Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Startuję. Waga 66 kg. Niemal cztery lata terapii. Dobre leki. Większa wiara w siebie. Większa samoświadomość. Zdarzające się nawroty zachowań kompulsywnych, stanów depresyjnych i innych tego typu pyszności. Jest dopsz. POPRZEDNIE WYNURZENIA: Huśtawk
a
w pełnym rozkwicie - znów bujam się w okolicach 60 kg. Ciuchy mam na 56 kg. Albo zmieniam ciuchy albo chudnę - innej opcji nie widzę, bo chodzić w za ciasnych ubraniach nie zamierzam. Do roboty, do roboty... Zmieniłam cel odchudzania (z 53 kg na 55 kg), bo i tak mam niedowagę. Czego nie widzę - tak to jest, gdy ma się zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. Ale już się leczę na głowę ;) Od 5 marca 2012 r. znów staję w szranki sama ze sobą - "radośnie" dobiłam do mojej (nie)akceptowalnej granicy i przestaję się mieścić w ciuchy. Waga startowa: 59,6 kg. Cel: 53 kg. Czy ja się kiedyś pozbędę tej huśtawki, do konia klopsa? :) 13 lutego 2011 r. urodziłam drugiego brzdąca i startuję z wagą 64,4 kg. Mój cel: 55 kg (albo i mniej ;)). Udało się poprzednio, uda i tym razem, o! :) Od 8 maja 2011 zaczynam kolejną przygodę z dietą Smacznie Dopasowaną oraz z Thermalem Pro :) Teraz, Kochani, to ja zamierzam tyć :) Ale nie chcę przybrać 23 kg, jak w pierwszej ciąży (mój kręgosłup mnie znienawidził...), tylko zrobić to jakoś z głową :) Zastanawiam się, czy V. mi w tym pomoże... Wróciłam. Po raz kolejny... Dwa razy się udało, to i trzeci raz się dźwignę. Nosz kurka, no - jak nie ja, to kto, grzecznie pytam? Swojego wymarzonego celu nie zaznaczam, bo mnie V. zablokuje na amen i co ja bidna pocznę? Się zebrałam, to i się mi schudło :) W sumie niemal 30 kg. Ale na raty :D Urodziłam Zosieńkę 30 września 2008 r. a że w ciąży niestety przybrałam dużo za dużo (z 56,10 kg do 78,80 kg. Waga 71,80 kg odnosi się do dnia, kiedy wróciłam ze szpitala do domu), to od 4 stycznia wróciłam na łono Vitalii z dietą Smacznie Dopasowaną. Po zrzuceniu 16 kilogramów zbędnego balastu i dobiciu do 55,8 kg - czyli wagi niższej, niż w momencie zajścia w ciążę - od 16 marca rozpoczęłam pierwszy (przejściowy) etap vitaliowej diety stabilizacyjnej, skończyłam też w II etap - zwiększania kalorii :) Na pasku zaznaczyłam cel 53 kg - głównie dlatego, żeby mieć jakiś cel i się nie rozleniwiać :) Teraz, oprócz stabilizacji wagi, skupiam się na pozbyciu się pociążowej fałdy brzusznej. Przy pomocy ćwiczeń na AB Rocket, w ramach akcji "Wyprawa na Księżyc" :) Mój wpis przy pierwszym 53 kg: UDAŁO MI SIĘ :) Dzięki diecie Vitalii. Dzięki ambicji graniczącej z dzikim i oślim wręcz uporem. Dzięki drobiazgowości. I oczywiście dzięki Wam :) DZIĘKUJĘ KOCHANI :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 398257
Komentarzy: 5717
Założony: 4 czerwca 2007
Ostatni wpis: 18 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
magdalenagajewska

kobieta, 47 lat, Gdynia

167 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 lutego 2010 , Komentarze (7)

...no-no-no - kto by pomyślał ;) A nie piję Tygrysa, bo nie mam. A nie mam, bo nie kupiłam. A nie kupiłam, bo:

- na sklep po domem się obraziłam i na razie nim gardzę - a co się z tym wiąże: nie chodzę tam

- nie zatrzymałam się w żadnym ze sklepów po drodze, bo się zamyśliłam i nie zauważyłam, kiedy dojechałam do biura :)

- na zakupy do Teskacza, czy innego Oszona wybierzemy się dopiero dzisiaj

- na stację benzynową pod pracą nie pojechałam, bo wolałam być w biurze za pięć ósma a nie pięć po

- w automacie w moim biurowcu sprzedaje się Burn , którego nie lubię a którego pijam tylko wtedy, jak już mi mózg się uszami wylewa

 

Widać nie jestem uzależniona tak mocno, jakby się wydawało! :)

 

 Wracam do zamknięcia roku. Niechaj nam wszystkim papiery lekkimi będą! Howg!


PS. Wlazłam tutaj z zamiarem napisania czegoś bardzo ważnego i po drodze to zgubiłam, grrr... Się mi przypomni, się zaloguję ponownie i dopiszę.


9 lutego 2010 , Komentarze (11)

...czego zdecydowanie nie mogę powiedzieć o sobie ;) Odstawiłam małe-białe-tableteczki i zobaczymy, jak to będzie dalej. Ale dzidzi dziergać się nie da z psychotropami w żyłach. Znaczy - da się, ale po cóż mam truć ewentualną dzidzię?

 

Zima na mojej wsi dalej w wersji de luxe - ostatnio koparko-spychacz wyciągał z zasp dwa z naszych aut a wieczorem tego samego dnia wypychaliśmy trzecie (Siostra przyjechała popilnować Zosi na czas akcji wygrzebywania z zasp dwóch aut a gdy sama odjeżdżała, to rzuciła się na nią zaspa ;)). Maciej któregoś dnia znów został i pracował zdalnie z domu, bo nijak się nie dało wyjechać, kolejnego pojechał z kolegą, który go zabrał "z drogi" a ja zostawiałam trzy dni z rzędu auto pod sklepem i leciałam do domu na piechotę (w zaspach po uda) a rano pod sklep, żeby do roboty ruszyć. Na razie spokój, dojazd mamy odśnieżony i w miarę przejezdny - ale z niepokojem czekam na jutrzejszy dzień, bo ma być zmiana pogody i znów ma sypać. Marzę o lecie :)

 

W pracy roboty sporo, ale - co dziwne - wyrabiam się elegancko. Nie wiem, z czego to wynika - albo poukładałam sobie wszystko jakoś bardziej sensownie, niż przed macierzyńskim albo mam mniej pracy (bo po powrocie z macierzyńskiego wzięłam co prawda trzy spółki z pięciu, ale największej wśród nich nie ma) albo jestem po prostu zajebiaszcza ;)

 

Zosieńka pięknie chodzi. I biega nawet. Ciągnie koty za ogony zaśmiewając się przy tym w głos. I gada po swojemu. I tańczy, gdy słyszy muzykę. I coraz ładniej zaczyna obywać się bez smoczka. I je przeróżne rzeczy - nie mam problemu, żeby mi spróbowała czegoś nowego (najwyżej później nie chce - na przykład gardzi bananem, po mamusi... :)). Potrafi przespać całą noc, ale potrafi też budzić się i ze trzy razy. Uczulenie jej wyłazi czasem, z białkiem wciąż musimy mocno uważać - ale nie ma dramatu. Uwielbia wodę - zarówno tę w basenie, jak i tę w wannie. Wie, czego jej nie wolno i przyłapana na gmeraniu przy pilocie / wysypywaniu suchego żarcia z kocich misek / włażeniu na krzesło obrotowe w komputerowni z rozbrajającym uśmiechem siada wyprostowana na podłodze i kręci zamaszyście głową "nie-nie-nie" ;) Jest przesłodka, urocza i.... wstydliwa. Ostrożnie podchodzi do obcych, nie daje się "byle komu" wziąć na ręce, nie każdemu zrobi "pa-pa", nie do każdego się uśmiechnie. A jednocześnie potrafi tak kokietować, że aż serce rośnie :) Całe szczęście naszego świata jest zamknięte w tym małym człowieczku :)

 

Pierwszy oficjalny "rozwód" wśród przyjaciół. Piszę "rozwód", bo formalnie małżeństwem nie są i nie byli. Ale wspólne dziecko, mieszkanie i te kilka(naście?) lat razem wg mnie nie wymagają formalnego papierka. Strasznie przykre, wstrząsnęło to mną bardziej, niż chcę się do tego przyznać. Mam tylko nadzieję, że ułożą sobie życie i będą teraz szczęśliwi. I że dziecko odczuje to najmniej boleśnie, jak się da...

 

Zmykam. Jakoś się odezwę.

 

PS. Ważę pomiędzy 56 a 58 kg. No dobra, 57,8 kg, nie dobiłam do 58 kg :) Nie ćwiczę. Nie obżeram się nieprzytomnie. Wynika z tego, że waga w okolicach 57 kg jest moją naturalną, optymalną. Chciałabym mieć 53 kg, ale ostatnio się zastanawiałam - czy warto dla tych 3-4 kg się zadręczać? W każdym razie Smacznie Dopasowanej jeszcze nie wykupiłam...

28 stycznia 2010 , Komentarze (2)

...z abonamentem Smacznie Dopasowanej. Albo innej, byle skutecznej. I gdy się ogarnę*** Kołowrót mam w wersji de luxe, zarówno w czaszce (nie, nie przyzwyczaiłam się jeszcze ;)), jak i w rzeczywistości.

 

Zmykam Kochani, bo niewygodnie mi się pisze z Zosiakiem na kolanach. Tak, oczywiście, że mi "pomaga" ;)

 

Buziaki zakopane w śniegu!

 

PS. Śnił mi się bóg Thor. Ten z młotem. Bardzo sympatyczny człowiek. Yyyy, no bóg znaczy... ;)

____________________________________________________

 ***Albo, gdy będzie będzie mi się wydawało, że się ogarniam :)

19 stycznia 2010 , Komentarze (12)

...na Vitalię. Najzwyczajniej w świecie lecę na ryjek :( Napiszę jeno, że dziecię me ślicznie rośnie. A ja wraz z nim. Tylko Zosiaczek wzdłuż a ja wszerz. Tak dla równowagi chyba.


Wczoraj był tak paskudny dzień, że zakończyłam go dwoma persenami. A na deser miałam passoe z pomarańczami i ananasem, doprawione kruszonym lodem i wódką. Wypiłam kilka łyków i poszłam spać. Co i teraz niniejszym czynię.

 

Buziaki.

 

PS. Widzę, że waga idzie w górę. Widzę, że zaczynam wystawać z dżinsów. Czuję się niekomfortowo w stroju Ewy. To chyba powinno dać mi do myślenia. Nic z tego. Mój mózg jest tak zlasowany, że informacje o rozrastaniu się fałdy brzusznej i zada długo go szukają. I znaleźć nie mogą. Bo on skupił się na wyrafinowanym smaku makaronu z sosem serowym i czekoladkach Lindt...

14 stycznia 2010 , Komentarze (6)

...robię dwieście rzeczy naraz (plus jeszcze dziergam tu wpis... ;)), czaszka mi rośnie od nadmiaru informacji i spraw i chyba zaraz pęknie i się powysypuje z niej wszystko. I co ja wtedy, bidna, zrobię? Kto sprzątnie ten bałagan z biurka - skoro ja sama przestałam go ogarniać? :> Ja wiem, że w księgowości to właśnie Ten Czas - widziały gały co brały, no nie? ;) Zawsze można się przekwalifikować i robić co innego. Tyle, że ja naprawdę lubię swoją pracę, hy hy. A to, że teraz marudzę wynika z lekkiej paniki, że coś przeoczę albo czegoś nie zdążę***

 

Na rozweselenie - oto moja dzisiejsza konwersacja ze współodczuwaczem rachunkowej niedoli, czyli z Marcinem (kolegą z pokoju; podwładnym, który jeszcze do końca tego nie przełknął, że szefem jest baba; narzeczonym mojej Asieńki). Dodam tylko, że my tak często i broń boziu na poważnie. Ociepliły się nasze stosunki nieco i teraz jest całkiem dobrze (tfu tfu) - to chyba też zasługa moich małych-białych-tableteczek-na-głowę ;)

 

Ja: (kładąc głowę na biurku w geście rozpaczy) Marcin, my jesteśmy jebnięci!!!***

M: (zerkając zza okularów) No chyba Ty!

Ja: (dalej leżąc) No właśnie nie, oboje - zobacz na to...

M: (patrząc na stos papierzysk na moim biurku i porównując ze swoim) Dobra, oboje. Ale Ty bardziej!!

Ja: (szelmowsko) Ale ja się przynajmniej leczę! :P

 

I tym optymistycznym akcentem żegnam się drugi raz dzisiaj.

 

Niechże Wam papiery lekkie będą!!! (i mi! i mi!!!)

 

Howg!

______________________________________________________

***A robienie tu wpisów rzeczywiście baaaaardzo mi pomaga w wyrobieniu się z papierzyskami, dopławdy :P:P:P

***Jak kogo szokuje, to niechże nie czyta. Nigdy nie udawałam, żem dama :P

14 stycznia 2010 , Komentarze (8)

...z granatową obwódką dookoła tęczówki. Bardzo takie lubię :) Zazwyczaj tak mam, gdy jestem niewyspana i zmęczona a na dworze świeci słońce. Dziwna kombinacja, ale tak się dzieje :) Przeważnie to mam jednolite niebieskie - od jasnych po granatowe. Albo szare. W zależności od nastroju, samopoczucia, stanu zdrowia i ilości światła na zewnątrz :)

 

Mam dziś oczy w mojej ulubionej "konfiguracji", bom Jej Wysokość Dwojga Imion: Nieprzytomność - Zwłokowatość. Wczoraj wypiłam hektolitry kofeiny tylko po to, żeby jakoż funkcjonować. Obudziłam się tak naprawdę dopiero około 21.30 - jak siadłam do robienia opłat :) I później zasnąć nie mogłam - kofeina plus nieobecność Maćka to dla mnie zazwyczaj bezsenna noc. Łaziłam sobie po stronach o anoreksji - tematem jestem jednocześnie zafascynowana, pełna obrzydzenia, współczucia i momentami zażenowania.

 

Gości wczoraj miałam - Szfagierra z dzieciakami wpadła. Robiłyśmy zdjęcia moich mebli wykonanych przez kolegę. Madzia kończy studia podyplomowe i w ramach pracy dyplomowej musi m.in. wydziergać stronę internetową. A że przy okazji może stworzyć stronę firmową kumplowi i w ten sposób mu pomóc, to w ogóle czad. No i wypadałoby umieścić tam zdjęcia jego pracy. A że u nas sporo robił, to trzeba było obfotografować*** :)

 

Wnioski z wczorajszego wieczoru: częściej się spotykać z przyjaciółkami, bo nie dość, że dziczeję i zaczynam mieć paranoje przed spotkaniami z ludźmi, to także zapomniałam, że spotkania z przyjaciółmi są po prostu fajne! Czy to znak, że małe-białe-tableteczki-na-głowę zaczęły działać i że naprawdę wygrzebuję się z dołka? Oby!

 

Wracam do faktur, wyciągów, raportów, sprawozdać i rejestrów :)

 

Buziaki czwartkowe!

 

PS. Peesa dzisiaj nie będzie :P

 

______________________________________________________

***Przy okazji wrzucę tutaj i się chatką pochwalę :P

13 stycznia 2010 , Komentarze (9)

...dodam, że skala jest od 10 do -10.

 

Na przekór własnemu organizmowi (który śpi) i umysłowi (który również śpi) - wpis jest w energetycznym zielonym kolorze. Może to pomoże? Jeżeli nie, to może zna ktoś z Was dyskretnego dilera? Może wrzucę amfę albo jakieś inne cudo? ;)***

 

Wracam do papierzysk. Ale jak ja mam wycenić kredyty na koniec starego roku, skoro mam problem ze sformułowaniem myśli??

 

 

PS. Nattina, dziękuję serdecznie za podpowiedź a propos przystanku. Chyba nigdy się nie nauczę, czy z przystanku, czy przystanka!!! Wiem, że są rzeczowniki żywotne i nieżywotne, wiem, że się inaczej odmieniają (qjon byłam, to wiem), ale i tak na wyczucie tego nie ogarniam. Zresztą - "Temu misiu odpadło oczko!" ;)


PS. Przytyłam. Trochę po równi pochyłej lecę - na własne życzenie. Wiem, co robię źle. Wiem, czego nie robię. Ale na razie się jeszcze nie zebrałam, żeby przeciwdziałać. Chyba muszę znów dostać brutalnego kopa w zad, żeby się ruszyć...

 

______________________________________________________

***Dla jeszcze mniej kumających - to było coś na kształt żartu - i co z tego, że słabego? ;) Nigdy niczego nie brałam (nawet marihuany) - czego osobiście bardzo żałuję, bo może należałoby w końcu spróbować? :>

12 stycznia 2010 , Komentarze (8)

...stojące na jednej nodze, drugą trzymając bez buta nad ognichem to ja*** Na niedzielnym kuligu :)

 

 

 

Fajosko było, chociaż bardzo zimno (zdjęłam buta, złapałam się Szfagierry i smażę girę na wolnym ogniu :D). Podczas jazdy siedziałam z dzieciakiem na saniach. Zosieńka usnęła w drodze powrotnej na moich kolanach, zmęczyła ją jazda, emocje, koniki i świeże powietrze :)

 

W poniedziałek rano spanikowałam i nie próbowałam nawet wyjeżdżać z domu autem, bo zasypało nas elegancko. Niepotrzebnie panikowałam - Gajol dał radę służbowym. Natalia dała radę Mondeo. Wieczorem (do Teskacza jechałam, po łopatę do śniegu ;)) ja dałam radę Fusionem :) Co prawda nie wyjechałam normalnie, bo się mi autko ześlizgiwało z górki, ale przez zamarzniętą Agresywną Kałużę przemknęłam niczym Rącza Strzała ;) Do pracy pojechałam z przyjaciółką, która jadąc ze swojej wsi, zgarnęła mnie z przystanku (przystanka??) :)

 

Miała być wczoraj u nas kolęda. Ksiądz zapowiedział się, że będzie chodził od 10 rano - upadł na głowę, czy co? Gdy dotarłam do chatki o 16.15 zastałam tylko ślady w śniegu, prowadzące od ul.Mamerta do naszych drzwi. Maciek chciał się umówić na inny termin (pierwsza kolęda, na wsi - no nie przyjąć, to po prostu Ogień Piekielny i Męki Tantala. A nie, Tantal to inne wierzenia, sorry...), ale ksiądz telefonu nie odbierał. Najchętniej nie przyjmowałabym kolędy wcale (bo wisi mi to smętnym kalafiorem), ale nie chcę robić na przyszłość pod górkę Zosi i Maciejowi. No i teraz nie wiem, co zrobić :)

 

U okulisty dzisiaj byłam z Zosieńką. Przemiła pani doktor obejrzała dno oka, pomachała Zosiakowi przed oczkami pierzastym cosiem (które później Zocha radośnie usiłowała wpakować sobie do ryjka) i orzekła, że chociaż Zosiaczek ma zeza, to na razie za wcześnie wyrokować, czy się cofnie samoistnie, czy potrzebna będzie operacja (bo okularki to od 3 rż dopiero ponoć). Zaprosiła za 3 miesiące i podała jeszcze namiary na specjalistkę od dziecięcych zezów w Trójmieście :) Dno oka w porządku, koordynacja i motoryka gałki ocznej też a na stwierdzenie czy ma jakąś wadę to za wcześnie. Uspokoiłam się nieco :)

 

W pracy standardowe, coroczne urwanie czaszki. Zamykamy 2009 rok. W pięciu spółkach, hy hy hy :) Wracam do papierzysk :)

 

Buziaki wtorkowe!

 

PS. Na lansie byłam. W sobotę do Barbadosu się wybrałyśmy. Imprezę skończyłyśmy przed trzecią, poszłam spać po czwartej, nogi mi odpadły a na kuligu następnego dnia początkowo byłam wery nieprzytomna. Muza była koszmarna - DJ jakiś z kosmosu chyba - ale i tak nam w tańcu niespecjalnie przeszkadzała... ;) Poszłabym sobie jeszcze. Ale do plastikowej, nie klubowej muzycznie knajpy...


PS. Psychicznie u mnie raz górek, raz dołka. Standard. Ale jest lepiej, jak gorzej (tfu tfu).


PS. Zosia chodzi :D:D:D Nasz Mały Pijany Marynarzyk :)


PS. Coś jeszcze miało być, ale mam dziury w mózgu. W miejscu po mózgu. W miejscu na mózg. No w każdym razie tam, gdzie winnam mieć pamięć :P

 

______________________________________________________

***Tak naprawdę to jedyne moje zdjęcie z tej imprezy :D

7 stycznia 2010 , Komentarze (6)

...od osób, które mają pamiętnik zablokowany tylko dla siebie. Chciałam napisać do nich mejla, ale - o ja blond!!! - wykasowałam ich zaproszenia zanim napisałam. No przykro mi, Kochani, jak mam się odsłaniać przed kimś, kto się blokuje przed całym światem? :) Gdybyście mieli ustawione "tylko dla znajomych" i wpuścili mnie do siebie, to inna bajka...

 

Buziaki czwartkowe.

 

PS. Na chwilę ustawiłam dostęp dla wszystkich, nie tylko dla znajomych - może któraś z tych osób przeczyta posta i będzie wiedzieć, ze nie odrzuciłam zaproszenia "bo ponieważ", tylko z roztargnienia...

6 stycznia 2010 , Komentarze (9)

...oddalam się od siebie samej i już nie wiem, która ja jestem ta prawdziwa. Szczęśliwa-nieszczęśliwa. Spełniona-szukająca. Radosna-zadumana. Wariatka-ostrożna. Aktywna-wycofana. To bieguny. A pomiędzy nimi? Warstwy. Niepasujące do siebie. Rozedrgane. Postrzępione. Rozłażę się wewnątrz i posklejać nie umiem. Dziwnie mi.

 

Święta minęły nam w rozjazdach, ale były na maksa rodzinne. I fajne takie :) Zmęczeni byliśmy, fakt - aczkolwiek chyba nam było potrzeba bliskości Mam, Tatów, Sióstr i Ciotek oraz Wujków wszelakich :)

 

Między Świętami a Sylwestrem mieliśmy z Maćkiem urlop. Ostatnie wolne w tym okresie to miałam na studiach :) Nie pamiętam, co teraz robiliśmy, aż wstyd...

 

Sylwestra organizowaliśmy w tym roku my. Dużo było wszystkiego - ludków (chociaż część osób nie przybyła), jedzenia, picia, tańców, śmiechu, zdjęć i dzieci :) Mało było tylko czasu - mam wrażenie, że impreza trwała ze dwie godziny. (skończyliśmy o piątej, razem z Maćkiem i Madzia posprzątaliśmy i o szóstej poszłam spać) - czyli impreza trwała w moim przypadku 11 godzin ;)) Nie jestem jedyna z takim odczuciem - może nam ktoś czegoś do drinków podosypywał? ;) Na zdjęcia na razie czekamy, bo kolega wypstrykał ponad giga i żeby je dostać, to musimy się spotkać - mejlem nie pójdą... Z drugiego aparatu zdjęcia mamy, ale jesteśmy tam "na kupie", więc zamieszczać nie będę - może sobie ktoś z przyjaciół nie życzyć występowania w moim pamiętniku :)

 

A po Sylwestrze do pracy. Najcięższy okres w księgowości - zamknięcie roku. Pierwsze nadgodziny zaliczyłam wczoraj - wróciłam do biura przed 19, wyszłam kilka minut po 22 (po telefonie od szefa ochrony z uprzejmym zapytaniem, jak ma wytłumaczyć centrali brak włączonego alarmu w obiekcie ;)) Dobrze, że lubię swoją pracę - inaczej musiałabym chyba sobie w czaszkę strzelić...

 

Nie wiem, co się dzieje u Was, bo coraz rzadziej tu zaglądam. Chciałabym obiecać poprawę (bo się zżyłam i ciekawam, co u Was), ale wiem, że w pracy to mogę nie mieć czasu na takie fanaberie, jak jedzenie, czy siku (a co dopiero na V.) a po pracy to będę kompa obchodzić szerokim łukiem...

 

Zmykam, moi mili. Idę pogłaskać Zosiaka po pleckach, bo coś tam mamrocze w łóżeczku zamiast spać. Trzymajcie się cieplutko! I trzymajcie za mnie kciuki żebym się w końcu "ogarnęła, nie robiła scen, przestała mazać i zebrała do kupy".

 

Buziaki Noworoczne!


PS. Obcięłam włosy. Krótkie mam. Z asymetryczną grzywką. Odważnie tak, jak nie ja. Obciachanie wzięło się ze złego humoru mojej fryzjerki oraz mojego osobistego doła. "Pani Mirko - tniemy". "Tniemy?" "Tniemy!" "No to tniemy". Efekt przeszedł moje oczekiwania - dobrze się czuję w takiej długości (krótkości raczej). Zdjęcia zapodam. Te z Sylwestra. A zresztą - jeden kolaż dam teraz: