No wiec tak....
Chyba przyszla pora na mala spowiedz:/
Od roku(!!) mezatka , 25 lat, znow mieszkam w UK. Mozna powiedziec, ze wrocilam do punktu wyjscia, albo inaczej jestem w jeszcze gorszym szambie. Zeszly rok zszedl mi na walke o prace i nowe miejsce do zycia, przez co (bo tak sie usprawiedliwiam) rok spedzilam siedzac i patrzac jak tyje, zdajac sobie doskonale sprawe z tego jak zle jem, co sobie wyrzadzam wyrzucajac w kat moje piekne 63 kilogramow wagi, dodajac do niej tluszcz tluszcz tluszcz.... I tym sposobem, waze prawie 80 kg. Nie wiem nawet dokladnie bo od 2 miesiecy nie bylam na wadze. Nie mierze sie juz w pasie tak jak zwyklam robic. Przepadl czas kiedy mialam sile, motywacje i bieglam na silownie lub basen, pilnujac co jem- CHUDNAC!
Nabylam nowa-a moze stara- zdolnosc pozerania niezliczonych ilosci jedzenia. Paczka chipsow, batony, czekolada, pizza, wino, piwo. Stalam sie potworem, zarlokiem zamknietym w rozciagajacym sie ciele, ktory ma wlasny rozum i wole ale nie walczy. Tylko siedzi i je w tym samym momencie myslac ile tyje.
Jestem zbyt slaba zeby z tym walczyc. Wcale mi sie nie chce. Wcale. Tylko mysle o tym ile ubran mam, w ktore nawet sie nie mieszcze. Nie, ze sa za ciasne. Ja w nie nie moge wejsc!
I teraz pytanie po co Wam tu to pisze?
Moze czekam, az ktos mnie pocieszy, napisze, ze tez przechodzil przez podobne zalamanie, moze potrzeba mi wsparcia, a moze ktos porzadnie mnie zrypie, ze zapuscilam sie jak swinia i pora sie za siebie zabrac póki jeszcze czas?
A moze tylko trzeba mi sie wygadac.....
Ps. wybaczcie brak polskich znakow, pisze na angielskiej klawiaturze