Umieram. Ten tydzień był tak męczący, że tylko spałam i jakimś cudem zwlekałam się na zajęcia, by tam wypijać litry kawy. Udało się nawet zdobyć trochę wiedzy i pochwał, więc wyniki niezłe. Na szczęście już wolne, ale w weekend i tak czeka mnie sporo pracy. Cały ten semestr to będzie niezły hardcore, co tydzień jakieś sprawozdania, prace do oddania. Ale mimo wszystko podoba mi się to, lubię czuć, że coś robię.
Jeśli chodzi o ćwiczenia to poniedziałek i wtorek bez niczego, już zwyczajnie nie miałam kiedy. Wczoraj pilates, dziś ćwiczenia z Jillian. Co do jedzenia to mam wrażenie, że jakoś średnio, bo zajęcia miałam o tak dziwnych porach, że ostatnio obiad przypadał na 18-19. Muszę to jakoś ogarnąć i brać ze sobą coś bardziej treściwego niż kanapka i banan. Jutro albo w sobotę chcę upiec dietetyczny chlebek bananowy, będzie super na drugie śniadanie. Swoją drogą ostatnio codziennie jadłam na banany i teraz przerzuciłam się częściowo na jabłka i pomarańcze.
Denerwuje mnie to, że nie wiem,ile ważę. Tutaj nie mam tego jak sprawdzić, dopiero jak pojadę do domu, czyli na święta. Czasami wydaje mi się, że już widzę różnicę, innym razem, że ani trochę. No takie życie w niepewności...
Co u Was? Ja chyba znikam spać, bo padam.
Trzymajcie się!