Dobry wieczór!
Ale miałam dzień, ja dziękuję... W domu wszystko okay, ale tylko wsiadłam do pociągu i aż mnie cofnęło. Jezu, czy oni tam nigdy nie sprzątają? Smród taki, że mało nie puściłam pawia, co to będzie latem, przy 40 stopniach..? No ale dobra, trzeba się na nowo przyzwyczaić. Jadę. Na kolejnej stacji wsiada facet, taki typowy chlor. Oczywiście zajmuje miejsce centralnie naprzeciw mnie. Śmierdzi fajami na kilometr i to takimi fajami, co zbierają się na ubraniu tygodniami – no ohyda. Siada i zaczyna kaszleć. Poranna owsianka podchodzi mi do gardła. Nie bardzo jest jak zmienić miejsce, fajna podróż się zapowiada... Następnie sympatyczny pan otwarcie wyjmuje z trzymanej na podłodze torby produkt roboty jakości i zawartości nieznanej, zawinięty szczelnie w gazetę. Otwiera i zaczyna pić. A ja zaczynam panikować, bo mam strasznie złe wspomnienia związane z takimi właśnie aromatami – starych papierosów, niemytego ciała i na pół przetrawionego alkoholu. Chociaż normalnie jestem zła, jeśli nie mogę siedzieć sama (wiecie, jak to jest...:)), tego ranka modlę się, żeby ktoś się do mnie dosiadł. Owszem, kilka przystanków później dosiada się jakaś baba, ale w chwili, kiedy sympatyczny współpasażer zaczyna wkładać sobie do oczu brudne paluchy, próbując coś tam wyciągnąć, rezygnuje. Mnie jest słabo. Wgapiam się w telefon, patrzę z zacięciem a szybę, byle tylko na to nie patrzeć. Niestety, oboje jechaliśmy do Heidelberga, więc męczyłam się przez dobre pół godziny. Już wiedziałam, że tego dnia będzie ciężko.
Poszłam do instytutu. Wchodzę do pokoju dziennego i pierwsze co widzę to... pewna kazachska lesbijka, również mająca problemy z higieną osobistą (Jezu, jak można się nie myć?!), która kiedyś miała uczyć mnie rosyjskiego, ale wolała mnie podrywać :/ Unikam jak ognia, bo panna nie dość, że średnio pachnie, jest do tego tak wstrętna, że nie da się opisać, a tu taka niespodzianka... Udałam, że jej nie poznaję.
Zjadłam II śniadanie, poszłam na wykład (który okazał się fajny, ale nie chwalmy dnia przed zachodem słońca), później trochę pokręciłam się po kampusie, poszłam na obiad i w końcu znów w stronę dworca. Tak jak sobie obiecałam, chciałam przejść całą tę drogę piechotą. W stronę uczelni się udało, w drugą... Zabłądziłąm. W mieście, w którym studiuję od czterech lat. Kompletnie nie wiedziałam, gdzie jestem, próbowałam zdać się na orientację, ale to był właśnie mój główny błąd. Ula i orientacja. Poważnie, casem mam problemy ze znalezieniem drogi do domu z marketu, jak się za bardzo zaczynam zastanawiać, gdzie mieszkam. I to wcale nie jest żart. W końcu zapytałam policjanta (w Olsztynie nigdy bym się na to nie zdobyła – nie wiem, jak jest w innych polskich miastach, ale u nas lepiej zapytać o radę samego diabła...), czy idę mniej-więcej dobrze i on mnie pokierował. Jedyny pozytyw – wydłużyłam spacer i w ten sposób 7 km i 10 tysięcy kroków zaliczyłam bez problemu ;)
Na dworcu polazłam do Rossmanna, kupiłam sobie bazę pod lakier i dwie sole do kąpieli i o mało nie spóźniłam się na pociąg.
Dopiero kiedy byłam już w swoim miasteczku i przechodziła koło banku, zaświeciło dla mnie pierwszy raz tego dnia słoneczko. Z naprzeciwka szedł Pan. Gapił się na mnie niemiłosiernie, więc odwzajemniłam spojrzenie. A pan tak ładnie się do mnie uśmiechnął... aż się obróciłam ^^ Przystojny pan ^.^ Szłam kurna potem taka zadowolona do domu, jakby nie wiem, co się stało, wiecie jak to jest ;-) W domu przejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że miał rację, bo dzisiaj w ramach wyjątku nieźle wyglądałam ;) A nieczęsto mi się zdarza...
Dobra, koniec tych zachwytów, chociaż nie powiem, poprawiło mi to humor J Lecimy z fotomenu. Dziś było nieco ciężej, bo musiałam zabrać mangiare ze sobą na uczelnię, a nigdy wcześniej tego nie robiłam. Moje menu na dniach będzie się składało z samych eksperymentów, muszę sprawdzić co działa a co nie, jak pakować i w ogóle, tak że proszę o wyrozumiałość ;)
Na śniadanie była owsianka. Również eksperymentalna, bo nie miałam szpinaku, a koniecznie chciałam czegoś do niej dorzucić. Dodałam więc... sałaty. O ile szpinaku w owsiance kompletnie nie czuć, o tyle sałatę już tak :P Ale doprawiłam mocno, dodałam miodu, wiórków i aromatu rumowego i poszło, była nawet niezła ;) Kolor ma dziwny, bo to była zielona i czerwona sałata (i kiwi), a wiecie, co się robi, jak się połączy czerwony i zielony...
II śniadanie to wiśniowa activia z otrębami (otręby widać w tym maleńkim słoiczku na sos w pudełku, wsypałam sobie później bezpośrednio do jogurtu), a do tego pół pszennej tortilli z sałatą, kapustą, marchewką, odrobiną sera i wegańskim chorizo:
Obiad to meksykańskie warzywa na patelnię (duszone, bo nienawidzę smażonych dań na zimno) z kuskusem i kilka liści sałaty. Nawet niezłe, szczególnie po tym jak dodałam polskiej przyprawy do fajity ;)
Podwieczorek to sałatka z kapusty (teraz codziennie będzie kapusta, bo kupiłam jedną tackę, ale tylko ja ją jem, więc trochę to trwa...) i jabłko pływające w cynamonie. Dosłownie. Zakochałam się w cynamonie bez pamięci. Zauważyłyście, że cynamon sam w sobie jest słodki? Mniam!
Kolacja to paczka paluszków surimi, które od czasu do czasu lubię sobie zjeść, bo są niezłym żródłem białka, a nie zawsze mam wieczorem ochotę na tuńczyka ;) Do tego sos Worcestershire.
Dziś rano dziękowałam sama sobie, że zrobiłam ten plan posiłków na cały tydzień. Wiecie jaka to ulga, kiedy nie trzeba się zastanawiać zaraz po wstaniu co ugotować? J Jutro obiad będzie nieco bardziej skompl... chociaż nie, w zasadzie też będzie szybki J Ale o tym jutro J
Po kolacji trochę sobie jeszcze poćwiczę, spróbuję te ½ h. Wczoraj zrobiłam rozgrzewkę z Mel B (5 min.), ręce z Mel B (10 min.), boczki z Tiffany (10 min.) i rozciąganie z Mel B (5 min.) – razem ok. 30 minut. Dziś ten 7-km spacer, do tego 30 minut czegoś tam (postaram się zrobić boczki, brzuch z Rebeccą Louise i może ćwiczenia na klatę) – mam nadzieję, że wagowo wreszcie coś się ruszy ;)
Tymczasem idę zobaczyć, co muszę na jutro przygotować. O ile dziś miałam na 11:15, jutro niestety na 09:15, ale idę tylko na 2 godziny. W przyszłym tygodniu nie będzie tak różowo, bo mam 3 wykłady, przy czym między 13:00 a 18:00 mam okienko... :/ Mam nadzieję, że jutro okaże się, że w to miejsce wpadnie coś z chorwackiego, bo mnie chyba szlag trafi. A jutro właśnie mają ustalać terminy chorwackiego językoznawstwa. Jak ja kocham swoją uczelnię...
Dobra, wystarczy, idę trochę poczytać "Czarnego Anioła" Mastertona, a później będę ćwiczyć J Trzymajcie się cieplutko, buziaki J :*
MusingButterfly
15 kwietnia 2014, 22:27Smakowicie jak zawsze u Cibie ! Oj to miałas przygode Kochana hehehe ;;p A takie spojrzenie lepsze niz komplement ! M ówi samo za siebie !:)
CzekoladowaSilje
15 kwietnia 2014, 19:20o matko o fuj!!! Biedaczysko.. właśnie dlatego nie lubię pociągów, tramwajów, autobusów... fu fu fu! Widzę że w ogóle dzień pełen wrażeń... no i przepysznie jak zawsze... xD
Justynak100885
15 kwietnia 2014, 14:14Fajna jest ta książka- juz ja czytałam kiedyś :))) nigdy tych surimi nie jadłam :/ a u Ciebie jak zwykle smacznie :D ....widzisz, i pozytywne sytuacje w tym dniu sie znalazły :)))
UlaSB
15 kwietnia 2014, 17:37Fajna, chociaż brutalność pierwszych stron tak mnie poraziła, że chciałam przerwać :) Właśnie dzisuaj podczas obiadu skończyłam :)) A surimi? Smakują rybą, ale o wiele delikatniej, trochę padchadziaszcze pod sushi... Ale najlepiej po prostu samemu spróbować, w Polsce widziałam niestety tylko mrożone. A co do fajnego akcentu, to chyba bym się zastrzeliła, gdyby tego dnia nie zdarzyło się nic pozytywnego :))
kiki83
15 kwietnia 2014, 13:17https://app.vitalia.pl/wiki/Cinnamon_challenge
UlaSB
15 kwietnia 2014, 17:34Jakie głupki... :)
kiki83
15 kwietnia 2014, 12:21Odnośnie cynamonu - a słyszałaś kiedyś o Cinnamon Challenge ? XD Pzdr
UlaSB
15 kwietnia 2014, 13:10Nie, nigdy! :) A co to takiego? ^^
PoProstu-Karolina
14 kwietnia 2014, 21:55Czasem już tak jest, że jak się wali dzień to od góry do dołu.. ;* a menu pyychota :)
UlaSB
15 kwietnia 2014, 07:49Mam nadzieję, że chociaż dziś będzie lepiej ;-)
Kenzi
14 kwietnia 2014, 20:21Smutno, że tak słabo dzień Ci się zaczął, ale określenie "taki typowy chlor" mnie rozwaliło;) Dodaję do słowniczka! I pyszności w menu;)
UlaSB
14 kwietnia 2014, 21:17:D Fajnie, że spodobało Ci się menu i zwrot ;) Nawet nie zwróciłam uwagi, tak często go używam ;)
Niebieska56401
14 kwietnia 2014, 20:15już zrobiłam się glodna;d
UlaSB
14 kwietnia 2014, 21:16Se se se se... :D
minikate
14 kwietnia 2014, 20:11yh też mam alergię na takich zombie, po prostu wpadam w szał i nie umiem nad tym zapanować, nie wytrzymałabym z nim w jednym przedziale! zaintrygowała mnie owsianka z sałatą/ szpinakiem. Do tej pory zawsze jadłam ją w słodkiej wersji, a ta Twoja brzmi dla mnie co najmniej ryzykownie :>
UlaSB
14 kwietnia 2014, 21:16W niemieckich pociągach nie ma przedziałów (przynajmniej nie w tych, którymi do tej pory jeżdziłam), więc w zasadzie siedzi się obok wszystkich ;) A co do owsianki ze szpinakiem to jest to wariant jak najbardziej na słodko :) Nie jest ryzykowna, ponieważ szpinak nadaje jedynie konsystencję, a w smaku jest kompletnie niewyczuwalny :) To moja ulubiona owsianka i naprawdę bardzo polecam :)
lalaloveee
14 kwietnia 2014, 20:07mmmm ale pyszne menu! :)
UlaSB
14 kwietnia 2014, 21:14Dziękuję ^^