Wigilia, jak wspominałam minęła źle. Teść był niegrzeczny wobec domowników i panowała dziwna cisza pod koniec i wszyscy szybko się rozeszli. Zostałam sama z koncertem kolęd w telewizji. Jak mąż uporał się ze sprzątaniem to z teściową wrócili usiąść do salonu, ale czar prysł. Prezenty były rozdawane na siłę, bo inaczej goście wyszliby bez nich w pośpiechu. Wolę już nie obchodzić świąt wcale niż, aby były takie.
W pierwsze święto było lepiej. Pojechaliśmy do brata mojego męża i tam zjechała się rodzina od strony bratowej. Było naprawdę fajnie. Oglądaliśmy albumy z wakacji, rozmawialiśmy o przygodach urlopowych i ogólnie atmosfera była nieformalna i bardzo przyjazna. Highlight tego całego wyjazdu do Polski. Teściowie brali udział w spotkaniu, ale teściowa z racji, że nie potrafi mówić, tylko słuchała i wydaje mi się, że też miała dobry humor. Teść wziął telefon i poszedł scrollować na kanapę. I dobrze, nie psuł nastroju.
Wieczorem zaś poszliśmy na imieniny wujka. Było również bardzo fajnie aż do momentu polityki. Dzieci wujka, nauczone że się nie dyskutuje z PiSowcem, po prostu wyszly wszystkie na raz. Zostałam ja i wujek i mieliśmy dyskusję o migrantach. Jemu telewizja wmówiła, że uchodźcy przychodzą zabierać zasiłki wspaniałym Polakom. W ogóle nie rozumie, co to znaczy być uchodźcom, ani jak w cywilizowanych krajach wygląda integracja uchodźców oraz przysposabianie ich do życia w nowym kraju i chodzenia do pracy. Dla niego liczy się tylko to, co mu powiedzieli w TV i jak próbowałam mówić na przykładach imigrantów i uchodźców z mojego życia, to był kompletnie zamknięty. Więc postanowiłam odwrócić kota ogonem i opowiedziałam mu o Polakach, których znam z Holandii, a którzy kradną, pobierają nielegalnie zasiłki, podnajmują mieszkania socjalne samemu będąc w Polsce i ogólnie robią przekręty, których nie powstydził by się Glapiński. Reakcja wujka? "No i dobrze, że kombinują, kombinować trzeba". Tak... ale jak Fatima i Mohammed kombinują to już to jest kradzież natomiast Halinka i Zdzisiu to są dobrze zorganizowanie i kradzież wtedy to nie jest. Kiedy uchodźca ucieka ze strefy wojny i dostaje mieszkanie socjalne na wynajem [i mieszka tam z żoną i dziećmi] to źle bo zabiera je prawowitym mieszkańcom Holandii, ale kiedy Polka dostaje socjalne i jedzie do Polski, a mieszkanie wynajmuje 4 Polakom za równowartość 3x tego, co sama płaci do gminy, to już jest uczciwe, nawet jak Holender musi mieszkań w samochodzie. Dyskusja trwała do pół do pierwszej w nocy i jedyne co z tego wyniosłam, to to - że mogłam wyjść razem z dziećmi wujka. Ten człowiek ma tak wyprany mózg, że własne dzieci go zostawiają, kiedy wchodzi na wątki ideowe jedynej i słusznej PZPR czy tam PiS.
W drugie święto pojechaliśmy do moich rodziców. Spotkaliśmy ich w kotłowni, gdzie tata pracuje, a mama poszła kotom na służbie wyczyścić uszka. Zakochałam się w szarym kotku, którego akurat mama doglądała. Jak się później okazało, ten wspaniały odcień szarości, zejdzie po 2-3 kąpielach. kot jest biały, tylko żyje w pyle węglowym.
Pospacerowaliśmy po wsi i podziwialiśmy jak bardzo się zmieniła. Opuszczałam wieś poPGR-owską, a przyjechałam do funkcjonującej nowoczesnej społeczności. Nowa remiza, świetlica wiejska, nawet mural z kobietą-strażakiem.
W domu jeszcze więcej kotów. Od dziecka u mnie w domu były koty. Pierwszego przyniosłam sama. Kolejne to zawsze podrzucone przez kogoś lub znalezione sierotki na wsi. Zaropiałe, kulawe, z brakami w sierści. Rudy jest głuchy i przetrącony, prawdopodobnie z winy człowieka. Biały znaleziony był jakieś 10 lub więcej lat temu, całkowicie brudny ze śladami kolorowania go różowym pisakiem i obciętymi wąsami. Jest jeszcze jeden - boguś, którego cała rodzinę wytruto i tylko jego udało się odratować. Mama dokarmiała matkę Bogusia na działkach, aby mogły zimę przeżyć. Gdy znalazła potrute koty, jednemu brakowało też głowy. Był nawet artykuł w gazecie, gdzie mama i jeszcze jedna obrończyni zwierząt się wypowiadały. Po tym pół wsi przestało mówić "dzień dobry". Bo ta walka z kotami to chyba taki sport w tej wsi. Kiedyś pisałam tutaj na blogu, co spotykało kolejne moje koty, oraz co koledze zrobiono z kotkami, które mu się pojawiły w chlewiku.... Nie mam sympatii do mieszkańców tej wsi.
Gdy byliśmy u rodziców, przyjechał na noc stryj z kuzynem. Wracali z Marsylii, gdzie mieszkają, w rodzinne strony. Zatrzymali się najpierw u kuzynki, a następnie u moich rodziców. Mieliśmy fajny wieczór z masą wspominek z dzieciństwa stryja i taty. Było zabawnie usłyszeć, jakie wariactwa wyczyniali za dzieciaka. Atmosfera była naprawdę luźna. Wymieniliśmy się też prezentami. tacie spodobał się model Bismarcka, który mu kupiłam. Mama dostała wełnę na 3 swetry. My zaś dostaliśmy słodycze i ja jeszcze dostałam golf ażurowy oraz kamizelkę robioną na szydełku.
Rano 27-mego pojechaliśmy z powrotem do Bydgoszczy. Postanowiliśmy zrobić małe zakupy i poszukać irygatora, który nam dentysta zalecił. Przy okazji można było wykorzystać pieniądze z kopert pod choinką i uzupełnić garderobę. Niestety mąż w dziale męskim nie znalazł niemal nic. Mówił, że nie dość że jest mały to nie ma ładnych koszul jak kiedyś. Nie znalazł żadnych spodni na siebie ani t-shirtów. Kompletnie nic. Jedną kurtkę na wiatr. Ja zaś przeszłam dwa wieszaki, zgarnęłam do kosza co popadnie i w przymierzalni odrzuciłam chyba tylko 6 ciuszków. Resztę wzięłam. Pierwszy raz w życiu robiłam takie zakupy, ale Gwiazdor był szczodry, więc wybrałam chyba 18 sztuk odzieży. W ogóle w przymierzalni poczułam suche polskie powietrze, jak mi się dready zaczęły elektryzować. W Holandii nie mam problemów z włosami, bo powietrze jest bardziej wilgotne.
Poszłam jeszcze do Empiku i kupiłam 3 tomy Dana Simmonsa [autora mojego ukochanego cyklu Pieśni Hyperiona]. Na kolażu są również książki od mamy - Duma i uprzedzenie oraz Bonda.
Spotkałam się ponownie z moją przyjaciółką. Poszłyśmy na pierogi i spacer po mieście. Poszłyśmy wzdłuż Brdy. Księżyc świecił bardzo mocno, wiatr ustał, miasto wyglądało pięknie.
28-mego rano wyjechaliśmy do domu. Droga zajęła nam ponad 10 godzin, z czego mieliśmy kilka postojów oraz na granicy jechaliśmy tempem ślimaka w korku. Kontrola, którą tam wdrożono to czysta prowizorka. Ustawiono nas w jednym sznurku i zaglądano do środka, czy nie przewozimy ludzi. Auto mieliśmy po dach zawalone kartonami i torbami i gdyby był tam jakiś człowiek schowany to na pewno, by go nie znaleziono.
Rozpakowaliśmy się po 22-giej i po skromnej kolacji złożonej z pierogów, poszliśmy spać. Wreszcie na swoim. Cisza. Spokój. Brak nieprzyjemnych komentarzy. Bezpiecznie. W domu.