Pamiętnik odchudzania użytkownika:
tomberg

kobieta, 52 lat,

172 cm, 72.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 czerwca 2013 , Komentarze (6)


już witał się z gąską... 

Zwariować można przez te motoryzacyjne kombinacje. Samochód sprzedany, dobra cena, kasa już na koncie! Kupiec przyjechał z daleka, przyleciał wręcz, z drugiego krańca Islandii, z Egilssta?ir. Kupił, odjechał, zadzwonił, wrócił, oddał, nie chciał.
Zdjął jakiś plastik, wykrył korozję i mu sie odwidziało. Uwielbiam! Samo życie i jego pokrętasy... Najlepsze w tym jest to, ze koleżka zatankował cały bak paliwa, przeprosił za zmianę decyzji, anulował transakcję i sobie poszedł. Tomek, troszkę zawiedziony, bo przeciez już chciał testować nowe fury, stwierdził w końcu, ze nic się takiego nie stało, ba nawet jesteśmy zarobieni. Czy do którejś z Was kiedykolwiek przyjechał facet z Egilssta?ir, żeby zatankowac paliwo na cały miesiąc? A do nas tak! Fatum 13-go...

W sprawach grubości: nie jest najlepiej. Żywię się przepysznie, ostatnio wkręcona w smaki awokado (kocham!). Ze słodyczami nie przeginam, jednak wyglądam jak wyglądam. Waga ta sama ale masa tłuszczowa jakby zwielokrotniała. Ćwiczenia fizyczne nawet przez myśl nie przemykają. A tego mi właśnie potrzeba do wyglądania jako takiego. Nie mam siły. Podczas wypoczynku urlopowego się poprawię. Nie obiecuję. 
Tomek mi dokucza. Chce muszlę klozetową powiększać, bo ponoć się nie mieszczę na niej. Albo, późnym wieczorem, kiedy oboje już grzecznie w łóżku prawie śpimy a z mojego pustego żołądka dobywają się dźwiękiświadczące o obecności kwasów, on do mnie  w te słowa: co? wpieprzyło by się tak z kurczaka pieczonego? całego byś zjadła, nie?  Wróg mój czy przyjaciel on? 

Dziś mamy gości zaległych urodzinowych, więc będę piekła. Idę

7 czerwca 2013 , Komentarze (6)


Jak widać, nie zaglądam często do swojego pamiętniczka i wcale dobrze mi z tym. Nie chudnę, nie tyję, nie rozmyślam o wadze, choć ważę się regularnie. Więcej myślę o budowaniu pełnowartościowych posiłków próbując przekonać do nich swoją rodzinę, czyli np. kupuje więcej świeżych warzyw i owoców, mniej serwuję kanapek takie tam. Ważne że jesteśmy zdrowi i kwitnący. 

Ostatni okres był dla nas lekko wyczerpujący pod względem finansowym, z trudem opłacaliśmy rachunki i to zmobilizowało Tomka do poszukania stałej pracy. Jupiii!!! znalazł nową pracę z palcem w nosie tak naprawdę i od poniedziałku wykazuje się w nowym miejscu pracy, ta sama branża, inna firma ale łapy nadal upaprane w smarach samochodowych, serce także a to bardzo ważne, ze robi to co go interesuje. Wątek samochodowy nadal w środku naszego życia rodzinnego, bo wreszcie pozbywamy się obżartucha paliwowego - Patrola Nissana a dalej będzie już tylko ekonomicznie i osobowo. Kciuki w piąstkach żeby poszedł w dobre ręce za rozsądne pieniądze!

Co więcej... udało nam się wysiudać Sonię z naszej sypialni prostym trikiem, mianowicie kupiliśmy dziewczynom piętrowe łózko i zamieniliśmy się na pokoje... Mamy teraz maleńką sypialnię z miejscem na małżeńskie łoże, półeczkę na śniadanie do łóżka albo komputer oraz stolik na moje czytadła i baniak z winem. Dziewczyny uczą się za to wspólnie dbać o porządek, za który odpowiadaja wspólnie a nie jest to łatwe, bo rupieci nagromadziły sporo. Jestem dumna, że dosłownie wszystko tam się zmieściło, upchniete niemal kolanem ale przynajmniej dzieciece szpargały nie dominuja już naszego domowego widnokręgu. Zaczyna robić sie pieknie.
W tym roku nie planujemy wakacji w Polsce, bo zeszłoroczne zrujnowłay nasz budżet. Tomek, który dopiero zaczął pracę nie będzie się przecież wygłupiał z prośba o urlop po miesiącu od jej rozpoczęcia. Powybrzuszał się przecież dość na kanapie będąc kilka miesięcy na kuroniówce. Nie nalezy mu się! Mi się należy!

Jestem wypoczęta i w dobrym nastroju czego Wam dziewczęta życzę. Kłaniam się, może się kiedyś jeszcze odezwę a może nie...
Ania

13 kwietnia 2013 , Komentarze (6)


Żarłoczna sobota i tak niestety mam co tydzień. Dyspensa od zdrowego rozsądku i rozpasanie ogólne. Po cięzkim tygodniu odpoczywam "na leniwca" i "obżartucha". Wspiera mnie moja starsza córeczka, której sprezentowaliśmy na 8 urodziny książkę o wypiekach słodkich i wytrawnych. Wybiera z niej swoje ulubione pyszności i nas nimi raczy tak średnio raz w miesiacu. Na dziś zaproponowała 
ciastko z bitą śmietaną, dzemem i czekoladową polewą. Niedobra dziewczynka. Chyba mnie nie kocha. Żeby nie było jej przykro postanowiłam, że zjem jedną taką kulkę do kawy. Zjadłam trzy i teraz mi jest przykro. Na żołądku. Odpalam stepper. I teraz już muszę odpocząć aktywnie. 

Tomek u kolegi dziś z piwną wizytą. Obiecałam, ze po niego przyjadę, więc mam wieczór bezalkoholowy. A szkoda, bo chętnie przetestowałabym winko samodzielnie wykonane z ryzu i rodzynek, nadspodziewanie zdatne do picia. Bo myslałam, że jakieś siury wyjdą a tu miła niespodzianka. Jeszcze stoi w balonie i klaruje się ale można juz spokojnie ciągnąć rurką. 
Ależ miły wieczór! No to stepper. Ciekawe ile mnie te kulki będą kosztować?
Waga  71 i pół. Nie szkodzi.

Winko z tego  przepisu. Zrobiłam w wersji czystej bez dodatku mieszanki przypraw. Polecam.

10 kwietnia 2013 , Komentarze (2)


Witam po zimowej przerwie. W sprawach wagowych u mnie - tendencje statyczne - nie dzieje się nic, ani wzrost ani spadek, czyli źle nie jest. Okolice 72 kg, co podswiadomie kocham a świadomie nie lubię. Zbliża się pora ciepła, czas zzucia zimowej kurtki. Póki co, zdjęłam z kurtki podpinkę i od razu pożałowałam, bo w samochodowym termometrze z rana było -4, choć ze słońcem w tle. 
 W życiu codziennym naszym islandzkim powazniejszych zmian nie odnotowałam. Tomek chwilowo chadza do pracy, tej samej co zawsze i tam gdzie zawsze, czyli że sezon wymiany opon w pełni. Oznacza to dla nas lepsze dofinansowanie i jednego mniej znudzonego faceta w domu. Oj! przydało mu się ruszyć to chude dupsko z kanapy oj tak! 
Święta Wielkanocne można powiedzieć za pasem... zyskałam co nieco w obwodzie ale wracam do formy nieśpiesznie. Mam też pewne refleksje a propos świąt kościelnych w ogóle a dokładniej braku edukacji w tym kierunku u naszych dzieci. Nie chadzamy do kościoła ani w niedzielę ani w święta. Bo nie. W  święta tradycyjnie - jadamy. Ot! A nasze dzieci o sprawach religii mają pojęcie dokładnie zerowe. Wnioskuję po tym co one do nas w temacie gadają. Przykład. Niedawny wybór nowego papieża. W tv pokazuja biały dymek a Tomek do dziewczyn siadajcie, mówi, zaraz pokażą nowego papieża. Te posłusznie zasiadaja przed telewizorem a Sońka szczególnie zaaferowana jakas taka... hmmm, dziwne, zeby 3-letnie dziecko było tak podekscytowane tematem. Co się okazało, myślała, ze wybierają nowego św. Mikołaja... No tak, faceci w czerwieni, niektórzy w czapkach. A na Wielkanoc: kurczaczki z papieru, malowane jajka itp. Myślę sobie, zrobię koszyczek i pojadą z Tomkiem poświęcić. Święconka gotowa, każę się dziewczynom szykować do wyjścia. Excuse Majki: nieee, bo tam nudno, nic nie można oglądać, ani w nic pograć. I ten papież tylko gada i gada. A excuse Sońki: niee bo tam jest duża dziura i ja się boję, bo tam jest krokodyl... Ha?
Wiem. To nic wspólnego z odchudzaniem nie ma. Tak po prostu piszę, jakby kto pytał co u mnie. 
A w sprawach konkretnie vitaliowych jest postęp. Rowerek stacjonarny ZESPAWANY! Tak!!! Ze pół roku minęło ale tak!!! Tomasz osobiście mi go zespawał ale jeszcze rozbebeszony stoi bo obiecał komputerek rowerowy, czy tam licznik raczej, naprawić. Za pół roku się spodziewam rowerka w stanie idealnym. Chyba że mi się mężczyzna zepnie, zbierze w sobie to będę miała gotowy w tym miesiącu jeszcze. Pytanie tylko czy ja na nim będę chciała pomykać? Nie wiem, chwilowo wyciągnęłam steper spod łóżka i dziś dajmy na to pokroczyłam 200 razy tj, całe 6 minut. Haha. Śmiejemy się razem 3...4... hahaha całe 6 minut buuuuhaaaa

23 lutego 2013 , Komentarze (5)

...wracam, bo mi się wszystko pier...li.
Witam z nielubiana wagą 72 z hakiem. Ten hak składam na karb pookresowej spuscizny ale , że znowu 72... to mnie zasmuca. Od środy siedzę w domu z przeziębieniem co mnie bardzo wybiło z rytmu normalności i jako takiego trzymania dyscypliny. Ale siedzac w domku niestety opływam w tłuszcze a gęba nie wyrabia z rozdrabnianiem. Ja tak nie chcę! Chcę do pracy, bo od niej nie tyję. Potrzebuję stałego rytmu, zeby utrzymywać wagę a prawdziwego reżimu żeby schudnąć. Reżimu dietetycznego tylko, ze... 
No właśnie. Pracuję w firmie produkującej żywność i do tego gotującej obiady dla szkół. Codziennie , no prawie codziennie, mam więc możliwość przyniesienia obiadu dla swoich ziomków w domu i to mi bardzo ułatwia życie bo gotowanie odbywam tylko w weekendy albo gdy T. zacznie krecić nosem na to co przynoszę. Druga sprawa,że dopóki T. jest na zasiłku nasze finanse są cokolwiek ograniczone więc przynoszenie obiadów z pracy a także owoców i warzyw albo jakiś półproduktów bardzo nam finansowo odpowiada. Z drugiej zaś stony skazana jestem na to żywienie zbiorowe, które nie zawsze bywa dietetyczne. Dlatego stosowanie regularnej diety punkt po punkcie w tej chwili odpada. Muszę więc znaleść złoty środek i wykorzystywać jak najlepiej oraz w dietetyczny sposób to co otrzymuję za darmo. Czasem jednak ta monotonia w jadłospisie zniecheca i stąd wieczorne podjadanie tego co dopadnę. I mam swoje 72 z powrotem!

Z naszych kronik domowych.
Dwa tygodnie (9 luty ku pamięci) temu pojechaliśmy rodzinnie na mecz piłki nożnej. Grała Majka z kumpelkami kontra inne dziewczynki w niebieskich strojach.
Nosz posikani ze smiechu co te nasze wyrabiały. Trener Bjatni prawdziwym pierdołą roku! Zero dyscypliny, kazda robi co chce, kompletnie nie skoncentrowane na grze i fiu bzdziu w głowach itd. Ja wiem, to są 7-8 letnie dzieci. Ale druzyna przeciwna w odróżnieniu od naszych jakoś potrafiła współgrać ze sobą i do tego słuchać swojego trenera! Gole padały jeden za drugim i nawet nikt ich nie liczył z racji tego że odbywały się jednocześnie dwa mecze i dziewczynki rotacyjnie się zmieniały na pozycjach i w drużynach. A nasze (Fylkir) przechodziły same siebie w rozbrykaniu. Trener woła na naradę a te sobie nic z tego nie robią. W końcu się zebrały po chyba 5 minutach oprócz jednej, która uznała ze nie musi. Co za gwiazda! Trener je ustawia na pozycjach a Majka z najlepszą przyjaciółką Klarą niby stoją na swoich miejscach ale zamiast się skupić to oddalone od siebie o jakieś 10 m grają sobie wirtualnie w jakieś dziewczyńskie kosi kosi łapki czy inne ence pence.
Ja ciagle musiałam pilnować Sońki zeby nie wbiegała na boisko, chociaż tez się nie spisałam, bo zdołała sie wywinąć i wbiec do bramki, której akurat Majka broniła na... buziaka. Kabaret po prostu i śmiechy! Tomek robił zdjecia ale jak zwykle nie mam ich na kompie. Ale mogę dać inne, ze środy popielcowej. Dziewczyny poprzebierane bo taki zwyczaj na Islandii. A! Majka w końcu strzeliła jedynego honorowego gola!!! 

6 lutego 2013 , Komentarze (2)


...to co mnie ostatnio dopadło. Niestety tłuste zostało. Brzuszek i dupka ciążą okropnie. Jeden kilo w te czy w tamte... Nie mogę się zmobilizować, zeby schudnąć te marne 5 kilo! 
Lada dzień przyjdzie właściciel mieszkania podwyższyć nam kwote wynajmu. Coraz częściej rozmyślam o kupnie własnego mieszkania. Ilez mozna napełniać kiesę obcemu dziadkowi?!!! 
Wpis bez sensu.
 Idę pod prysznic a potem na islandzki. Wracam z kursu głodna i mimo późnej pory jem kolację po godz. 22. Skandal. Ok. Mogę postanowić, ze dzis sobie odpuszczę. Wezmę ze sobą jogurt. Od czegoś trzeba zacząć. Start


3 lutego 2013 , Komentarze (3)

 
Zimowa niemoc, zniechęcenie, brak perspektyw, klęska żywiołowa, frustracja, zmęczenie, popłoch i jeszcze Tomek wyszedł wczoraj do kolegi i nie odbiera dzisiaj telefonu. 
Rzeczywiście jest tak, że mój zły nastrój przekłada się na wyższe spożycie, zwłaszcza węglowodanów. A było co wpieprzać po piątkowych zakupach! Tomek miał umówioną wizytę u fryzjera a my, część żeńska rodziny, pojechałyśmy zobaczyć co tam dają ciekawego w nowej na Islandii sieci sklepów Iceland, znaczy sieć brytyjska ale u nas dopiero od niedawna. I kupiłyśmy: podwójną megapakę uzalezniających Cinimini a także wielką torbę chrupek ziemniaczanych wciągających po czubek kapelusza. I jak Tomek sobie wyszedł, ja ze łzami w oczach zaczęłam chrupanie. Łzy stąd, ze mnie dopadło a nie z tęsknoty za narzeczonym. Aż Majka wyszła z sypialni zestrachana i powiadająca: Mama, tylko nie zjedz wszystkiego! Nie, co to to nie ale waga dzisiejsza woła o pomstę. To prawdopodobnie z zasolenia organizmu. Q..wa co ja sobie znowu robię!
Trzeba się przywołać do porządku. Bym widziała jakieś światełko w tunelu z miłą checią. Ale nic sie tam nie pali. A ten dalej nie odbiera... Co jest?!
Po pracy padam ze zmęczenia a jeszcze ten islandzki sobie narzuciłam. Plecy mnie bolą jak djabli. Znacie może jakieś ćwiczenia wzmacniające mięśnie plecowe? To poproszę o wskazówki...

I na koniec mam przepis na pizzę wyszarpany od mojego szefa, odrobinkę zdrowsza od zwykłej i mniej pracochłonna. 
Porcja na 2 osoby.

PIZZA WG KALLEGO

1,5 szklanki mąki orkiszowej
sól (dałam 2 szczypty)
2 łyzki oleju
1/3 łyżeczki proszku do pieczenia
1/3 szklanki jogurtu naturalnego(oryginalnie islandzki AB mjolk)

Wszystko połączyc i wyrobic po czym odstawić na 10 minut. Nastepnie rozwałkowac bardzo cieńko na jakieś 0,5 cm, najlepiej na papierze do pieczenia i przenieść na blaszkę. Wstawić bez dodatków do piekarnika nastawionego na max temperaturę (u mnie 260 stopni) na pół minuty. Wyjąć, obsmarować sosem, serem, nałożyć co tam chcesz i z powrotem do piekarnika. Dopiec przez kilka minut.
Następnym razem spróbuję zmniejszyć ilość mąki a dodać w zamian otręby.

Z tego samego przepisu Kalli robi tez ponoć świetne placki. Do tych samych składników dodaje mielone migdały i cynamon po czym smaży bez tłuszczu na patelni. Gotowe polewa miodem lub syropem z agawy. 

Pozdrawiam, dziś jeszcze nie obżarta. 

Ps. Wreszcie T oddzwonił! Uff!
Mówi, że jest u kolegi P i ze wszystko w porządku. 
I Tomasz składa relację dalej mniej więcej tak:
budzę sie koło godz. 10 rano, patrzę, śpię w pościeli, wszystko jest, acha! jestem w domu. Zadowolony, nie wnikam jak się tu dostałem .Śpię dalej. (Ja w tym czasie wydzwaniam, robię sniadanie, wydzwaniam, siedzę na vitalii, wydzwaniam, piszę co wyzej). Budzę sie przed chwilą (godz. 1.30) i patrzę, co to za szafa w naszej sypialni? coś mi nie gra... co to za gazety? gdzie ja jestem? czemu tak cicho? Q..wa to nie dom!!! No i dzwonię do ciebie. Przyjedziesz po mnie?

Powiedziałam, że nie, że ma autobus... ale pewnie i tak pojadę.

19 stycznia 2013 , Komentarze (1)

 
Tomek na spożywczych zakupach z Sonią, więc mam jakieś 10 minut spokoju. Jadę więc skrótem i hasłowo. 
W zeszłym tygodniu zaczęłam kolejny kurs islandzkiego w godzinach wieczornych, co bardzo mi pasuje, gdyz wychodzę z domu i niech sobie chłop radzi.
Majka dostała na urodziny swoją pierwszą książkę kucharską i w łaśnie teraz piecze pierwszy chleb (w kształcie misia ech...)
Waga niezmienna, co mnie cieszy. Dalej nie ćwiczę, bo nie mam siły ani ochoty.
I tyle! Wrócili!!!
T. zapomniał o papierze toaletowym... wstawiam więc Majkę-piekareczkę.

W zeszłym tygodniu dopadło mnie zapalenie spojówek, co mi się zdarza dość regularnie (ci, co ubierają szkła kontaktowe wiedzą to najlepiej) tak więc ku uciesze dzieci przez kilka dni udawałam króliczka. Chciały zwierzątko to mają!

Sonia- kopalnia pomysłów i moja słowotwórcza idolka. Np. HO CIEŚ KOLOŚ?-jaki chcesz kolor? Upodobała sobie końcówkę ś przy islandzkich nazwach kolorów: APSINUGULUŚ albo BLEIKUŚ brzmi dość ekstrawagancko.
 A! na islandzkim spotkałam się z naszą byłą sąsiadką-Polką, która ma zajęcia w grupie niżej ale w tym samym czasie co ja. Bardzo mnie to ucieszyło, bo fajna rodzinka z dwójką małych dzieci i ledwo zdązyliśmy nawiązać znajomość a ci się wyprowadzili z naszego bloku i kontakt nam się urwał. Miałam właśnie paskudny dzień i bardzo niechętnie szłam na kurs a spotkała mnie miła niespodzianka wieńcząca dzień pełen potknięć i ogólnie nerwów. Zostaliśmy zaproszeni na wizytę, bardzo mnie to cieszy, bo kontakty z ludzmi mam ciągle ograniczone, co sobie poniekąd sama narzuciłam.

Dieta.
Istnieje ograniczenie węglowodanowe, jak chleb i słodki. Za to w pracy koleżanka Klaudia "odkryła" sokowirówkę i prawie codziennie ciśnie po szklaneczce soku z: marchew, jabłko, pomarańcza i imbir. Pyszne a i chętnych na soczek łypiących na smakowity napitek przybywa. Co troszkę Klaudię wkurza, bo robienie soku dla wszystkich równa się 15 minutom pracy z sokowirówwką a śniadanko czeka...
 
Tyle na dziś. Miłego wieczoru. Będę teraz piekła ciasto. O!

12 stycznia 2013 , Komentarze (7)


Nie wiedziałam, że urodziny 8-latki mogą tak zestresować. Miało być małym nakładem sił i kosztów a wyszło jak zawsze. 
Postanowiłam upiec ciasto czekoladowe przełożone jakimś kremem (cytrynowym) i do tego na specjalne zyczenie Majki muffinki z jagodami. Jedynie przepis na ciasto czekoladowe był już wypróbowany a reszta testowana po raz pierwszy. I to jest właśnie ten aspekt przygotowań który mnie wpieprza najbardziej... bo albo coś nie wychodzi albo wychodzi, tyle że: za kwaśne (krem cytrynowy) lub za mdłe (krem maslany) albo za badzo czuć proszkiem do pieczenia i do tego bawię się w robienie tutką maślanych figur na muffinkach do 2.30 nad ranem. A po 4 godzinach snu dudni mi budzik nad uchem a ja muszę na to zareagować i jeszcze czeka mnie bardzo pracowity piątek w pracy z zamówieniem, które przychodzi raz na pół roku i wszyscy posikani, żeby było tip top. I szef, który ku pokrzepieniu za kazdym razem zamawia pizzę i coca colę podczas gdy ja tu qwa usiłuje dbać o linię i zdrowo jadać. Przyznaję, ze z bezsilności chciało mi się rzygać i regularnie musiałam chodzić do zamrażarki z -18 stopniami C, żeby pobudzić mózg do działania. W drodze do domu zamiast tryskać werwą i radością z powodu weekendu, ja tryskałam modłami o to, zeby niepostrzeżenie stała się 20.00 i żeby już wszyscy sobie szli do domu. A tu jeszcze zgrzyty z Tomkiem, ze za późno wracam bo on jest umówiony i potrzebuje samochód i teraz to niech sama zorganizuję kasę na pizzę i to i sro. Tymczasem została godzina do przyjścia gości a ja się rozglądam za talerzykami i kubeczkami urodzinowymi, które na bank kupiliśmy w przeddzień a których ewidentnie nigdzie nie ma!!! Stół nakryty plastikowym różowym obrusem, na nim ciasto i ze 30 muffinkowych potworków i popcorn i paluszki i cola i inne dobra a wyglada na to, że dzieci dostaną ciasto do rączek a napitek z butelki prosto do buzi! Ze zmęczenia kompletnie nie umiałam się skoncentrować ani na przygotowaniach ani na poszukiwaniach. Przetrząsałam w chaosie wszystkie szafki, balkon, nawet lodówkę, stos prasowania, jakieś absurdalne zakamarki a tych jak nie bylo tak nie ma. Wyjęłam jakieś zeszłoroczne serwetki, kubki i talerzyki, kazde z innej parafii i w niewystarczajacej ilości i odpusciłam sobie. Powiedziałam Tomkowi, zeby trzeba kupić nowe i uj. Pewnie, ze się znalazły! I to w chwili, kiedy właśnie windą wjeżdzała pizza i nowy zestaw papierowo-plastikowy razem z zaproszonym chrzestnym Majki - Rafałem. Położyłam wszystko w skrzyneczce po światecznych mandarynkach i umieściłam wysoko nad lodówka, zeby Sonia nie pootwierała i nie zgubiła. Mentalnie musiałam być gdzieś indziej, kiedy to robiłam. 
Ponadto zestresowała mnie wizja, że dzieciaki wypną się na te mufiny z masłem (fuuuj- mówię ja, która w słodyczach nie przebieram, jem wszystko jak leci!) i że wszystko zostanie a potem bedę MUSIAŁA to wszystko sama zjeść. Jak sobie przypomnę  próbowanie w środku nocy tej całej mojej produkcji! Nawet Tomkowi wepchnęłam na czubku łyzeczki, tylko żeby obiektywnie stwierdził, czy dzieciakom ma szansę zasmakować... a on wypluł do kosza na śmieci. Normalnie widziałam siebie jak ze sceny z kremem sułtańskim z "Dziewczyn do wzięcia" jak te muffiny koszmarne na siłę wpieprzam. Chociaż bardziej prawdopodobne, ze bym je po prostu wyrzuciła.To z niewyspania. Na pewno. 

Tak czy siak. Impreza bardzo udana. Playstation Dance Star Party rządzi-dzieciaki posikane ze szczęścia. Muffinki zeszły prawie do cna. 1/4 ciasta oddałam Rafałowi. 1/3 została zjedzona przez dzieciaki. Z resztą się uporamy, bo akurat ciasto wyszło smaczne. Cud, że po muffinach pozostało jedynie koszmarne wspomnienie i awersja do kremów maślanych, mam nadzieję na wieki wieków. I wniosek końcowy, że dzieciaki z pewnością jedzą oczami, bo muffinki całkiem ładnie się prezentowały.

9 stycznia 2013 , Komentarze (1)


Się ustawiłam do pionu i jakoś tam stoję, się nie wywalam. Waga ładnie pokazuje a z ładną wagą, jak wiadomo, się nie dyskutuje. Gorzej, że mi się placki pokończyły a nie mam głowy ani rąk do wypiekania nowych. Przed nami piatkowa impreza urodzinowa Majki i trzeba stanąć na wysokości zadania, tj zorganizować party tak, żeby dziecko było szczęsliwe a nie zorientowało się,  że rodzice puści. Inteligentni znaczy  ale bez zasobów finansowych w miesiącu styczniu,takim poświątecznym. I siedzę i wyszukuję ciasta jakiegoś, żeby ukulać z tego co mam już w domu a żeby przy okazji efektownie się prezentowało. Mam już zarys, warunek, żeby czekoladowe było, bo takie na pewno na kinderbalach schodzi. Pochowałam jakiś czas temu po szafkach krakersy, orzeszki i popkorn, parę żelków i czekoladę jako rasowy chomik, co mnie teraz bardzo cieszy, bo samo ciasto na stole by łysawo wyglądało.
Ale. Mimo, ze placki wyszły, nadal tylko poskubuję pieczywo. Przy okazji trafiłam na interesujący artykuł   http://nowadebata.pl/2011/10/13/buszujacy-w-pszenicy  po przeczytaniu którego tylko utwierdziłam się w słuszności swojej decyzji o oganiczeniu chleba. Polecam lekturę. Nie jest tak, że po przeczytaniu dość kontrowersyjnego artykułu stawiam swoją dietę  i lodówkę na głowie. Wychodzę raczej z założenia, ze jedzenie kanapek jest bardzo łatwe i niepracochłonne. Odstawiając chleb trzeba coś sobie w zamian zaproponować, bo nie wystarczy od kanapki odjąć chleb, nie będę jadła przecież sera albo wędliny z pomidorem, bo się tym nie najem, prędzej mnie wykręci. Stąd np. dzisiejsza moja kolacja była na ciepło: Duza porcja gotowanej białej ryby, łyżka ryżu i sos pomidorowy, do tego pekińska. Jutro powtórka, bo muszę tą rybkę wykończyć. Ale przyznaję, że bułka zjedzona w pracy na śniadanie była jedną z najpyszniejszych w zyciu... Ograniczanie przyzwyczajeń bywa bolesne.