Jest strasznie, ale nie załamuję się bo wychodzę z założenia, że zawsze może być gorzej!
Wczoraj nadszedł ten dzień, kiedy moje leniwe ciało zmusiłam do wysiłku. Łatwo nie było, ale przeszłam prawie... całego killlera z Ewą Chodakowską.
Dlaczego prawie, bo w 38 minucie gdy każda moja część ciała chciała odpaść od korpusu, przewinęłam na rozciąganie :D czyli podarowałam sobie jakieś 7 minut łaski!
Moim zdaniem to i tak nie jest źle jak na początek.
Choć nie chcecie wiedzieć jak to wyglądało... dobrze, że nie mam w pokoju lustra bo skakałam jak pokraka i jakbym to widziała pewnie prędzej umarłabym ze śmiechu, a tak umierałam ze zmęczenia.
Cały czas myślałam, że ja tu nie mogę złapać oddechu a Ona tam w komputerku cały czas mówi, mówi i mówi i ani śladu zadyszki!!
Jako fotograf zaczęłam podejrzewać Chodakowską o szfindel w postaci fotomontażu, ale nie.. z takim ciałem i kondycją to możliwe, więc jak już dotrwałam do końca postanowiłam jednak, że nie umrę, a powtórzę to jutro! Taki mam też zamiar dążąc do perfekcji.
Zakwasy.. są, jednak nie takie żebym się ruszać nie mogła. Po pierwszym dniu nauki jazdy na desce miałam gorsze, wtedy nie mogłam nakryć się kołdrą w łóżku, bo myślałam że mi ręce odpadną.
Największą jednak motywacją wczoraj był (i tu całkiem niespodziewanie) mój facet, który powiedział, że jest ze mnie dumny, że zaczęłam ćwiczyć! Nigdy mnie raczej nie chwali, więc to naprawdę musiało być COŚ! Powiedział nawet, że kupi mi karimatę (no nie przygotowałam się do ćwiczeń niestety) co również mnie zaskoczyło i dało do myślenia zarazem. Pomyślałam "no Ilona potrzebujesz jednak ćwiczeń, wszystkie znaki na niebie i ziemi ci to mówią".