2344 – tak w mojej pracy znaczymy miniony tydzień. W produkcji szklarniowej wszystko liczy się na tygodnie. W 1520 zaczęłam pracę w firmie, a w 1835 zaczęłam pracę na dziale hodowli. Obecnie mamy 2344 i w sumie podoba mi się takie datowanie. Bardzo ułatwia pracę i nawet robienie podsumowań.
W poniedziałek miałam spotkanie klubu fotografii. Motywem przewodnim spotkania był „temat dowolny” zdjęcia. Przedstawiłam więc zdjęcie, które chciałam pokazać spotkanie wcześniej w temacie „odbicia”, ale uznałam, że mogę nie zostać zrozumiana. Pomimo, że na zdjęciu widać pełno refleksji z rtęciowych kamieniach na podłodze, mogłoby to wymagać za wiele od moich dość konserwatywnych współczłonków klubu.
Na minionym spotkaniu pokazałam im za to takie zdjęcie [i też te odbicia trzeba im było pokazać palcem, bo nie szukali – dopiero po wyjaśnieniu pojawiły się kiwania głowami]:
Oba moje zdjęcia spotkały się z uznaniem, choć to z parą z muzeum wywołało małą kłótnię. Oczywiście brała w niej udział Mieke. Nie przepadam za tą panią. Tego dnia spóźniłam się na spotkanie, ponieważ miałam ostatnią lekcję tenisa. Tę, na której skręciłam kolano. A przynajmniej przeciążyłam ścięgno i nadal, po dwóch tygodniach, mnie ono boli. Przyjechałam spocona, z bólem w nodze, spóźniona na spotkanie. Było już po oddawaniu głosów na zdjęcie miesiąca, ale przewodniczący – Rob, powiedział, że pod koniec spotkania zapyta, czy ktoś chce zmienić swój głos na moje zdjęcie, bo uważa, że jest bardzo ciekawe. Gdy pod koniec spotkania próbował to wprowadzić w życie, nie tylko usłyszał, że tak nie można, bo się spóźniłam i po ptokach, ale jeszcze Mieke protestowała, ze na zdjęcie miesiąca nie powinno być wybrane zdjęcie osoby, która myśli o zostaniu członkiem klubu, a nim faktycznie nie jest. Chodziło o Wilmę, której to było drugie spotkanie z nami. Obecnie Wilma jest członkiem klubu. Tak czy inaczej moje zdjęcie zostało pominięte, choć Henny stanęła w jego obronie, a zdjęcie Wilmy zostało tak jak pierwotnie zagłosowane – zdjęciem miesiąca. Zdjęcia miesiąca są drukowane w lokalnej prasie.
We wtorek byłam zapisana na tenisa, ale pogoda była pod psem i się wypisalam. Mój partner również. pozostali członkowie stowarzyszenia zagrali mecz w bardzo niepewnej pogodzie. Chciałam iść na spacer, ale wciąż męczy mnie zmiana czasu i poszłam po prostu spać. Najlepsza decyzja ever. Problemem jest tylko to, że budzę się 4:30. Normalnie wstajemy 5:30, ale przez tą zmianę czasu mój wyuczony rytm dobowy nakazuje mi pobudkę o 4:30. Nawet dziś – w sobotę.
W środę poszłam na rowerki. Ciemna sala, muzyka i trener z masą energii w sobie. Świetnie się bawiłam. Wyszły mi zakwasy na bicepsach i bokach ciała. Albo od rowerków, albo od siłowni. Ciężko ocenić.
Bo w czwartek byłam na siłowni. Zrobiłam 3 obwody na maszynach i poszłam na flex. Tylko jedna maszyna mnie nie chwyta w flex, ale to muszę jeszcze zagadać, by mi aktywowali. Na rozgrzewkę pedałowałam na rowerku stacjonarnym.
W piątek zaś poszłam na spacer z kijami. Miało nie padać, ale wróciłam przemoczona. Na szczęście tym razem wzięłam przezornie płaszcz przeciwdeszczowy. Przyznam ze wstydem, że ledwo się na mnie dopiął… Tego jeszcze nie grali.
Dziś idę z koleżanką na maraton Igrzysk Śmierci. Czekam z niecierpliwością na Balladę ptaków i węży, bo czytałam książkę, a tymczasem najpierw przypomnienie oryginalnej trylogii.
Przy okazji słuchania podcastu F! this movie nabrałam ochoty na omawiany z jednym z odcinków Underwater. Widziałam go kilka lat temu i bardzo mi się podobał. Dzięki podcastowi przypomniałam sobie ciekawe momenty z filmu, które utkwiły mi najwidoczniej gdzieś pod pamięcią. W podcaście zwrócono uwagę na fakt, że film ten nie jest typowym filmem o potworach, ale ciekawym spojrzeniem w głąb postaci oraz subtelnym ukazaniem różnych zależności i niuansów w relacjach bohaterów. Mówili też o głębszym znaczeniu życia, ale nie będę tak się wgryzać w ten film. Wam więc życzę miłego dnia, a sama obejrzę sobie teraz ten film, czekając na wschód słońca i czas, kiedy będę mogła wyjść na pociąg.