Pamiętnik odchudzania użytkownika:
am1980

kobieta, 44 lat, Wolbrom

167 cm, 87.40 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

28 grudnia 2016 , Komentarze (6)

Mam zamiar wytrzymać na niej na razie 3 dni... podobno daje cudowne efekty. Monodieta jaglana to bardzo efektywny sposób na oczyszczenie jelit i detoksykację organizmu...powinna trwać od 3 do 14 dni... czy wytrzymam 3 dni...środa, czwartek, piątek...oj bardzo bym chciała. Wiem, że pomyślicie, że co to za wyczyn wytrzymać 3 dni na samej kaszy jaglanej, którą notabene uwielbiam, ale z doświadczenia wiem że trzeba mierzyć siły na zamiary...Pozytywem w tej diecie jest to, że można jeść kaszę do woli, trawienie jednego rodzaju pokarmu nie obciąża układu pokarmowego i nie trzeba się martwić również o to, czy aby przypadkiem nie przybędzie nam po diecie kilogramów, gdyż produkty węglowodanowe powodują przybieranie na wadze w połączeniu z tłuszczami. 

Kasza jaglana obfituje w witaminy grupy B, lecytynę, posiada sole mineralne, wapń, fosfor, potas , aminokwasy, żelazo, wysoki poziom białka i węglowodanów, krzemionkę (leczniczo wpływa na stawy, włosy, paznokcie i skórę). Kasza jaglana absorbuje wilgoć z organizmu (dzięki czemu jest nieoceniona przy wszelkiego rodzaju katarach).

Nie ukrywam, że oprócz oczyszczenia organizmu liczę na spadek kilogramów i potraktuję te 3 dni jako wstęp do odchudzania na poważnie... zobaczę czy wytrzymam te 3 dni na samej kaszy i czy dałabym radę przedłużyć taką dietę do 14 dni, dłużej nie ma mowy...

Znalezione obrazy dla zapytania monodieta jaglana

27 grudnia 2016 , Komentarze (4)

Dokonał tego sam tak naprawdę, no może z moją niewielką pomocą, polegającą na tym, że robiłam mu różnego rodzaju sałatki do pracy (salatka)... I co prawda ważył naprawdę dużo, bo 110 kg, ale ma taką budowę, że u niego to głównie mięśnie, ma bardzo zbite ciało. Ale sam stwierdził, że to niezdrowe tyle ważyć i samą dietą schudł te 10 kg od września... a ja nie schudłam nawet 1 kg... ale on naprawdę je mało, jak dla mnie za mało... na całe 8 godzin pracy bierze czasami sałatkę z pomidorów i serem feta, a czasami tylko serek wiejski... no sorki ale ja od samego patrzenia na takie jedzenie czuję się głodna. Jestem zażenowana swoją osobą, nie umiem schudnąć, co kiedyś nie było dla mnie problemem żadnym. Na grudzień z premedytacją porzuciłam bieganie na rzecz ćwiczeń w domu, ale do tych ciężko mi się zmusić... od kiedy biegam zaniedbałam bardzo inne sfery ruchowe, a to bardzo niedobrze, bo właśnie chciałam poświęcić ten miesiąc pracy nad mięśniami, ale całkowita porażka... poćwiczyłam kilka razy, ale to zdecydowanie za mało, żeby można było mówić o jakichkolwiek efektach. Za to bieganie kocham, ale wiem też że nie samym bieganiem człowiek żyje i nawet biegacz musi czasami popracować nad mięśniami. Ideałem byłoby biegać na przemiennie z ćwiczeniami siłowymi... w zeszłym roku w grudniu przebiegłam 220 km, a w tym roku tylko 13 km, bo raz jeden wybrałam się na bieg. Póki dni są krótkie i zimne, czyli pewnie jakieś 2 miesiące jeszcze, pozostanie mi bieganie tylko w weekendy...a na co dzień orbitrek i inne wygibasy. Muszę coś zrobić ze swoją osobą, bo naprawdę źle się czuję sama ze sobą;)

18 maja 2016 , Komentarze (14)

Jeszcze tylko 28 dni do wakacji...15 km biegu zaliczone...

Po biegu tylko świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy i koktajl białkowy...na regenerację mięśni!!!

18 maja 2016 , Komentarze (17)

....a ja nadal w czarnej dupie. Niby jest lepiej, ale to nadal nie to. Jak nie mogę biegać to ciężko mi się zmobilizować do ćwiczeń w domu, a kiedyś nie wyobrażałam sobie mnie biegającej, dzisiaj jestem uzależniona i jako się nie wybiegam to mnie zwyczajnie nosi, a ćwiczenia w domu nie sprawiają mi żadnej przyjemności...niby najlepiej byłoby połączyć bieganie z ćwiczeniami siłowymi, ale póki co nie mogę do tych drugich się przekonać. Faktem jest że bieganie pięknie zmienia ciało, ujędrnia i modeluje, ale ja chcę schudnąć, zadowolę mnie 3 kg w te 4 tygodnie, bo też na cuda nie mogę liczyć...

No to zaczynam i zobaczymy za tydzień jak mi idzie...15- czerwca lecę na Teneryfę... Boże jak ja się cieszę!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Znalezione obrazy dla zapytania plaża teneryfa

Mam nadzieję tak właśnie spędzać czas!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

I może pobiegać...

8 marca 2016 , Komentarze (42)

Po kilku dniach od zaprzestania ćwiczeń

Twoje ciało orientuje się, że coś jest inaczej niż zwykle i zaczyna regenerować i odbudowywać Twoje mięśnie. No tak, nie brzmi to złowieszczo.

Po pierwszym tygodniu

Twoje włókna mięśniowe zaczynają się kurczyć, a Twoje ciało zaczyna magazynować coraz więcej wody. Tu już powoli przestaje być kolorowo.

Po dwóch tygodniach

Twoja wytrzymałość cardio zaczyna cierpieć i... znacznie się pogarsza (czytaj: nie jesteś już tak szybka, tak wytrzymała, tak sprawna jak jeszcze 2 tygodnie temu. Szybko, prawda?)

Po miesiącu

Twoje ciało ma zdecydowanie mniej masy beztłuszczowej, za to więcej tłuszczu, które zmagazynowało z produktów, które zjadasz na co dzień (pewnie jest ich nieco więcej niż kiedyś, bo przez regularne ćwiczenia rozpędziłaś sobie metabolizm i twoje potrzeby żywieniowe wzrosły). Dodatkowo jesteś także bardziej zestresowana i możesz mieć kłopoty ze snem.

Po kilku miesiącach

Twój metabolizm znaaaaaaaacznie zwalnia, a Ty coraz częściej czujesz się grubo, nieatrakcyjnie i masz wrażenie, że jesteś napompowana (to woda, która zebrała się w Twoim organizmie). Co więcej, pogarsza się i zwalnia praca Twojego serca i płuc.

Po roku

Wskaźnik procentowy masy Twojego ciała wzrasta coraz bardziej. Twoja masa mięśniowa obniża się, a metabolizm jeszcze bardziej zwalnia (już nie palisz tak szybko tego, co pojawia się na Twoim talerzu). Prawdopodobieństwo wystąpienia u Ciebie chorób takich jak: cukrzyca typu 2, wysoki cholesterol i ciśnienie krwi, depresja czy bezsenność znacznie wzrasta. Pojawia się zatem pytanie... Czy aby na pewno opłacało się przestać ćwiczyć?

Podpisuję się pod tym obiema rekami... zawsze twierdziłam, że nawet jeśli spektakularnie nie chudnę dzięki ćwiczeniom to i tak moje ciało i samopoczucie było po stokroć lepsze, dlatego za wszystkich sił muszę wrócić do biegania!!!!

7 marca 2016 , Komentarze (20)

Właśnie się zorientowałam, że zostało mi licząc od dzisiaj równe 100 dni do mojego cudownego urlopu na Teneryfie... Na początku roku miałam piękne planu wprowadzenia kompleksowego dbania o siebie... niestety nic z moich planów nie wprowadziłam w życie, ponieważ kilka dni później okazało się, że jestem w ciąży...później wiecie co...chyba zaczynam być monotematyczna. W każdym bądź razie myślę, że 100 dni mi powinno wystarczyć, żeby doprowadzić się do stanu używalności. Miałam dzisiaj biegać, ale nic z tego nie wyszło, bo przecież pogoda paskudna... miałam ćwiczyć na orbitreku, ale z tego też nic nie wyszło, bo przecież tak marnie się dzisiaj czuję, ze jedyne do czego jestem zdolna to leżeć i się nie ruszać. Źle się czuję sama ze sobą, źle się czuję jak nie ćwiczę, nie podoba mi się mój brzuch, bo coś za bardzo zaczyna odstawać. Jak to jest, że kiedyś ćwiczyłam 7 dni w tygodniu i wszystkie moje plany były podporządkowane moim ćwiczeniom. A no może dlatego właśnie wtedy byłam kilka kg lżejsza... Piękne to były czasy, ale mam nadzieję, że jeszcze wszystko przede mną, że w końcu zbiorę się w sobie i się ogarnę. Nie, nie potrzebuję żadnej motywacji, zachęty ani wsparcia. Jedyną przeszkodą jestem ja sama...kiedyś nawet jak się źle czułam, to nie było to dla mnie przeszkodą, nawet jak miałam okres to zawsze ćwiczyłam... Prawda jest taka, że ta moja przygoda z ciążą trochę mnie wybiła z mojego codziennego rytmu, już się nastawiłam, że tak będzie przez kilka następnych miesięcy, że będę ćwiczyła tylko wtedy jak dobrze się będę czuła albo jak będę miała ochotę, że będę uprzywilejowana i tak na prawdę to nic nie będę musiała. Łatwo przyzwyczaić się do dobrego... skutek tego jest taki, że zaniedbałam ćwiczenia, a co za tym idzie moja waga na pewno wzrosła kilka kg, nie wiem ile teraz ważę, ale stawiam że ok 73 - 74 kg... Nosz ku...wa tak mi z tym źle, że pojęcia nie macie, a może macie. Chyba z tego wszystkiego jeszcze wskoczę na orbitreka...

7 marca 2016 , Komentarze (32)

Mój kochany mąż zabiera mnie na super wycieczkę promem do Szwecji!!! Właśnie takim....

Wycieczka może nie będzie długa, ale bardzo się cieszę na ten wyjazd. Boże ile ja już świata zwiedziłam z tym moim mężem...uwielbia podróżować i co najważniejsze nie szkoda wydać mu pieniędzy na podróżowanie. A więc wyjeżdżamy w środę Pendolino z Krakowa do Gdyni. Następnie udajemy się do portu, o 21 wypływamy z Gdyni, cała noc i śniadanko na promie, a i ciepły posiłek wieczorem, wiem, że to bardzo późno na jedzenie, no ale trudno... Cały czwartek spędzamy w Szwecji, w malowniczym miasteczku o nazwie Karlskorona, no i wieczorem powtórka z rozrywki. A więc wypływamy o 21, ciepły posiłek na promie, rano śniadanie oczywiście w formie bufetu szwedzkiego, a jakże... lubię taką formę jedzenia, ale istnieje też niebezpieczeństwo, że zje się dużo więcej niż normalnie by się zjadło, ale na wyjazdach raczej się nie odchudzam i jak do tej pory nigdy nie przytyłam... mniejsza o to, jedziemy po, żeby się dobrze bawić. No i powrót w piątek pociągiem, ale z Gdańska, mój mąż nigdy nie był i jak już będziemy to szkoda nie skorzystać i nie zwiedzić chociaż z grubsza. W każdym bądź razie w domu będziemy w piątek bardzo późnym wieczorem... Także będzie ciekawie, choć pewnie w samej Szwecji jeszcze zimniej niż u nas, ale nie szkodzi...liczy się, że nie siedzimy w domu jak emeryci, tylko korzystamy z życia i cieszymy się chwilą. No i co najważniejsze mój mąż jest mistrzem w wyszukiwaniu okazji, tzn. podróżowania w fajne miejsca za grosze. nie zawsze jest to logistycznie do ogarnięcia, bo blokuje nas praca, ale jeśli tylko jest taka możliwość, to korzystamy. Ten wyjazd też za grosze, prom w dwie strony to koszt 129 zł za osobę, w naszym przypadku dochodzi jeszcze dojazd do Gdyni i z powrotem, no i posiłki dodatkowo płatne, ale skoro obiadokolacja kosztuje 20 zł, to też uważam, że koszt nie jest kosmiczny... zwłaszcza, że trochę już zwiedziliśmy i mamy rozeznanie co i  ile może kosztować, ale jeśli ktoś mieszka nad morzem to myślę, że warto skorzystać. No i mankament jest tego wyjazdu jeszcze taki, że jest to środek tygodnia, trzeba wziąć wolne i jechać nie wtedy kiedy nam pasuje, ale kiedy jest okazja. Także my póki możemy to korzystamy...

2 marca 2016 , Komentarze (74)

Chciałabym tak naprawdę nie zamieszczać tego wpisu, no ale cóż... życie jest okrutne i nad nikim nie ma litości... Miesiąc temu chwaliłam się, że jestem w ciąży, to pora najwyższa napisać, że już w ciąży nie jestem. 12-go lutego dowiedziałam się, że moje maleństwo nie żyje, nie wiadomo tylko od jakiego czasu... To był 10 tydzień, a wg badania USG 6 tc. I tak nic by się nie dało zrobić ani w żaden sposób zapobiec temu nieszczęściu, tak się po prostu zdarza, przynajmniej ja sobie tłumaczę to w ten sposób... Tak naprawdę nic mi się nie działo, 11-go lutego zaczęłam troszkę plamić, ale nie chciałam panikować, bo ciągle coś wymyślałam i nie chciałam martwić mojego męża moimi kolejnymi pomysłami. Pierwsze co zrobiłam to wiadomo internet, a tam znalazłam pocieszenie, że najczęściej nic złego nie musi to oznaczać, ale lepiej skontaktować się lekarzem. Piątek rano, ani jednego lekarza w całym mieście. Pojechaliśmy do szpitala na SOR. Miałam nadzieje, że tylko mnie zbadają, powiedzą, że wszystko ok, każą się oszczędzać, leżeć i takie tam. A tam od razu przyjęli mnie na oddział, a ja goła i wesoła... nie miałam nic ze sobą, mąż kupił mi jakąś koszulę i kapcie w szpitalu, później dowiózł mi moje rzeczy. Po przyjęciu USG... i pytanie czy czekamy aż sama poronię czy może robimy zabieg. A ja nic nie zrozumiałam... jaki zabieg, a co z moim dzieckiem. Ja rozumiem, że trudno oczekiwać, że lekarze będą nad każdym płakać i się rozczulać, ale uważam, że można mi było to przekazać z jakimś większym wyczuciem. Dopiero jak spytałam czy to znaczy, że moje dziecko nie żyje, lekarz odpowiedział... no przecież widzi pani, że nie ma echa płodu... A ja nic nie rozumiałam, nic nie widziałam... Ponieważ byłam już po śniadaniu, nie mogli mi zrobić zabiegu, bo trzeba być na czczo. Przepłakałam cały dzień, byłam tak zmęczona od płaczu, że spałam i płakałam na przemian... W sobotę wieczorem zaczęło się moje poronienie...koszmar i nie będę tutaj tego opisywać. W niedzielę przyszedł na dyżur w końcu jakiś ludzki normalny lekarz, wziął mnie na badanie, pokazał USG i wszystko wyjaśnił, ale i tak  musiałam zostać poddana zabiegowi. W poniedziałek wyszłam do domu, przesiedziałam 2 tygodnie na L4 i wczoraj wróciłam do pracy. Wiadomo, zaniedbałam się przez ten czas, w sensie diety a raczej jej braku i braku ćwiczeń, ale z tym akurat byłam już na bakier dużo wcześniej, tzn. od momentu kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży nie miałam sił na ćwiczenia, miałam nadzieję, że w końcu lepiej się poczuję i będę mogła sobie pozwolić na aktywność fizyczną w II trymestrze, no ale cóż nie było mi dane się przekonać...

Przy tej okazji chciałabym podziękować tym wszystkim, którzy już wcześniej wiedzieli o moim poronieniu i służyli dobrym słowem, naprawdę wiele to dla mnie znaczy. Szczególne podziękowania należą się dla kirsikka. Kochana bardzo Ci dziękuję za każde twoje dobre słowo, służyłaś radą i pomocą od samego początku jak napisałam, że jestem w ciąży, doradzałaś, podsuwałaś dobre pomysły i lektury warte przeczytania, ale też jako pierwsza wyraziłaś swoje współczucie, po tym jak gdzieś między wierszami wyczytałaś, że poroniłam. Naprawdę w tamtym momencie bardzo dużo mi pomogłaś i "rozmowa" z Tobą była dla mnie bezcenna. Moje uznanie dla Ciebie jest tym większe, że przecież się nie znamy, pewnie nigdy nie poznamy a Ty poświęcałaś swój prywatny czas, mimo, że sama jesteś w ciąży i masz małe dziecko, żeby mnie pocieszać.  

KIRSIKKA JEŚLI TO CZYTASZ CHCĘ CI BARDZO PODZIĘKOWAĆ ZA WSZYSTKO CO DLA MNIE ZROBIŁAŚ!!!

A ja tak jak napisałam w tytule wracam do życia, mimo, że ból pozostanie to wiem, że muszę wracać do żywych, choć tak naprawę nie mam jeszcze na to ochoty. 

Pora wziąć się za siebie, wrócić do biegania jeśli tylko pogoda na to pozwoli i dalej gubić zbędne kilogramy. Może jeszcze kiedyś będzie dane mi zostać mamą... a nawet jeśli nie to i tak wiedzcie, że przez te kilka tygodni czułam się wyjątkowa i wyróżniona przez los!!!