Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Startuję. Waga 66 kg. Niemal cztery lata terapii. Dobre leki. Większa wiara w siebie. Większa samoświadomość. Zdarzające się nawroty zachowań kompulsywnych, stanów depresyjnych i innych tego typu pyszności. Jest dopsz. POPRZEDNIE WYNURZENIA: Huśtawk
a
w pełnym rozkwicie - znów bujam się w okolicach 60 kg. Ciuchy mam na 56 kg. Albo zmieniam ciuchy albo chudnę - innej opcji nie widzę, bo chodzić w za ciasnych ubraniach nie zamierzam. Do roboty, do roboty... Zmieniłam cel odchudzania (z 53 kg na 55 kg), bo i tak mam niedowagę. Czego nie widzę - tak to jest, gdy ma się zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. Ale już się leczę na głowę ;) Od 5 marca 2012 r. znów staję w szranki sama ze sobą - "radośnie" dobiłam do mojej (nie)akceptowalnej granicy i przestaję się mieścić w ciuchy. Waga startowa: 59,6 kg. Cel: 53 kg. Czy ja się kiedyś pozbędę tej huśtawki, do konia klopsa? :) 13 lutego 2011 r. urodziłam drugiego brzdąca i startuję z wagą 64,4 kg. Mój cel: 55 kg (albo i mniej ;)). Udało się poprzednio, uda i tym razem, o! :) Od 8 maja 2011 zaczynam kolejną przygodę z dietą Smacznie Dopasowaną oraz z Thermalem Pro :) Teraz, Kochani, to ja zamierzam tyć :) Ale nie chcę przybrać 23 kg, jak w pierwszej ciąży (mój kręgosłup mnie znienawidził...), tylko zrobić to jakoś z głową :) Zastanawiam się, czy V. mi w tym pomoże... Wróciłam. Po raz kolejny... Dwa razy się udało, to i trzeci raz się dźwignę. Nosz kurka, no - jak nie ja, to kto, grzecznie pytam? Swojego wymarzonego celu nie zaznaczam, bo mnie V. zablokuje na amen i co ja bidna pocznę? Się zebrałam, to i się mi schudło :) W sumie niemal 30 kg. Ale na raty :D Urodziłam Zosieńkę 30 września 2008 r. a że w ciąży niestety przybrałam dużo za dużo (z 56,10 kg do 78,80 kg. Waga 71,80 kg odnosi się do dnia, kiedy wróciłam ze szpitala do domu), to od 4 stycznia wróciłam na łono Vitalii z dietą Smacznie Dopasowaną. Po zrzuceniu 16 kilogramów zbędnego balastu i dobiciu do 55,8 kg - czyli wagi niższej, niż w momencie zajścia w ciążę - od 16 marca rozpoczęłam pierwszy (przejściowy) etap vitaliowej diety stabilizacyjnej, skończyłam też w II etap - zwiększania kalorii :) Na pasku zaznaczyłam cel 53 kg - głównie dlatego, żeby mieć jakiś cel i się nie rozleniwiać :) Teraz, oprócz stabilizacji wagi, skupiam się na pozbyciu się pociążowej fałdy brzusznej. Przy pomocy ćwiczeń na AB Rocket, w ramach akcji "Wyprawa na Księżyc" :) Mój wpis przy pierwszym 53 kg: UDAŁO MI SIĘ :) Dzięki diecie Vitalii. Dzięki ambicji graniczącej z dzikim i oślim wręcz uporem. Dzięki drobiazgowości. I oczywiście dzięki Wam :) DZIĘKUJĘ KOCHANI :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 398279
Komentarzy: 5717
Założony: 4 czerwca 2007
Ostatni wpis: 18 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
magdalenagajewska

kobieta, 47 lat, Gdynia

167 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

21 grudnia 2009 , Komentarze (17)

...z wpisami w tym miesiącu, że aż żal :P To już trzeci, łał... No dobra, czwarty - ale poprzedni usunęłam. Pewnie jeszcze do niego kiedyś wrócę. Dotknęłam tam bolesnego - dla wielu z Was - tematu. Ponieważ dla mnie to kosmos i sytuacja z gruntu niepojęta, to najzwyczajniej w świecie nie zdawałam sobie sprawy, dla jak wielu z Was i jak bolesny jest ten temat. Przepraszam Was Dziewczyny.

 

U nas zima. Nie, nie zima - ZIMA. W piątek mój Mąż nie dojechał do pracy, bo za bramą domu wpierdylił się w zaspę. Z czterdzieści minut trwało zanim wturlał z powrotem samochód do garażu. Moje auto zima zastała pod domem opiekunki. Natalka wojowała z półtorej godziny - ale wyjechała spod swojego domu. I odstawiła samochód pod sklep :D A sama przyszła od sklepu do Zosi na piechotę. A ja? Ja dotarłam do pracy godzinę (tylko!!!) spóźniona, z kaloszami Maćka w plecaczku (bo ubrałam mężowskie kaloszki i zmieniałam je na buty na przystanku), przemarznięta, z mokrymi spodniami (które mi zamarzły po drodze a w autobusie tajały :P), przekonawszy się, że pojazdy ZKM Gdynia są bardzo wygodne i cieplutkie :) Żeby dostać się do przystanku (w dodatku dalszego, bo "mój" jest w przebudowie i nieczynny) brnęłam w śniegu po ....yyyy.... biodra :) No dobra, śniegu było po tyłek - dobrze, że nie po pas, bo bym się chyba wróciła do domu... Tak więc piątek z przygodami :) Maciek zadzwonił do pana ze spychaczem i teraz mamy elegancko odśnieżoną drogę. Przy okazji zafundowaliśmy przejazd sąsiadom - następnym razem chyba poprosimy o zrzutkęy - niby dlaczego tylko my mamy płacić? Pewnie zapłacimy najwięcej, bo do nas najdalej, ale zawsze będzie można koszty trochę podzielić :)

 

Dzisiaj za to w biurze siedzę w kurtce. Mamy prikaz, żeby wychodząc z firmy zostawiać czujki z obniżonymi temperaturami (w zimie) i bez klimy (w lecie). No i Marcin w piątek wychodząc z pracy zostawił klimę w naszym pokoju na "off" zamiast na czymkolwiek innym. I weszłam rano do pokoju i umarłam. Latam teraz do kuchni i podgrzewam sobie herbaty w kubkach, bo stygną ekspresowo ;) Żebym się w biurze miała przeziębić a nie na zaśnieżonej wiczlińskiej wsi, to przegięcie :D

 

Co do Świąt? Niezmiennie ich nie lubię :) Ale w tym roku jakoś nie mam odruchów wymiotnych, tyle dobrze. Prezenty mam dla wszystkich, popakowane nawet. Nie jest ich taka góra, jak w zeszłym roku*** (czego odżałować nie mogę!), ale i tak musiałam sporo czasu na pakowanie poświęcić. Ale to akurat lubię :) W tym roku papier mam srebrny a wstążki czerwone. Niektórzy mają wstążeczki czarne. Osobiście bardziej mi się podoba czerń, ale nie każdemu wypada dać tak zapakowane. Wigilia w Łyśniewie, Pierwsze Święto u Szwagierry. Znów jeździmy... Może w przyszłym roku - tak sobie myślę - zrobimy u nas? Chociaż to i tak nas pewnie nie uchroni przed krążeniem po Kaszubach :(

 

W tym roku dostałam urlop między Świętami a Sylwestrem. Bardzo się cieszę - marzy mi się chociaż dzień totalnego nic-nie-robienia... Przydałby się jeszcze basen, palemka, leżak i książka w tropikach - ale nie będę narzekać, jak będę mieć tylko książkę :D

 

Wracam do papierków. Marcin ma wolne w tygodniu przed Świętami, więc marznę sobie w pokoju sama ;) Ale za to z pięćioma firmami do obróbki :D

 

Buziaki poniedziałkowe.


PS. Ogólny swój nastrój, w skali 1-10 szacuję na jakieś 6. Jest przyzwoicie :)

___________________________________________________________

*** tyle było 

12 grudnia 2009 , Komentarze (7)

U mnie w porządku*** Jednej przyjaciółce świat się wali na głowę. Drugiej chyba już się zawalił. I to jest mocno nie w porządku. Brakuje mi słów, żeby o tym myśleć a co dopiero pisać. Szczęściara ze mnie - mam kochane dziecko, dobrego męża, fajną rodzinę, porządnych przyjaciół, własny dom, satysfakcjonującą mnie pracę i zdrowie*** Dziwne, że człowiek docenia dobro dopiero, gdy zetknie się ze złem.


Dobranoc.


PS. Chyba jednak :) I tej wersji będę się trzymać.

 

 

___________________________________________________________

*** mniej więcej

*** wspomagane małymi-białymi-tableteczkami, ale jednak mam...

2 grudnia 2009 , Komentarze (7)

...rany boskie, no zapomniałam! W domu kompa niemal nie tykam (chodzimy z Gajolem ostatnio spać w okolicach godziny 21), w pracy zaczęło się coroczne kongo - Biegli Rewidenci wczoraj weszli i badają wstępnie trzy (w porywach do czterech) spółki naraz :) O V. przypomniał mi mejl z powiadomieniem o nowym komentarzu... Po Waszych pamiętnikach to łaziłam nie-pamiętam-kiedy, ale sądząc po swoim wpisie to było ponad tydzień temu. Więc zaległości mam spore. Ała.

 

Dieta? Jaka dieta? :D Ćwiczenia? Jakie ćwiczenia? :D Oba tematy leżą i kwiczą. Cóż - taki lajf. Co do diety to nie wiem, ale do ćwiczeń to wrócę. Kiedyś. W końcu. Bo jak nie wrócę, to do diety będę musiała wrócić :P Ale na razie chodzę w moich ulubionych, dobrze skrojonych portkach i mam iluzję, żem chuda ;) Znaczy - realnie patrząc, to jestem szczupła. Ale w tych potrkach wyglądam wręcz chudo. I tak mi dobrze :D

 

Kończę Kochani - bo ja tak na chwilkę, w przerwie między dekretem a pytaniem od Biegłych ;)

 

Buziaki grudniowe (już grudzień!!!!!) :)

 

PS. Zochacz zaczyna stawiać samodzielnie kroczki. Jak to śmiesznie wygląda, jak "trzyma" się piłki albo tygryska i dzielnie robi tup-tup-tup-klapendupen ;)

 

24 listopada 2009 , Komentarze (12)

...jak najprościej stracić cierpliwość do siebie? Przeczytać swojego poprzedniego posta :) Na cóż to narzekałam?

 

1. Deszcz powodujący bagno przed domem, ciemnicę, zimnicę i zwichrowane włosy. No kija na niego poradzę! A - jak mi kiedyś uzmysłowiła moja Siostra - jeżeli nie mam na coś wpływu, to nie ma sensu się o to denerwować. Niby proste, nie? :) Tak naprawdę to martwi mnie bagno przed domem. Naprawdę mnie martwi - ale na to można coś poradzić. Przynajmniej w teorii - trzeba uderzyć do UM, że może jakaś droga? Choćby betonowe płyty...

 

2. Niesłuchające się włosy. W kwestii wilgoci - patrz pkt 1. W kwestii kosmetyków do włosów - oddam za darmo brylantynę w wosku (nie działa, tłuści mi włosy) i żel (skręca włosy zamiast je przylizać). Co ewentualnie działa, to galaretka (kisiel??) do włosów (brzmi dziwnie, ale jak przetłumaczyć inaczej "jelly"?). Co mogłabym zapakować na włosy zamiast tego? Lakier mi usztywnia na chwilę - później albo mam zwichrowane albo hełm zamiast fryzury :P

 

3. Oliwa i wypaprane portki. Trudno :) A plamy pewnie widzę tylko ja... A nawet jeżeli nie tylko ja - to i tak na to nie poradzę. A skoro nie poradzę - patrz pkt 1.

 

4. Korki. Po pierwsze - patrz pkt 1 :) A po drugie - jak już Centrum będzie przebudowane, to dopiero będziemy śmigać... :) Problem jest jednak rzeczywisty - albo będę się spóźniać do pracy albo wychodzić wcześniej z domu. Spóźniać się nie mogę. Wychodzić wcześniej też, bo Natalka przychodzi do Zosi o 7.30 i siedzi do 16.30 - czyli i tak 9 godzin dziennie... Jedyna nadzieja w tym, że jakoś się my-kierowcy do sytuacji przystosujemy i te rzeźnickie pierwsze korki z czasem się poluzują.

 

5. Perfumy powodujące ckne wspomnienia. Się cieszę, że takowe mam. Wspomnienia znaczy. A na ciepły urlop w końcu pojedziemy - może jeszcze nie w przyszłe wakacje, ale kiedyś na pewno, o!

 

6. Za ciasne ciuchy. Tu muszę pomyśleć - czy rzeczywiście przytyłam, czy mi woda się zatrzymała (jeżeli tak - patrz pkt 1.), czy to efekt antydepresantów (jeżeli tak - patrz pkt 1.), czy co jest grane. I oprócz robienia postanowień, że nie wtranżalam drugiej kostki czekolady (jedna kostka dziennie wystarczy!) czas je wprowadzić w życie. I czas wrócić na Księżyc... Przyjmiecie mnie z powrotem?

 

A wystarczyło po prostu zjeść luch i od razu świat nabrał barw innych, niż (jakże eleganckie!) szarości... Polecam makaron w pomidorach z żywą bazylią, naprawdę polecam!

 

Ponowne buziaki wtorkowe :)

24 listopada 2009 , Komentarze (4)

...czasem się przydaje. Siedziałam sobie w takiej cichutko, grzebałam w papierach i było znośnie. Ale postanowiłam zrobić sobie przerwę, żeby połazić po ulubionych pamiętnikach na V. W związku z tym musiałam wyleźć z dziury. I to był błąd. I tak od rana mam tzw. syndrom "płaczu-koło-dupy"*** a teraz to już w ogóle. Czy mam pecha i trafiam na zdołowane kobity? Czy mam wybiórczą uwagę i skupiam się na takich?*** Czy może większość z nas jest jakoś pokręcona i ma swoje jazdy? Czy V. jest traktowana przez nas jak fotel terapeutyczny? Cóż - odpowiedź brzmi: tak, tak, chyba tak, tak.

 

Syndrom P-K-D wziął mi się przez włosy. Bo się nie słuchają. I z jednej strony czaszki mam odstającego, zawadiacko zakręconego roga a z drugiej zajebiaszczą falę w stylu lat osiemdziesiątych. I przez deszcz mi się wziął - bo pada. I powoduje powiększające się bagno przed domem. I ciemnicę. I wilgoć, która tak deprawuje moje włosy. I jeszcze przez oliwę mi się syndrom wziął. Złośliwą oliwę, która wyciekła w aucie z torebeczki i poplamiła mi portki na udzie. Wredna oliwa okazała się pancerna i oparła się płynowi do mycia naczyń - tak więc z samego rana po robocie latałam najpierw z dużą mokrą plamą a jak woda wyschła to wylazły nieco rozmyte, ale wciąż widoczne plamki oliwy. No i korki - tak sakramenckie, ze do pracy dojechałam o 8.17. I tak będzie kolejne dwa lata, bo zaczęła się w Gdyni przebudowa centrum. I jeszcze przez perfumy. Bo sobie rozpyliłam w pokoju, tak na poprawę nastroju, Lacoste Touch of Sun. A że z zapachami (i piosenkami) najbardziej mi się kojarzą różne zdarzenia, to napadło mnie wspomnienie bułgarskich wakacji. Wiecie - słońce, palemka, leżak przy basenie, nicnierobienie, luz totalny i relaks. Tak dla kontrastu... Cóż - taki lajf.

 

Pierdząco-marudząca ostatnimi czasy jestem aż do wyrzygania***. Pomyślałam sobie, że "chyba powinnam coś z tym zrobić". I mi się COŚ z w środku zbuntowało "ch... tam*** powinnam!" Większość życia coś "muszę" i "powinnam". A może tak by mi się ZACHCIAŁO coś zmienić? Dla siebie. Nie dla innych (bo komuś życie utrudniam, bo kogoś dołuję, bo robię komuś przykrość, bo daję zły przykład, bo bla bla bla), dla siebie samej - żeby raz a porządnie wygrzebać się z doła. Albo porządnie zaszyć w tytułową mysią dziurę - tak aby negatywne sygnały ze świata tam nie docierały. Sama nie wiem. Ale coś w końcu zrobię. Chyba.

 

Buziaki wtorkowe.


PS.1. Urosłam. Nie wiem, jak to się dzieje - bo centymetr pokazuje mniej-więcej to samo, ale urosłam, kurza morda. Ciuchy mam ciaśniejsze...

PS.2. Poodpisuję Wam - wiem, że POWINNAM :P No dobra, żarcik był - aż tak źle ze mną nie jest, jak mi się w głowie roi. Poodpisuję Wam, jak mi się uda do kompa w domu dotarabanić i nie zasnąć po drodze.

 

_________________________________________________________

*** Czy ja kiedykolwiek twierdziłam, że jestem damą?

*** Bo są też pozytywnie nastawione do życia - nie przeczę. I z całego serca, bardzo egoistycznie, im dziękuję!!!

*** Czy ja kiedykolwiek twierdziłam, że jestem damą?

*** Czy ja kiedykolwiek twierdziłam, że jestem damą?

23 listopada 2009 , Komentarze (3)

...na siłę. Czasem mi samo do czaszki wpadnie i jest gitara. A teraz siedzę i usiłuję sklecić jakiś sensowny tytuł a w "międzyczasie" uciekło mi, co ja się tu chciałam ponawymądrzać.

 

Na pewno chciałam się podzielić kolejną porcją filozofii :P Że niby wszystko jest względne. Ostatnio pisałam o czasie. Że względny. Dzisiaj napiszę o wymiarach :) Żeby nie było, że takie pitu-pitu całkowicie niezwiązane z tematyką V. uskuteczniam. Jakoś w weekend latałam goła między garderobą a łazienką i zerknęłam nieopatrznie w lustro. I aż się cofnęłam. No potwór Panie. W ciąży nie jestem, ale można się pomylić***. Stanęłam prosto -> yyyyy.... Stanęłam bokiem -> AAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!! Czym prędzej chwyciłam ciuchy i spiżyłam w podskokach. Ale swój obraz w lustrze stał mi przed oczami - bebzon wielkości śmieciary, tyłek jak szafa, uda drwala. Masakra.... Mocno zdołowana poszłam na dół, sięgnęłam centymetr, zmierzyłam się. Zapisuję wyniki na V. i co widzę? We wszystkich obwodach mam tyle samo albo mniej, niż przy poprzednim pomiarze. Hmmm... Zostawiłam ciuchy w komputerowni i pognałam na górę, żeby się zważyć. Nosz kurka, co jest? Waga też taka sama. Hmmm... Wróciłam na dół i jeszcze raz się obmierzyłam - bez zmian. Szkoda, że V. w zakładce "pomiary" nie ma opcji pomiaru brzucha - bo tu nie pamiętam, jak miałam poprzednio. Skoro reszta pomiarów obiektywnie (bo centymetrowo) się nie zmieniła, to może i ten wielki wór zamiast brzucha straszący mnie z lustra to też tylko wytwór mojej wyobraźni? No nie - tak dobrze nie jest ;) Niestety, mam tendencję do wystającego cosia z przodu - przy każdej konsumpcji (zwłaszcza węgli - których sobie nie żałowałam ostatnio). Jak już ochłonęłam to stwierdziłam, że

1. nie mogę panikować, bo osierocę małe dziecko;

2. centymetr nie kłamie, więc nie mogłam monstrualnie się rozrosnąć - to się po prostu dzieje w mojej głowie;

3. muszę sobie zapisywać we własnym zakresie obwód brzucha z adnotacją (czuję się dziś 4/10 albo 7,5/10)

4. to, czy sobie się podobam niekoniecznie wynika z racjonalnych przesłanek.

I tu dochodzę do sedna - no nie podobam się sobie, no! I się za bardzo nie lubię nawet, no! I to całe moje odchudzanie kija mi da - dopóki nie "naprawię" duszy, to i tak zawsze coś będzie nie tak. Nawet, gdy będę ważyć 52 kg. Przemyślenia zamknęłam, kiedyś sobie do nich wrócę :)

 

W weekend miałam robić NIC. I nic mi z tego nicnierobienia wyszło ;) Bo prasowałamwczoraj pół dnia, jak potłuczona, latałam i układałam, prałam, kończyłam pichcenie, robiłam chlebek... Z chlebem to śmiesznie, bo wyszedł taki zakalec (a wcześniej wychodził coraz bardziej gliniasty i mokry), że wywaliłam zakwas i robię nowy. Poprzedni musiał mi zdechnąć albo może go niedokarmiłam? Tak więc dzisiaj pierwszy raz od dłuższego czasu muszę kupić chleb, hy hy hy ;) A - jeszcze byliśmy na obiedzie u Teściuff (kaczuszka dla Pana Męża, ja zażerałam się rosołem, mmm... ;)) W sobotę natomiast byliśmy na urodzinach Babci Maćka (tej depresyjnej Babci - ale było nas więcej, to nie zdołowałam się tak, jak w zeszły weekend...) po czym mieliśmy w domu spontaniczną imprezkę. Lubię gościuff :)

 

A dzisiaj? Wracam po pracy do domu i nie planuję nicnierobienia, bo wtedy na bank bedę zapindalać ;)

 

Coś Wam jeszcze miałam napisać i mi uciekło...

 

No nic to - się mi przypomni, się zaloguję i dopiszę :)

 

Buziaki poniedziałkowe!

_________________________________________________________

***dobrze, że komunikacją miejską nie jeżdżę, bo by mi staruszki miejsca ustępowały...

20 listopada 2009 , Komentarze (12)

...pomyślałam o sobie z rana. A wszystko przez to, że sprzątając kocie kuwetki dumałam sobie nad czasem. Nad jego subiektywnym postrzeganiem. Zdarzają się dni, kiedy wstanę 15 minut wcześniej, niż zwykle a wyrobić się nie mogę z niczym - czas pędzi, jak szalony a ja w dzikim galopie  przypominam sobie, że nie zrobiłam tego, zapomniałam wziąć to i w dodatku nie dosuszyłam włosów. A tu już Natalia przyjechała do Zosi, więc ja powinnam wychodzić.Ło Matulu! Tak było wczoraj. Dzisiaj było zupełnie*** inaczej - robiłam wszystko spokojnie, nie spiesząc się, dopijając powoli kawę. A nawet więcej zrobiłam, bo pakowałam się jeszcze na popołudniowy zosiny basen. I nagle się okazało, że jestem "oporządzona" a mam jeszcze pół godziny do przyjazdu Natalii! Łał... Dziwne to wszystko :)

 

Ale to nie koniec filozofowania. Miałam dzisiaj burzliwą dyskusję z moim kolegą z pracy na temat różnic pomiędzy kobietami i facetami. Kolega mój, który oficjalnie jest moim podwładnym i strasznie mocno to podkreśla*** (i odnoszę wrażenie, że go to gryzie i mu z tym niewygodnie - kumacie: kobieta jest jego szefem! zresztą chyba już o tym pisałam) ma tendencję do generalizowania, że "kobiety zawsze", "baby nigdy" itp. oraz zajmuje stanowisko, że tak w sumie to facet jest chyba lepszy, bo... jest facetem :] Taaa... Co prawda i tak mu się zmieniło***, bo kiedyś był po prostu szowinistą :)  W każdym razie była dyskusja, bo ja nie potrafię się zgodzić, że coś jest "cechą damską" albo "cechą męską" - dla mnie człowiek to człowiek. Niezależnie od rasy, płci, koloru skóry, wyznania i bozia-wie-czego-jeszcze. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że różnice są, no kurka - jestem bląąądi, ale bez przesady. Budowa ciała, fizjologia, czy hormony - to oczywiste. Ale nie zgadzam się, że faceci są w czymś lepsi tylko dlatego, ze są facetami. Zresztą - nie uważam też, że kobiety są w czymś lepsze od facetów tylko ze względu na płeć. I tak sobie dyskutowaliśmy, padały argumenty o różnicach w budowie mózgu (z czym trudno mi się zgodzić a książki "Płeć mózgu" nie dokończyłam, bo we mnie się wszystko burzyło przeciw temu podejściu) i tak mnie naszło. A może ja przesadzam? Może jestem świętsza od papieża? Może za bardzo się przejmuję takimi rzeczami? Jeżeli ktoś jest zadowolony z faktu bycia facetem, bo czuje się przez to lepszy (od kobiet), to niechże sobie będzie zadowolony - jego nie przekonam a tylko się denerwuję :) Żeby była ścisłość - tak samo mnie irytują powiedzenia, że "wszyscy faceci są jednakowi / to świnie itp.". Nie znoszę generalizowania. Nie lubię stereotypów (chociaż zdaję sobie sprawę, że sama od nich nie jestem wolna, ale się staram!) Nie przemawia do mnie idea "kobiecej/męskiej solidarności" opartej na tym, że stanę murem za kimś tylko dlatego, że jest tej samej płci. Jeżeli ktoś ma rację to gila mnie, jakiej jest płci. Jżeli zaś używa argumentu "płciowego" - "bo baby/faceci to zawsze/nigdy" to ja chromolę i się nie zgadzam... I tym sposobem mam nieco przegwizdane u części kobiet (Bo nie tylko faceci są szowinistami - babki także. Kobietom zdarza się mówić o równouprawnieniu a jednocześnie wymagać innego traktowania, bo się jest kobietą) a część facetów patrzy na mnie podejrzliwie. I wiecie co? Postanowiłam sobie, że następnym razem podejdę do zagadnienia spokojniej. I może jednak sięgnę jeszcze raz po "Płeć mózgu". Bo w tym moim przekonaniu (prawdziwym, szczerym i rzeczywistym) o równości płci*** zalęgła się chyba dziwaczna poprawność polityczna :)

 

No - to sobie pofilozofowałam od rana :)

 

Praleczka ponoć działa - dziś był serwisant. Zobaczymy popołudniem :>

 

Z przyjaciółkami wszelkiej maści się widziałam (z liceum byłyśmy w czwórkę; ze studiów też w czwórkę plus mąż jednej plus w sumie trójka dzieci), Rodziców nawiedziłam - plan towarzyski na ten tydzień wypełniony. Dzisiaj po basenie jadę prosto do domu i robię NIC.

 

Z licealnymi Bababmi rzeczywiście tematy były ciężkie - jedna z dziewczyn (W.) rozstała się z długoletnim facetem. Który wcześniej był wielką miłością i facetem drugiej przyjaciółki (A.) :) Która także była na spotkaniu :D Obie swego czasu zostały przez niego porzucone w sposób mało elegancki a dla niego typowy (jednej w wyprowadzce od niego pomagałam ja, drugiej - czwarta uczestniczka naszego spotkania, czyli N. :D). A. do niego już nie wróciła (ma narzeczonego, z którym mieszka, kota i wygląda na szczęśliwą) - chociaż chyba chciała wrócić... W. po pierwszym rozstaniu (kiedy to on ją porzucił) do niego wróciła i teraz dopiero, po dwóch latach, sama odeszła.

Z kolei N. nie odzywała się prawie wcale - jej mąż się wyprowadził i została sama z dzieckiem. Nie wiem, jak mam z nią pogadać, żeby nie wpiżać się w jej życie a jednocześnie, żeby wiedziała, że może na mnie liczyć.

 

Ze studyjnymi Babiszonami pojechałyśmy do Jednej Takiej Co Się Na Prawdziwą Wieś Wyprowadziła :) Domek mają naprawdę fajny, dojazd do miasta całkiem przyzwoity a we wsi nawet jest bar, o! :) Wieczór miał być babski, ale został z nami Pan Mąż gospodyni. Co w niczym nam nie przeszkadzało, bo człowiek ten sympatyczny wielce :)

 

I tak słuchałam, co u moich licealnych, co u moich studyjnych (tu głównie plotki o nieobecnych...), poczytałam kilka pamiętników na V. i wiecie co? Mam cudownego chłopa :) Normalny człowiek, porządny, rodzinny, z zasadami, z ambicjami (ale bez przesady), odpowiedzialny a przy tym strasznie sympatyczny i zabawny :) To, że bałaganiarz jakoś chyba przeżyję... ;)

 

Dobra, kończę nadawanie i biorę się za resztki papierków. W sumie to mam wszystko zrobione :] Jaki z tego wniosek? A taki, że zaczynam w kolejnej spółce sprawdzać konta w oczekiwaniu na biegłych rewidentów. Się będzie działo... ;)

 

Buziaki przedweekendowe!

 

PS. Byłam dzisiaj w ośrodku zdrowia (dlaczego to się "zdrowia" nazywa, tego chyba nigdy nie pojmę...) po receptę na mleko dla Myszy. I dwoje charczących dzieci naprychało na mnie. I nie wiem teraz - czy pokasłuję i mi zimno, bom coś złapała, czy to w mózgu mi siedzi informacja, że miałam kontakt z chorymi i teraz kolej na mnie...

_________________________________________________________

*** nie tak "zupełnie inaczej", bo i wczoraj i dzisiaj wstałam 15 minut wcześniej, niż zazwyczaj - podobieństwo jest :)

*** właśnie przed chwilą uparł się, że także mam mu podpisać się pod wnioskiem urlopowym (mimo, że decyzyjność moja w tym temacie jest zerowa), bo jestem "szefówka" ;)

*** albo uważa na to co mówi przy mnie :P

*** równość to równość, sensu stricto -> nie uważam, żeby kobiety były gorsze ale i nie są też lepsze. Facet nie jest ani lepszy ani gorszy. Nie wiem, czy potrafię to wyjaśnić...

17 listopada 2009 , Komentarze (10)

...swojej własnej, małej, prywatnej, czarnej dziury. Źle mi dzisiaj, od samego rana. Już w nocy zresztą było niefajnie. Zmęczona jakaś taka jestem. Niewyspana. Po wizycie u dentysty (i wycięciu kawałka dziąsła). No po prostu szał.

 

Pralka nie działa. Chyba się zesrała na amen-amen. Znakomicie, doprawdy. Szmatki chyba zgniją - chyba, że je dzisiaj ręcznie postaram się doprać. Albo może wygotować...

 

Wczoraj byliśmy na imieninach Babci Maćka. Bardzo lubię spotkania rodzinne, nawet, jeżeli jest to rodzina "nabyta". Ale wczoraj przeszło mi przez głowę, że może zostanę w domu, zakopię się w jamce i pomieszkam. Zwyciężyło poczucie obowiązku (nie, źle to brzmi) i silne więzi rodzinne (już lepiej, nie?). Ale pojechanie do Wejherlandu wiązało się z zarwaniem nocy, bo opłaty i rozliczenia same się nie porobią...

 

Koniec żali. Z pozytywów: ubezpieczalnia uznała szkodę - fordzika nam zrobią w ramach AC :)

 

Spotkanie dzisiaj mam. Z przyjaciółkami z liceum. Stęskniłam się za moimi Babami. Tylko tematy się szykują ciężkie. Nie chcę teraz o tym pisać.

 

Spotkanie też jutro mam. Z przyjaciółkami ze studiów. Tym razem nie w knajpce a z Zosią w nowym domu na wiosce (bo jedna z nich przeniosła się na Prawdziwą Wieś! :)). Parapetówki nie było (jeszcze!!), ale dom musimy obejrzeć :) A z Zosią, bo Maciej wyjeżdża mi na dwa dni. Będę sama w nocy w domu, uuuuuuu ;)

 

No - w poniedziałek Babcia Gerdzia, we wtorek baby z liceum, w środę baby ze studiów, w czwartek pewnie moi Rodzice (jeszcze o tym nie wiedzą :)), w piątek basen - nie mam kiedy mieszkać! Ale z drugiej strony - dzięki spotkaniom z ludźmi nie dziczeję, tylko staram się ogarnąc. To dobrze robi przeciw chandrom, deprechom i smutkom wszelkiej maści.

 

I tym optymistycznym... :)

 

Buziaki wtorkowe!

16 listopada 2009 , Komentarze (9)

...obrzydliwy numer nam wycięło wczoraj. Antoś postanowił, że nam zaginie. I postanowienie zrealizował znakomicie. Nie zareagował na moje rozpaczliwe "Aaaantooooś!!!", "Aaaantooooniiiii!!!", "Tooooosieeeeek!!!", "Zaaaaająąąąc!!!", "Chudy, wracaj do domu!" wywrzaskiwane regularnie z różnych stron domu od dwudziestej pierwszej do dwudziestej drugiej trzydzieści. Maciek wziął latarkę po szedł w noc kota szukać. Nie znalazł gada, to wrócił. A ja do północy latałam na dół i sprawdzałam, czy przypadkiem nie siedzi przy drzwiach balkonowych, rojąc przy okazji smutne myśli, oglądając oczyma wyobraźni ponure obrazy i dusząc łzy. Naprawdę się bałam, że dzieciaka już nie zobaczę. Mietek najpierw się awanturował, żeby go wypuścić (jakby chciał brata szukać) a później zrezygnował i poszli z Maćkiem spać. A ja czekałam... W końcu zobaczyłam światło na tarasie (czujkę ruchu mamy, zapala się automatycznie, nawet na kota) i prawie się zabiłam na schodach lecąc sprawdzić, czy to Antek. Chudy wrócił, małpiszon jeden, nawet nie uszargany przesadnie - pewnie siedział w jakiejś norze i czekał kij-wie-na-co. Poryczałam się dopiero wtedy, kiedy miętosiłam Zajca sprawdzając, czy rzeczywiście cały. Ile mnie to nerwów kosztowało...

 

Jeden problem odpadł, ale drugi się ciągnął - pralka nam szwankuje, wody nie chce odpompowywać, pokazuje "error 3" i stoi. Jak słyszę ten charakterystyczny dźwięk sygnalizujący błąd, to mam szczękościsk. No, tym razem padło na pranie zosiowe - mam nadzieję, że mi szmatki nie pogniją, bo po trzeciej próbie płukania i czwartej próbie odpompowania zakończone "error 3" zostawiłam wszystko i poszłam spać. Tak kole drugiej poszłam spać... Dzisiaj w robocie kumam nic.

 

Jako kura domowa sprawdziłam się w sobotę słabo - obiad był, a i owszem, ale prasowanie i sprzątanie garażu jakoś mi nie wyszło. Biały barszcz wydziergałam. Dobry był, ale zdecydowanie wolę żurek :)

 

Sobotni zlot czarownic się odbył. Było bardzo sympatycznie i śmiesznie :) Chyba winnam częściej do ludzi wychodzić, bo siedząc w domu to dziczeję a chore myśli mnie ściągają w dół. Trzeźwość w zlocie mi nie przeszkadzała, do domu miałam jak wrócić a i w niedzielę tarzać się na łonie Rodziny Maćka mogłam bez kacowych utrudnień.

 

Wczoraj pojechalim najpierw do jednej z Babć mojego Męża a później do jednej z kuzynek. U Karoli było fajnie - obejrzeliśmy w końcu ich mieszkanie, pogadaliśmy o pierdołach i rzeczach ważnych, Zosia pobawiła się z kuzynką. Natomiast do Babci sama (tzn. z Maćkiem i Zosiakiem) jeździć więcej nie chcę, bo tyle nieszczęścia, ile ma Babcia do obdzielenia, to na trójkę osób zdecydowanie za dużo i mnie przytłacza. W moim obecnym stanie ducha to ja niestety się nie nadaję - Babcia moim zdaniem (i nie tylko moim) ma depresję, a że nieleczona ona, to wyłazi wszystkimi możliwymi zakamarkami. Ona zawsze ponoć taka była - ale według mnie czarnowidztwo, lubowanie się w cierpieniu i poczucie krzywdy zewsząd, zdecydowanie się jej pogłębiło, odkąd ją znam. Teraz z Babcią już się nie da pożartować (to chyba grzech żartować, skoro tyle zła dookoła...), nie da się być radosnym. Głupi przykład - na moje entuzjastyczne opowiadanie, że SAMA piekę chleb (no chwalę się wszem i wobec, bo cieszę się z tego, jak prosię w deszcz...) usłyszałam, że "no ja jako dziecko też musiałam sama piec, ojciec mi kazał". Skrzywienie ust w grymasie cierpienia i ton głosu sugerował, że to było pełne poświęcenia dzieciństwo. A przecież ja się nie żaliłam, ja się cieszyłam, że coś mi wychodzi... Przerażające. Ja tak nie chcę! Po wczorajszej wizycie u Babci obiecałam sobie, że będę się leczyć - nie mogę (i nie chcę!!!) doprowadzić się do takiego stanu ducha i umysłu. Depresja to rzecz straszna!

 

Dzisiaj mamy z Maćkiem jechać do drugiej maćkowej Babci, na imieniny. W drugiej części rodziny Gajola na szczęście bywa weselej :) Ale przyznam się po cichutku, że koszmarnie mi się dzisiaj nie chce wyruszać gdziekolwiek - tak bym sobie chciała pomieszkać... A kij tam, nawet mogę poprasować te stosy prania :)

 

Pisałam już, że się chwalę nieprzytomnie wszem i wobec pieczeniem chleba. No to się pochwalę, że dzisiaj upiekłam takiego z cosiami - dodałam słonecznika i dynię (same pestki znaczy) i powiem nieskromnie: wyszedł znakomity :D:D:D

 

I tym optymistycznym (bo wpis mi wyszedł w sumie taki dosyć smutny...) akcentem kończę Kochani i zmykam. Buziaki poniedziałkowe!

14 listopada 2009 , Komentarze (7)

...i obcięłam wczoraj włosy :) Ale nie na zapałkę, jeszcze nie ;) Żeby nie było za odważnie - to mam na czaszce wariację na temat zdegażowanego boba - dosyć krótkiego z tyłu (tak krótko jeszcze nie miałam :]) i z taką nieco dziwną, bo asymetryczną minigrzywką z przodu. Jak szaleć, to szaleć :) Maciek powiedział, że ładnie (i mam nadzieję, że szczerze gadał!) - a o jego opinię martwiłam się najbardziej :) Nie piał z zachwytu, ale nie uciekł też z krzykiem. Zosiak natomiast przyglądała mi się z przekrzywioną główką i marsem na czole, po czym wyciągnęła rączki i rozjarzyła*** się od ucha do ucha. Znaczy - podoba się dziecku :) Koloru włosów nie zmieniałam radykalnie - dalej mam nudny blond. Wszystko przede mną - widziałam, jak na fotelu obok orzechowa piękność zamieniła się w ciemnoblond piękność. A jej poprzednia wizyta była metamorfozą z czerni na orzech i też była piękna - dało mi to do myślenia :)

Dzisiaj jesteśmy same w domu - Maciej studentów męczy od 8 rano. Do 18... Ma chłopina zdrowie :| Siedzę w domu, bez furki, to czasowo zmienię się w domestic hen  Jedno pranie się suszy, drugie się  pierze, kolejne się moczy, zaraz wyjadę na środek salonu z prasowaniem, później będę zamiatać (odbłacać raczej...) garaż a jak skończę, to udam się w kierunku garów. Z ekscesów kulinarnych zaliczę dziś biały barszcz z własnej roboty zakwasu - ciekawam, jak wyjdzie :) Pieczenie chleba o 5.50 rano już zaliczyłam - dobry jest :)

Wieczorem babski wieczór u przyjaciółki. Dużo nas będzie :) Porozmawiałam sobie szczerze sama ze sobą i dowiedziałam się od siebie, że nie mam ochoty na alk w jakiejkolwiek postaci Nieco mnie to zafrapowało, ale kłócić się z sobą przecież nie będę. Wniosek taki, że odpadł mi kłopot z dojazdem (chociaż to akurat najmniejszy problem, bo raptem 3 przystanki), powrotem (tu nieco gorzej, bo my na wsi mieszkamy ;)) i kacem jutro :)

A na jutro plany mamy akurat takie, że Syndrom Dnia Poprzedniego mocno by mi przeszkadzał - pojedziemy do Babci Maćka a później na kawę do jego kuzynki.

Dietowo słabo. A raczej wcale. Ćwiczeniowo takoż. Robię nic.


No wstyd.


Zmykam do Zosiaka, bo na czas wpisu wsadziłam ją do kojca i zaczyna mi się coś buntować dziewuszysko :)

 

Buziaki sobotnie :)

______________________________________________________________

***A gdy się rozjarzyła, to widać było nowego, siódmego zęba, he he :):):)