Jeśli dziś zdjęcia też będą kapryśne to zapraszam pod adres: https://kolekcjonermarzen.word...
Nie spodziewałam się takiego zainteresowania na Vitalii zdjęciami sukienek. Co prawda, przywykłam, że na Vit jest większy ruch niż na WordPressie, ale nie spodziewałam się tylu komentarzy. Wiem, że greckie tuniki mają to do siebie, ze dodają parę kilo, jak się już ma parę kilo. Myślałam jednak, że to nadal krój dla mnie. Ogólnie sukienka jest bardzo wygodna i mąż powiedział, że jego zdaniem powinnam ją zatrzymać i wziąć na wakacje za nieco ponad miesiąc.
W międzyczasie przyszła sukienka, na którą najbardziej liczyłam. Nie zrobiłam co prawda zdjęć w kurtce skórzanej, natomiast sam mąż zaproponował sweterek, który kupiłam rok temu i który do niczego nie pasuje mi nigdy, więc go nie noszę. Zdjęcia powyżej są robione w tym samym lustrze w garderobie, co wcześniej, postanowiłam jednak poprosić męża o zdjęcia i trochę ładniej do nich stanęłam. Może ten komentarz z lordozą ma coś w sobie [choć wady postawy nie mam to czasem staję taka wykrzywiona]. Workiem w tle nie przejmujcie się, akurat kolega wpadł i przyniósł mężowi orzechy z własnego drzewa i nie zwróciłam uwagi, gdzie mąż położył. No i to też tłumaczy, czemu się uśmiecham na tym zdjęciu – rozmawialiśmy z kolegą – wszedł akurat na przymiarki.
Postanowiłam dla porównania ubrać też zieloną. Buty ze zdjęcia mam zamiar mieć na imprezie, ponieważ nie bierzemy bagażu [lecimy Wizzem tylko na weekend] i chcę ograniczyć ilość szmat zabieranych.
Kolejne zdjęcia przestawiają zestawienie ze sweterkami. Dla fioletowej sukienki [bo jednak nie jest za bardzo różowa] myślę by wziąć biały sweterek z kwiatami na rękawach.
Zaś do zielonej chyba ten szary. Niestety inne sweterki jakie mam w domu są to brązowy [taki brzydki odcień w jaśniejsze brązowe gwiazdy], pomarańczowy, różowy, i szary rozpinany, ale jest już stary i skulkowany cały. Więc za bardzo nie mam wyboru.
Co myślicie po takiej prezentacji. Fioletowa też jest mega wygodna, więc też ją zatrzymam i wezmę na urlop. Ale co zabrać na imprezę?
Waga znów szybuje w górę. Walnęła znów 72 kg. Byłam rano w pracy i zabrałam ze sobą tylko jabłko. Wypiłam do tego gorącą czekoladę, bo kakao zawsze zabijało we mnie poczucie głodu. Do domu wróciłam koło 13-tej już solidnie głodna i mąż czekał z ciepłą bagietką czosnkową i upiekł buraki do Carpaccio. Jak wklepałam słonecznik, fetę, oliwę i wspomnianą bagietkę to wyszło mi 1200 kcal. I limit na cały dzień się skończył. A to dopiero była godzina pierwsza po południu.
Dał mi też do posmakowania mleka z orzechów laskowych, które poleciła mu koleżanka. Smakuje bardzo wodniście [jednak nic nie zastąpi prawdziwego mleka pełnotłustego, które kocham] i dziś rano dał mi je do kawy. Pachniało ładnie, ale średnio mi w kawie smakowało. Nie lubię intensywnych smaków. Samo zaś smakowało ciekawie, ale nie potrafiłabym tym ugasić pragnienia. Raczej sączyć dla smaku.
Napisała do mnie koleżanka, z którą za dwa tygodnie miałam jechać do Południowej Holandii, gdzie będę robić dready. Przypomniała sobie, że ma festiwal w sobotę i ma z nimi iść kolega, z którym z reguły nie chodzą i w końcu dał się namówić. Wydaje mi się być to wymówką. Koleżanka dopiero co wróciła z campingu ze swoim chłopakiem, na którego mi płacze i narzeka od roku, bo dowiedziała się, że ją zdradzał. Nie wiem, co zawszło, ale teraz zrezygnowała z – planowanego od chyba maja – wyjazdu ze mną. Zaproponowała, że zostanie od czwartku do soboty i weźmie swój samochód i w sobotę rano pojedzie do domu, aby zdążyć na festiwal. To jakieś 200 km i nie widzę sensu jechać na dwa samochody. Już jakiś czas temu pytała mnie, czy idę na imprezę firmową [sama czasem na nie wpada jako +1], ale powiedziałam jej, że nie, bo będę z nią na campingu. Nie wiem naprawdę co myśleć. Holendrzy naprawdę pilnują kalendarzy i umówić się z nimi jest trudno, bo mają zapchane dni umówionymi spotkaniami.Mają nawet specjalne kalendarze rodzinne, gdzie wszyscy członkowie rodziny na każdy dzień tygodnia mają rozpisane swoje plany i naprawdę spontanicznie na kawę wpaść się nie da. Nie wiem, czy ona tak luźno prowadzi terminarz czy po prostu to jest wymówka, że nagle przypomniało jej się, że ma bilety na festiwal… Nie wiem. Zwróciłam jej połowę pieniędzy za camping i napisałam, że pojadę sama. Mąż proponował, że pokaże mi jak wyjąć koła z roweru sportowego i wrzucić do na siedzenie auta, więc skorzystam z miejsca w samochodzie i wezmę rower. Tymczasem kupiłam sobie składany campingowy czajnik. Akurat na dwie Inki z rana. Wezmę lodówkę, składane krzesełko i czekają mnie 4 dni w okolicach Lisse. Najbardziej przeraża mnie jazda po autostradach dookoła Amsterdamu oraz spanie samemu w namiocie. Tego drugiego nie robiłam nigdy. A to Marysia, a to Renia, zawsze ktoś był w sypialni/namiocie obok. Wiem, że nic się nie stanie – chyba że znów kot rozpruje mi worek ze śmieciami w poszukiwaniu puszki rybnej – ale strach nie musi być zasadny by swędział gdzieś pod czaszką.
Wieczorem pojechaliśmy z Ukochanym do Koedijk na paradę platform wodnych. Co roku przy okazji kermisu w tej wsi odbywa się taki „spływ”. Cała wieś świętuje, wystawia stoły do ogródków przed dom, zapala lampeczki, rozpala koksowniki i imprezuje z krewnymi i sąsiadami. Obeszliśmy stragany z jedzeniem i bibelotami i poszliśmy zobaczyć kermis. Mąż kupił sobie frytki, ale się twardo nie skusiłam. Jednak gdy wracaliśmy to postanowiłam, że jednak coś zjem – uwielbiam broodje beenham, czyli bułkę z szynką. Szynkę tą smaży się bez dodatku tłuszczu na patelni i wrzuca ciepła do bułki. Wzięłam bez sosu, bo tak smakuje mi najlepiej. Całe 300 kcal. Poszliśmy zająć miejsce na brzegu kanału aby podziwiać platfomy, które miały zacząć rejs o 21-wszej, czyli w okolicach zachodu słońca. Nie wiem, czy czekali aż się bardziej ściemni czy mieli problemy techniczne, ale ruszyli z godzinnym opóźnieniem. Bardzo nam się podobało, niektóre platformy miały interakcje z publiką, inne pokazywały zapętlone scenki tematycznie odpowiadające platformom.
I tak był na przykład świat Harrego Pottera. Chodził Hagrid i Zgredek oraz Dumbledore. Uczniowie w sali rzucali zaklęcie alohomora, po którym podrywały się kapelusze w górę.
Było pole dance z nawet jednym męskim tancerzem.
Była paltforma o nazwie „Piekło roku ’63” dotycząca tragicznego w przebiegu wyścigu Elfsteden – jest to wyścig na łyżwach pomiędzy 11 miasteczkami Fryzji. Zimą roku 1963 były bardzo niesprzyjające warunki pogodowe i choć bieg się odbył, mało komu udało się go dokończyć. Za Wikipedią: „Podczas Elfstedentocht w 1963 roku warunki pogodowe były tak złe, że udział w zawodach mógł kosztować życie. Było 18 stopni mrozu. Mimo to wyruszyło 10 000 osób, z których tylko 69 mężczyzn ukończyło wyścig [wg strony elfstedentocktwoudsend.nl ukończyło 127 osób]. Do Leeuwarden nie dotarła ani jedna kobieta. Meike de Vlas dotarła do wioski Vrouwbuurtstermolen za Franeker.”
Była platforma Slapstick z elementami komedii Flipa i Flapa.
Były gwiezdne wojny i scena sabotażu w wykonaniu Luka i Rei.
Była też Coco i wykonanie z playbacku piosenki Pamiętaj mnie.
Gdy wracaliśmy do domu o 23 w wielu ogrodach nadal trwały imprezy, a inne domy były już tylko z imprezą wewnątrz. Oto jeden z przystrojonych ogródków. W niektórych grała muzyka, jeden ogródek miał nawet DJ-a.
W domu zjadłam jeszcze płatki na mleku i dzień zamknęłam z 2 tys kcal.