Zainteresowały mnie kraty w oknach i okazało się, ze na sasiedniej ulicy jest firma, która moze je zrobić. Na razie mnie interesują dwie. Obie od strony podwórka. Trzeba najpierw wstawić okna, zrobić elewację i wtedy wsawiać kraty. Nie wiem czy sie uda w tym roku. Później zrobie też kraty od frontu. Interesuje mnie też zabezpieczenie drzwi wejściowych. Tu by musiały być kraty gęste, bo chcę drzwi normalne otwierać i zależy mi żeby koty nie uciekły... Teraz po tym ostatnim włamaniu nie mam poczucia bezpieczeństwa. Krzysiek już na sam pomysł jest wściekły... Nazywa mnie łupiskórką tak jakbym wcale nie zarabiała. Fakt dochody mam zwykle niższe od niego ale niewiele niższe. Inna sprawa, ze on potrzeb nie miewa- jedzenie tanie, piwo, krzyżówki i potargane koszulki to wszystko co potrzebuje. W domu może być zimno i brudno, remont zbędny, nowe wyposażenie też, ogród zadbany również. On przez te wydatki na moje potrzeby chyba się poswieca, a ja tego nie doceniałam, bo uważałam że robi to też dla siebie. Skoro poswiecenie to z jakiego powodu? Czy uważa mnie za kobietę w jakiś sposób wartościową i wartą poświeceń czy po prostu obawia się, że go wystawię z walizkami za próg. Wylewny nie jest jak twierdzi i o uczuciu juz dawno przestał mówić. Nie ma w nim serdeczności, ciepła. Szanowana też się przez niego nie czuję. Jest leniwy i wygląda na to, że to co robi w domu i praca zawodowa to też z jego strony poswiecenie. Do tego mnie obsługuje- podaje wszystko o co poproszę, robi kawę, herbatę. Chyba powinnam go bardziej docenić. Tylko jak? Przecież gdybym się zaczęła troszczyć i matkować toby mógł mnie zacząć lekceważyć. Nie wolno mężczyzom nadskakiwać. Mam być partnerką, a nie służącą. To jak doceniać? Słownie doceniam ale czy to wystarczy?
Koniec tygodnia i ja myślę bywreszcie iść do kaplicy. Mam czas i nie ma upału. Czuję potrzebę by iść. Powinnam opłacić mszę za bliskich.
Poza tym będzie wypoczynek, czyli luz. Działalności z gatunku nic nie muszę. Będzie dużo czytania i na pewno działalność typu medytacje z tym że będzie tego wiecej niż w tygodniu. Moze będzie malowanie obrazu.
Od kilku dni myślę nad moja kondycją. W środę byli geodeci i musiałam z nimi wyjść na drogę, a że świeciło słońce wróciłam półzywa. Do przejścia było ze 100 m i później trochę stania. Wrócił temat mojej sprawności. Jest kiepsko. Energii w czasie słonecznej pogody brak. Fakt jestem otyła i mam chory kregosłup i nie mogę sobie z tym poradzić. Niby chudnę ale tyję, a ból kręgosłupa przechodzi na chwilę. Nie wiem czy to wiek. Nie widzę już za bardzo szansy na zmianę tego faktu. Nie wierzę, że jeszcze kiedyś będę bardziej sprawna, że słońce będzie mnie cieszyć, a nie przerażać. Dieta za miesiąc i pewnie znowu tylko 4 kg mniej. Pewnie później je nabiorę i znowu nic na stałe nie zrzucę. Jestem okropnie zniechęcona. POwinnam zrzucić minimum 10 kg, a nie idzie.