Wczoraj dokładnie się zmierzyłam. Sama sobie się dziwię, że jestem taka... hm... wymiarowa. 100 x 78 x 100. No, 90 x 60 x 90 to, to nie jest, ale cóż zrobić, do wszystkiego trzeba dojść. "Per aspera ad astra", więc tak sobie jem to zdrowe jedzonko i omijam słodycze, mąkę, tłuste, smażone, imprezy omijam żeby alkoholu nie tykać (w poście na imprezy i tak nie chodzę, moje coroczne wyrzeczenie), kawy nie dotykam, choć aromat mojej ukochanej latte karmelowej mnie wprowadza do grobu małymi kroczkami. Tostów nie jadam, sera żółtego nie dotykam (i to mnie boli najbardziej, kocham ser, dodawałam go do wszystkiego i to mnie zgubiło), mleka nie piję, chociaż też kocham, płatków śniadaniowych nie, choć też uwielbiam, zacierek nie... No i tak bym mogła wyliczać i wyliczać... Ale cóż. Za piekno trzeba płacić. Wczoraj kupiłam lekko przyciasną kurtkę na wiosnę coby mieć jeszcze większą motywację. Na wagę nie wchodzę, bo ma dziwne humory i dosłownie każdego dnia pokazuje inaczej, inaczej też pokazuje przy jej różnych ustawieniach. Zbulwersowałam się i zaczęłam ufać centymetrowi.
Przede mną lektura "Piasku z Atlantydy", potem napisać pracę na konkurs i mieć tylko nadzieję, że mnie docenią. Potem nauka łaciny. A jutro kościół, a potem biologia. Zaczynam wielkie przygotowania do matury. Biochemia i cytologia. Zdam tak maturę, że dostanę się na psychologię. Tak, dostanę. Chyba.
śniadanie:
2 kromki chleba razowego + 2 plasterki wędzonej piersi z indyka + dwa plasterki zielonej papryki + zielona herbata o smaku cytrynowym
II śniadanie:
średnie jabłko
III śniadanie:
baton musli fitness
obiad:
9łyżek makaronu pełnoziarnistego + kotlet mielony wyłowiony z sosu bez sosu xD
podwieczorek:
pomarańcza
kolacja:
kubek siemienia lnianego o smaku jabłka z cynamonem