Wczoraj miałam pierwszy dzień z warzywami. I był do wieczora. Później miałam takie ciągoty do słodkiego i ogólnie do węglowodanów, że o 21 zjadłam kubek musli z owocami tropikalnymi i mlekiem. Tego mi było trzeba!!!! Od razu lepiej się poczułam :D
Dziś poszłam tym samym tropem i na śniadanie zjadłam musli z mlekiem. I byłam syta przez ponad 5 godzin. I tak chyba muszę robić, żeby dobrze się czuć i żeby chęci na słodycze ciągle nie przeganiać. Muszę jeść po prostu węglowodanowe śniadanie. Dziś podziałało. Oprócz musli na śniadanie zjadłam na obiad brokuły, pikle i gotowaną pierś z kurczaka. I jest ok. Na kolację zjadłam 3 ciasteczka. Nie rzuciłam się na nie, ale kulturalnie rozsmakowywałam się w ich słodyczy, co też jest plusem.
Rano się ważyłam. 75,1 kg. Fajnie, mimo że przez 2 dni sobie pogrzeszyłam a wczoraj mega kolację zjadłam.
Wczoraj też poćwiczyłam trochę. Porozciągałam się na piłce rehabilitacyjnej.
W ogóle lepiej się czuję psychicznie. Poszłam dziś do fryzjera i tak siedziałam przed tym wielkim lustrem, co zawsze prawdę człowiekowi powie i byłam zadowolona z tego co widziałam. Coraz bardziej pociągła twarz, coraz lepiej widoczne kości policzkowe (moje marzenie). A jak szłam sobie to czułam, że brzuch coraz bardziej jest wklęsły a nie wypukły.
I nawet kolejny konflikt, który mój luby próbuje między nami wszcząć nie jest dla mnie problemem. Coraz bardziej siebie akceptuje, coraz bardziej wierzę w siebie i coraz bardziej kocham siebie.
:)