No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu.
Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.
12 lat temu robiłam smacznie dopasowaną. Schudłam z 63 na 57 kg. Zmiana była ogromna. Zaczęłam wtedy ćwiczyć z mel B i Insanity. Próbowałam biegać, ale mi nie szło. Chodziłam na fit park koło domu. Jadłam 5 razy dziennie bardzo ohydne posiłki. Wiecznie albo jadłam, albo robiłam kolejne porcje. Wkurzało mnie to. Wtedy schudłam tak bardzo jedząc 1200-1300 kcal. Dziś mam wrażenie, że tyję jedząc 1500kcal.
Wtedy tego nie widziałam, ale chyba wyglądałam dość niepokojąco. Dziś ważę 20kg więcej i chętnie bym ważyła takie solidne 60kg do końca życia. 57 kg też bym nie pogardziła. Czułam się wtedy silnie. Pewnie.
Zajmowałam się wówczas szyciem ubrań dla siebie i znajomych. Jednak przez złą pracę byłam nieszczęśliwa. Wydaje mi się, że jednak miałam więcej siły i zaparcia w sobie.
W ostatnich tygodniach moja dieta jest dość kolorowa - jem różnego typu włoskie kluski typu tortellini. W zależności od kształtu i nadzienia, mają one inne włoskie nazwy, ale pozwolę sobie być ignorantem. W różnych sklepach mąż kupuje mi kluski różnych producentów - wege i z szynką, z serami i szpinakiem, grzyby czy marchewka. W pracy nie jem najczęściej nic, piję tylko kawę z zabielaczem, a po pracy jem kluski i piję Inkę z mlekiem. Dojadam też ostatnio całkiem sporo słodyczy. Dieta po *uju, ale co tam. Jak skończy mi się PMS i opanuję ciągoty na słodkie to nawet będzie deficyt. Waga nieznacznie spadła i choć obecnie podeszła 2 kg w górę, to liczę, że po okresie będzie spoko. Jak zobaczę i utrzymam 73 to będzie sukces. Robiłam ostatnio pomiary na siłowni i od czasu jak zaczęłam tak pościć to moje ciało ma się nie najgorzej, a raczej - wszystkie parametry mam powyżej normy. Minerały na full wypas, białka też. Woda w ciele w normie, ilość mięśni i tłuszczu powyżej normy. Nadal sylwetka atletyczna, ale tłusta.
W walentynki miałam spotkanie w szpitalu. Zaplanowali mi MRI na wieczór i zrobili wgląd w moje kolano. Teraz jak mam już badania to wiem, że nie mam nic w kolanie. Kompletnie nic. Żadnych torbieli ani zmian. Nie wiem jednak kompletnie, co sprawia, że nie mogę ruszać nogą. Że jak usiądę to mam problem wstać, a jak stoję to problem zgiąć kolano. Muszę napisać do mojego lekarza i dowiedzieć się, jak on to interpretuje. Najzabawniejsze jest to, że jak jestem w gabinecie to nie czuję bólu. Bo w aucie siedzę, w poczekalni siedzę, a noga odpoczywa. Chciałabym już wiedzieć i móc ogarnąć tą nogę, bo mam dość chodzenia jak emeryt w wieku 38 lat.
Zaś świętowanie walentynek przenieśliśmy sobie na weekend. Poszliśmy do restauracji w miasteczku obok nas, gdzie zamówiliśmy sobie wine arrangement i 7 daniowy posiłek. Na początek dostaliśmy powitalną lampkę Cavy oraz cream cheese w tartetce z buraka. Później wzięłam dla siebie dodatkowo ostrygę w jakieś zalewie. Dziś nie pamiętam. Dalej wybierał już szef kuchni. Poszły więc kolejno tuńczyk, gazpacio, dorsz, kaczka drink na tequili i wołowina, a na deser sernik czekoladowo bananowy. Do każdego z dań była lampka wina dobrana konkretnie pod dane danie. Na przykład wino podane przy gazpaccio sprawiło, że przestaliśmy czuć pikantność zupy, a zaczęliśmy czuć słodką dynię. Wróciliśmy do domu 5 godzin później na lekkim rauszu i bardzo zadowoleni. Lubię restaurację typu fine dining, ponieważ można tam zjeść rzeczy, o których człowiek nie pomyślałby, że istnieją. Na przykład kiszona czerwona kapusta podana z pieczonymi winogronami.
Skiełkowała mi, po 6 tygodniach, alstromeria. Latem w ogródku miałam białe alstromerie z centrum ogrodniczego i zauważyłam, że jedna z nich ma puchnące torebki nasienne. Przed mrozami zabrałam je do domu i wysuszyłam i następnie wyłuskałam. Miałam kilka nasion, z czego 10 wyglądało średnio lub dobrze i je wsiałam do ziemi. Niestety z 10 skiełkowała tylko jedna. Obecnie znajduje się na południowym oknie i liczę, że będzie z niej ładna roślinka.
Pomidory zaś są już całkiem ładne. Szybko wysychają w tych woreczkach, więc podlewam je dość mocno. Muszę pooglądać dokładnie, czy pojawiają się dobrze rozwinięte korzenie. Jeśli nie, to trzeba będzie ograniczyć podlewanie. Jest tez opcja, aby rozłożyć z korytkach ręczniki papierowe i je moczyć, to w teorii wilgoć powinna bardziej koncentrować się na dole woreczka na dłużej. Chcę też opróżnić szklarenki [pomidory stoją w dolnej ich części, a górna jest już zdjęta], bo mąż kupił nasiona warzyw i trzeba je wysiać.
Ostatnio dowiedziałam się, że moja nauczycielka języka holenderskiego miała operację i nie daje obecnie lekcji. Wpadłam więc do niej wczoraj z kwiatkami. Postawiłam na kompozycję bulw wiosennych z hiacyntami i narcyzami. Wpadłam do niej niezapowiedzianie i sprawiłam jej małą radość. Porozmawiałyśmy o kocach, które robimy na szydełku oraz pochwaliłam się moim pierwszym sweterkiem, który zrobiłam. Później jeszcze popisałyśmy wieczorem trochę o szydełkowaniu.
Gdy wróciłam do domu, panowie kończyli zakładać mi panele na dachu. Niestety nie wyrobili się, więc dałam im klucz do domu i wpadną we wtorek założyć dodatkowe panele na bijkeuken [to ta przybudówka]. Wówczas też ustawią wszystkie komputery i panele zaczną działać. Muszą też zgłosić panele do ewidencji i dzięki temu prowincja będzie miała wgląd, gdzie jest jakie natężenie sieci i jak szybko trzeba modernizować kable. W Holandii wszystkie kable wkopane są w ziemię, więc nie ma słupów elektrycznych, które szpecą krajobraz. Ponadto burze nie zrywają kabli i nie ma blackoutów, jak w Polsce. Niemniej jednak ostatni raz kable w mojej okolicy były modernizowane przed erą paneli i Tesli w każdej wsi, więc ważne jest, aby wszystkie takie instalacje były zgłaszane. Zastanawiam się, czy wówczas mocno skoczy mi WOZ-waarde domu. Od wartości WOZ zależy wysokość podatku od nieruchomości, jaki płacimy. Do tej pory wartość domu wzrosła na rynku o ponad 100 tys euro, a WOZ jakieś 40 tys euro. Klasa energetyczna domu także mi się zmieniła, ale jej nie muszę zgłaszać jeszcze przez 5 lat. W zasadzie aktualizować ją chyba trzeba tylko w przypadku sprzedaży domu, a tego nie planujemy. Gdy kupiłam dom, miał on klasę C. Teraz najprawdopodobniej uzyskalibyśmy klasę A. Może A+ jeśli dalibyśmy nową izolację ścian, dachu i podłogi. Te inwestycje jednak są daleko w planie remontów.
I część ostatnia wpisu - wełna i szydełko.
Ostatnio koncentruję się coraz bardziej na wełnie na kocyk dla dziecka. Kupiłam jedną, aby zobaczyć, jak będzie mi się robić. Była to 100% bawełna włóczka, z której zrobiłam próbnik dla mamy Marcela. Spodobała jej się gęstość, grubość i kolor próbnika. Zatem zaczęłam szukanie włóczki o odpowiednich kolorach. Koleżanka stawia na pastele i beże więc niestety nie ma za wiele wyboru. Patrzyłam w kilku sklepach i na kilku stronach, aż nauczycielka poleciła mi jeszcze jedną stronę...
Koleżanka wybrała sobie wzór kocyka stworzonego z kwadratów z kontrastującym obramowaniem. Muszę policzyć jeszcze i rozrysować jak jestem w stanie ten kocyk zrobić i jaki będzie miał wymiar. Nie może być za duży ponieważ, to kocyk dla rocznego dziecka. Może narzutka na łóżeczko.
Znalazłam w internecie mnóstwo wzorów na zwierzątka. Koleżanka jednak postanowiła, że nie będzie zwierzątek, ale co najwyżej serduszka.
Kolory, które znalazłam na stronie wskazanej przez nauczycielkę odpowiadają palecie, jaką koleżanka chcę dla synka. Do tego poprosiła jeszcze o ciemny brąz - przy czym znalazłam tylko ciemny kasztan. Dokupię go później. Na razie muszę zobaczyć jak zbudowałabym skalę i ile wełen, których kolorów potrzebuję więcej niż jeden motek. W tym celu muszę zrobić kilka kwadratów i zważyć ile wełny z motków ubywa. Zamówiłam pierwszą partię i będę szacować dalsze zakupy. Jestem podekscytowana.
Zaś sama zakończyłam w czwartek mój pierwszy projekt. Kardigan z akrylu. jest super milutki, ciężki i nadal w fazie rozciągania pod własnym ciężarem. Na zdjęciach jest świeżo po zszyciu, więc obecnie wygląda na luźniejszy, bardziej oversize.
Zaniosłam go do pracy w piątek i pokazałam koleżankom. Dwie z nich poprosiły mnie o taki model. Będę zatem robić ceglany oraz czerwony kardigan, z czego ten drugi z ekstra szerokimi rękawami.
Mąż dokończył budowanie skrzyni wewnątrz ławki. Skrzynia wewnątrz jest miejscem, gdzie kurierzy będą mogli zostawiać przesyłki, a dzięki uszczelnieniu tej przestrzeni, zostaną one również suche, w przypadku, gdyby spadł deszcz. Ławka prezentuje się następująco:
Zmieniłam dyspozycje w aplikacji pocztowej, aby w przypadku niedostarczenia paczki do adresata, zostawiano ją wokół domu. Najwyżej kurier zostawi paczkę za ławką. Napiszę jeszcze w stosownym momencie kartkę na drzwi, aby do ławki włożyć. Za którymś razem listonosz zapamięta.
W niedzielę byłam u Annet i pokazywała mi jak robić granny square. Sama szydełkuje koce tą metodą, a ja myślę nad kocem dla synka koleżanki w pracy. Myślałam o granny square z temperaturami dnia i nocy. Muszę trochę potrenować jeszcze - do maja mam czas aby zaprojektować.
Podczas poniedziałkowego spotkania klubu fotograficznego, przedstawialiśmy zdjęcia o tematyce "zwierzak w akcji". Te dwa zdjęcia podobały mi się szczególnie. Zdjęciem miesiąca został skaczący pies. Moja kicia dostała kilka "ochów i achów" ale nie wyróżniała się urokiem pośród innych zdjęć. Co ciekawe - zdjęcia omawiali tym razem ich twórcy, wiec każdy mógł powiedzieć parę słów o zwierzaku, którego fotografowano. A to ich własnym, a to kogoś z rodziny.
Wczoraj w gazecie pojawił się ciekawy moim zdaniem artykuł. Są w nim dane dotyczące migracji ukraińskich młodych chłopaków z krajów, gdzie mieli azyl oraz mieszkanie do Holandii. Z rozmowy z panem z centrum dla uchodźców wynika, że w ostatnim czasie przyjeżdżają głównie mężczyźni i typowo za pracą i darmową opieką medyczną. Z operacjami, których nie chcieli mieć w krajach, w których mieszkali wcześniej. Jak to napisano w artykule "przyjeżdżają z krajów nieobjętych wojną - od Polski po Portugalię". Rozważa się obcięcie socjali, eksmisje Ukraińców z ośrodków dla Uchodźców jeśli mają swój własny dochód, aby zostawić miejsce tylko dla tych naprawdę potrzebujących.
Moje pytanie brzmi - czy zauważacie, że w Polsce ubywa Ukraińców? Czy widujecie również taki duży ruch wśród młodych mężczyzn? Jakie są wasze doświadczenia związane z uchodźcami [nie chodzi mi o migrantów zarobkowych]?
Nocna wizyta na plaży. Na niektórych zdjęciach widać, jakby był środek dnia. Wiele zdjęć tu nie zamieszczam, bo są naprawdę dziwnie jasne. Jednak mój zakup aparatu wreszcie się potwierdził. To była dobra decyzja. Ten aparat naprawdę łapie dużo światła w obiektyw. Jest trochę fochaty, bo jak mu się długość otwarcia przesolony nie podobała (zgodnie ze sztuką fotograficzna dla konkretnych diafragm ustawia się konkretne czasy otwarcia) to odmawiał wykonania zdjęcia. Później jakoś udało mi się go zmusić, ale nie wiem jak.
Pawilon plażowy
Było naprawdę ciemno, jednak mój nowy lx15 doskonale widzi w ograniczonym świetle. Na takim obiektywie mi zależało. Jestem pewna, że mój teleobiektyw nic by nie zarejestrował. Nie było sensu targać go na wierz a noc przy 7 stopniach.
Luty w połowie już za nami. W mojej okolicy kwitną już krokusy, pojawiają się narcyzy wzdłuż dróg i w przestrzeni miejskiej. Nie mogę się doczekać, co będzie dalej. Dwa dni temu temperatura wynosiła 15 stopni.
Mój kocyk temperaturowy również zmienia paletę barw na bardziej wiosenna. Zniknęły kolory biały i niebieski, a zielony już prawie się nie pojawia. Króluje za to żółty i mandarynkowy. Pojawił się już coral I flamingo. Cześć polska też jest zdecydowanie cieplejsza, choć zaskakujące, że kiedy u mnie temperatura wzrosła do 12 stopni, w Polsce wynosiła 3. Nie wygląda to za ładnie, ale to tylko jeden dzień takiej anomalii.
Koc dla przyjaciela rośnie wolniej. Inny ścieg powoduje, że koc jest krótszy. Może to jest błąd mojego koca, że używam suzette, który jest dość obszerny. Na zdjęciu tego nie widać dobrze, ale są dwa odcienie niebieskiego, jeden jest bardziej szarawy od drugiego. Ten blue grey zaczyna też się pojawiać coraz częściej.
Zmieniłam sposób sprawdzania temperatur. Do tej pory używałam prognozy na dany dzień, ale w ciągu dnia wartość ta się lubiła zmieniać. Postanowiłam więc notować najwyższa temperaturę dnia, który już minął. W ten sposób jest to wartość jednoznaczna. Latem też może dać większy wynik, z uwagi na fakt, że nierzadko latem pogodynka mówiła, że będzie 26 stopni a było np 29.
Ukochany zbudował skrzynie do środka ławki, która kupiłam. Jest już pomalowana i jak położę jeszcze jedna warstwę na wieko to można ją wystawić przed dom. Mam nadzieję, że mech i wilgoć nie zniszczą jej przez co najmniej 5 lat.
Wczoraj miałam spotkanie z dietetykiem. Omówiliśmy problemy żywieniowe i mam wziąć udział w jakimś badaniu probiotyk ów. Muszę dziś wydrukować zgodę i zostanę włączona do programu. Chodzi o regulacje flory bakteryjnej, bo z naszych rozmów wynika, że mam problem z trawieniem fruktozy.
Poza tym zaczęłam znów w regularnych odstępach chodzić na siłownię. Najpierw biegnę sobie 2.5 km po bieżni a potem idę na eGym. Ostatnio biegłam trasa rowerowa przez Szampanię oraz wzdłuż rzeki Kolorado.
Kolejną wizytę planuje na sobotę rano. Albo może dziś i w sobotę będę się lenić? Do tego mam spotkanie u optyka oraz kolację walentynkowa w restauracji Wijs. Ależ tam dobrze karmią.
Byłam dziś znów na fizjo z kolanem i ramionami. Mam bardzo zamknięta obręcz barowa, jak zwykle nie pamiętam by się rozciągać dobrze. Eric rozciągną mnie porządnie, wymęczył wszystkie mięśnie, a kolano rozluźniał mi rozciągające miesięcy wewnątrz brzucha. Ten, który wchodzi głęboko w miednicę. Nagle mogłam zrobić kilka przysiadów bez dużego bólu. Mam nadzieję, że to się utrzyma. Od października kolano boli. Za dwa dni rezonans. Jeśli tam nic nie znajdą to tym bardziej muszę iść w ślady Erica i rozciągać sobie ten mięsień. Choć bolało to jakby próbował mi wyrwać macicę i jelita...
Waga jakoś spada i się zatrzymuje. Muszę docisnąć mocniej. Na razie jest weekend więc chill. Mąż zrobi hamburgery rybne na obiad a wieczorem deska serów. Bo co to za życie, jeśli nie ma w nim przyjemności.
Póki co zbieram się po siłowni - wyjątkowo mi dziś nie szło więc wrocioam do domu po krótkim treningu. Pomaluje ławkę do końca i zrobię ramy okienne. Miałam je pomalować pół roku temu...
Włosy zaś wróciły na miejsce. Tym razem również z fioletowym ombre.
Niektóre treści tego posta mogą się nakładać z wcześniejszymi tutaj, ale mam taki chaos w głowie, że już sama nie ogarniam...
Ostatnio mieliśmy spotkanie klubu pod tytułem trucage. Trucage po francusku znaczy "oszustwo", "szachrajstwo". Przykłady zdjęć tego typu możecie znaleźć na Pinterest. Sama nie przedstawiłam na spotkaniu żadnego zdjęcia, bo nie byłam w stanie nic wymyśleć oraz cierpię na brak ludzi z swoim otoczeniu, którzy mogliby wziąć udział w sesji zdjęciowej. Mam sporo znajomych, zwłaszcza w pracy i generalnie wesołe relacje, ale nie wychodzą one poza pracę. Zaś moje znajomości poza pracą nie są w takim stylu, abym mogła te osoby prosić o przyjście gdzieś i pozowanie mi [najprawdopodobniej na zimnie i deszczu, bo nadal utrzymuje się taka pogoda]. Mąż też nie staje przed obiektywem jeśli naprawdę nie jest w nastroju. Więc poszłam bardziej podziwiać zdjęcia niż się jakimś szczycić. A moi znajomi z klubu? Jak zwykle eksplozja kreatywności. Oto kilka zdjęć, jakie przedstawili - Marijke chodząca po górach, Jan z mandarynką wielkości piłki do koszykówki, niedźwiedź polarny i słoń w Nieuwe Niedorp, mrówki na drabinie pijące czerwoną oranżadę, latająca mleczarka...
Świetnie się bawiłam tego wieczoru. Temat ten przyniósł bardzo fajne emocje i niektóre techniki wykonywania zdjęć zadziwiły wszystkich. Na przykład zdjęcie z mrówkami nie zawiera wklejania w photoshop - wszystko zostało sfotografowane za jednym razem. Nawet oranżada została sztucznie zabarwiona, a za drabiny służą tory do ciuchci z lego.
W sobotę mąż wybrał się zrobić okulary. Wybrał naprawdę fajne oprawki - kolorowe jak to on lubi - w tym bardzo ciekawe okulary przeciwsłoneczne. Z zielonymi szkłami. Mnie również się bardzo spodobały, ale nie wyglądałam w nich dobrze.
Sama z nudów też oglądałam kilka par. Można powiedzieć, że wybrałam sobie, więc zrobiłam zdjęcia numerów oprawek i będzie na przyszłość, jak już przyjdzie moja kolej.
W weekend wpadł do nas kolega na seans filmowy. Bardzo chciał się nauczyć jeść pałeczkami, więc mąż przygotował japoński makaron, którego nazwy już nie pamiętam, tofu, soję i warzywa teriyaki. W niedzielę do warzyw dorzucił wołowinę i mieliśmy równie smaczny obiad. Zakochałam się w tym sosie.
Wreszcie rozpakowałam i złożyłam moją ławkę do ogrodu przed domem. Ławka jest szara, ale postanowiłam jeszcze ją pomalować bejcą ze dwa razy, aby była też wodoodporna. Mąż zmajstruje do środka w pełni zabudowaną skrzynię, dzięki czemu będzie można chować do środka paczki. Obecnie moje paczki lądują w okolicznych punktach odbioru lub u sąsiadów, kiedy jesteśmy w pracy. Teraz zaś kurierzy, którzy mają możliwość "zostawienia koło domu" [taka opcja w aplikacji dhl czy dpd] tak będą mogli zrobić. Jeszcze nigdy mi nic nie zginęło, nawet leżąc dosłownie oparte o próg, ale lepiej nie kusić losu.
Przy okazji postanowiłam wykorzystać ławkę jako rekwizyt i robiłam dalej zdjęcia mojej kici. Snoetje potrzebowała czasu, aby zacząć brać sesję na poważnie, a po jakimś czasie i tak się znudziła. mam jednak 200 zdjęć jak ręka mojego męża puka w drewno, by pokazać kotu, gdzie leży smakołyk, oraz 3 ostre zdjęcia, gdzie kicia faktycznie po smakołyk sięga. Muszę jeszcze spróbować opcji z wysmarowaniem czegoś sosem z kociej saszetki i złapanie jej na lizaniu. Ale nie mam takiej powierzchni, którą mogłabym jej dać bezpiecznie do lizania. A ławkę już podrapała...
Zrobiłam też sadzonki pomidorów. Wsadziłam po 3 roślinki do jednej saszetki i odstawiłam do mini szklarenki na parapet. Roślinki się przyjęły i widać, że są silne. Roztwór nicieni, który podałam wszystkim roślinom w domu zdaje się działać. Obecnie nie widzę już tak dużo muszek w domu i czekam tylko aż wszystkie padną trupem.
Najprawdopodobniej sprzedam jeden z moich aparatów. Ten kompaktowy Canon. Kolega z pracy wspominał, że chciałby się nauczyć fotografować, a ja tego aparatu teraz już nie będę używać. Naładowałam baterię, dałam ładowarkę i kartę pamięci i mam nadzieję, że będzie mu służył. Był gotów dać sporą kwotę za ten aparat i trochę mnie to przeraziło. Jednak pomimo tego jak stary jest to aparat, ma on nadal żywotną baterię i cała optyka jest nienaruszona, więc inny kolega namówił mnie, aby nie oddawać go za darmo. Obecnie pierwszy kolega wziął go sobie na próbę, a jak mu się spodoba to mam dostać jakiś pieniążek i kosz owoców. Ostatnio taką walutą operuję - owocami. Przyznam, że mi to pasuje. Ludzie potrafią wynaleźć najsłodsze kiwi na swiecie!
Instalacja pompy ciepła jest już zakończona. Od wczoraj trwają testy. Musimy znaleźć sposób użytkowania najbardziej odpowiadający naszym potrzebom. Pompa jest mniej wydolna niż piec gazowy, ale prąd bywa często tańszy niż gaz [nie zawsze] w Holandii. Do tego przy założonych panelach słonecznych, koszty eksploatacji powinny spaść. Obecnie mamy trochę problemów z firmą instalacyjną i zaczęli wycofywać się z pomysłu instalacji 10 paneli i idą bardziej w kierunku 8-9. Za dwa tygodnie instalacja, prosiliśmy, aby rozważyli pozostanie przy 10 i jesteśmy gotowi usunąć kominy wentylacji z dachu. Czerwony jest ślepy i prowadzi donikąd zaś niebieski mąż i tak chce odciąć i przenieść wentylację na główny komin, gdzie mamy jeden pusty kanał. Póki co firma instalatorska milczy.
Ja zaś wczoraj założyłam ponownie dready. Petra robiła mi włosy, a ja zrobiłam połowę pleców swetra. Trochę przesadziłyśmy z ilością dreadów. Możliwe, że doszło do nieporozumienia, kiedy mówiłam, ze zamiast podwójnych dreadów chcę założyć fioletowe, więc Petra założyła oba rodzaje. nie tylko mam więcej dreadów niż poprzednim razem, bo zostało mi mniej luźnych blond dreadów, ale mam też 12 dodatkowych fioletowych dreadów. Póki co - po niecałych 12 godzinach, czuję, że głowę mam za dużą. Za dużo tych dreadów. Dokupiłam spiralę do włosów 60cm, bo ta 40cm słabo ogarnia temat. Luźnego kucyka zwiąże, ale już nie uniesie całości. Z resztą nie wiem czy będę w stanie zrobić wysokie upięcie przy takiej ilości włosów. Na pewno nie jest to coś, co warto próbować w pierwszych dniach, kiedy skóra głowy jest podrażniona.
Dziś mam spotkanie w leerwerkloket. To taka instytucja przy urzędzie pracy, gdzie doradzają jak się kształcić zawodowo, jak przebranżowić, jak podnieść swoje kwalifikacje. Szukam pomysłu na siebie i swoją karierę [jakkolwiek zabawnie to nie brzmi z ust robotnika fizycznego]. jest dużo branż w Holandii, gdzie brakuje pracowników, a ja chciałabym zostawić sektor szklarniowy za sobą. nie wiem jednak dokładnie, co chciałabym robić. Rozważam pracownika społecznego czy opiekuna osoby starszej. mam w sobie ten głupi gen pomagania mojej matki, boje się jednak, że będę trafiać na ludzi, którzy wykorzystują system i realnie pomocy nie potrzebują. A może patrzę przez pryzmat polskiej pomocy społecznej, która kojarzona właśnie jest z maDkami karynami i ich brajankami...