Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam opisać siebie? Hihi, przeciętna obywatelka naszego pięknego kraju, pracująca, wychowująca syna i mająca kochanego faceta. Niby wszystko normalnie, ale ta wielka dupa odróżnia mnie od innych normalnych:)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 104685
Komentarzy: 1026
Założony: 26 stycznia 2011
Ostatni wpis: 19 lipca 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Pyniowa

kobieta, 47 lat, Warszawa

165 cm, 104.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

13 września 2011 , Komentarze (5)


Po raz milion osiemset czterdzieści dwa tysiące pięćset trzydziesty czwarty drugi dzień jestem na diecie .

Ograniczyłam żarełko do niezbędnego minimum. Zamiast podgryzać chipsy, czy orzeszki chrupnęłam trzy marchewki, napoje typu cola i soki zamieniłam na wodę (jeśli bąbelki mają jakieś kalorie, to z nich nie zrezygnuję ). Posiłki obcięłam o połowę - generalnie zaczynam od nowa.

Mój brzuszek nie daje się jednak oszukać i zaczyna mi grać marsza żałobnego. Głodna jestem!!!!!

Cholera, czemu ja nie mogę jak moje koleżanki pochłaniające całą pizzę i zestaw w Mc przy jednym posiedzeniu mieć talii osy !

12 września 2011 , Komentarze (2)


Weszłam na vitalię, bo doszłam do wniosku, że nie ma co chować głowy w piasek. Miałam silne postanowienie, że będę już grzeczna. I co? I gucio. O 21:20 napadł mnie głód - wpadłam do kuchni, otworzyłam lodówkę i wzięłam sobie: 1 marchewkę, 1 drobiową parówkę i małą dupkę od chleba.
Generalnie nie było tego dużo, ale za późno, zdecydowanie za późno!

Przyznam szczerze, że jestem teraz głodna, więc chyba marchewka z parówką poszły w zapomnienie.

O ironio, sukcesem w tym wszystkim było to, że nie zjadłam pół bochenka chleba, 4 parówek i na deser batona....

...... tak, kobieto, tak sobie tłumacz! Też mi sukces!

A najbardziej wkurzające w tym wszystkim jest to, że to wina mojego narzeczonego. Siedzi biedny w pracy na delegacji, zadzwonił do mnie i zaczął mi opowiadać jak to będzie, jak wróci, weźmie mnie do mojej ulubionej restauracji na ulubioną sałatkę i drinka.... kurde, tak mnie nakręcił, że nie wytrzymałam i zaatakowałam lodówkę!

Jeszcze mu nie powiedziałam, że wróciłam na vitalię i do diety, bo by mnie chyba śmiechem zabił. Sama jeszcze nie wierzę, czy mi się uda, czy znowu nie dam stąd drapaka zamawiając ogromną porcję sushi.

Jak do weekendu wytrzymam i choć odrobinę zmienię tryb życia, wtedy dam mu znać...i usłyszę......... ZNOWU!?!?!

12 września 2011 , Komentarze (8)


Chciałam usunąć swój profil i zacząć jako ktoś inny od nowa, ale niestety się nie da na tym samym mailu.
Co mam napisać?
Od mojego ostatniego wpisu minęło parę miesięcy, a ja zamiast w dół, poszłam w górę! Jestem wciąż gruba niczym skrzyżowanie słonia i hipopotama i przy moim "samozaparciu" i pracy siedzącej przy PC-ie mam marne szanse na zmianę.

Jest jednak coś co się zmieniło na plus, mianowicie ZARĘCZYŁAM SIĘ!

To co zrobił mój ukochany, przerosło moje oczekiwanie, ale to następnym razem !

Teraz pochwalę się pierścionkiem, jaki od niego dostałam:




To był cudowny wieczór, jestem szczęśliwa, ale.............. wczoraj do mnie doszło.
W co ja się ubiorę na ślub? Chyba w namiot!
Jak ja będę wyglądać w sukni ślubnej? Jak gigantyczna beza!
Z czego ja tą sukienkę uszyję? Chyba z płachty spadochronu!
I jak ja zrobię sobie zdjęcia? Będzie wielka biała plama i czarny przecinek!

Hallo, cholera, co ja teraz zrobię? Chcę schudnąć do ślubu, mam niby 2 lata, ale przy mojej silnej woli i 10 lat mi nie styknie! Chcę by na ślubie mówili: "Ale ona pięknie wygląda", a nie " Ją widać, ale gdzie jej narzeczony, aaaa jest, nie było go widać za tą wielką .... sukienką".

Pomóżcie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Co zrobić, by nie jeść, nie kupować zbędnego żarcia, by schudnąć do ślubu.

Błagam, kobiety, doradźcie, pomóżcie, wyrzućcie lodówkę i zamknijcie mnie o chlebie i wodzie!

30 marca 2011 , Komentarze (7)


Moje plany na dwucyfrową wagę podczas wakacji odlatują w siną dal.... papa wago 

Co prawda wzięłam się w garść i od dwóch dni walczę ze sobą jak lwica, ale nie ma w tym już takiego entuzjazmu, jak poprzednio. Generalnie przyświeca mi jedna myśl, niczym z Kubusia Puchatka...
" Na pewno się nie uuuddddaaaaaaaaaa".

Brzuszki dziś odbębniłam, dieta powiedzmy, że była (posiłki mniejsze, a ostatni o 15:00 - kurcze, nie chciało mi się jeść, aż do tej chwili, ale teraz już lodówka warczy na mnie niczym bulterier), teraz zostało liczyć na spadek wagi.

Weszłam dziś na wagę. Ciekawa sprawa, bo według niej schudłam przez dwa dni ponad pół kilo, ale ja tłumaczę to dniami cyklu.
Jak za kilka dni na nią wejdę i okaże się, że znowu ubyło, może znowu morda mi się zacznie uśmiechać... i przestanę powtarzać za Kłapouchym tą mantrę .

I jeszcze ta robota siedząca przy kompie, czasem po 12 h siedzę, by wywiązać się ze wszystkiego, a potem to mi się już nie chce nawet na spacer iść.

Dobra, laski, kliknę coś znowu za dwa dni, bo codziennie Wam marudzić nie będę.
Jak zacznę znowu chudnąć będzie weselej - i mnie i Wam

28 marca 2011 , Komentarze (13)


I co mam mądrego napisać? Nic nie napiszę, bo generalnie po głowie chodzą mi same przekleństwa.
Miesiąc ciężkiej pracy i 4,0 kg mniej, potem miesiąc olewki i jestem w punkcie wyjścia. Głupia i słaba cipa jestem... i tyle...

Ale się nie poddaję. Nie ma tak łatwo. Spadłam z konia i gramolę się na niego spowrotem. Inaczej niczego nie zdobędę.

Lodówka z wszelkich grzechów oczyszczona, na wagę, mimo strachu wlazłam, od jutra ćwiczenia w planach!

NIE DAM SIĘ!

20 lutego 2011 , Komentarze (9)


Ok, nie będę się rozpisywać... ferie i wyjazdy z dzieckiem to dla odchudzających masakra... przez ostatni tydzień utyłam 60 dkg...

Wieczorne piwka w pubach, pizza zamiast obiadu czy wysokokaloryczny drink, w którym tylko parasolka nie ma kalorii - to porażka dla mojego dupska... no nic... muszę zacisnąć zęby i zacząć rezygnować z wieczornych wypadów, bo mnie zgubią, a tu jeszcze tydzień do powrotu do domu . Nawet sex mi się już znudził , może dlatego, że za kilka dni @ .

Nie wiem kiedy teraz będę, buziaki laski...

14 lutego 2011 , Komentarze (4)


Dziś Walentynki, ale ... niestety musiałam w ten dzień pracować i moje chłopaki poszli sami po prezent dla mnie.
Dostałam biżuterię The charms (kolekcja mi się powiększa) i kolejne Rafaello. Niedługo będę mogła nimi handlować, bo jak dotąd nie otworzyłam żadnego.

Moje kochanie zrobiło lekko strawny obiadek, po którym, przy kieliszku Sheridana zabrałam się
z nim za intensywne ćwiczenia ..... hahaha jak czytałyście poprzedni wpis wiecie o jakie ćwiczonka mi chodzi . Od kilku dni zastępują mi one brzuszki, których nie jestem w stanie tutaj robić.
Po dwóch godzinach przedniej zabawy okazało się, że moje kochanie jest głodne i jak sęp zaczęło krążyć przy lodówce. W końcu zjadł coś na szybko, ale było mu mało i około 22:00 wzięliśmy psa, portfel i poszliśmy na spacer..... do Żabki..... hihi.... na hot-dogi.

Całą drogę walczyłam z myślami, że nie mogę jeść takich rzeczy, że jestem za gruba, że jest za późno, a moje kochanie powtarzało, że dziś Walentynki i mogę sobie pozwolić na szaleństwo.

Język uciekał mi do tyłka, a w buzi miałam ślinotok... Hot-dog z ciepłą, miękką bułeczką... mniam...

W końcu doszliśmy do sklepu, ja od myślenia od tych bułeczkach byłam tak głodna, że przed wejściem wiedziałam, że kupię dwa....
.... i co się okazało?

Nie było hot-dogów, bo się im bułeczki skończyły.

Los mnie strzegł.... hahha... ale nawet teraz pisząc o nich mam gębę pełną śliny.... kur*a... mniam!!!!!!!!

13 lutego 2011 , Komentarze (4)


Ja do 27 lutego będę grubsza, jak tu przyjechałam.

Nie mam jak robić brzuszków
Jem co prawda mało, ale za to nie tak lightowo jak w Wawie
Jedyne co mnie ratuje to sex... ponoć dość mocno spalający tkankę tłuszczową... ale jak długo, do cholery, moje kochanie taki trening wytrzyma. Po śniadaniu ćwiczenia, po drugim śniadaniu ćwiczenia i po obiadokolacji ćwiczenia - to grafik dzisiejszego dnia (wczoraj ćwiczyłam tylko 2 razy:D)!

Próbuję dobre jedzenie spalić w łóżku, ale kosztem własnego chłopa... nie, nie... koniec z jedzeniem pyszności...
...w dodatku już na stole leżą dla mnie dwie moje ukochane bombonierki Rafaello w kształcie serca - hihihi mają jednak długą datę przydatności do spożycia, więc na razie będą robić za gadżet.

Ja już chcę do domu, bo moje - 4,10 kg zamieni się w + 10

12 lutego 2011 , Komentarze (4)


Paranoja... mój organizm odrzuca pyszności .
Od miesiąca żywię się jak gryzoń. Nie jem smażonych rzeczy, pizzy, kebabów i całej reszty... i co się okazało.

Dziś na obiad moje kochanie podało lasagne. Rany, jak ja ją lubię! Zjadłam nieduży kawałek z sałatką około 17:00 i do tej pory po niej umieram... mam zgagę, żołądek - jakbym połknęła kamień i kijowo się czuję.

Mój organizm normalnie odzwyczaił się od tego typu żarcia... fuuujjjjj... jak mi po niej nie dobrze.

Mam nadzieję, że nie utyję po niej za dużo. W każdym bądź razie wracam do gotowanego kurczaka, bo umrę od tej zgagi

11 lutego 2011 , Komentarze (12)


Mało, za mało ...
Dzisiaj weszłam na wagę i zobaczyłam 116,40 kg. Kurde to od 16 stycznia odchudzania tylko 4, 10 kg mniej.
Czemu tak mało... kurde no... no nic, jedziemy dalej... tak łatwo nie odpuszczę!!!!!

Dobra, więcej wpisów dziś nie budiet, bo moje kochanie ma urodziny!!!!!