

Spędziłyśmy tam miłe 4 dni. Pogoda nie zawsze dopisywała, ale to temat na kolejny wpis. Standardowo powiesiłam sobie lampki choinkowe na namiocie - łatwiej wraca się wówczas z łazienki w środku nocy.

6 czerwca 2024 , Komentarze (9)

Zabieram się za robienie wpisu jak sójka za morze. Ale w końcu coś napisałam. We wpisie są linki do zdjęć, których nie dałam na bloga, z uwagi na ograniczone miejsce na serwerach. 

https://kolekcjonermarzen.word...

30 maja 2024 , Komentarze (6)

Zanim przygotuje wpis pozytywny o Pradze I reszcie mojego urlopu, napisze coś innego.


 Czy macie szanse balansować swoje życie zawodowe z osobistym? Zaczęłam się zastanawiać nad specyfiką mojej pracy oraz pracodawcą, kiedy chciałam tą pracę zmienić. I doszłam do wniosku, że tak wygodnie jak teraz, to mi jeszcze nie było i raczej nie będzie. Do tego trafiłam podcast dziś, nagrany kilka tygodni temu, gdzie specjaliści rozmawiają o tym temacie. O młodych kobietach z dziećmi w Polsce, o tym co dla nich znaczy balans, a czym balans naprawdę jest. Polecam słuchowisko. 

 Ja zaś mając wolne dwa dni w tym tygodniu, uciekam dziś na camping. Jutro mam więc też wolne. Zgłosiłam też, że za tydzień w sobotę nie przyjdę do pracy (nadal boli mnie ręka i jestem umówiona do lekarza) więc będę miała teraz już soboty dla siebie. 5 sobót pracujących  w roku to dość dużo moim zdaniem. 


 Najbliższe 4 dni spędzę na campingu z prysznicami, toaletami, kantyną I pokojami socjalnym, w towarzystwie koleżanki i emerytów. Będziemy chodzić po okolicy, jeść suchy prowiant i pić wino z plastikowych kieliszków. Plus czeka nas burza, a jutro ma padać. Ale nic to. Przygoda to przygoda. Spakowałam dobre buty, kurtkę na deszcz, parasol i będzie git.

28 maja 2024 , Komentarze (8)

Pod linkiem poniżej znajduje się wpis podsumowujący cały mój pobyt w Polsce. Niektóre rzeczy z nich tutaj już czytałyście, inne mogą być nowe.

https://kolekcjonermarzen.word...

26 maja 2024 , Komentarze (4)


Jedziemy do domu. Jesteśmy już w kraju i zostały ostatnie dwie godzinki drogi. 


 Wciągnęliśmy ostatnie twarożki, kołacze a alkohol spakowaliśmy do domu. Droga mija jakby lepiej niż zwykle. Mniej wariatów, ale też i jechaliśmy prosto w Niemcy. 

 Gdy nas nie było, przez Holandię przeszlo kilka niebezpiecznych ulew. Od kolegi wiem, że mój dom stoi. Sąsiedzi też nie dzwonili. Jutro odbieramy kicię z hotelu. A do pracy we wtorek. Nie jesteśmy fanami powrotu do pracy w poniedziałek. Musi być jeden dzień buforu. Z resztą i tak nie moglibyśmy odebrać kota w niedzielę. Tak to nie działa. 

25 maja 2024 , Komentarze (5)


Takim mianem siebie określamy. Lubimy jechać tam, gdzie je się dobrze. Praga wypełniła oczekiwania. 


 Jeszcze dziś mamy szansę na lokalne jadło. 

24 maja 2024 , Komentarze (15)


Testujemy w Pradze wszystkie nieznane nam piwa. Kupujemy czeskie wina, aby zabrać do domu. Jemy nieznane nam wędliny, twarogi, pieczywo, placki. Wszystko wyborne. Znaleźliśmy miejsca do obiadowania, gdzie turyści nie chodzą, a lokali żywią się regularnie. W tym ukryty bufet w klubie technika, gdzie za całe 6 euro od osoby zjedliśmy czeski obiad rodem z baru mlecznego. Plus kompocik. 


 Znalazłam krecika w rozsądnej cenie oraz czeska fabrykę kosmetyków, też ukryta na starówce. Prawie dałam się nabrać na kosmetyki z piwa, ale to haczyk na turystów, nic tradycyjnego. Podobnie jak zawijane słodkie bułki z palonym cukrem, które wcale czeskie nie są, a robi się je na całej starówce. Kołacze za to są boskie. Znaleźliśmy kawiarnie, gdzie czas się zatrzymał i nie wiedzieli co to ice coffee, za to mii domowy placek z wiśniami I sernik z porzeczkami. 

 Sprawdza się porada, że Czechs like it rough. Jeśli lokal jest śliczny i nowoczesny, to jest to pułapka na turystów. Czesi stoluja się w lokalach żywcem z lat 90tych. Póki co udaje nam się znaleźć takie miejsca, a do jednego musieliśmy iść przez tyły czyjegoś ogrodu, aby znaleźć. 


 Dziś temperatura spadła o jakieś 8 stopni i mogę wreszcie ubrać dżinsy, które przywiozłam specjalnie na tą okazję. Wczoraj czułam, jakby było 26 stopni, a bez wiatru to i więcej. Nasmarowani na słońce, chodzimy po obu brzegach przez cały dzień. Samego chodzenia było 5 godzin. 

Cheers! 


23 maja 2024 , Komentarze (1)


Jak to mówią: dwa to wybór, trzy to problem. 


Wyjechalam na krótki wyjazd, podczas którego nie mam czasu na relaks. A moim stylem relaksu jest obserwacja ludzi w ich naturalnych rytuałach, szukanie linii, geometrii i złamania schematu w obrazach dookoła. Dopóki nie odkryłam, że sprawia mi przyjemność robienie zdjęć, zwykłam po prostu się gapić na zwierzęta, trawniki, słońce... Teraz wiem, że najlepiej mi się spogląda przez wizjer aparatu. 


 Jadąc na urlop musiałam podjąć decyzję, który aparat biorę. Robiący świetne zdjęcia kompakt z ekranem czy duży, ale gorszy aparat z teleobiektywem? Uznałam, że na krótki wyjazd wezmę ten pierwszy. Mieści się do kieszeni, jest trochę ciężki i nieporęczny, ale nie zajmie dużo miejsca a to tylko kilka dni i mało okazji do robienia zdjęć. Nl i trochę żałuję. Lepiej patrzy mi się przez wizjer a nie na ekran. Niestety ten kompakt nie ma wizjer i w chwilach, kiedy muszę znaleźć dobry kadr, często nic nie widzę na wyświetlaczu, bo odbija on wszystko co znajduje się wokół mnie. Do tego, ja w pełnym słońcu jestem ślepa. Wszystko mnie oślepia. Robię więc mało zdjęć i nie są one zbyt ciekawe. Ale postawiłam sobie za punkt używania aparatu, a nie telefonu, bo chce skupić się na fotografowania, a nie pstrykaniu. Póki co jednak, jak zwykle w miastach, nie umiem znaleźć tematu i kadru. Zwłaszcza, że jestem tu, aby zwiedzać.... 


 Mam fomo. Fear of missing out. Strach, lęk, że mogłabym robić ciekawsze zdjęcia, jakbym miała aparat, z którym lepiej mi się pracuje. Ze uciekają mi ciekawe spostrzeżenia, bo chodzę z mężem w jego tempie, a sama bym chciała siedzieć cały dzień na mieście i gapić się na ludzi.


Mam na razie to jedno zdjęcie. No i kilka zdjęć krecika, którego chce sobie kupić. 

22 maja 2024 , Komentarze (20)

Wstaliśmy o 5.30 i ruszyliśmy na Czechy. Jesteśmy już w Lubuskiem i coraz bardziej doskwiera nam słoneczna pogoda w aucie. Niby człowiek przyzwyczajony do pracy pod szkłem i niby jest klima,a jednak słońce przez szybę pali. 


Wczoraj odwiedziliśmy browar w Koronowie. Kupiliśmy 8 gatunków piw wyrabianych tam oraz kilka dla znajomych w Holandii. W tym dla miłego Słowaka, który kupił nam winietę na Czechy, kiedy nasze formy płatności nie były honorowane. (Pierwszy raz, kiedy pomyślałam poważnie, aby uruchomić Google Pay.) Smakowaliśmy też z teściami lagera i stouta. 


Komunia się udała. Zostaliśmy na noc, aby jak zwykle siedzieć jak piąte koło u wozu rano. Szwagier był zbyt zajęty telefonem, kanałem sportowym w tv oraz siedzeniem osobno, abyśmy mogli tak bliżej pogadać. Padł pomysł ja wyjazd razem do Egiptu na snurkowanie kiedyś. Podchwyciliśmy. Znajoma szwagrów mówiła, że rafa koralowa robi wrażenie, a ja lubię miejsca, gdzie mogę podziwiać przyrodę. 


 W ogóle jadąc na komunię, jechałam przez okolice, w której. Wychowali się moi rodzice. Nie mam jednego regionu w Polsce, który mogę nazwać domem. Mieszkałam 15 lat mojego życia na Pałukach, ale rodzice są z Krajny i to kraj a wygląda dla mnie najpiękniej. Kilkukrotnie zatrzymywałam się, aby zrobić zdjęcia i filmiki dla koleżanki w Holandii. Uważam, że Polska w maju jest najpiękniejsza. 

Pobyt w domu rodzinnym męża i moim jakoś przeżyliśmy. Moi rodzice byli pijani, brat upił się w nocy. Wyjechaliśmy z rana, aby tego dalej nie oglądać. Teściowa trzyma się lepiej niż zakładałam. Wiszą na niej ubrania, które nosiłam ważąc 57kg. Z resztą moja mamę rak też już suszy z bodyfatu. Teść był czepliwy, ale nie osiągnął swojego maksimum. Mąż też go coraz bardziej prostuje, tłumacząc że wchodząc w 4 dekadę życia, umiemy w żyćko. 

Pogadaliśmy z mężem i uzgodniliśmy, że kiedyś przyjedziemy do Polski i nie powiemy rodzinie. Spotkamy się że znajomymi tak długo i tak wiele razy, jak chcemy. Bez marudzenia rodziny, że nie siedzimy na dupie. Teściowi przeszkadzało, jak poszliśmy do wujków z kwiatami. A gdy pojechałam odwiedzić kuzyna w szpitalu, to też na partyzanta. Bo pewnie gdybyśmy najpierw byli u teściów a potem. Wyszłabym do szpitala, to by marudził. A to mój fajny kuzyn jest i wpadałam do niego kiedy babcia jeszcze żyła. Wymieniliśmy się numerami i na pewno przyjadę, jak będę kiedyś w Polsce, na kawę. 


Codziennie siedzieliśmy do północy. Rano zmienialiśmy miejsce odwiedzin. Zaliczyliśmy 7 domów i rodzin w 5 dni. Z każdym żeby się nagadać jechaliśmy do 100km. Polskimi drogami. Właśnie na nas trąbiono, bo nie wjechaliśmy z podporządkowanej drogi pod TIRa tylko mąż się zatrzymał i czekał na możliwość włączenia się do ruchu. Uwierzcie mi, to zdarza nam się TYLKO w Polsce, a robimy codziennie sporo km do pracy czy sklepów. 

Na szczęście jeszcze jakieś 100km i wjedziemy do Niemiec i stamtąd do Czech. Zobaczymy czy Pepiki lubią jeździć jak Polacy czy faktycznie to już Europa centralna. 😉

20 maja 2024 , Komentarze (11)


Finalny outfit. Buty za 39zl,sukienka z greenpoint, sweterek zalanro i torebka korkowa z Azorów. 


Kościół pominęłam, wpadłam do babci na kawę, a do drugiej na grób. Imprezka w restauracji, dzieciaki miały watę cukrową, huśtawki, rower wodny, a rodzice klimę, altanki, ogród, leżaki. Wieczorem impreza przeniosła się do znajomych, gdzie rodzice mieli swoją imprezę, a dzieciaki bawiły się w jacuzzi. Szkoda ze moja komunia tak nie wyglądała. Do łóżek poszliśmy po północy. 


Mam pomysł na nowy koc. Szwagier bywa dla mnie okrutny w żartach, ale mogę zrobić mu koc z pixeli. Symbol wielkiego joł, skoro jest fanem. 6 kolorów, 100x100 pixeli. Myślę, że da się zrobić haftem tunezyjskim.