Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam opisać siebie? Hihi, przeciętna obywatelka naszego pięknego kraju, pracująca, wychowująca syna i mająca kochanego faceta. Niby wszystko normalnie, ale ta wielka dupa odróżnia mnie od innych normalnych:)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 104679
Komentarzy: 1026
Założony: 26 stycznia 2011
Ostatni wpis: 19 lipca 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Pyniowa

kobieta, 47 lat, Warszawa

165 cm, 104.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

23 września 2011 , Komentarze (6)


Dziś latałam między kuchnią, a komputerem, bo pichciłam pracochłonny obiad. Postanowiłam zrobić gołąbki wegetariańskie, bo mi jedna z dziewczyn smaka na nie narobiła. Zabawy z nimi miałam co nie miara. Wpierw przygotować kapustę, potem farsz, potem to połączyć do kupy.... pół dnia siedzenia nad garami. A zapachów przy tym narobiłam, że mało farszu nie zjadłam bez gołąbków.

Mam nadzieję, że nie odbije się to "próbowanie" na mojej wadze, szczególnie, że w niedzielę ważonko.

A menu? Jak zawsze nuda:

NA ŚNIADANIE ZJADŁAM:
- jogurt truskawkowy z musli i jabłko

NA II ŚNIADANIE ZJADŁAM:
- 3 kromki razowca, 2 parówki, kilka rzodkiewek, pomidora, paskudne ziółka, pyszną kawkę i magnez. Rany, ile ja piję.

Pomiędzy śniadaniem, a obiadem siedząc w kuchni zjadłam kilka łyżek farszu i taki maleńki pasztecik PROFI (70 g) - bezczelnie go łyżeczką wszamałam. Musiałam coś zjeść, bo te zapachy mnie dobijały.

NA OBIAD, KTÓRY MIAŁAM O 16:00 ZJADŁAM:
- 2 gołąbki wegetariańskie, trochę surówki z kapusty pekińskiej i pomidora, plasterek razowca

Wiecie co, nałożyłam sobie 3 gołąbki, ale po 2 wymiękłam. Kiedyś zjadłabym nawet ze 4, ale widzę żołądek mi się skurczył.

NA KOLACJĘ ZJADŁAM:
- hmmmyyyyy, no właściwie, na kolację zjadłam łyżkę tej surówki z obiadu, bo została, bez niczego. Niby ok, ale............. zjadłam ją po 20:00 !! No cóż, z jednej strony dobrze, że to nie pizza czy hamburger, z drugiej szkoda, że tak późno.

Ech...... muszę się jeszcze bardziej pilnować

22 września 2011 , Komentarze (3)


Dziś był dzień na odkrycia i dziwne prezenty.

Rano szukałam czegoś w szafie i znalazłam w niej pas neoprenowy, który w lutym (przy poprzednim podejściu) kupił mi mój narzeczony.
Doszłam do wniosku, że nie ma go co w tej szafie trzymać, tylko zacznę z niego korzystać. Ubrałam się w niego i zabrałam za porządki. Ruszałam się dość intensywnie i po 1,5 godziny noszenia go byłam pod nim tak spocona, jakbym w maratonie biegała.
Fajnie się czułam, dlatego od dzisiaj wszystkie prace domowe, które wymagają wysiłku fizycznego będę wykonywała w nim.

Po za tym Babcia ofiarowała mi jakieś dwa miesiące temu zioła Ojca... jakiegoś na K... czekajcie, chyba Klimuszko. Nie wierzę w to czary mary, po za tym są paskudne i olałam
ich stosowanie. Dziś się dowiedziałam, że Babcia zamówiła mi kolejne.... cholera... zacisnęłam więc zęby i postanowiłam je jednak pić. Przecież nie będę ich zbierać dla wnuków, a próba wyperswadowania Babci żeby ich nie kupowała nie ma sensu.

No nic... może nie pomogą, ale i nie zaszkodzą, to tylko ziółka .

Ach i na koniec dzisiejsze menu:

ŚNIADANIE:
- 3 kanapki z pasztecikiem, rzodkiewką i pomidorem, ziółka (no właśnie... fujjjjj), kawa i magnez

II ŚNIADANIE:
- jabłko

OBIAD:
- oj pofolgowałam sobie dzisiaj. 3 kawałki ryby, ziemniaczki i surówka z
białej kapusty i marchewki

Syn nie dojadł ziemniaków... jeszcze niedawno zjadłabym je po nim, ale zacisnęłam zęby i szybko wychrzaniłam je do śmietnika, bo moja porcja i tak była nieco za duża (chociaż zgodnie z zaleceniem diety MŻ nie dojadłam i spokojnie mój żołądek zmieściłby i te ziemniaki i kolejną rybkę)

KOLACJA:
- no tak... z kolacją to już w ogóle było dziwnie. Pokroiłam sobie jabłko na cząstki. Poszłam do kuchni po herbatę i jak wróciłam na talerzu zostały tylko dwie . Moje dziecko z rozkoszą powiedziało, że dobre było. Tak więc na kolację zjadłam 1/4 jabłka i znowu te paskudne ziółka. Już nie chciało mi się iść po kolejne

Buziole, kochane - już niedługo weekend

21 września 2011 , Komentarze (3)


Dziś miałam dzień stacjonarny... żadnego sensownego ruchu, prócz zakupów !! W dodatku po dołku, jaki mnie wczoraj dopadł głowa mnie dziś bolała. Nie mogłam spać do 2:00 i efekt tego taki, że padam.

Nic dziś ciekawego nie zrobiłam, ani dla siebie, ani dla swojego odchudzenia. Teraz myślę, żeby zrobić kilka brzuszków, bo mam wyrzuty sumienia po dziwnej kolacji !!!

A menu? Nuda, jak zawsze!

Na śniadanie zjadłam:
- 3 kanapki z chleba razowego z pasztetem, pomidorem i szczypiorkiem, kawę i magnez

Drugiego śniadania w ogóle nie jadłam, bo pierwsze jadłam dopiero po 11:00. Cholera, nie miałam wcześniej czasu, by pobuszować w kuchni.

Na obiad zjadłam:
- 2 kawałki ryby (smażonej, ale na patelni nieprzywieralnej na odrobinie tłuszczu), ziemniaki i surówkę z kapusty

Na kolację zjadłam:
- słonecznika

No i właśnie, ten słonecznik. Tak dłubałam, dłubałam, że cały placek wyskubałam. I teraz nie wiem, dobrze, czy źle... jadać póki jest świeży, czy nie jadać. Nie lubię tego suchego i prażonego więc jak się sezon skończy, nie będę już miała problemu. Teraz jednak muszę omijać warzywniaki z daleka !
Prócz zjedzonych kalorii, cierpią moje paznokcie - teraz dwa mam tak czarne jakbym ziemię
rękami kopała.

A kolacja, kaloryczna czy nie............... mało pożywna, bo głodna jestem jak cholera!

Ach.... i miły akcent na dobranoc. Co prawda nie wiem jak z wagą, ale dziś moje jeans-y były delikatnie luźniejsze. Po niecałym tygodniu diety nie spadają mi jeszcze z tyłka, ale poczułam dziś różnicę!!!!

No i dobra.... znaczy coś się rusza, jadę dalej!




20 września 2011 , Komentarze (6)


Głodna jestem jak diabli. Staram się trzymać diety, ale dziś wyjątkowo wcześnie zaczęły mi kiszki marsza grać. W tej chwili tak mi w brzuchu burczy, że usiedzieć nie mogę, a muszę coś skończyć.

Dzisiejsza dieta:

- na śniadanie zjadłam:
  2 parówki, 2 kromki chleba razowego z pomidorem i szczypiorkiem, musztardę. Wypiłam kawę, no i oczywiście magnez.

- na 2 śniadanie zjadłam:
  banana (kurcze, jabłka mi się skończyły, ale jadę w piątek do sadu to coś przywiozę)

- na obiad zjadłam:
  mięso duszone w sosie śmietanowym (śmietana jogurtowa, żeby nie było), ryż oraz tzatzyki

- na kolację zjadłam:
  ....hmmmyyyy.... nie byłam głodna do 19:00 i myślałam, że przetrwam do rana, ale koło 19:50 złapał mnie taki głód, że nie wyrobiłam. Poszłam do kuchni i chwyciłam za jedną z kanapek, które zostały synowi z kolacji. Zjadałam pół kromki chleba razowego z pastą rybną. Resztę pieprznęłam do śmietnika, co by nie zjeść!!!

Teraz głód do mnie mówi...... idź sobie coś zjeść, no idź... świnia cholerna z niego!

Po za tym mam doła - dziś nie jest mój dzień , ale nie będę się tu rozpisywać, może kiedyś Wam napiszę...
Ktoś kiedyś mądrze powiedział:

"Z RODZINĄ DOBRZE SIĘ WYCHODZI TYLKO NA ZDJĘCIACH".

Ech, jestem tego świetnym przykładem, moi rodzice to jakaś gigantyczna porażka. Wiem, że już stara dupa ze mnie i nie powinnam się tym przejmować, ale gnojenie przez matkę przez 34 lat rzuca się na psychikę czasami. A dziś mi dowaliła tak, że nic tylko siedzieć i płakać.

.....wygrać tak w Totka i uciec od niej jak najdalej!

No nic, dobranoc!

19 września 2011 , Komentarze (3)


Hej Wam wszystkim, padam... normalnie padam... na pysk!

Poszłam dziś z moją Babcią na zakupy. Choć uważa, że jest jeszcze samodzielna, to te 85 lat w dowodzie robi swoje.
Spacerem poszłyśmy do Galerii i spacerem wróciłyśmy. Spacerem.... rany, ślimak by nas wyprzedził. To powolne tempo tak mnie zmęczyło jakbym pół miasta zlazła. Ze 3 razy bym obróciła w tym czasie, ale szanując Babci wiek tuptałam koło niej . W sklepie próbowałam pomóc jej dokonać trudnych wyborów... czy to mięso, czy tamto, ale mimo, że uważam się za cierpliwą osobę zaczęłam siwieć !

No nic, miałam się ruszać, wiec się ruszałam.... haha... powoli, ale się ruszałam.. całe 4 godziny. W drodze powrotnej dodatkowo pakowałam, bo miałam w siatkach z 9 kg zakupów (moje kochanie w delegacji razem z naszym brum brum:((( ). Czyli SPORT BYŁ !!!!

A co menu... ech, zaczyna mnie wkurzać to wieczne bycie na głodzie , ale po kolei...

Na śniadanie:
- jajecznica z 2 jajek ze szczypiorkiem, 1 parówka i 2 kromki chleba z pomidorem, KAWA i magnez!

Na drugie śniadanie:
- jabłko

Na obiad:
- 2 klopsy (z niedzielnego obiadku) w sosie kurkowym i kopytka (mała porcja, bo nie miałam czasu :/ )

Na kolację:
- GRZECH STRASZLIWY.... 10 chipsów, dokładnie 10 sztuk Balzen-a (takie na tacce, w pudełeczku).

Byłam tak głodna po tym obiedzie, który zjadłam dosłownie w locie koło 15:30, że musiałam coś do gęby wrzucić. Nie miałam nic innego pod ręką, wracając z zakupów, tylko chipsy - w dodatku mojej Babci :).

I tak mój najgorszy wróg stał się moją ostatnią deską ratunku............ a zgagę po nim mam do tej pory ................. FUJJJJJJJJJJ..... chyba dopiszę do dzisiejszego menu jakieś Manti :///.

18 września 2011 , Komentarze (5)


Dziś z synem pojechałam na Starówkę, bo jest wolontariuszem i zbierał pieniądze na chorych na SR. Ja robiłam za opiekunkę grupy.
Dzieciaki dostały puszki, identyfikatory, kamizelki i poszły w świat. Ja miałam przez 3 godziny czekać, aż wrócą!

Umierałam z nudów, ale to nie był największy problem. Starówka dla osób odchudzających się to jedna, wielka pułapka. Na prawo lody, na lewo gofry, z tyłu zapiekanki... hamburgery, pizze, piwo, wata cukrowa, popcorn, gigantyczne żelki.... WSZĘDZIE TONY KALORII!

Usiadłam pod Kolumną Zygmunta i chwyciłam za jabłko, potem za drugie. No totalna masakra.... wszyscy coś szamali!!!!! WSZYSCY!!!!!

Po za tym na Placu Zamkowym było tak potwornie głośno, że łeb mi po prostu pękał. Jedni puszczali muzykę i tańczyli, inni grali na takich dużych cymbałach. W dodatku tam gdzie siedziałam rozłożyło się trzech kolesi z akordeonami. Do tej pory dzwoni mi od nich w uszach!!!!

Około 15:00 okazało się, że dzieciaki mają przerwę na jedzenie. Dostało mi się 4 pierogi. Średnie były, ale byłam już tak głodna, że musiałam czymś oszukać głód.

Do 17:00 ledwo tam wysiedziałam, po czym pędem pojechałam do domu, robić obiad. Późno dość !!!

Generalnie nie dałam się pułapkom, ale i tak czuję się jak indyk, bo zjadłam trochę większy obiad niż planowałam - o 18:20 więc jeszcze go strawię.......... mam nadzieję .

A ogólnie dziś zjadłam:

Na śniadanie:
- 2 kromki chleba z pomidorem i szczypiorkiem, 2 parówki

Na drugie śniadanie:
- 2 jabłka plus 4 krówki

Na lunch:
- 4 pierogi

Na obiado-kolację:
- kopytka (własnej produkcji), 2 klopsy z sosem kurkowym (trochę duża porcja... ale szczerze, przed dietą zjadłabym większą)

Teraz czuję się jak antałek, a w uszach dzwonią mi akordeony! Nie no, idę spać, bo wymiękam!

Wkurza mnie tylko to, że rano się zważyłam i okazało się, że znowu kilo poszło w dół, a teraz jak napompowana idę spać !!!!!!!!!!!!

17 września 2011 , Komentarze (5)


Weekend to czas kiedy mogę spędzić go bez komputera. Niestety praca w tygodniu zmusza mnie do siedzenia na tyłku więc w sobotę i niedzielę lubię sobie polatać (o ile można nazwać lataniem poruszanie się bombowca o masie 125 kg). Te zwariowane weekendy mają jednak jedną wadę - nieregularne posiłki.

Tak właśnie było dzisiaj, choć starałam się walczyć o dietę.

Dzień zaczęłam od............. kawy (chrzanię zakazy - bez kawy i kapsułki magnezu nie umiem funkcjonować)

Na śniadanie zjadałam:
- 3 kanapki z szynką, pomidorem i szczypiorkiem...

Na drugie śniadanie:
-chwyciłam jedno jabłko

A potem się zaczęło.................. poszłam w świat na zakupy!

Jestem z siebie dumna, bo jak nie mam pod bokiem szofera (buuu, nie mam prawka) jeżdżę wszędzie komunikacją miejską. Dziś poszłam do Galerii na piechotę i w ten sam sposób stamtąd wróciłam

Ale to co zjadłam nie można nazwać posiłkiem!

W sklepie syn mnie namówił na zapiekankę. Kupiłam jedną dla niego (ja zjadłam 4 cm dupkę od niej). Normalnie kupiłabym sobie drugą całą więc mam plusa . Tylko patrzyłam na niego jak ją zajadał i język mi do tyłka uciekał.

Potem syn chciał loda. Kolejny raz nie dałam się skusić, ale głodna byłam coraz bardziej.

Po powrocie do domu zjadłam:
- 4 łyżki ryżu z garnka podczas gotowania obiadu,
potem:
- 2 parówki, 2 marchewki i kromkę chleba.

Do 20:00 nie byłam nawet głodna, ale jak teraz to podliczyłam dochodzę do wniosku, że było tego bardzo mało - chyba nawet za malo, bo teraz bym konia z kopytami połknęła!
Muszę iść szybko spać, bo w kuchni stoi garnek z przygotowanymi na jutro klopsami w sosie kurkowym i własnej roboty kopytkami (moje dziecko sobie zażyczyło na jutrzejszy obiad).

Ach, byłam dziś w GO SPORT i oglądałam rowerki. Taki na moją masę (do 150 kg) i to w promocji Kettlera kosztował 1500 zł. No way, tyle nie wydam na rowerek treningowy, nie stać mnie !!!


Dobranoc laski, idę spać, bo zaczynam być głodna i zaczynam dłubać słonecznika!

16 września 2011 , Komentarze (8)


Dziś 4 dzień życia na light-ie. Na razie nie jest źle. W moim żołądku chyba uzbierały się spore zapasy żarełka, bo nie krzyczy jeszcze za głośno JEŚĆ, mimo, że zrobiłam mu limit!

Postanowiłam wszystko mocno dokumentować, żeby nie dać ciała kolejny raz.

Dziś zjadłam na śniadanie:
- 3 małe kanapki z chleba orkiszowego z twarożkiem, chudą szynką i pomidorem

Na drugie śniadanie:
- 2 jabłka

Na obiad... hmmyyy, nie wiem czy zgrzeszyłam, ale chodziły za mną od dawna:
- 3 placki ziemniaczane z twarożkiem ze szczypiorkiem (danie wegetariańskie)

Na kolację, którą zjadłam koło 20:00:
- 1 jabłko

Wypiłam dziś 2 kawy z mlekiem (nie słodzę niczego), herbatę i 2 szklanki wody.

Niestety nie ćwiczyłam, chyba, że latanie z miotłą po domu można nazwać ćwiczeniem !

Razem nie wiem ile to kalorii, ale wiem, że dużo mniej niż dotychczas
Spowiedź była, teraz przedsenna motywacja

Jak wiecie, mam plan dwu letni. Jestem realistką i wiem, że nie będę wyglądać jak miss Polonia, nie chcę jednak na własnym ślubie przypominać wieloryba.
Moje marzenie to rozmiar 44 - aktualnie mam 52 (za dużo na kieckę, zdecydowanie za dużo)!

Dziś przeglądałam suknie ślubne. Zakochana jestem w jednym fasonie i taką właśnie chcę mieć:

Model nr 1:



Model nr 2:



Model nr 3:

MÓJ FAWORYT, PO PROSTU JEST PIĘKNA!!!!!!



Ten krój jest przepiękny!!!!!!

Zastanawiam się tylko jak to jest z szyją, bo mam spory biust. Czy nie będzie mi on ciążył, jak głaz u szyi przy tego typu założeniu.

Ech.... tym miłym akcentem idę zakopać się w łóżkowe pielesze.

Kiedyś śniłam o mężczyźnie, o miłości, o byciu kochaną i potrzebną. Teraz śnię o kolejnym marzeniu - pięknym ślubie i mnie - mniejszej o 50 kg!

Oby i to marzenie się spełniło!!!!!!!!

15 września 2011 , Komentarze (3)


Wczorajszy wpis zrobił na czytelniczkach portalu piorunujące wrażenie. Dziękuję za wszystkie miłe komentarze, ale tak na prawdę nie o to mi chodziło, żeby mi wszyscy gratulowali.
Napisałam to po dniu spędzonym wśród, jak mi się wydawało nietolerancyjnych ludzi, którzy obcinając mnie wzrokiem podsumowywali z miejsca jako nieudacznika!

Chciałam sama sobie poprawić humor i poprawić humor wszystkim dziewczynom, które uważają, że przez tuszę nie spotka ich nic dobrego.

Miłe wspomnienia tegorocznego lata poprawiły mi nastrój, ale trzeba wrócić na ziemię !!

Walka z nadwagą to dla mnie syzyfowa praca, ale kto powiedział, że będzie lekko.

Wyjęłam dziś z szafy moje najbardziej znienawidzone urządzenie - wagę. Zgodnie z umową wturlałam się na nią i to co zobaczyłam kolejny raz zwaliło mnie z nóg.

Nie wiem czy mam się śmiać czy płakać!

Przestałam już nawet bawić się tym suwakiem w wykresie - może w końcu do tej wagi dojdę :)))))).

Ważąc się w poniedziałek to cudowne urządzenie pokazało mi 127,4 kg, ale byłam po śniadaniu!

Dziś waga przed śniadaniem pokazała 126,2 kg.

Zakładając, że nie zjadłam na śniadanie 1,20 kg posiłku (hmmyyyy to chyba były 2 kanapki z szynką, mały jogurt z musli i kawa), można by dojść do wniosku, że co nie co schudłam!

Co nie co.... to dobre określenie! Zobaczymy jak będzie później, czy wytrwam w postanowieniu MŻ, bo na razie na inne dietki i specjalne gotowanie nie mam czasu.

14 września 2011 , Komentarze (50)


Pojeździłam dziś trochę po mieście komunikacją miejską. Patrzyłam na ludzi wokół - generalnie w większości szczuplejszych. Czasem miałam wrażenie, że gapią się na mnie jak na kosmitę, ale wiecie co? Ja mam to w nosie, bo................ jestem szczęśliwa!

Od zawsze byłam dość pulchna, w podstawówce wręcz gruba. W liceum hulaszczy tryb życia i imprezy trochę mnie wyciągnęły, ale do miss Polonii było mi daleko (najlepszy okres życia - 70 kg). Mimo, że starałam się dobrze bawić, inne koleżanki obmacywały się po kątach z przystojnymi facetami, mnie zostawało tylko piwko. Chłopaki traktowali mnie jak kumpla i tylko jak kumpla .

W końcu stałam się dorosła, ale wciąż byłam pulchna. Faceci obchodzili mnie sporym łukiem. W końcu napatoczył się jeden, który potraktował mnie jak kobietę (wtedy mi się tak wydawało). Byłam zakochana w nim po uszy i myślałam, że zawsze już będziemy razem, ale jak się okazało, iż będzie nas trójka, upłynnił się jak kamfora .

Pomyślałam, że to koniec - gruba panna z dzieckiem. Już mnie nikt nie zechce.

Zaczęłam tyć, bo zmieniłam tryb życia - 80... 90... 100... Waga rosła z każdym miesiącem o kilka kilo w górę. Przypominałam już wieloryba.
Oczywiście robiłam dobrą minę do złej gry i w pracy udawałam, że wszystko jest ok, że jestem szczęśliwą mamą, i że brak faceta wcale mi nie doskwiera.

AKURAT! Nie doskwierał! Gówno prawda! Byłam samotna i zła na siebie, że tak dałam się wmanewrować w kijowy żywot. Oglądałam na potęgę romantyczne filmy, które zawsze kończą się Happy end-em. Zazdrościłam wszystkim wokół mającym kogoś bliskiego. JA BYŁAM SAMA JAK PALEC!

Kiedy dałam sobie spokój z szukaniem mężczyzny, po wielu nieudanych randkach z facetami i z reala i z netu, poczułam się spokojniejsza. Założyłam, że już do końca życia będę sama. Było mi już wszystko jedno. Miałam znajomych, fajnego syna i resztę generalnie w głębokim poważaniu!

I wiecie co? Któregoś dnia na grillu u znajomych poznałam faceta. Nie był z mojej bajki - nie nadawał na moich falach, ale był bardzo miły i bardzo mocno się mną interesował. Z początku, nauczona doświadczeniem, że FACET TO ŚWINIA, próbowałam go za wszelką cenę zniechęcić.
Ten jednak nie dawał za wygraną!

W końcu dałam mu szansę i spotkaliśmy się po tej imprezie. Za drugim razem zrobił na mnie dużo lepsze wrażenie, choć nie do końca byłam przekonana czy 22 letni wówczas chłopak, pasuje do 31-letniej starej panny z dzieckiem.

Wszyscy wokół mówili, że nie pasuje i żebym dała sobie spokój, bo szybko się mu znudzę i że nic z tego nie będzie.

....minęły 3 lata!

Kolejny - trzeci rok pojechaliśmy razem na urlop. Był piękny, pogodny wieczór. Nasi znajomi zorganizowali ognisko. Wtem mój partner wziął mnie za rękę i powiedział, że coś musi mi pokazać, bo ma z tym problem. Myślałam, że naprawdę coś się stało i z nim poszłam.

Zeszliśmy na molo, gdzie świeciły się świece. Już wiedziałam co jest grane !!!!!

Na środku stało wino, kieliszki - generalnie klimat jak z Herlequin-owskiego romansu! Moje kochanie uklękło przede mną i wierszem wyznało mi miłość i zapytał czy zostanę jego żoną.

Nosz kur** - ja hipopotam, a tu taki motyw? Czujecie akcję!!!!!

Prawie się popłakałam ze szczęścia, oczywiście się zgodziłam, włożył mi cudny pierścionek na rękę i otworzył wino.

Żyć, nie umierać. Jestem najszczęśliwszą kobietą na ziemi, mam wspaniałego narzeczonego, cudownego syna i moje życie wreszcie nabiera sensu! A co ciekawe, wcale nie wyglądam jak te anorektyczki z amerykańskich filmów!

Mam nadzieję, że po przeczytaniu tego postu wszystkie grubsze dziewczyny płaczące z samotności w poduszkę zrozumieją, że każdy - nawet hipopotamy mają gdzieś swoje połówki, które w końcu się odnajdą!!!

KU POKRZEPIENIU SAMOTNYCH SERC!!!!!!!

A co do mojej wagi i odchudzania - jutro wturlam się na nią i zobaczymy co w trawie piszczy!