Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bozenka1604

kobieta, 60 lat, Sanok

158 cm, 59.90 kg więcej o mnie

bozenka1604 schudła na diecie: Dieta IgPro


Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

13 kwietnia 2017 , Komentarze (16)

Wielki Czwartek, 13 kwietnia 2017

Rzadko tutaj bywam, chociaż często wracam do Was myślami. Idą święta, a to okoliczność, by wszystkim, których kocham, szanuję, podziwiam i za którymi tęsknię złożyć moc szczerych życzeń. Mam tutaj wiele przyjaciółek i osób szczególnie przychylnych  - i za to bardzo dziękuję <3


Miejmy przyjaciół, takich prawdziwych, bo są cenniejsi od złota. Idąc za myślą Antoine de Saint-Exupery powtórzę: Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać. 


               Na nadchodzące Święta życzę Wam i sobie,
      byśmy potrafiły szczerze kochać, szybko wybaczać,
              powoli całować, śmiać się bez opamiętania
  i nigdy nie żałować tego, co choć na moment wywołało                                                       uśmiech na twarzy.

Bądźmy szczęśliwe każdego dnia, a w szalonym biegu dnia codziennego nie zapominajmy o tym, co najważniejsze.

                           Dobrych i spełnionych Świąt :)

                   

23 lutego 2017 , Komentarze (20)

Czwartek, 23 luty 2017 

Pojechałam z tym tytułem, że hej. Próbuję być szalona jak kiedyś. Niekoniecznie wychodzi. U mnie od dawna do du...., nie chcę o tym pisać, ale chcę tutaj bywać. Powzięłam decyzję, że od czasu do czasu przypomnę o sobie wpisami o niezdrowych pułapkach w jedzeniu. Jeśli ktoś skorzysta będzie mi bardzo miło :) Pisałam już kiedyś o włosach w pieczywie. Dzisiaj o żółtym serze. 

Osobiście jestem jego fanką. Ze względu na sporą kaloryczność zjadam 1 (czytaj jeden) plasterek podczas posiłku. Ser musi być dobrej jakości, odpowiedniego smaku i zapachu. Musi być koniecznie wyprodukowany wyłącznie z mleka, a także rozpuszczać się w ustach jak dobra czekolada.  Nie może być produktem seropodobnym, a takich w sklepach coraz więcej. Wyroby seropodobne mają dobrą cenę i rzesze nieświadomych niczego zwolenników, którzy chętnie je kupują. 

Kto z Was kiedykolwiek pochylił się nad składem żółtego sera? Jeśli są takie osoby to chylę czoła, a inne zachęcam do sprawdzania co takiego można w nim znaleźć. 


Idealny skład żółtego sera to mleko, sól, kultury bakterii i .....tyle :)


Jednakże nasi kochani producenci w trosce o własne kieszenie dorzucają do idealnego składu inne specyfiki, które naturalny, pachnący i cudnie smakujący ser zamieniają w kruszący się, gumowaty i przyklejający do noża TANI wyrób seropodobny. 

Czego nie powinno być w żółtym serze? Po pierwsze żadnych sztucznych konserwantów, wypełniaczy, ulepszaczy, sztucznych barwników itp.

Jakie składniki powinny włączyć w naszej głowie czerwone światło?

Przede wszystkim ohydny konserwant i barwnik pod nazwą E252 azotan potasu. Występujący nad wyraz często w żółtych serach. Azotan potasu to inaczej saletra, z której produkuje się nawozy sztuczne, a gdy wymieszamy go z cukrem lub cukrem pudrem otrzymamy domowej roboty wyrób pirotechniczny. Azotan potasu działa drażniąco na skórę, oczy, drogi oddechowe i przewód pokarmowy. W dawce 4 gramy na kilogram ciała jest śmiertelny dla człowieka. Dodawany chętnie do żółtych serów, bo jest jednym z najtańszych konserwantów. 


Azotan sodu można pominąć w produkcji lub zastąpić innymi, naturalnymi konserwantami, ale te niestety powodują, że sery są krócej trwałe i dużo droższe. Szczerze mówiąc wolę odrobinę dobrego niż kupę byle czego i kupuję kilka plasterków pysznego i sprawdzonego sera. Nie ulegam bezmyślnym tłumaczeniom, że dodatek tych substancji jest w ilości nie zagrażającej mojemu zdrowiu i życiu. Jakoś mnie to nie przekonuje, bo wystarczy, że sięgnę nieświadomie po kilka produktów zawierających tę substancję i przekraczam czasami nawet kilkakrotnie dozwoloną dzienną dawkę. Z tego między innymi powodu od dawna jestem czytelniczką etykiet wszystkich produktów, które kupuję. 


Wracając do żółtego sera - co możemy wybaczyć producentom ?

- dodatek E509 - chlorek wapnia - sztuczny, ale zupełnie niegroźny wzmacniacz tekstury

- dodatek E1105 -lizozym - konserwant z białek jaj kurzych, nieszkodliwy

- dodatek E160A - karoten - barwi na pomarańczowo, najczęściej pozyskiwany z marchwi 


Często występujący dodatek E160B - annato to barwnik, który sprawia, że ser jest żółty. Już wstępne badania wykazały, że annato jest szkodliwy i dlatego lepiej go unikać. Tak naprawdę żadne badania nie odpowiedzą do końca na pytanie co się będzie działo po 20,30 latach jedzenia tych wszystkich "smacznych" dodatków. Nie da się przewidzieć, jak ludzki organizm po tak długim czasie stosowania zareaguje. WSZYSTKIM DODATKOM MÓWIĘ "NIE" !!! Uwierzcie, że są w sprzedaży sery z dobrym składem - mleko, sól i kultury bakterii. Trzeba tylko zadać sobie odrobinkę trudu i odnaleźć je na sklepowej półce. Trzymam się zasady "Im krótszy skład, tym zdrowsza żywność" - i koniec. 

14 stycznia 2017 , Komentarze (16)

Sobota, 14 stycznia 2017

Jestem zła jak osa. Z Krynicy wróciłam chora, tak bardzo uważałam na siebie pamiętając, że za tydzień mam zabieg. Nawet czapkę nosiłam na głowie, co w moim przypadku graniczy z cudem. Temperatury sięgały w minusie 26-28 stopni. Idąc na tańce zakładałam ciepłą odzież ukradkiem zdejmowaną w szatni restauracji. Getry, polar, ciepłe buty, solidna kurtka i co??? I nic to nie dało !!! Poleżeć nie mogę, bo w pracy trzeba przed dłuższą nieobecnością zrobić to i tamto. Z nosa cieknie, kicham milion razy na dobę i umieram ze strachu, że w niedzielę po przyjeździe do szpitala odeślą mnie do domu. Domowymi sposobami ratuję się jak mogę, a efektów nie widać. No i pytam, za co to wszystko???


W ostatni wtorek odbył się pogrzeb mojej znajomej. Nie poszłam, bo bałam się, że sobie dołożę. U nas tego dnia było 24 w minusie. Jurek poszedł sam. Teraz zżerają mnie wyrzuty sumienia. Dlaczego? A dlatego, że kiedyś, dawno temu byłyśmy bardzo bliskimi przyjaciółkami. Po latach przyjaźni jeden głupi gest, jedna durna plotka zepsuła wszystko. ONA, wydawało się dobra kobieta, pokusiła się o pomówienie, w którym nie było krzty prawdy. Skrzywdziła bardzo mojego męża, a potem mnie. Po co to zrobiła? Nie wiem do dzisiaj i nigdy już się nie dowiem. Próbowałam to wyjaśniać na gorąco, wtedy, dawno temu, ale sprawy zabrnęły bardzo daleko. Dobra, kilkunastoosobowa paczka wydawało się prawdziwych przyjaciół, do której obie należałyśmy rozleciała się jak po wybuchu dynamitu. Potrzebowałam dwóch lat, by krok po kroku rozsupłać zawiłości i poprostować to, co wyrządziło dużą krzywdę nam wszystkim. Odzyskałam względny spokój, ale nie odzyskałam przyjaciół. Dlaczego? Bo już nie chciałam. Bo słowo "przyjaciel" znaczy dla mnie więcej, niż dla nich i nie wyobrażam sobie, bym mogła wyprzeć się przyjaciela z powodu jednej nie sprawdzonej plotki. Oni to zrobili. Dzisiaj są moimi znajomymi i tyle. ONA - winowajczyni całej sprawy nie żyje. Miała nieco ponad 50 lat. 


Wiele lat pamiętałam o krzywdzie, siedziała we mnie jak zadra. Wprawdzie wybaczyłam, ale nie zapomniałam. Pewnego dnia dowiedziałam się, że ONA choruje bardzo poważnie. Jej walka o życie trwała 3 lata. W tej walce miałam maleńki epizod. Pod koniec życia woziłam ją gdzieś w Polskę do lekarzy na konsultacje. Po wielu latach, podczas podróżowania pogadałyśmy, ale nie tak jak dawniej. Wciąż czułam dystans i pamiętałam o tamtym. Nie dałam po sobie poznać, nie zdradziłam swoich uczuć. Byłam miła, a mogłam być serdeczna. ONA skutecznie unikała tamtego tematu, a ja nie chciałam zaczynać, bo była gościem w moim samochodzie. Szczerze jej współczułam bólu i cierpienia, podziwiałam za hart ducha, za silny charakter, a jednocześnie byłam jakby wycofana. Gdzieś podświadomie czekałam na to jedno magiczne słowo, tylko tyle i aż tyle. Nie doczekałam się. 


Po paskudnej depresji, która dopadła mnie parę lat temu mam zasadę unikania złych emocji. Nauczyłam się skutecznie zamykać na sprawy, które mnie krzywdzą. Ograniczenie kontaktów z tamtą grupą znajomych potraktowałam jak posprzątanie niezdrowego podwórka. Staram się być wierna zasadom. Czy jestem złym człowiekiem? 


Jutro o 4 rano wyjeżdżam do Lublina. Na izbie przyjęć mam być między 8-9 rano.
W poniedziałek zaplanowany zabieg lewego kolana. Musi się udać. 

Dużo zdrowia życzę kochane Vitalijki :)

P.S. Poranne odkopywanie, by wyjść z domu. Wciąż pada.

                                          

5 stycznia 2017 , Komentarze (18)

Czwartek, 5 stycznia 2017

Paskudna noc za mną, nie zmrużyłam oka. Szalejący wiatr gwiżdżący w kominach nie dał spać. Dziwny, nie do określenia ból głowy spotęgował nocne zmęczenie. Wstałam tuż po piątej mocno zdołowana, plecy bolały z leżenia. Znowu coś roiło się w główce. Trzeba było to rozćwiczyć. Wykonałam 3 treningi zamiast 2. Jest zdecydowanie lepiej (pot). Teraz siedzę w pracy i rozliczam stary rok, spinam się, bo chcę wcześniej wrócić do domu. Jutro rano wyjazd do Krynicy i mam zamiar cudownie się bawić. Kiecki na wieczorne imprezy przygotowane, wyprasowane pojadą w pokrowcach. Reszta w walizce. 


Padający od wczoraj śnieg przykrył wszystko świeżutkim puchem. Na zewnątrz zrobiło się pięknie i czyściutko. Mieszkam w Przełęczy Dukielskiej dlatego moje tarasy, parapety okien, czerwony dach oraz otoczenie domu przykrywa nawiana gruba warstwa śnieżnej, bielutkiej kołderki. Fantastyczny widok :) Dobrze, że w samochodzie mam napęd na 4 koła, wyjechałam na główną drogę bez problemu. Po południu odśnieżanie, na które rankiem niekoniecznie znajdujemy czas. I tak oto kochana natura zagwarantowała mi rewelacyjny trening brzucha. Już się cieszę :D.


Serdeczności posyłam w Waszą stronę 

i życzę udanego długiego weekendu :)

2 stycznia 2017 , Komentarze (28)

Poniedziałek, 2 stycznia 2017 

Wszystko co złe i niechciane zostało za drzwiami z napisem 2016.

Dobrego Nowego Roku życzę z serca, dobrych ludzi wokół,
dobrej aury.

Nie oglądajmy się za siebie, bo przed nami nowe, nieznane
i z założenia dobre.

I niech tak zostanie :) 


Nie czynię postanowień, bo z nimi to różnie bywa, ale... zarządzam zmiany!!! Po pierwsze - chwila oddechu po ciężkim i pracowitym okresie. W piątkowy poranek wraz z mężem i dwójką znajomych wyjeżdżamy na krótki odpoczynek do Krynicy Zdroju. Bardzo lubię Krynicę i jej niepowtarzalny klimat. Poszalejemy trochę w Artystycznej, potańczymy w rytmach muzyki granej na żywo przez Andrzeja Hełmeckiego - z serca polecam, to miód dla serca i ciała :) Zatrzymujemy się u pani Krysi w zaprzyjaźnionym pensjonacie. Do centrum bliziuteńko, a do Artystycznej jeszcze bliżej. Już się cieszę na ten wyjazd, a nogi już tańczą. Po drugie - włączam pozytywne myślenie - wprawdzie w ostatnim czasie włącznik mocno zardzewiał, ale udało się, choć opornie, przełączyć do pozycji "ON" i niech tak zostanie :)


Dzisiaj wykonałam 16 trening z Klubem Fitness Online i jestem dobrze rozkręcona - i niech tak zostanie :) 


Na okoliczność zarządzonych zmian obleciałam miejscową galerię i odwiedziłam fryzjera - w obu przypadkach zadowolona jestem z efektów - i niech tak zostanie :) 


     Buziaki słodziutkie przesyłam na dobry dzień
i miły wieczór
i niech moc będzie z Wami :) 

27 grudnia 2016 , Komentarze (8)

Wtorek, 27 grudnia 2016

Wraca normalność. Mam na myśli normalność zawodową. Skończyło się szaleństwo w pracy, święta za nami i najwyższy czas wrócić do "codzienności", tej lubianej, niezbyt obciążającej, dyscyplinującej kuchennie i ruchowo. Wprawdzie jakiegoś wielkiego wariactwa kulinarnego nie uprawiałam przez święta, ale przed świętami mało było czasu na systematyczność, ruch, odstresowujący odpoczynek. 


Już w czasie świąt postanowiłam trochę się poruszać. Po metamorfozie w Poznaniu dostałam od Vitalii gratis w postaci bezpłatnego przedłużenia abonamentu na 6 m-cy. Oprócz diety otrzymałam "Mój fitness" - treningi, ale niestety z różnych powodów nie mogę wykonywać wszystkich ćwiczeń. Można je wymieniać, dostosowując do swoich fizycznych i zdrowotnych możliwości, ale nie chce mi się w to bawić. Dodatkowo mam dostęp do "Klubu Fitness Online" - i to jest to, czego potrzebuję. Dwie trenerki Asia i Kasia w bardzo profesjonalny sposób prowadzą treningi. Na początek wybrałam program podstawowy, bo z powodu intensywności zawodowej zaprzepaściłam na kilkanaście tygodni ruch fizyczny. Dostałam plan treningowy z 48 treningami, zawierający w sobie zajęcia pilates, stretching oraz te spalające tkankę tłuszczową, a więc bardziej intensywne. Każdy trening trwa od 20-30 min, dlatego wykonuję po 2 na raz. Treningi nie są zbyt obciążające, a przy tych najbardziej intensywnych ledwie się spocę. Mogłabym przestawić się na poziom nieco wyższy, ale po co? Na razie się spokojnie i bardzo przyjemnie rozkręcam. Treningów wystarczy na 3 tygodnie, a potem wycieczka do Lublina po zdrowe kolano :)


23 grudnia 2016 , Komentarze (11)

Piątek, 23 grudnia 2016

Wprawdzie w poprzednim wpisie złożyłam Wam życzenia z myślą, że do Świąt tutaj nie zaglądnę, ale spotkała mnie tego ranka miła chwilka i chciałabym się nią podzielić.


Jak już delikatnie wcześniej wspominałam w moim życiu nastały trudne czasy. Tak bywa, że jedna bieda napędza następną, a nieszczęścia lawiną spadają na człowieka. Utrzymujący się kilka miesięcy stres musiał w końcu wyleźć jak wrzód na dupę (przepraszam, ale czasami należy nazwać rzecz po imieniu). Miesiąc temu zaczęło boleć mnie całe ciało - kości i mięśnie. Nie było odpoczynku, spania, a intensywna w tym czasie praca to walka z bólem rąk, stóp, pleców, łokci, kolan i wszystkich mięśni. Początkowo myślałam, że to rozwijająca się grypa, potem, że to zespół psychosomatyczny. Miewałam takie w czasach, gdy zmagałam się z depresją. Cierpi głowa, a boli ciało. Po 10 dniach bólu poszłam w końcu do lekarza. Zrobiłam badania, niby wszystko w normie, jedynie wysoki, ponad normę potas wskazywał na źle filtrujące nerki. No i mogłabym w tym miejscu zaryzykować zapis, że był to gwóźdź do trumny, ale jednak nie.... Od lekarza wróciłam delikatnie mówiąc "rozwalona". Moje środowisko - mąż, córka, kochana Pani Jasia, z którą pracuję, wyskoczyli na mnie, że histeryzuję, zamiast wziąć się w garść i działać. Trzeba powtórzyć badania !!! grzmiała najpierw pani doktor, a potem moi bliscy. Nie wolno przesądzać sprawy już teraz, bo być może to błąd laborantów, albo może mój organizm chwilowo zafiksował, może długotrwały stres gra tutaj pierwsze skrzypce, może, może, może...


Odczekałam tydzień i powtórzyłam badania. "Odczekiwanie" to tygodniowa internetowa lektura o przyczynach i skutkach wysokiego potasu, nakręcanie się, umartwianie, wizja najgorszego i momentami analizowanie wszystkiego - co wcześniej jadłam? co wcześniej piłam? czy coś zmieniłam ostatnio w trybie życia? Jedyne co przychodziło do głowy, to fakt, że mocno ograniczyłam picie wody i to nie ostatnio, ale już od kilku miesięcy mam z tym problem. Niedawno mój organizm zbuntował się na mięso. Nie pozbyłam się go zupełnie, ale jak nie muszę to nie sięgam. W zamian "zakochałam" się w rybach. Zamiana bardzo korzystna dla organizmu, a organizmu należy słuchać. Każda zachcianka, albo jej brak to sygnał z naszego wnętrza. 


Przypomniałam sobie o metodzie stosowanej w czasach, gdy uczyłam się regularnego picia - napełniona szklanka wody pod ręką, wszędzie, gdzie jestem. Sięgam po nią bezwiednie i wypijam w krótkim czasie, potem znowu napełniam i tak cały dzień. Polecam tę metodę, jest naprawdę bardzo skuteczna :). 


Poczytałam w necie w jaki sposób przygotować się do kolejnego badania krwi. Zaczęłam pić regularnie wodę i czystek, a dzień przed badaniem jadłam tylko lekkie posiłki. Dzisiejszego ranka, tuż przed ósmą odebrałam wyniki, jechałam po nie jak na ścięcie łba. Z wrażenia i nerwów nie mogłam znaleźć okularów w torebce. Wreszcie wylądowały na nosie, a moim oczom ukazał się piękny, wzorcowy wynik potasu w cudownej NORMIE. A co z bólem ciała? Na razie dostałam leki przeciwzapalne i przeciwbólowe i jest znośnie. Po Nowym Roku wybieram się do reumatologa, bo zauważyłam na lewej ręce niepokojące zmiany w obrębie stawu palca serdecznego. Wiem, co to jest, ale już się nie nakręcam. 52 lata to najwyższy czas na sporadyczne odwiedzanie lekarzy :) Szkoda, że tak szybko, ale co zrobić. Jak mus to mus. 


A teraz chwalę się :) Dzisiaj jest 77 dzień bez papierosa. Pomimo wariactwa, zawirowań i różnych przeciwności losu nie poddaję się i trwam w postanowieniu. Mogłabym powiedzieć, że stres, że nerwy, że jeszcze nie wiadomo co, to powody do powrotu do ulubionego nałogu i zwyczajnie można złamać dane sobie słowo. Nie łamię i trwam w postanowieniu. A co? Że niby nie dam rady? Dałam radę z dużym ciałem, to dam też z nałogiem. Muszę. Barany tak mają :)


Mimo wszystko jutro zacznę dobre święta i Wam wszystkim życzę takich z głębi serca :) Buziaki moje drogie :) 

21 grudnia 2016 , Komentarze (9)

Środa, 21 grudnia 2016 

Witajcie moje kochane, chwilę mnie tutaj nie było, no...dłuższą chwilę. Przez moment uspokoiło się w moim wariackim życiu, więc postanowiłam, że coś tam naskrobię.


Czas nie sprzyja prowadzeniu pamiętnika, dużo się u mnie dzieje, ale nie jest to nic, czym mogłabym się z Wami podzielić. Jakoś nie lubię dokładać swoich kłopotów innym, bo każdy zmaga się z własnymi. Dobrze, że ten rok już się kończy, żyję nadzieją, że następny będzie inny i może chociaż trochę lepszy. 


W tym roku po raz pierwszy święta spędzamy w maleńkim gronie. Rozjechała się moja rodzinka po świecie. Córcia wyjeżdża do męża, bo ten dyżuruje w górach, Jaś będzie im towarzyszyć. Mają ochotę na zimowe wyjście na jedną z bieszczadzkich połonin. Fajny pomysł i fajna przygoda. 


A ja? Kolejny raz przygotowuję się do zabiegu. 16 stycznia 2017 naprawiam drugie kolano. To pierwsze "remontowane" w styczniu 2016 sprawuje się całkiem dobrze, chociaż rehabilitacja i czas rekonwalescencji znacznie się wydłużył. Robiąc badania dowiedziałam się, że mam za wysoki potas, a to oznaka chorych nerek. No, jeszcze tego mi brakowało :( Jutro powtarzam badania i mam nadzieję, że to fałszywy alarm. 


Kochane vitaliowe Przyjaciółki, Koleżanki i Znajome,

z okazji zbliżających się Świąt z serca życzę byście magiczny świąteczny czas wykorzystały na zwolnienie oddechu i odpoczynek w gronie tych, których kochacie.
Niech każda z Was ma kawałek własnego nieba, szczęście i radość nie tylko w święta, ale każdego dnia w roku.
Niech Was nie opuszcza dobre zdrowie, dobry humor i dobrzy ludzie,
bo to oni budują nasz doczesny świat.
Nabierajcie dystansu do tego, co wokół, bo czasem nie warto rozważać tego, co nie jest warte rozważania.
Niech Święta będą okazją do dobrych wspomnień i pięknego czasu
z najbliższymi.

                                         

                                           Wesołych Świąt :)

6 października 2016 , Komentarze (12)

Czwartek, 6 października 2016 

Krótko i na temat, bo czasu mało. "Ostatnia rodzina", film, który w kinie obejrzałam we wtorek. Jaki był? Do tej pory nie mogę normalnie pracować, bo wciąż siedzi w głowie. Po zakończonym seansie długo żaden z widzów nie podniósł się z miejsca. Panująca cisza aż bolała i wydawała się nie mieć końca. Niesamowita produkcja. Niby żadnej istotnej akcji, żadnej wyjątkowej scenerii, a mimo to siedziałam przez całą projekcję jak wmurowana w fotel. Nie mogłam zasnąć tego wieczoru. Nie pamiętam, by jakikolwiek wcześniej obejrzany film tak bardzo mną wstrząsnął. Dlaczego wciąż zaprząta myśli? Sama nie wiem. Może dlatego, że to Sanoczanie, że dużo o nich wiem, że mogę obcować z ich twórczością, że zbyt osobiście ich traktuję? Nie znajduję odpowiedzi i wciąż jestem w domu Beksińskich. Widzę ich życie, codzienność, troski i jestem przerażona. Towarzysząca mi w kinie siostra i mąż mają podobne odczucia. Dwa ostatnie wieczory przegadane na ten temat. Próbowaliśmy "rozgadać" ten tkwiący w nas dziwny stan, bezskutecznie. Wczorajsza kolacja stawała w gardle. Cholera, co jest?


Czy mogę polecić film? Oczywiście. Nie wyobrażam sobie, żeby go nie obejrzeć. Jeśli tylko znajdę czas pójdę do kina jeszcze raz. Może tym razem, kiedy już znam jego treść odbiór będzie nieco inny? 

4 października 2016 , Komentarze (13)

Wtorek, 4 października 2016

Oj, zaniedbuję się pamiętnikowo ostatnimi czasy. Mało piszę, chociaż wiem, że powinnam troszeczkę częściej. Dzisiaj zaglądnęłam na chwilkę w Wasze pamiętniki i jak wszędzie gorącym tematem jest Czarny poniedziałek. Nie będę się rozpisywać na ten temat, bo po co? Wspomnę tylko, że ciężko żyć w kraju, w którym jego obywatel czuje się zniewolony. 


A teraz z innej beczki :) Pracuję dużo, bardzo dużo i końca nie widać. Każdego roku od września do grudnia zapylam na wysokich obrotach i niestety nie narzekam. Czas ucieka jak szalony. Żal tylko, że nasze życie tak szybko mija. W niedzielę postanowiłam zwolnić. Wprawdzie początkowo miałam być w pracy, ale odpuściłam. Wybrałam się z rodzinką na obiad do restauracji. Okazja ku temu nie pozostawiała cienia wątpliwości co do zmiany niedzielnych planów. Moja siostrzenica mieszkająca na stałe w USA opuszcza nasz kraj po półrocznym pobycie i stąd pomysł na wspólny obiad. Fajnie było, bardzo fajnie. Wreszcie spędziłam trochę czasu z Jasiem i resztą rodzinki, pogadaliśmy o wszystkim i o niczym, aż ciężko było się rozstać. Dobrze, że na okoliczność takich chwil pozostają pamiątkowe zdjęcia.

                                  

Moje kochane, śmiem donieść, że od kilku dni nie palę. Dokładnie 28 września 2016 roku kolejny raz podjęłam próbę niepalenia. Wspomagam się Tabexem, ale szału nie ma. Jakiś czas temu nie paliłam pół roku dozując sobie Desmoxan i było zdecydowanie łatwiej. Tym razem posłuchałam farmaceutki w aptece, która przekonywała mnie, że Tabex jest dokładnie o takim samym składzie, a tańszy. Kupiłam i żałuję. Desmoxan miałam wypróbowany i mogłam przy nim pozostać. Mówi się trudno i żyje się dalej. 


Znacie Zdzisława Beksińskiego, nieżyjącego współczesnego malarza? Zamordowany w warszawskim mieszkaniu jakiś czas temu. Po jego śmierci sanockie muzeum otrzymało w spadku wszystkie obrazy, którymi Beksiński dysponował. Dzisiaj wybieramy się do kina na biograficzny film o rodzinie Beksińskich. Zdzisław, jego żona Zofia i syn Tomasz to sanoczanie, których nie oszczędzało życie. Artyści z pięknymi duszami i tragediami w tle. Ciekawa jestem tej produkcji, ponoć bardzo dobra. A scenariusz? No cóż, napisany przez życie, autentyczny, bez banialuków musi być wyjątkowy. Rodzinę Beksińskich niektórzy nazywają "przeklętą" za tragedie, za śmierci, za niecodzienną twórczość. Obrazy Beksińskiego przerażają treścią, ale choć raz w życiu trzeba je zobaczyć. Po co? A po to, że by zastanowić się dlaczego są waśnie takie. 

                                             Buziaki ślę na dobry wieczór :)