Cały dzień myślę nad tym wpisem.
Piszę również dziennik w wersji papierowej i dziś stworzyłam wpis najdłuższy od lat. Wylałam wszystkie żale i smutki.
Postanowiłam jedno:
Nie myśleć o porażkach, doceniać sukcesy!
Nie żyć przeszłością, tylko pracować na przyszłość!
To będzie długi i nudny wpis. Dla mnie będzie miał on działanie terapeutyczne, bo muszę wreszcie uporządkować myśli!
Dziewczyny, lipiec przeleciał mi przez palce.
I tu nie chodzi o to, że ważę tyle samo, co miesiąc temu, ale o to, że w tym miesiącu nie żyłam, ja tylko wegetowałam.
Lipiec był okropny. W lipcu nienawidziłam siebie. W lipcu płakałam, w lipcu nasiliła się moja bulimia, potrafiłam wymiotować 4 razy dziennie! Tak bardzo bałam się jojo, tak drżałam, że przytyję, że zjadłam np. serek wiejski z musli i sobie pomyślałam: "oj, coś jestem za pełna, po co to ma być we mnie? idę wyrzygać". Albo: jem sobie obiad warzywka + mięso i myślę: "tak w zasadzie to po co ja to zjadłam? Jadłam obiad, bo mąż jadł, a nie byłam głodna... To trzeba wyrzygać".
Jest postęp, bo nie najadam się jak kiedyś i dopiero idę wymiotować, ale jem coś po prostu i potem sobie myślę: trzeba wymiotować. Tzn MYŚLAŁAM, bo od 2 dni nie wymiotuję.
Ostatnie dni spędziłam w Waszych pamiętnikach, na forum, ogólnie w sieci szukając motywacji.
We wtorek nieśmiało podjęłam 30 dniowe wyzwanie: brzuszki i przysiady, w środę nieśmiało rozpoczęłam a6w oraz ćwiczyłam 20 min na twisterze i 20 min gimnastyki.
Dziś ćwiczyłam już godzinę.
Obudziłam się rano, włączyłam radio. I słyszę o tym, że jest 1 sierpnia, że rocznica Powstania. Myślę sobie "Pierwszy"... "Pierwszy...". Ile to tych pierwszych za mną? Pamiętam akurat jak to było miesiąc temu: myślę sobie: "Zaczął się lipiec, podkręcę tempo, żeby w sierpniu nad morzem wyglądać miodzio". I co? I wpadłam w tak straszny dół...
Ale ja widocznie taka jestem, że muszę odbić się od dna, żeby wskoczyć na wyżyny.
Uwielbiam Was dziewczyny! Mam tu tak ogromne wsparcie, głównie od moich dziewczyn z czasów WO (ukłon w Waszą stronę), ale też od innych kobiet, które zostawiają choćby ślad.
No ale do rzeczy.
Myślę: No tak, to pierwszy dzień reszty mojeg życia, a póki co każdy dzień przecieka mi przez palce!
ŻYCIE JEST TU I TERAZ, A NIE JAK BĘDĘ CHUDA!!!
Odchudzanie zaczyna się w głowie! Tyle razy to słyszę, a ciągle o tym zapominam!!!
Tym razem postanowiłam zacząć od głowy. Przemyślałam sprawę, postanowiłam zmierzyć się sama ze sobą, ze swoimi słabościami, zrobić bilans, coś zaplanować, WZIĄĆ SIĘ W GARŚĆ!!!
Co wymyśliłam podczas ostatnich dni; myśli, które towarzyszyły mi podczas wylewanych łez
VS
To do czego doszłam jak uspokoiłam się wewnętrznie (nie ukrywam, że musiałam się wspomóc farmakologią), jak podeszłam do tego racjonalnie
1. Jestem najgrubsza na świecie, nienawidzę siebie, jak mogłam się tak zapuścić? Jak mi wstyd, że ludzie na mnie patrzą!!!
----->
Zaraz, ważę ok 63 kg. Mam 158 wzrostu. 4 lata temu ważyłam 72 kg i co? I jakoś żyłam, wtedy to dopiero byłam kuleczka! Poza tym jestem zdrowa, mam 2 ręce i 2 nogi, jak mogę tak grzeszyć, ta siebie obrażać, tak sobie wyrzucać?
2. Ale się spasłam przez ostatni miesiąc! Jak można się tak zapuścić?! <łzy>
----->
No dobra. Miałam tego nie robić, ale myślę sobie trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Biorę do ręki centymetr. Okej, są miejsca gdzie po 2 cm mi przybyło, ale są miejsca, gdzie 1 ubył, albo pół. Ale nie ma tragedii, ja myślałam, że mi przybyło co najmniej po 5 cm wszędzie.
3. Strasznie zbrzydłam, dlaczego nagle taka jestem do siebie niepodobna? Tak strasznie opuchnięta, gdzie moje rysy, uroda??? -----> o tym później.
Wczoraj obiecałam sobie, że obudzę się w lepszym nastroju. Że przy myciu zębów będę się do siebie uśmiechała, że sprawię sobie jakąś przyjemność w ciągu dnia, że wreszcie pomyślę o tym, by tak po prostu zrobić coś dla siebie, dla Magdy, a nie w celu jej odchudzenia.
I mimo, że gdy otworzyłam oczy i pomyślałam o tym, że muszę iść do pracy, miałam ochotę znowu zakopać się pod kołdrę, to myślę: "O nie, za dużo dni już straciłam!!!"
Kurczę, nagle popatrzyłam na siebie inaczej... Uśmiechnęłam się do siebie... I co? I nagle wyglądam jakoś normalnie... Opuchlizna jakby zeszła, ciało jakoś mniej obolałe, ubrania jakoś mniej ciasne...
PRZECIEŻ NIE SCHUDŁAM PRZEZ NOC!
Więc co... Więc to tylko jest w mojej głowie? Czyżby tak bardzo siadła mi psychika, że mam skrzywiony obraz siebie?
Skarbeczki, to wszystko w dużej mierze Wasza zasługa, chociaż nawet nie jesteście tego świadome<3
Postanowiłam coś sobie dziś kupić;) miałam kupić agrafkę-motylka, ale w końcu nabyłam ogromne hula hop :D chyba za duże dla mnie, zupełnie nie umiem kręcić, ale się nauczę!
Kupiłam sobie pas wibrujący, żeby się rozluźniać po ćwiczeniach, na siłce mam platformę wibracyjną, ale na razie będę ćwiczyła w domu i chyba zainwestuję w sprzęty, ale to pomalutku, z czasem.
Przedstawiam aktualny plan na ten miesiąc:
1. 62,7 kg ---> 58 (ale co to sobie można planować, ile schudnę, tyle schudnę;) aby do przodu!)
2. Ćwiczę! W domu, czy na siłowni, ale ćwiczę. Minimum godzinka dziennie w tym: a6w, wyzwanie, twister, skakanka, hula hop.
3. Codziennie smaruję się balsamami ujędrniającymi.
4. Lekka dieta, zero słodyczy, ZERO WYMIOTOWANIA.
I najważniejsze: DIETA, TO CAŁE ODCHUDZANIE, NIE MOŻE PRZYSŁONIĆ MI ŻYCIA. Niech będzie to dbanie o siebie, robienie coś dla siebie, a NIE WALKA ZE SOBĄ!
3 mam kciuki za siebie i za każdą z Was. W nas jest siła, tylko czasem ją w sobie tłamsimy, chcąc przeskoczyć własne możliwości.
Pomalutku.
Długo tyłam, długo będę chudła.
Dzięki raz jeszcze Larysko, Spychala i Różana
<3 <3 <3