Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

31 sierpnia 2009 , Skomentuj


Ekspert potwierdził jadalność większości naszych okazów. Zebraliśmy mianowicie 3 maślaki, 1 trujaka oraz 1 kozaka.  W zjedzeniu ostatniego, największego z tej nielicznej gromadki, i co do którego miałam zapędy obiadowe, uprzedziły nas niestety robale. Wobec powyższego Tomek uznał, ze  trzema karłowatymi maślaczkami nie warto sobie głowy zawracać i po powrocie oznajmił, iż grzybów zapomniał. Phi!

Z garstką jagód nie zamierzam się wygłupiać, więc za pierogami nadal będę bezwstydnie wzdychać i w tęsknocie pogrążać, zapakuję je w zamian w naleśniki i wyślę priorytetowo do kilku najbliższych sercu żołądków. 

Zobrazuję teraz  radość z powodu odnalezienia przez nas pierwszej na obczyźnie jagódki.

30 sierpnia 2009 , Skomentuj

Wyruszyliśmy w okolicach godz. 10 rano, co możemy poczytywać sobie za sukces, bo nasze wygrzebywanie się należy do legendarnych. Po prostu nie potrafimy się sprężyć. A dziś! Jezuniu! ekspresowo, nawet bez śniadania, bo każdy wziął po pajdzie drożdżówki w łapę i w drogę. Wszystko to zasługą Tomasza, bo o12 naszego czasu wystartował Kubica i śpieszno kibicowi było pozałatwiać uczynki rodzinne przed wyścigiem. 

Niestety, nasze plony nie wyglądają imponująco. Zebraliśmy ze 2 garście jagód i może 4 sztuki grzybów. Jagód było dużo więcej ale Tomasz zaczął nas poganiać, że koniec zbieractwa i sio do domu, bo za chwilę wyścig. Do dupy taka wyprawa, słońce świeci, zero wiatru że kurtki pościągaliśmy, jest miło i sielsko a tu koniec ledwo człowiek wzrok skupił na  krzaczkach i zaczął zauważać te kuleczki. Ponadto chyba jakieś wyzbierane miejsca trafiliśmy, bo w drodze powrotnej widzieliśmy gościa z pełnym wiaderkiem grzybków. My zaś pojechaliśmy dalej, kalkulując że najbliższe zagajniki już pewnie przetrzebione. A wcale, że guzik. Szukaliśmy jakieś 5 km od domu a facet swoje wiaderko napełnił tuz za tabliczką z napisem Reykjavik, czyli spokojnie można by tam na nóżkach podreptać. 

Spodziewam się, ze wszystkie grzyby są jadalne, zwłaszcza taki jeden najbardziej imponujących rozmiarów, bo na obiad by się wciągnęło z przyjemnością. Czekam na pomyślne wieści od Tomka, który przy okazji wyścigu miał skonsultować z ekspertem Damiamem swoje zbiory i ich przydatność do spożycia. 
Aparat pojechał z Tomkiem, więc zdjęcia umieszczę z opóżnieniem.

29 sierpnia 2009 , Komentarze (2)

Korzystam z chwili wolnej, kiedy to kompek bez oblężenia pozostawiony. Oba potfory ruszyły właśnie na basen. Namawiały mnie pospołu do wyjścia z nimi ale ja uparcie, rękoma i nogami zaparta, odmawiam. Wiem, że to pożyteczne i sprzyjające ciężarówkom ale jakoś tak z tym brzuszyskiem... no zbyt intymne dla mnie. Kropka. 

Spodobał mi się za to pomysł wyjścia na grzyby. Ha! Lasów nie ma, grzyby są! I jeszcze jagódki mi się marzą. Oj, pierogów bym zrobiła. Takie domowe pierogi to dobra sprawa. Myślę sobie, że można je bezkarnie wcinać, nie patrząc na kalorie, bo jest z nimi tyle roboty, pot z czoła leci przy tym wałkowaniu, czasochłonne to na dokładkę. Spokojnie można wrąbać w nagrodę ile wlezie. Taka mam filozofiję pierogową. Tyle, ze znając Tomka, jak wróci z basenu to będzie taki wymęczony, ze nic tylko drzemka. I grzybobranie odłożone do jutra. Chyba... chyba że się już umówił z kolegą Damianem, który jest ponoć dobry w te maślakowe klocki, wtedy jedziemy na bank. 

Dobra, w takim razie mnie pod prysznic trzeba. Szybciutko, nie ociągać się!


Wykrakałam, co widać powyżej. Tomcio Padnięty. Grzyby odłożone do jutra.
Przy okazji Majka prezentuje swój szczerbaty uśmiech. Pierwszy mleczak poległ raptem przedwczoraj.

28 sierpnia 2009 , Komentarze (3)

Dziś wrrrreszcie pospałam do 9.30, wstałam wypoczęta i zadowolona. Do potfora dotarło w końcu, ze ma z rana na paluszkach chodzić, co oznacza mniej więcej tyle, żeby przynajmniej nie trzaskać drzwiami i ciut ciszej się wysławiać. Ichnie wstawanie poszło w miarę cicho i sprawnie, więc sie nie wybudziłam. I o to mi chodziło!


Wczoraj odbębniłam wizytę w pracy, choć wcale a wcale jechać nie miałam ochoty. Jeszcze za wcześnie, nie zdążyłam zatesknić. Jednak obiecałam Ninie, ze sie zjawię po rzeczy, które dla mnie przygotowała, nie było tedy innego wyjścia. Kobieta postanowiła pozbyć się zbyt długo rezydującego w szafach asortymentu, ja zaś podjęłam się przejżeć toto. I stało się. Wróciłam do domu z 2 siatkami, ogromna białą z pościelami dla bobasa i ubraniami po chłopcach Niny oraz zwykłą sklepową siatką w kolorze różowym z ciuszkami dla Soni. Zawartość obu wyrzuciłam na nasze przedmałżeńskie łoże z grubsza je tylko przejżawszy, po czym pognałam po Majke do przedszkola. Po powrocie mówię do córki W sypialni na łóżku leżą ubrania. Zobacz Majuś czy coś ci się tam spodoba. Na odzew długo nie musiałam czekać, bo już po chwili Majka krzyczy z pokoju Ta różowa siatka mi się podoba! No ba! Siatka rzeczywiście niczego sobie, darmowa, różowa, szeleszcząca przyjemnie przy najmniejszym dotknięciu. Ma gust dziewczyna! Prawda, że ubrania po chłopcach, typowo męskie w kroju i kolorach, z lekka już sfatygowane były i księżniczkom w takowych nie przystoi się pokazywać. Wyszperała dziewczynka dla siebie, oprócz siatki rzecz jasna, jeszcze różowy Tshert z czarnym nadrukiem w trupie czachy. Ale różowy! więc ładny. Ja zatrzymam ciuszki i pościele dla Soni, resztę zas przejmie Tomasz jako szmaty do garazu. I tym sposobem wszystkie zadowolone...

27 sierpnia 2009 , Komentarze (2)

O porannym Tomkowym wstawaniu to już mi sie nawet pisać nie chce. Ręce i nogi opadają... wczoraj sam ustawił mój budzik, tak w razie czego, więc go dzisiaj z wielkim hukiem wywaliłam z łóżka. Już wiem, ze ten urlop do wypoczynkowych raczej nie będzie należał. Przynajmniej nie z rana. Ponadto Majka ładuje się do mojego wyrka poprzytulać się przed wyjściem, no przecież nie wyrzucę dziecka. Iiiiii, takie tam. Na tym kończę powyższy wątek. 
Jakoś ogólnie dzisiaj nudą wieje. Wybieram się w odwiedziny do swojej pracy, czekają tam jakieś ciuchy dla Majki po starszym o rok chłopczyku. Bez entuzjazmu. 
Mieszkanie sprzątam w ratach od poniedziałku. Jest czwartek, więc cykl został niemalże ukończony. Zostało jedynie odkurzanie pokoju Majki. Pikuś.



26 sierpnia 2009 , Komentarze (1)

Dziś Tomasz Skubany też nie usłyszał budzika! co było do przewidzenia, niestety. Toż ja go słyszę przez zamknięte drzwi a on ma go tuż przy uchu i nic. Nastawiłam swój alarm na 7.15, chwytam za telefon i wybieram nr do Tomka. Momentalnie wystrzelił z łóżka jak z procy myśląc pewnie, ze znowu poranny telefon od szefa odbiera. A ja mu tylko wstawaj do słuchawki mówię i przewracam sie rozkosznie na drugi boczek. To mi dało do myślenia, że powinien ustawić sygnał telefonu jako swój alarm albo przynajmniej zmienić go na jakiś inny, bardziej wkurzający. 

Tak więc... sama w domu!!! udało się!!!
Co prawda, wytrąciła mnie ze snu ta poranna akcja telefoniczno budzikowa, na dodatek soki żołądkowe zaczęły lawinowo przetaczać się przez wspomniany organ wewnętrzny i trzeba było wstać i powymiatać z szafek i lodówki co trzeba. Nie lubię jak mi zalegają jakieś opakowania, w których nędzne resztki się utrzymują, sprzątnąć i już!
 I tak pozbyłam się
1. piętki chleba, co mnie już od 2 dni denerwowała
2. ok. 6 połamanych krakersów, które grzechotały wściekle w pudełku
3. kupki niewielkiej makaronu z zupki chińskiej, z którą nie wiadomo co było począć
4. oraz części serka o smaku bez smaku, co to aż wołał z lodówki, ze do krakersów to nic lepszego w całej Islandii nie znajdę
Do tego herbata całkiem zwyczajna i po śniadaniu.

25 sierpnia 2009 , Komentarze (3)

Ano to proste, przez Tomka. Zapowiedziałam swojemu kochaniu, że nie zamierzam wstawać z rana i wyprawiać ani Majki ani jego do zajęć swych codziennych. Dasz radę Tomaszu, wszak dorosły jesteś. Osobisty swój budzik wyłączyłam, bo kiedy mam się wyspać porządnie, jak nie teraz właśnie? Z maleństwem niejedna noc zarwana mnie czeka. Majce wieczorem wyszczotkowałam włosy jak się patrzy, ciuszki na krzesełku w pełnej gotowości, posiłek całodzienny dla Tomasza w lodówce w siatkę zapakowany, nawet budzik mu w telefonie nastwiłam. Wszystko zapięte na ostatni guzik.
A tu z rana... kicha, niewypał totalny, nie udało się. Obudził nas Tomka telefon, choć to nie sygnał alarmowy budzika, oj nie! Patrzę na swoją komórkę, oo, 8.57... Telefon Tomka ucichł tymczasem. Wstaję, patrzę co jest, a Tomek w popłochu z aparatem w ręku biega dookoła i klnie. K... co teraz... co ja mam powiedzieć. Zadzwoń, mówię, powiedz ze będziesz za 15 minut bo zaspałeś. Szkoda czasu, nic innego nie wymyślisz. Maja niech zostanie dziś w domu. No bo jak wytłumaczyć się z tego, że rano nie poinformował szefa o nieobecności, jak to jest zwyczajowo przyjętę? Dzwoni. Przepraszam Bjatni, będzę za 15 min, dziecko do lekarza, zapomniałem zadzwonić. Bredzi ewidentnie. Wchodzi do łazienki, patrzy w lustro, włosy rozczochrane po mistrzowsku, z oczu jeszcze resztki snu nie zmyte co ja p...le, przecież widać, że zaspałem. Uwierzcie, pękałam ze śmiechu. Po paru minutach Tomek zadzwonił, juz z pracy, i przyznał, że najlepsze w tym wypadku było powiedzenie prawdy. Na dodatek Bjatni też miał z niego niemały ubaw. Zobaczymy, jak mu pójdzie jutro z porannym wstawaniem... 

25 sierpnia 2009 , Skomentuj

bywa wstaję o której mi wygodnie, śniadanko, Vitalia, hulaj dusza, piekła nie ma! Choć z drugiej strony już drugi dzień powinnam cieszyć się pustką w domu ale to akurat nie dało się rozegrać po mojemu. Wczoraj został razem ze mna Tomasz a dziś Majka. Cierpliwie poczekam do jutra, wszak trzecia opcja jeszcze w brzuchu mocno osadzona i chyba mi tego nie zrobi... Nie zrobisz, co Sonia? 
Tomek już w niedzielę zaplanował, ze w poniedziałek ZROBIMY sobie dzień wolny, organizacyjny taki. Bo trzeba załatwić, to, tamto, śmanto. Rozumię, rozumię po prostu pozazdrościł, że ja NIE MUSZĘ już w tych trybikach pracowych działać. Wstał, jak nigdy! chyba przed 7 rano, prysznic, herbatka, Majka w pełni gotowości do przedszkola, ubrana uczesana, ząbki szczotkująca. Już o 8.05 meldował posłusznie szefostwu swoją biegunkową niedyspozycję. Oj nieładnie. Kłamczuszek. Potem była rodzinna awanturka, bo sprawdzałam stan naszych finansów i okazałoś, że w sobotę Tomasz lawinowo wlazł na debet czego koszta, niemałe, poniesiemy niechybnie. Do końca tygodnia jeszcze ho ho a nasz portfelik pozwala na zakup 3 chlebków. Trzeba nam będzie zliczyć puszki i butelki stacjonujące na balkonie oraz odwiedzić dłużników. Damy radę. Awanturka uładzona została całkiem intymnie i zwieńczona snem do południa. Potem już tylko załatwianie owych spraw bieżących, dla których Tomek tak dzielnie przezwyciężył ową żołądkową rewolucję. Zdradzę tylko, że wizytowaliśmy jego bank rodzimy i zleciliśmy blokadę debetu, mój warunek, moje żądanie. Ale Tomasz... no bo jak to tak bez żadnej szalupy ratunkowej... w zamian zamówił sobie kartę kredytową... Tu sie różnimy, bo ja  nie lubię mieć długów a dla niego życie na krechę to norma. 

22 sierpnia 2009 , Komentarze (2)

Co ja z tym psem wczoraj wymyśliłam? Ale bzdura. Eeee
Natomiast dzisiaj... Juhu!!! Fundusz łóżeczkowy odnowił się i spanko dla małej niedojrzałej zakupione na amen. Do tego przewijak i materac, dla Anny  kuchenne pojemniczki plus narzuta na łóżko pomarańczowa z przeceny, dla Majki kolorowe kubeczki a dla Tomka...yyyy... dla Tomka... możliwość zapłaty za zakupy i parówki w bułce sztuk 2. I jeszcze czas wolny wieczorem, bo noc kultury nastała w Reykjaviku i chciał koniecznie z kolegami na down town. Hmmm... 
W kwesti pożywienia odnotuję wspomnianego hot doga i loda w czekoladzie, bo nijak sie nie da ominąć szerokim łukiem tej jadłodajni w Ikei. Wspomnę też o Tomaszu, który nie potrafił odmówić sobie przyjemności oglądania głupiej i skonsternowanej miny dziewczyny, kiedy najpoważniej w świecie poprosił o hot doga z polewą czekoladową. A Majka... cóż odstawiła numer z wyciem w pozycji leżącej na podłodze, bo koniecznie chciała napełnić kubek napojem z dystrybutora co akurat uczynił jej tatulek i awantura gotowa. Szybko więc ja, mamuśka wprawiona w negocjacjach, pospieszyłam załagodzić tą niefajną sytuację. Obiecałam, że w następnej turze to ona naleje nam napitek. I stało się. Za Majką już ustawił się ogonek oczekujących i spragnionych a dziewczynka uparcie szkoliła się w obsłudze dystrybutora. Rękawki ślicznie kremowego sweterka od babci Tereni utytłane w pepsi bo ciążko trafić strumieniem w kubek. Próby ostatecznie zostały zwieńczone sukcesem a kubek meniskiem wypukłym. Na samym zaś finiszu udało się Majce całe pepsi wylać na podłogę, tak jakoś się krzywo postawiło. Ale ze mnie gapa skwitowała krótko i bez żalu za rozlanym mlekiem, czyli pepsiem.

22 sierpnia 2009 , Komentarze (1)

Pies mnie ugryzł!!! Co za skunks jeden! W łydkę mnie użarł, na dodatek prawą i do dzisiaj mam bliznę. Pojechałam z kolegami do Rewy na wagary. Kto wie gdzie jest Rewa? Wyleciał z jakiejś posesji i łap mnie za giczoł. To ze 20 lat temu było bez mała. Tak mi się przypomniało... Spojrzałam na łydkę, matko jaka gruba! i z blizną na dodatek