W dniu rozpoczęcia urlopu miałam ważyć 60 kg, a ważę 63,4.
Brzuch wzdęty ja balon, zaczęłam dzień od zielonej herbaty. No niedobrze Madziu, niedobrze.
Ćwiczę codziennie, robię a6w, wyzwanie 30 -dniowe, pokręcę hula hop i na twisterze, ale niszczyło mnie jedzenie i wymiotowanie.
Bulimia to straszna choroba, która nas wyniszcza!
Ale walczę z nią, już zaczynam 3 dzień bez zupełnego objadania się i wymiotowania. Dam radę.
W sb wesele, w pon prawdopodobnie lecimy nad morze. Ech, tak mi źle.
W nocy zastanawiałam się nad poczuciem własnej wartości, które jest co najmniej na poziomie minusowym. I wiecie do jakiego wniosku doszłam?A mi wstyd, ale... Mam kompleks nawet na punkcie mojego faceta!
Kocham Go najbardziej na siebie, ale... czuję się od Niego gorsza. Rozumiecie? (bo ja nie!)
Poznaliśmy się lata temu, dorabiając na studiach w jednej knajpie. Od razu wpadł mi w oko, ale nie szykowałam się na nic więcej, pomyślałam wtedy: "takie ciacho, gdzie on ci do mnie".
Pamiętam jak pierwszy raz wspólnie wyszliśmy na przerwie na fajkę, jak zaczęliśmy gadać, potrafiliśmy ze sobą przegadać tyle czasu! Potem na fb pisaliśmy, zaczął do mnie dzwonić, pisaliśmy sms, a ja dalej myślałam: fajny facet, no ale taki przystojniak, gdzie by się związał ze mną.
Po długich godzinach rozmów i wspólnych wypadów ja dalej nie wierzyłam w siebie i sobie myślałam, że traktuje mnie jako kumpelę tylko, mimo, że on na każdym kroku zasypywał mnie komplementami -sądziłam, że o prostu jest taki miły z natury.
Dziś jesteśmy małżeństwem. Udanym jak mało które, cieszę się, że go mam, czuję jego miłość, nigdy w życiu nie powiedział mi nic przykrego, a ja dalej swoje;/
To rzecz, której nigdy nikomu nie mówiłam, bo głupio mi samej przed sobą, ale co poradzić.
Jak wychodzimy na jakąś imprezę, np. na wesele, czy nawet do kościoła, czy jedziemy do rodziców, czy cokolwiek, ja szykuję się pół dnia, on tylko wskoczy w garniaka, ja spojrzę na niego i sobie myślę: "Parys co najmniej, jejku jaki on piękny, jak ja przy nim wyglądam, czemu on ze mną jest?"
No wiem, że to śmieszne, mój M adoruje mnie na każdym kroku, mówi: "wooow!", "ale laska", "wszyscy mi będą zazdrościli", "ale mam żonę fiu fiu" i inne piękne słowa, a ja dalej myślę swoje: "nie chce mnie ranić, mógłby mieć każdą, wybrał mnie, na pewno mnie kocha, ale czemu? Może dlatego, że jestem dobra.
No chore, chore, chore!
Leżymy wieczorem, on mnie głaszcze, pocałuje, mówi: "moje śliczności", a ja sobie myślę: "no ma jakiś zaburzony obraz piękna!"
Dziewczyny, ze mną na serio jest coś nie tak.
Dziś z rana ubrał się do kościoła, ja sobie myślę: "wygląda jak milion dolarów, a ja przy nim jak 50 centów".
Czy ja jestem normalna?
Nigdy mu tego nie powiem, on myśli, że ja znam swoją wartość, w zasadzie to on pozwolił mi uwierzyć troszkę w siebie i pokazał mi, że mogę wszystko i mogę mieć wszystko!
A ja dalej swoje.
Udaję przed światem, że wiem kim jestem i ile jestem warta, ale w gruncie rzeczy... Szkoda gadać.
Przyznaję się do tego tylko Wam. Może Wy też tak macie, że mimo, że otoczenie Was ceni, to Wy w głębi siebie czujecie się bezwartościowe i dziwicie się temu, że ktoś Was kocha, że ludzie tak Was lubią, szanują? Czy tylko ja jestem taka dziwna?;p
W sb mamy wesele w jego rodzinie. Już widzę to, jak on pręży się z dumy: "patrzcie na moją żonę!" i mnie przedstawia, tym, którzy mnie nie znają, a ja najchętniej schowałabym się za nim żeby mnie nikt nie widział.
Sądzę, że zamiast skupiać się na wadze, powinnam pracować nad głową!
Ściskam Was;*