Wracam do Was, Dziewczęta, w najlepszy ku temu dzień. Czy Wy też jesteście przekonane, że to moment wprost stworzony do powrotu do mojego osobistego wyzwania 100 dni? W ubiegłym roku pisałam w trakcie niego magisterkę, uczyłam do sesji i obrony i 11 kg poszło z... Potem.
Dość wymówek, że mam stresującą pracę, więc nie mogę się ani uczyć, ani tym bardziej odchudzać, że serotoninę najlepiej pozyskać z czekolady, a mój mózg jest zbyt zmęczony, żeby walczyć z zachciankami. Nawet nie wiem, jak wspaniały mam mózg. Dlatego, kiedy znowu nawiedzi go kortyzol w ilości nie do udźwignięcia, ja zamiast nawpieprzać się tłuszczów trans w ilości nie do przetrawienia, wezmę go sposobem. Zadbam o siebie i o niego, czy tego chce, czy nie. Nie boję się wyzwań, jestem wytrwała i ambitna.
Tym razem to będzie pierwsza tura "100 dni", a potem planuję studnie bez dna takich stu dni :)
Witajcie! Tęskniłam za Wami, że ho ho! Dobrego dnia:)
Ps. Moja waga się zepsuła i wieczorem jedziemy po nową (w drodze na imprezę do znajomych- jak znowu się dowiedzą, że się odchudzam... :p). Jutro więc sprawdzę, JAK bardzo schrzaniłam.
Ps. 2 Napisałam do moich rodziców i sióstr, że jestem na PRAWDZIWEJ DIECIE i jeżeli mnie będą kusić słodkościami i innymi tego typu, to wszyscy zginiemy, Tata odpisał:
"Trzymamy kciuki, Kochanie! Ale, żeby tak ŻADNYCH słodkości?:("
:D