Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

10 września 2009 , Komentarze (4)

 
Telefon mój w cudowny sposób samonaprawił był się poprzez spadnięcie na ziemię! (Hmm.. spodziewam się, że żadna z moich Pań Od Polskiego nie czyta tych konstrukcji zdaniowych.) Ma to swoje dobre strony, bo w razie Godziny Zero sama mogę dzwonić na porodówkę i informować jak mi idzie. Tomek jakoś nie palił się do oswajania z angielskim czy islandzkim słownictwem typu skurcze, poród, wody płodowe itp. Widzę, że im bliżej finału tym bardziej chłopak panikuje. Jeszcze jak mu powiedziałam, że tutaj jedynie położna asystuje przy porodzie, lekarz natomiast pojawia się tylko w razie jakiegoś alarmu, to odebrał to z niemałą trwogą Teraz to już w ogóle czuję, jakbym ten poród miał sam odbierać.

Co do moich zajęć domowych. 
Od pewnego czasu zauważyłam u siebie zapędy piekarskie. Nie chodzi mi tu o pichcenie ciast, bo to już mam opanowane w stopniu zdowalającym ale o wypiek chleba na zakwasie. Po trzecim bądz czwartym podejściu oraz trzech bochenkach lądujących w śmietniku wrrrreszcie wyszedł mi w miarę normalny i samczny chleb. Juhu!!! przejaw radości. W końcu chleb, który nie przypomina z wyglądu fileta z flądry, nie jest zakalcem i smakuje jak chleb.
Prezentuję, bo musiałam uwiecznić

Co do łóżeczka jak malowanie... eeee... tego... 
 powyżej jedna pracowita mrówka, poniżej druga... 

obie łączy jedna cecha, słomiany zapał się nazywa...
Jeśli miałabym ocenic stopień zaangazowania w wykonanie zlecenia, powiedziałabym że spada proporcjonalnie do włożonego w nią czasu. Może coś nagmatwałam, ale generalnie chodzi o to, ze jak mamy dziś czwartek a łóżeczko jest malowane od soboty, to wczoraj Tomasz zasugerował, że jakby mi sie chciało to ewentualnie mogę parę szczebelków samodzielnie... eee... pomalować, choć początkowo było to SUROWO WZBRONIONE.

9 września 2009 , Komentarze (2)


Ostatnio moje łóżko przeszło prawdziwe oblężenie. Wstaje w nocy na siku i oczy przecieram ze zdziwienia. Że Tomasz u mnie gościł to wiem, sama aprobaty udzielałam ale ta mała gnida chyba pomyliła leżanki.  Oba pchają się łokciami i nogami aż mi się z niedowiary chciało obfotografować to zjawisko.
 


Wczoraj rzeczywiście mnie poniosło choć całkiem blisko. Wzięłam Majki różowiuśką hulajnogę z popularnym kotkiem w herbie i poszłam, uwaga!, na piechotę do przedszkola, będzie z 15 minut ciężarnym krokiem w jedną stronę. Ho ho! Ale Majka była oczarowana moim pomysłem i przez pół drogi wychwalała moją urodę Jesteś piękna mamusiu, ze mi przyniosłaś tą hulajnogę. To już taki standardowy jej tekst, co chwilę z Tomkiem słyszymy piosenkę Kto mi pomoże to zrobić ten będzie piękny...

8 września 2009 , Komentarze (3)


Lenistwo raz dopada, raz popuszcza. Wczoraj ponownie obchodziłam Dzień Sprzątaczki, czyli wymachiwanie ścierą na ostro, nie będę wdawać się w szczegóły, napomykam jedynie, ze miało miejsce. 

Sonia nie dość jeszcze ciekawa świata, my za to wielce ciekawi jej! Zachęcam dziewczynkę, słońce dzisiaj pięknie nadaje, szkoda byłoby takiej pięknej pogody nie zobaczyć. Dawaj mała! bo jutro pewnie i chmury i deszcz... A mnie jak na złość w ostatnim tygodniu ciąży zepsuł się telefon,  co prawda ja słyszę wszystko, tyle że moje słowa w eterze zanikają. I gdyby nie smsy, w razie stanu podwyższonej gotowości, musiałabym morsem nadawać, że ratunku, rodzę!!!

Z kronik naszych domowych...
Aktualnie nic śmiesznego, chyba że kogoś rozbawi wiadomość, iż łóżeczko nadal nie pomalowane... Malarz samozwaniec jakoś nie miał weny aż do wczoraj, kiedy to maznął pędzlem po kilkakroć i na tym zakończył uznawszy, że narzędzie wadliwe, bo włosie wyłazi. Majka podeszła do rzeczy z większym widać zapałem, bo tuz po kąpieli przywdziała szaty III gatunku, tj nieróżowe i chyciwszy w dłoń swój maluśki pędzelek pomalowała trzy i pół szczebelka siostrzanego łóżeczka. Zuch Majeczka!

Nie!!! normalnie mnie nosi! Takie słońce nastało, że aż się chce wyjść z kina! Nie wysiedzę w domu. Ale zanim mnie poniesie, krótką dykteryjkę zapodam, a propos islandzkiej pogody. Wczoraj odwiedził Tomasza kolega fryzjer, bo jak widać z historii obrazkowej dnia poprzedniego, zaistniała taka konieczność. Ów sympatyczny gość ma w swej naturze tą cechę mianowicie że dużo ględzi na tematy niezwiązane i inne. Otóż pewnego razu, latem, chciał on załatwić jakąś sprawę w urzędzie, co okazało się niemożliwe, gdyż natknął się na wywieszoną na drzwiach kartkę informującą, iż biuro nieczynne z powodu pięknej pogody. 
Áfram Ísland!!!

7 września 2009 , Komentarze (2)

oddaliśmy Majkę na przechowanie i poszliśmy sobie na kolację w towarzystwie Rafała i Kariny. Może to już ostatni taki luźniejszy weekend zanim omotają nas pieluszki... 
Ach! co tu duzo opisywać. Wkleję zdjęcia bom leń.
Tomasz w czapce bo fryzura coś nie tego. 


6 września 2009 , Komentarze (1)


Oto on i trochę ja, w tle.




5 września 2009 , Komentarze (1)


Może raczej powerek... Zdołałam zafarbować własne odrosty, wykąpałam naczynia, zabrałam Majkę z przedszkola i kupiłyśmy małe conieco a także 2 kolory farby akrylowej. Doszliśmy z Tomkiem do wniosku, ze skoro nie pomalowaliśmy ścian sypialni na bardziej przyjazny kolor to chociaż złagodzimy pierwsze estetyczne doznania małej pędzlując jej łożeczko i przewijak. Wybraliśmy kolor zielony i niebieski. Zielony, bo ja lubię a niebieski, bo ładny. Szczęśliwym malowniczym został wybrany Tomek a termin wykonania wyznaczono na dzisiejsze popołudnie. Tu małe przekłamanie nastąpiło, mea culpa. Właściwie to nie było żadnych prawomocnych wyborów, w końcu był jedynym kandydatem, malarz samozwaniec jeden! A ja się nuuudzę! 

Wczoraj Tomek pstryknął mi parę fotek a właściwie chciał uwiecznić mój bebzol bo juz niedługo go ponoszę. Ku pamięci. A wielki jest!!! niczym kula ziemska... no może troche przesadziłam, ciut większy. Przejrzę je i ocenię czy się nadają do publikacji .

4 września 2009 , Komentarze (3)

Tylko co to jest prędka?
Wstałam dziś bez entuzjazmu. Brak motywacji oraz chęci do działania sprawił, ze moja wydajność z hektara zmalała do zera. W poszukiwaniu inspiracji do zrobienia czegokolwiek udałam się swoim ciążowo marynarskim krokiem... no gdzie?... do kuchni, wiadomo. I proszę bardzo!!! Znalazłam!!! Moja inspiracja ulokowana była w wąziutkiej szafce koło piekarnika, zaś jej producentem okazał się nie kto inny jak firma Nestle. Cini Minis!!! Niemal nie do zdobycia na Islandii. Amatorzy tego smakołyku rozpaczliwie ponawiali swoje ogłoszenia na forum, nie wiem co tam oferując za paczkę cynamonowych kwadracików. A tu wczoraj! Podczas comiesięcznej wizytacji polskiego sklepu córka moja, całkiem nieświadoma ceny skarbu trzymanego ręku, oświadczyła beztrosko, iż chce właśnie te. Szybko przechwyciłam owe chrupeczki, co by kto inny mnie nie ubiegł i poleciałam penetrować półki z pytajnikiem w oczach, czy jest więcej. I co? i pstro! Ostatnia paczka!!! Więcej nie było! Chwała nam zwycięskim zdobywczyniom! 
Tak więc solidna garść kwadracików umieszczona w żołądku potrafi, jak widać zdziałać cuda. Zaraz wstanę i z pewnością COŚ zrobię.

A co do prędki. Już sprawdziłam, odpowiedz dwojaka
A. nazwisko
B. babka kakaowa prędka

3 września 2009 , Komentarze (2)


Wczoraj, oprócz połoznej załatwilam jeszcze kolejną siatę ciuszków dla małej z opieki. Są tam jeszcze kosmetyki Nivea do pobrania i dołączone do nich gadżety np. hula hop. Wzięłam, dla Mai. Spodobało się dziewczynce, choć kręcenie na brzuszku absolutnie porzuciła z braku umiejętności i poprzestała na turlaniu kółkiem po podłodze i wskakiwaniu w środek. Za to Tomasz... Tomasz nie spoczął zanim nie rozpracował. Oj! znam ci ja jego zacięcie, potrafi do białego rana siedzieć w poszukiwaniu rozwiązań. Pokulał na brzuchu, nie wychodzi, kula dalej, kółko ciągle spada, cóż... hula hop popsute. Zasiadł przed kompkiem w celach badawczych i znalazł po chwili filmik instruktarzowy na Youtube. Pani wywija, ze aż miło popatrzeć. Tomasz, mający na codzień styczność z kołami, pracuje bowiem w serwisie samochodowym, doszedł do wniosku, że hula hop jest... źle wyważone. Leci zatem do kuchni, otwiera szuflady i wyciąga z nich widelec oraz folię spożywczą po czym sprawnie przytwierdza do hula hopa pierwszy poprzez owinięcie drugą. Ja pierdykam! Próbuje ponownie kulać na brzuchu, no... niestety, siadaj dwója. Poddał się nieboże kopnąwszy hula hop w kąt ze słowami Co ty mi tu za g... do domu przyniosłaś. Jakie ci? Przecież to dla Majki. Poza tym nie poznaję chłopaka doprawdy, tak szybko zrezygnował...

2 września 2009 , Komentarze (1)


wraz z bagażem (bagażówka?), bowiem wizyta u położnej miała dziś miejsce. Tylko ta jej waga jakaś zabytkowa czy niedokładna, bo wskazała 87, co jest absolutnie nie do przyjęcia, było juz przecież 89. Mówię więc pani kochana, coś tu nie gra z tą twoją wagą, trzeba wyzerować. Co uczyniła i wtedy stało się, zobaczyła Anna 9 z przodu, ledwie muśniętą co prawda, ale zawsze. Zajechałam potem do Tomaszkowej pracy, bo niedaleko i mówię mu całą prawdę i tylko prawdę Stało się. 9 dych ważę. Jemu zaś durnowate poczucie humoru się odpaliło, bo mówi To co, nic nie przytyłaś? Przecież wazyłaś tyle przed ciążą. A nie? Uhhh jak ja mu kiedyś przyładuję. 

Dobra. Dodam jeszcze jeden świeżutki, bo z samego rana przykład, tym razem na niekonwencjonalne metody wychowawcze rodem z Tomkowej łepetyny.
W obszernym moim łóżku leżąc słyszę te powolne gramolenie się potforów, poranne rytuały jakim się poddają, jak chociażby mycie zębów. Majka jakoś bez zapału podeszła dziś do szczotkowania, więc Tomasz ją ponagla
− No! szybciutko szoruj ząbki, kółeczka, kwadraty.... no już, nie ma czasu. Bo jak nie... to będzie zakaz oddychania powietrzem na dworze i... i... i sprzedam samochód. 
− Nie! nie! tatusiu, ja już ładnie myję. 
Nie mam pojęcia, która perspektywa bardziej przemówiła do Mai, bądz co bądz zadziałało. 

1 września 2009 , Komentarze (1)


... to jedzenie prosto z krzaczka jagodowych kulek, wyczytałam o tym już po fakcie, niestety, gdyz można się nabawić jakiegoś paskudnego tasiemca bąblowca!!! jego jaja można połknąć wraz z nie umytym owocem leśnym! O Maryjko! Już nie będę, obiecuję.

Wczoraj pracowity dzień zafundowałam sobie pod hasłem moszczenie gniazdka. Było mycie podłóg i porządki w kuchni, pucowanie lodówki i pranie ubranek dla Soni. Aaa... potem wyczytałam, ze kobitki brzuchate często tak mają i żeby nie przesadzać, bo finał porządków może się odbyć na porodówce. I już całkiem ostrożną pozostałam do końca dnia, choć w głowie siedziała mi ta informacja. Wieczorem zasiedliśmy z Tomkiem przed naszym komputerowym kinem domowym i w repertuarze znaleźliśmy polski dramat, tytułu nie pomnę, choć film dobry. Nie obejrzeliśmy go do końca, gdyż 

1. Tomasz zasnął snem sprawiedliwego zmęczonego mechanika
2. Annie wydawało się, ze wody odchodzą a nieprawda, był to tylko skutek nieustannego zalewania  piekącego przełyku zimną wodą

Wobec powyższego film zatrzymałam i dokończymy go dziś. Lub nie.
Przypomniało mi się jeszcze coś. Macie czasem takie uczucie, że znacie aktora ale nie możecie skojarzyć ani nazwiska ani filmu, w którym go widziałyście? Co ja pytam... wiadomo. Tomasz miał wczoraj. I błądził i szukał w pamięci już nawet niezbyt skoncentrowany na treści filmu, nie zaznał spokoju i nawet mnie próbował wkręcić w swoje dociekania. W końcu złapaliśmy się oboje na tym, ze prowadzimy całkiem absurdalny dialog, mniej więcej taki oto

− Anka, powiedz mi, czy to jest ta aktorka co ja nie wiem czy to ona?
− No to ona. (ha ha ha)  Niee, nie,  ja wiem, to nie ona. Tą widzę pierwszy raz. Ale o kogo ci chodzi?
− Ona grała w M jak miłość.
− Ja nie wiem kto tam grał, bo nie oglądałam.
− Yyyy... ona grała jeszcze w Kilerze
− Kożuchowska! Nieee, to nie ona.
− No mówię ci, ze to ona, tylko zmieniona, po głosie poznaję.
− Nie, Tomek, daj spokój, to jakaś inna. Nie znam jej.