Na tegorocznym, świąteczno_noworocznym zabronionym wyjeździe w Izery, tylko raz jeden, weszliśmy do schroniska na Szrenicy na pierogi (na wynos). I tak to wyglądało w praktyce, że kolejka bezmaseczkowiców czekała na to "na wynos", a potem ludzie rozsiadali się gdzie popadło, nam popadło koło kibla i wsuwali ze styropianu, my też. Wstrętne, kluchowate ruskie😨.
I S. zaproponował, żebyśmy sobie sami pierogi zrobili.
I ja, pasztetowa specjalistka (Złotko, raz jeszcze dziekuję), dwa rodzaje nadzienia zrobiłam (ze cztery godziny roboty chyba, ale przyjemnej roboty z audiobookiem The Glass Hotel w tle).
1. Indyk + szpinak
2. Feta + szpinak
A S. nalepił ich chyba ze 100!!! Przepyszne. W bonusie pasztet z resztek.
Wydzielamy sobie po kilka w weekend, póki co, mój malutki zamrażalnik zapakowany po kokardkę: