Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Siedzę przy komputerze i zarabiam na życie. A tyłek rośnie. Więc trzeba się było wziąć za siebie. Na razie ponad 30 kg mniej. Kilka biegów ulicznych (w tym maraton) za mną.. W czasie wolnym zajmuję się "suworologią": www.suworow.pl

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 100286
Komentarzy: 359
Założony: 29 kwietnia 2009
Ostatni wpis: 19 września 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Gerhard1977

mężczyzna, 47 lat, Kolbuszowa

179 cm, 102.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

3 sierpnia 2012 , Skomentuj

Meta na szczycie Śnieżnika

 

zdjęcia: www.bystrzycaklodzka.pl

Autorzy fotografii:

  • Grzegorz Szczygieł (szczyt Śnieżnika, dekoracja zawodników),
  • Julian Jasicki (podbieg pod szczyt i szczyt Śnieżnika).

Ponieważ obydwaj Panowie robili zdjęcia na szczycie wiec nie wiem, który jest autorem tego konkretnego zdjęcia.

30 lipca 2012 , Komentarze (2)

56 minut i 6 sekund na przedłużonej "dyszce" to jak dla mnie niezły czas. Niestety do wyniku musiałem dodać jeszcze pełną godzinę. Wynik 1:56:06 na dystansie 10,8 km nie powala. Jedyne co mam na usprawiedliwienie to przewyższenie trasy. 180 metrów zbiegów i 980 metrów podbiegów.

Od początku trzymałem się mocno końcówki, a przez kilka kilometrów (od 2 do 5) zajmowałem zaszczytne ostatnie miejsce. Miejsca nie udało mi się utrzymać, ponieważ na jednym z ostrzejszych podejść kogoś dogoniłem. Kilometr dalej minąłem biegacza który zrezygnował. (jak się potem okazało zrezygnowały 4 osoby).

Około 2,5 km biegłem (głównie zbiegi i nieliczne wypłaszczenia), a 8 km przemaszerowałem. Jak na debiut w Mistrzostwach Polski w Biegach Górskich to tak sobie. Za to przypomniałem sobie trasę na Śnieżnik (1425m n.p.m) i kolejny raz odwiedziłem schronisko Pod Śnieżnikiem.

Oraz przypomniałem sobie Mistrzostwa Europy, w których biegłem 12 lat temu, także w Międzygórzu (wtedy trasa była poprowadzona inaczej - pętle i pętelki w pobliżu miejscowości). Jaki ja wtedy byłem młody i piękny :)

16 lipca 2012 , Komentarze (2)

Bardzo lubię film "Rabin Jakub na Dzikim Zachodzie" ("Frisko Kid"). Śmieszą mnie też przygody średniowiecznego rycerza przeniesionego do Nowego Jorku. Film o tym jak Charlie Chaplin trafił do wojska obejrzałbym z prawdziwą przyjemnością (o ile wiem nie ma takiego filmu, a szkoda).

 

Przez ostatni tydzień uczestniczyłem w rekolekcjach Ruchu Rodzin Nazaretańskich. I czułem się równie nie na miejscu, jak bohaterowie wymienionych przeze mnie filmów. Wszystko było ok - tylko nie było to miejsce dla mnie. Absolutnie nie potrafię się wczuć w "Ruch Maryjny". Nie docierają do mnie koronki i śpiewanie godzinek. Ośrodek rekolekcyjny prowadzony przez Braci Kapucynów był bardzo ładny. Wyżywienie - porządne. Spotkanie w "grupach dzielenia" za to nieco surrealistyczne. Po konferencjach (dwaj księża na zmianę mieli ok półgodzinne "wykłady" zwane konferencjami) odbywały się spotkania w małych 4-6 osobowych grupach.  Celem było "dawanie świadectwa" i dzielenie się tym "co znaczy Maryja w moim życiu". Już na pierwszym spotkaniu powiedziałem, że ksiądz rekolekcjonista witając nas zauważył, że przybyliśmy tu z różnymi intencjami, "a ja to jestem w tej ostatniej grupie osób, które wcale nie chcą tu być, ale zostały przez kogoś (w moim przypadku, przez żonę) poproszone aby przyjechać". Grupa była dość zaskoczona moją szczerością, jak i prezentowanymi przeze mnie wątpliwościami. I raczej nie radziła sobie z sytuacją. Na kolejnym spotkaniu odczytano "dekalog grup dzielenia", z którego wynikało, że grupy dzielenia nie są od prezentowania wątpliwości, a od "dawania świadectwa".

 

Okolica (Beskid Wyspowy) była bardzo atrakcyjna. W okolicy było kilka gór o wysokości ok 1000 m. Przewyższenia względne powyżej 500 metrów. Dwa razy wybrałem się pobiegać w kierunku Lubonia Wielkiego (1022m), a raz wdrapałem się tam z całą grupą rekolekcyjną. Część drogi podjechaliśmy autobusem, a następnie podeszliśmy stromym podejściem (400 metrów przewyższenia) do schroniska. Pozostało nam zejście do Rabki (560 metrów w dół). Zejście nieoczekiwanie okazało się bardzo strome i na dodatek wymagało pokonania kilku skałek. Co dla osób z przedziału wiekowego od 4 do 60 lat okazało się sporym wyzwaniem. Na szczęście synek (to on był najmłodszy) poradził sobie całkiem dobrze, choć na skałkach musiałem wyrzucić jego patyk. Także pozostali uczestnicy poradzili sobie z drogą. Córki nie widziałem podczas tej wycieczki wcale - pognała przodem z grupą dzieciaków. Na szczęście znalazł się ktoś, kto przypilnował grupę.

 

Konferancje były różne. Prowadzone przez jednego z księży zupełnie do mnie nie trafiały. Skupiały się na Maryi i.. Po prostu "nie czułem " tematu. Drugi ksiądz (skąd inąd znajomy - co było sporym zaskoczeniem) miał konferencje bardziej "praktyczne".

 

Godzinki, koronki i adoracje w zasadzie omijałem. Za to wyciągnąłem rodzinę na baseny termalne w Białce Tatrzańskiej (Terma Bania) i do wesołego miasteczka w Rabce (Rabkoland). Z powodów rodzinnych wyjechałem też na cały dzień (+ dwie noce) do moich rodziców (4,5 h jazdy samochodem w jedną stronę). Osoby spotkane na rekolekcjach były bardzo życzliwe. W stosunku do dzieci stosowano zasadę "wszystkie dzieci nasze są". Także ja spędziłem sporo czasu przyglądając się biegającym maluchom. Panie były zachwycone: jak to fajnie kiedy dzieci wołają "Tatusiu to.., tato tamto..", a nie ciągle "Mamusiu...".


 
W ten oto sposób przetrwałem rekolekcje.

 

Z żoną ustaliliśmy, że w przyszłym roku to ja wybieram miejsce i formę wypoczynku.

5 lipca 2012 , Komentarze (1)

"Tatusiu miły pójdziesz ze mną na basen?". I jak tu nie pójść, kiedy synek tak pięknie prosi? Żar leje się z nieba, więc prośba jest całkiem zasadna. A młody manipuluje ojcem z dużą wprawą. 

A ja dodatkowo postanowiłem odwiedzać basen rano przed pracą. W efekcie w tym tygodniu (licząc od poniedziałku) byłem na basenie 6x (4x po pół godziny przed pracą - 1km i 2x z dzieciakami). Na bieganie niestety nie starczyło mi już czasu.

W poniedziałek córka posiała na basenie "pasek"  ("zegarek") do otwierania szafek. Jak się nie znajdzie, będziemy 50 złotych stratni  (potrącimy jej z oszczędności komunijnych).

W sobotę wyjazd na rekolekcje rodzinne. Nigdy na czymś takim nie byłem i nie wiem jak się odnajdę. Pocieszające jest, że rekolekcje odbywają się w połowie drogi pomiędzy Krakowem i  Zakopanem. W razie czego wyrwę się w Tatry. A jeżeli da się wytrzymać, to w okolicy też są górki, takie do 1000 metrów, na które na pewno wybiorę się kilka razy. Biorąc pod uwagę, że z przyczyn rodzinnych chcę też na dzień lub dwa wyjechać do rodziców (zostawiając żonę z dziećmi na rekolekcjach) może się okazać, że na rekolekcjach będe "gościem". Zobaczymy. 

Miałem dzisiaj pytanie o plany biegowe na jesień. Zupełnie nie wiem jeszcze gdzie i kiedy wystartuje. Na pewno omijam maratony. Chciałbym popracowac nad szybkością. Przygotowania do Rzeźnika straszliwie mnie "zamuliły" - biegałem długie, trudne odcinki po piasku - zero dynamiki. Tydzień temu przebiegłem dychę w 59 minut - to o 5 minut wolniej niż 2 lata temu. Chciałbym coś z tym zrobić - ale na razie na chęciach się kończy.


 

18 czerwca 2012 , Komentarze (1)

Niby tylko dziesięć kilometrów z hakiem. Ale udało mi się zmęczyć jak nigdy dotąd.

Na start do Woli Chorzelowskiej pojechałem rowerem. To 32 km asfaltem lub 20 km w sposób kombinowany 12km asfaltu + 8 km przez las. Oczywiście wybrałem opcję "przez las". Po czym pobłądziłem haniebnie. Zamiast trzymać się drogi, którą wjechałem do lasu zacząłem kombinować. Jedna dróżka, druga. Kombinuję tak aby słońce świeciło w plecy. Ścieżka robi się coraz węższa i mokra. Niskie przełożenie i przejeżdżam przez kałużę. Druga kałuża. Trzecia kałuża. Niskie przełożenie, alleluja i do przodu. Przednie koło wbija się w błoto po piastę. Wykonuję przewrotkę i wpadam w kałużę po kolana. Przeciągam rower i jadę powoli dalej. Ambona myśliwska i koniec drogi. Bagno. Po drugiej stronie chyba jest droga (równa granica lasu). Ciągnę rower obchodzę bagienko, przez młodniki i inne krzaki. Za chwilę start biegu, a ja jestem w lesie. Po drugiej stronie tablica "Ścieżka przyrodnicza do bobra". Czyli jestem pod Mielcem. Asfaltem już dawno byłbym na miejscu. Zostało pół godziny do startu. W lesie spotykam biegacza, który wskazuje mi właściwy kierunek. Zamiast spokojnej jazdy i półgodzinnego odpoczynku mam szybki kolarski finisz. Zdenerwowany wypełniam zgłoszenie (opłata już była zrobiona), zostawiam rower, pije dużo wody i ustawiam się na linii startu.

Start. Pierwszy kilometr biegnę bardzo szybko (jak na mnie oczywiście), w tempie na życiówkę. Adrenalina, która wydzieliła się w związku z pytaniem "zdążę, czy nie zdąże" niesie mnie do trzeciego kilometra. Tu następuje całkowite odcięcie zasilania. W żołądku bulgocze woda wypita przed startem. Zwalniam. Biegnę z dwoma dziewczynami, ktore po raz pierwszy startują w zawodach i też przeceniły swoje siły. Przechodzimy do marszu. Biegnę powoli. Jeszcze kilka razy muszę przejśc do marszu. Żar leje z nieba. Dobrze, że obsługa podaje wodę. W końcu meta.

Piję dużo, chwilę kręcę się po okolicy. Podchodzę do stanowiska klubu fitnes i badam BMI, zawartość tłuszczu i mięsni. Pani interpretujaca wyniki jest zaskoczona dużą masą mieśni. Pomimo wysokiej wagi ogólnej (92 kg) większość tego to "masa mięśniowa", choć i tłuszczu jest sporo. Z tym, że proporcje są ok. Najbardziej cieszy wyliczony przez urządzenie "wiek biologiczny" - 24 lata (czyli 11 lepiej niż w rzeczywistości).

Wracam rowerem do domu. Znowu przez las. Tym razem bez tak spektakularnego błądzenia. Dojeżdżam do asfaltu. I tu łapie mnie kryzys. Upał. Brak wody. Po kilku kilometrach sklep. Dużo soku. Zostało mi 10 km do domu. Rowerem. Na tych 10 km dwa razy zatrzymuję się na przystankach autobusowych. Padniety dojeżdżam do domu.  Około godziny zajmuje mi dojście do siebie.

Podsumowując: impreza była udana. Za rok (bo mam nadzieję, że za rok powtórka) wybiorę się pewnie klasycznie samochodem.

11 czerwca 2012 , Komentarze (1)

 Wycofaliśmy się na drugim przepaku. Na punkcie w Cisnej zmieściliśmy się w limicie (czas: 5h:33min).
Niestety dalsze "rzeźniczenie" groziło kontuzjami (kolana - Tomek, stopa - u mnie).   


*****************

Półtora roku temu Sheng zapytał na forum: "Szukam partnera na Rzeźnika".
Odpowiedziałem: "W tym roku nie, ale chętnie za półtora roku".

*****************

W zeszły roku zaliczyłem kontuzje stopy. Całą jesień pobolewała. W styczniu-lutym zrobiłem sześciotygodniową przerwę w bieganiu. Dużo pływałem. Stopa przestała boleć.

*****************

Pierwsze biegania szły mi słabo. Ale kilka biegów i specyficzne treningi, po piaszczystych przecinkach przeciwpożarowych dawały efekty.

*****************

Nie miałem kiedy poszukać noclegu w Cisnej. Przygotowanie do pierwszej komuni, praca zawodowa, rodzina. Szukanie noclegu zrzuciłem na Tomka. A że o noclegach pomyśleliśmy późno, znaleźliśmy miejsce nieco ponad 20 km od Cisnej.

*****************

Odjazd autobusów do Komańczy 2:00.
Pobudka o 1:00.
Przebranie się w stroje biegowe, kromka z dżemem. Ostatnie poprawki przy stroju.
Wyjeżdżamy 1:30.

***************

1:40.  NUMERY STARTOWE!!! Nie mamy ich ze sobą!!
Zawracamy. Telefon:
- "Olu. Numery  startowe i agrafki."
- "Rozumiem".

*************

1:47. Odbieramy nasze numery startowe.

**************

Jedziemy...

**************

2:05. Jesteśmy w Cisnej. Samochód zaparkowany. Autobusy jeszcze czekają.
Piszę SMS do naszych żon. "Wszystko OK". Trzęsą mi się ręce.

*************

3:20 START

************

Duszatyn. Spodziewałem się miejscowości - a tu pojedyncze zabudowania i tablica.

***********

Jeziorka Duszatyńskie. Mam zapas energii i mógłbym trochę szybciej po tych ścieżkach.

**********

Chryszczata. Przy szczycie mijamy Truskawkę z Rudą. Zamieniamy kilka słów.

*********

6:03. (czas: 2:43) Przełęcz Żebrak. Kilka słów z Ikusią. Woda. Izotonik. Uzupełnienie zapasów. Wychodzimy.

********

Chwilę potem."Masz plaster? Zrobił mi się odcisk". Nie mam. Pożyczam od innych biegaczy. Dziekuję Wam za pomoc!!

********

Maszerujemy pod górę.

********

Zbiegi. To lubię. Ale w okolicy chyba tylko ja. Pozostali uczestnicy tak jakby mniej zachwyceni. Schodzą powoli.
Niestety Tomek też zwalnia na zbiegach.

*******

Około ósmej rano: "Jak straty?", "Całkiem nieźle. Stopa mnie trochę boli, ale na razie spokojnie mogę biec", "Siadają mi kolana na tych zbiegach, chyba będe musiał skończyć w Cisnej".

*******

Wyciąg narciarski. Trasa prosto w dół. Pogodziłem się z rezygnacją.
No to przynajmniej pokażę im jak się zbiega.
Ręce na "samolot" i pędzę w dół.
- "A GDZIE TY BIEGNIESZ? JEST TAM SZLAK?"
Nie ma.
Zawracam. I pod wyciagiem,ostro w górę.
Jednak po chwili okazuje się, że jednak szlak idzie pod wyciagiem.

Czekam na dole na partnera, któremu zejście zajmuje jednak sporo czasu.

*******

Biegniemy do Cisnej. Tomek krzywi się z bólu, ale twierdzi, że do przepaku dobiegnie. "Aby mieć wewnętrzne przekonanie, że nie dam rady dalej".

*******

8:53  (5h:33min). CISNA.
Meldujemy się na przepaku i informujemy obsługę, że rezygnujemy.
SMS do żon, aby przyszykowały nam śniadanie. Będziemy około 10 rano.

*******

około 9:30. Przepak w SMEREKU (24 km przez góry lub 10 km samochodem).
Idę odebrać swoje rzeczy. Na przepak wbiegają "ścigacze". Jedna para, potem druga.
Orientuję się, że mam jeszcze numer startowy na sobie. Ściągam go aby nie wprowadzać obsługi w błąd.
Z odpiętym numerem w dłoni idę odebrać swoje graty.

*******

10 rano.  Żony wyraźnie ucieszone gratulują nam rozsądku...

*******

Sobota. Powrót do domu.

*******

Niedziela rano. W ramach zakładu z Tytusem wchodzę na wagę.
Jestem mu winien 6 piw.
    
*******

Stopa pobolała mnie chwilkę, ale do poniedziałku przestała.
W niedzielę do Rudawy nie pojechałem. Planowałem się zabrać ze znajomymi, ale jechali z rodzinami i nie mieli miejsca w samochodzie.
A samemu nie chciało mi się jechać (+ ta stopa). Zamiast półmaratonu poszedłem na "Osiedlowy Dzień Rodziny", a wieczorem na basen.
Późnym wieczorem sprawdzając pocztę znalazłem zaproszenie na "Krosową Dychę" 17 czerwca w Mielcu. Chyba się skuszę.  

 


 

1 czerwca 2012 , Komentarze (1)

Kwiecień 2012
bieganie (bieganie):  13x  [ 75 min]   =   16.4h
INO (chód):  4x  [ 92 min]   =   6.2h
zawody biegowe (bieganie):  1x  [ 128 min]   =   2.1h
basen (z dziećmi) (woda):  2x  [ 50 min]   =   1.7h
spacer (chód):  1x  [ 60 min]   =   1h
aerokickboxing (sztuki walki):  1x  [ 60 min]   =   1h

Razem w kwietniu: 28.4h , 22 treningów (w tym 14 biegowych), 138 km

 
Maj 2012
bieganie (bieganie):  13x  [ 81 min]   =   17.7h
basen (z dziećmi) (woda):  4x  [ 46 min]   =   3.1h
aerokickboxing (sztuki walki):  4x  [ 40 min]   =   2.7h
zawody biegowe (bieganie):  1x  [ 148 min]   =   2.5h
NW (chód):  2x  [ 70 min]   =   2.3h
rower (rower):  1x  [ 60 min]   =   1h

Razem w Maju: 29.3h , 25 treningów (w tym 14 biegowych), 146 km


Do tego:
I komunia córki (+ przygotowania),
I komunia u rodziny (gościnnie)
Jeden wyjazd rodzinny do Krakowa (zwiedzanie z dzieciakami).
+ Praca zawodowa
+ obowiązki rodzinne

6 maja 2012 , Komentarze (2)

Po raz kolejny jestem zaskakiwany przez marketingowców. W ten weekend odnalazłem dwie "perełki" które mnie zachwyciły:

1. Bombonierka Pierwszokomunijna "Frutti di mare". Na bombonierce chleb, kielich, winogrona, modlące się dziecko i napis "Frutti do mare" .

2. Knajpka z pierogami w Sandomierzu reklamująca się następującym hasłem "Tu jada Ojciec Mateusz" . Swoją drogą - pierogi doskonałe.

5 maja 2012 , Komentarze (1)

Biegło mi się dzisiaj wspaniale. Choć bardzo wolno. Niesamowita trasa wytyczona po Sandomierzu i okolicach dała mi się we znaki. Czułem się mocny i po cichu myślałem o próbie życiówki na dystansie półmaratonu. Kolega z którym podzieliłem się tą myślą stwierdził krótko: "Zapomnij. To bieg górski, chociaż nie napisali tego w regulaminie."

Trasa była urozmaicona. To duże niedopowiedzenie. W porównaniu do Sandomierza trasa Półmaratonu Jurajskiego w Rudawie wydaje się monotonna. Bieg przez centrum miasta, potem park miejski, Wzgórze Salve Regina, fragmenty asfaltu, drogi gruntowe i trawiaste, wąskie błotniste ścieżki, lessowe wąwozy, wyjątkowo wredny bruk betonowy z płyt ażurowych, fragmenty żwirowe. A na deser zbieg przez Wąwóz Królowej Jadwigi  i podbieg koło katedry.

Było pięknie!!!

A czas? Kto by się w takich okolicznościach przejmował czasem?