Ostatnio dodane zdjęcia
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 191765 |
Komentarzy: | 6921 |
Założony: | 15 listopada 2005 |
Ostatni wpis: | 11 marca 2018 |
kobieta, 60 lat, Gorzów Wielkopolski
172 cm, 79.00 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
W sobotni ranek dzieci oglądają Ziarno. Dziś i ja dowiedziałam się czegoś ciekawego.
Pan Bóg jest sędzią sprawiedliwym i miłosiernym, nie jest małostkowy i drobiazgowy.
Tja…….z tego wynika, że nawet w kościele są różni interpretatorzy wiary.
W tym roku zapytałam księdza , który przyszedł do nas po kolędzie , w jaki sposób powinnam załatwić kwestie chrztu naszych adopcyjnych dzieci. Ksiądz powiedział, że w jego parafii tak łatwo nie ochrzczę dzieci, a przynajmniej dopóki nie wyczerpie wszelkich możliwości udowodnienia, że dzieci już nie zostały w przeszlosci ochrzczone. Ja się pytam księdza , jak się ma do tego niejawność adopcji ? Pokiwał głową i zagadnął nas o ślub kościelny. Odważnie odpowiedziałam ,że nie poczuliśmy jeszcze potrzeby wzięcia takiego ślubu, na co ksiądz z gromami odpowiedział, że Pan Bóg jest sędzią surowym i nie wybaczy nam tak śmiertelnego grzechu.
Po czym wygłosił nieprzyjemny i nieprzyjazny elaborat.na temat ogni piekielnych i czekajacego nas czyścca. Ja już na pewno nie pójde po pomoc do tej parafii.
Chciałam tylko napisać, że jestem katoliczka z wyboru moich rodziców, a jeżeli chodzi o to czy wierze czy nie to mój racjonalizm mówi zdecydowane nie, a moje asekuranctwo każe się wstrzymać przed wyrażaniem herezji .
Teraz w ogóle miotam się wewnętrznie i przez moja czaszkę przepływaja różne myśli. Zreszta nie da się tego ukryć hehehe.
Potęga negatywnego myślenia.....
Nie lubie cudzych dzieci. Wczoraj wywołałam zdziwienie u
mojej, kuzynki, z która po długiej przerwie
rozprawiałam na tematy dnia codziennego
,m.in. adopcji . To znaczy nie mam jakis zabójczych instynktów w stosunku do cudzych latorośli,
ale generalnie mało interesuja mnie ich losy, często irytuja , jestem w
stosunku do nich krytyczna, mało tolerancyjna , a co najwyżej obojetna. Jestem kwoką. Swoje dzieci kocham i pakuje w nie tyle
emocji, że zdaje sobie sprawe z tego, że czasem przesadzam. Rozpoznaje każdy ich gest, westchnienie, każdy krok ,
każdą intonacje, intuicyjnie wyczuwam każda ich emocje. Po urodzeniu dwójki dzieci byłam przekonana, ze wiecej
dzieci mieć już nie chce. Mój pierwszy mąz cos tam przebąkiwał, że chciałby mieć
jeszcze jedno dziecko, ale powodował tym
ogromna moja niechęć, wrecz agresje. Jednak stało się inaczej. Kiedy poznałam Darka to
pierwsze moje deklaracje brzmiały tak: dzieci nie rodzę, zamaż nie wychodzę,
jestem kobieta niezależna i robię to na co mam ochote. Nikt nigdy nie będzie mnie ograniczał J Efekt widać na załaczonym obrazku J Mój mąz był
kawalerem, nie miał własnych dzieci, a co robi w pierwszej kolejności kobieta,
która kocha mężczyznę ?? Oczywiście rodzi mu dziecko hehehehe. I tak było ze mną. Nigdy nie usłyszałam od Darka – urodź mi
dziecko. Nie pamiętam nawet jak do tego doszło, że pewnego dnia podjęliśmy decyzje,
ze jeżeli w ogóle ma do tego dojsc to
jest to „ostatni gwizdek” .:) Prawie rok zajęło mi otrzaśniecie się po śmierci Damianka
i podjecie decyzji o adopcji. Decyzja nie należała do łatwych zważywszy na moje podejście
do cudzych dzieci , a na dokładke moja
wole bycia perfekcyjna matka idealnych dzieci J Bałam się jak cholercia, ale jak to zwykle ja : przegadałam , przefilozofowałam
, ukryłam swe lęki przed samą soba w najgłębsze pokłady podświadomości i przystapiłam
do działania. Po adopcjo dwójki,a nie jak to miało być pierwotnie
jednego dziecka ,to dopiero się działo . Wróciłam do zapisków na vitalii z tego okresu, ale one
nie oddaja tych emocji, które w rzeczywistości przezywałam. Krótko mówiąc w początkowym
okresie wychowanie naszych maluszków potraktowałam jak kolejne
wyzwanie. Pamietacie ile przezywałam dylematów, ile przerobiłam teorii, ale
tego stresu , jaki wtedy przeżywałam nie sposób ująć w słowa . Co tu dużo mówic
– po fali euforii związanej z nową sytuacja, nastapiła zderzenie z rzeczywistością
, a fakty były takie, ze w domu pojawiła się dwójka obcych , rozwydrzonych
bachorków, które terroryzowały nasza
rodzinke. Kurcze, ale się balam,ileż niepewności , wiecznego analizowania
zachowań, nerwów, sprzecznych uczuć. Nie wspominam miło tamtego okresu. To była naprawde
ciężka praca. Przy tym czułam taka presje ze strony otaczających mnie ludzi, że
przypłaciłam to swoim zdrowiem (niektóre
z Was też Nie ułatwiały mi zadania, oj nie). I to ciagłe zastanawiałam się czy tak postapiłaby matka
biologiczna?!! Dzis jestem 100% matka-kwoka czwórki dzieci. Traktuje
dzieci zgodnie ze swoja intuicja, tak, jak dyktuje mi moje serce, jak pozwala
mi moja osobowość i fakt, ze mam dzieci rodzone i adoptowane niczego nie zmienia. Kocham je tak,
jak ja potrafie kochać i nie mam żadnych kompleksów. Kiedy patrze na moje maluszki to serce mi kraje kiedy
przypomne sobie jak w poczatkowywm okresie oschle je traktowałam. Kiedy widze
dwuletnie dzieci to teraz dopiero zdaje sobie sprawe jakim maleństwem była
Oliwka. Dzis za żadne skarby tak bym jej nie potraktowała. Przekonana tez
jestem ,że gdybym wtedy nie zastosowała takich dramatycznych metod wychowawczych , to dzis
byłoby nam trudniej. Nasze dzieci są piękne, mądre, pełne ciepła i miłosci do
nas, a do tego są karne,posłuszne , zdyscyplinowane , a drobne problemy, które się
czasem pojawiaja są naprawde drobnostkami. One są po prostu cudowne, idealne - jak
na matke perfekcjonistke przystało J A jak słyszę, że
zrobiłam dobry uczynek adoptując dwoje sierot to coś mi się w środku gotuje.,
czuje złość Nie wiem dlaczego, może
dlatego, ze nikt nie nazywa bohaterką matki, która decyduje się na kolejna
ciąże ? Nie wiem skąd ta przekora we mnie. Dzieci są już w naszym życiorysie i nie wyobrazam sobie,
ze kiedykolwiek mogłoby ich nie być. Przecież znacie to uczucie.Prawda?? No, wyrzuciłam kolejna frustracje z siebie
J Wczoraj
przegadałam, przepłakałam i prześmiałam cały dzień. Pewnie wyglądałam jak pacjentka
psychiatryczna , ale wyżyłam się i dzis jest mi już lepiejJ A film ? Głupi jak but, ale świetny na odmóżdżeni eJ Uśmiałam się do
bólu brzucha J
No tak , tego wszystkiego oczekuje. Ale czy to jest możliwe? Możliwe jest w ciągu kilku spotkań między chemiami wyprostowanie tego co się przez lata poplatało??
Przynajmniej spróbuje.
Kolejny raz w ostatnim czasie padło pytanie o spędzanie przeze mnie wolnego czasu, o relaks, przyjemności, wyluzowanie.
Kiedy jestem wyluzowana ?? Tylko wtedy jak dzieje się cos konkretnego i celowego. Tzn. tak jak teraz spotkanie rodzinne, urodzinki, bal misiów, przygotowania do świat .Owszem jest to stresujące, ale jednocześnie przyjemne. Luzuje, kiedy wiem,że dzieci są bezpieczne, spędzaja miło czas, ze maja konkretne zajecie i ja nie musze tego czasu im organizować.
W większości jednak jestem spieta. Pytała mnie psycholog czy przed choroba przeżywałam takie stany?
Mysle o tym od wczoraj . Wiec jeżeli przyjmie się za dobry stan psychiczny czas, w którym jestem w stanie skoncentrować się na czytaniu książki to ostatnio miałam taki krótki okres w ciązy w 2005r. To był bardzo krótki okres pomiedzy zakończeniem pierwszego trymestu, kiedy to skończyły się uporczywe mdłości , a momentem , kiedy moja intuicja zaczynala mi podpowiadać ,że coś jest z dzieckiem nie tak. Wtedy nieprzeczytana w połowie książke zostawiłam i pomimo,że próbowałam do niej wrócić to i tak nigdy jej nie skończyłam.
Kiedyś dużo czytałam. Próbuje sobie przypomnieć kiedy to było ?? W trakcie pierwszego małżeństwa kilka razy mi się zdarzyło, na pewno po urodzeniu każdego dziecka. No tak , kiedy dzieci spały potrafiłam te wolna chwile poświecic na czytanie. Czytałam w pracy , jeszcze wtedy zanim znalazłam się w tym miejscu, w którym teraz pracuje. A w tej komendzie pracuje 10 lat. Tu pojawiły się pierwsze mróweczki na moim karku, później stresowa sztywność i ból karku i ciągła ucieczka przed praca w chorobę. Później perypetie związane z moja zbuntowana córka, rozwód z mężem, samotność w sieci........
W trakcie związku z Darkiem też niewiele miałam czasu na czytanie, ale zdarzały się jednak takie chwile. Bo praca, bo ciąża, bo adopcja, bo Agata, bo Bartek.
Bartek od dłuższego czasu jest powodem moich poważnych stresów. Dwie ostatnie noce nie moge spać przez niego. Naładowana jestem taka złą energią, złościa , żalem do niego ,że mam wrażenie, ze za chwile eksploduje.Nie mam nawet siły na rozmowe z nim. Wydaje mi się, ze będę wrzeszczała , ze znów wszystko wymknie mi się spod kontroli , że go skrzywdzę, niesprawiedliwie potraktuje.
To ciagłe tłumienie emocji chyba mnie kiedys zabije.
Podałam pani psycholog linka do mojego pamiętnika. Być może to teraz Pani czyta. Nieważne. Myśle ,że potrzebuje tej pomocy, musze się wyryczec. Kiedys często płakałam, nie raz byłam wściekła na siebie, bo płakałam w chwilach silnych stanów emocjonalnych, w sytuacjach, gdzie zupełnie nie uchodzi dorosłej babie się tak zachowywać. Teraz płacze rzadko, wstydzę się swoich łez . Nie wiem dlaczego???
Ufff, nie wiem po co to wszystko Wam pisze. Już się martwie w imieniu niektórych osób, które to mogą przeczytac i stać się przez to smutnym . Skad to ciągłe poczucie odpowiedzialności i winy ???
Czuje złość, złość, złość!!!!!
I teraz rycze. Wyrycze się wreszcie.
Na 12:00 ide do kina na "To nie tak, jak myślisz kotku" . Spróbuje wyluzowac , zapomnieć , zostawić mieszkanie w takim stanie, jakim jest teraz . O reszcie pomysle jutro.
PS. Wszystkie Katarzyny, Kaski, Kasiunie ? przesyłam Wam imieninowe buziaki !