Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Odjechana, wyjechana,
w
ogóle jakaś taka ...Chana (nie mylić z Montanna) Typ: par
adoksalny Osobowość:
złożona Charakter:
nieprzysiadalny Uroda
: nieprzeciętnie
przeciętna Średnio wypełniony bagaż doświadczeń życiowych, Kobieta po przejściach... Oto ja... To taki ktoś, kogo się kocha, albo nienawidzi... par excellence...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 25630
Komentarzy: 335
Założony: 27 sierpnia 2012
Ostatni wpis: 15 września 2020

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
MagdaMaciaszek

kobieta, 46 lat, Bogatynia

163 cm, 93.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

9 grudnia 2016 , Komentarze (10)

Na razie nic nie osiągnęłam. Jedno mogę powiedzieć. Witamina D mi pomaga, nie mam już takiej bezsilności, więcej siły fizycznej. Psychicznie wysiadam. Bycie rodzicem dziecka z autyzmem to często poczucie spadania w dół w przepaść bez zabezpieczenia. Zero siatki pod tobą, która uratuje życie... Lecisz i nie wiesz na co spadniesz, kiedy spadniesz i czy w ogóle spadniesz. A może będziesz tak spadać bez końca?

Spadanie przeplatane z krótszymi bądź dłuższymi wzlotami. Spadasz, ale są chwile kiedy jakiś wiatr zawieje z dołu i na jakiś czas unosi. Mimo to optymizm to uczucie, które ciężko w sobie znaleźć. Ale... No właśnie. Poddanie się bez spróbowania, uwierzenia, podjęcia próby i zrozumienia to najgorsze co możemy my, rodzice, zrobić. Bo przecież to spadanie w dół to jeszcze nie koniec. Dopóki spadasz, dopóki jesteś w powietrzu, to ciągle nie jest koniec.

Komfortem jest mieć obok kogoś, kto spada razem z tobą. Ten ktoś spowalnia spadanie i odwleka bolesne osiągnięcie dna. Bo celem nie jest aby otworzyć spadochron ale to, żeby bezpiecznie wylądować. W tym całym autyzmie nie chodzi o wygranie wyścigu, ale o przekroczenie mety. I ma rację, bracie, ma rację jak cholera.

„Autystyczna mama” – brzmi dumnie? A dlaczego nie? Z założenia rola matki jest najważniejszą jaka mogła zostać komukolwiek powierzona. Ale jeśli przychodzi nam zmagać się z chorobą dziecka, poświęcać uwagę komuś kto jest uzależniony od tego jak będziemy postępować, zostać „skazanym” na utratę dotychczasowego życia… no to jest wyzwanie. Tak, jesteśmy złe, sfrustrowane, niewyspane, zmęczone, rozdrażnione, nieumalowane często (bo po co jak pot po dupie kapie), nieuczesane (bo i tak zaraz zostaniemy potargane i pozbędziemy się kilku włosów), często w dresach i t-shircie (bo sparing wyklucza sukienkę od Armaniego)… Często zaskakuje nas wiadomość, że mamy nowego prezydenta, bo kto by tam telewizję oglądał, kiedy po całym dniu zmagania się z małym Mikem Tysonem nie mamy ochoty nawet na kolację… Brwi nie wyskubane, włosy z pięciocentymetrowymi odrostami, skóra krzyczy – weź mnie do kosmetyczki, ciało domaga się basenu i relaksu w saunie a mózg… No cóż, ten to chciałby uciec pewnie na Marsa, byle schłodzić przegrzane zwoje. Na biurku stos nieposegregowanych dokumentów, czasem niezapłacony rachunek, no może częściej niż czasem, skrzynka mailowa zapchana, podwórko zawalone „tymczasami” i „nachwilasami”, guzik nie przyszyty tu i tam, sterta ubrań, która wreszcie ląduje w szafkach nieuprasowana… Spraw na bieżąco tyle, że i te nawet za chwilę stają się zaległymi a te zaległe to już nawet archiwalnymi nie są…

Bo kolej rzeczy jest taka – przychodzi na świat dziecko, kilka lat poświęceń, zmęczenia, opieki… ale powoli dzidzia rośnie i staje się maluszkiem, przedszkolakiem, szkolniakiem… Potrafi coraz więcej, pomaga, posprząta po sobie, ubierze się, naleje sobie soczku, z czasem zrobi sobie kanapkę… Powoli odgruzowujemy mieszkanie, jedziemy na zasłużone wakacje (dziecko podrzucając do babci, wysyłając na kolonię, albo w kosmos, nie ważne, byle być samemu z sobą, „niecnierobienie”, „niewstawanieoszóstejnadranem”, „niezmienianiepampersów” – luuuuuuuuksus.

A co jeśli stan zawieszenia pampersowo-niemowlęcego będzie trwał zawsze? Albo tak, jak u nas - 7 lat. Życie do przodu a my cofamy się lub stoimy w miejscu… Spraw bieżących przybywa, zaległych nie ubywa. Nie ma nikogo, kto zajmie się juniorem/juniorką przez 2 tygodnie, a my siup na Hawaje… I powoli znajomi zapominają (bo i tak nigdzie nie wyjdą przecież, nie ma co zapraszać), nie przyjdą, bo niezręcznie – i tak spokojnie nie można porozmawiać. Wypad do baru – wykluczone bo do kąpania potrzeba dwojga (a i to niekiedy za mało). Tak w większości wygląda rzeczywistość „autystycznego rodzica”. Więc są wyjścia takie: zaakceptuj i staraj się jak najlepiej możesz, oddaj do ośrodka juniora/juniorkę, popełnij sepuku… Ja wybrałam wyjście pierwsze.

Mimo, że wyjście niby oczywiste, to niełatwe. Tu nie ma różowych okularów… Nie ma nawet odcienia różu… chociażby pudrowego. Walczysz… Nastawiasz się na ciągłe walenie głową w mur. Z każdej strony ściana. Bierzesz sięga bary z systemem, służbą zdrowia, urzędami, placówkami edukacyjnymi. Zostajesz  Zosią Samosią, co to wiecznie sama, sama, sama… I taką Samochwałą, co to wszystko lepiej wie, lepiej zrobi, załatwi. Matka terapeutka, Matka lekarz, Matka adwokat, Matka koleżanka z piaskownicy, Matka ekspertka, Matka opiekunka, Matka organizatorka, Matka kalendarz. Matka cholerna instytucja z parującym mózgiem, z uśmiechem kiwająca na każde „Jak ty sobie świetnie radzisz”. A prawda jest taka, że często sobie Matka nie radzi, tylko jakby nie chce tego ujawniać.

Na razie walczymy z ponad 100 napadami padaczkowymi dziennie... Bezsilność i wyczerpanie mózgu.

8 listopada 2016 , Komentarze (14)

Łeb do słońca... Tak mawiała Magda, założycielka fundacji Rak`n`roll. Nie "wyrollowała" go niestety. Nie ma jej wśród nas. Ale była to mega pozytywna osoba, nigdy się nie poddawała. To co, ja mam się podać? Ja? Osoba zdrowa? Osoba, która ma wpływ na to jak wygląda? 

A co mają powiedzieć ci, którzy nie mają takiego komfortu? Którzy chorują, umierają, słabną, nikną? Oddaliby wszystko, żeby móc. A ja kurna mogę!!!

Zakupiłam wit. D3. Postaram się o dawkę energii. Powrócić do ćwiczeń, do regularnego jedzenia, bo teraz mam zbyt małą ilość posiłków i id kilku dni apetyt na słodkie. Mogę nie tykać słodyczy miesiącami, ale jak przychodzi takie właśnie osłabienie to nie odpuszczam. No oczywiście, nie jest to tabliczka czekolady, nie jest to pół tortu, nie jest to paczka ciastek. Kupuję 2-3 groszki ptysiowe, albo małą napoleonkę, i mam z głowy na 2-3 dni. 

Dzisiaj rześko na dworze, ale przez większość dnia świeciło słońce. Matko, jaka to była przyjemność wystawić łeb do słońca! Zostawiłam męża w sklepie, wyszłam i wystawiałam!!!! 

Staram się... Nie daję sobie ucinać członków, nie zakładam się, nie obiecuję, ale się staram. Na razie nie podejmę żadnych wyzwań. Muszę odnaleźć właściwy tor. 

"What does not kill you, makes you stronger!"

6 listopada 2016 , Komentarze (7)

No właśnie, jakoś powstać i pozbierać się nie mogę. Entuzjazm znikł, chęci i sił brak... 

Niemoc...

Nie mogę zabrać się do ćwiczeń, brakuje sił nawet na normalne czynności codzienne. Mózg śpi. Mózg jest w niemocy. Zadowolenie z siebie pozostaje ciągle w fazie niedoścignionych marzeń. 

15 października 2016 , Komentarze (4)

Ostatnio zastój... Waga stoi... No w zasadzie to pół kg zgubiłam. Walka z nerkami a od jakiegoś czasu unieruchamia mnie ostroga piętowa, przy której w ogóle ciężko się chodzi, o ćwiczeniach nie ma mowy. Czeka mnie znowu "przyjemność" sterydowych zastrzyków... Cholerka najgorsze jest to, że ta franca ciężka do leczenia. Można czasowo zaleczyć sterydami, można zeskrobać, ale to się odnawia i odrasta. Cóż, nie takie problemy ludzie mają. 

Aha - nie wiem jak ocenić spirulinę, o której jakiś czas temu pisałam. W zasadzie to ja nie widzę żadnych plusów, ani dodatnich, ani ujemnych. To raczej coś takiego, co to nie zaszkodzi, może pomoże, może nie :D

Jesień ma swoje plusy - pyszne jabłka z ogrodu rodziców, świeże orzechy włoskie. Jakoś tak mam, że sporo produktów smakuje mi właśnie na świeżo, surowo. Nie przepadam za wyleżanymi i wysuszonymi orzechami. Muszą być mokre, dopiero co pozbierane. Uwielbiam surowy bób, słonecznik prosto z kwiatu, nawet kukurydzę potrafię opędzlować bez gotowania :D 

Przestałam właściwie oglądać wiadomości, w TV królują programy muzyczne, rzygam polityką i gadającymi głowami. Jak tylko uporam się z piętą i przestane być kowbojką z ostrogami to kupuję bieżnię. Chcę wreszcie spełnić swoje marzenie i przebiec 10 km. W domu zacznę się przygotowywać do sezonu przyszłorocznego. Trzymajcie kciuki!

Pozdrawiam was :D

16 września 2016 , Komentarze (3)

Dzisiaj wyjątkowo poza tematem odchudzania... Ale to za chwilkę.

Waga stoi w miejscu nadal. Dół mniejszy, bo nauczyłam już sobie z nim radzić. Nie uniknę złych emocji, ale wdrapuję się znowu na wyżyny. Za mną przygotowania panieńskiego, wesela, chore nerki, rajd samochodowy, początek roku... Przede mną kolejne organizowane eventy, okulista i neurolog (trzymam się już za portfel, bo w tym kraju inaczej nie można). No i tutaj dochodzimy do tematu głównego dzisiejszego wpisu...

Jak cholernie ciężko być w tym kraju rodzicem. Jak cholernie ciężko - wie każdy. A jak już coś zaczyna dziać się ze zdrowiem dziecka, kaplica, umarł w butach. Bujam się 10 lat po lekarzach i wiem, że to droga przez mękę. Zostajesz człowieku sam, radź sobie sam, szukaj sam, walcz sam, doszkalaj sam, diagnozuj sam... Więc zamiast działać - błądzisz i metodą prób i błędów, czasami z pomocą tych, którzy już zaprawieni w boju, pokiereszowani bliznami z pola walki NFZ - RODZIC. Mało mnie już zaskakuje, a jednak.

Znajoma urodziła niedawno swoje pierwsze dziecko. Śliczną córeczkę. Ma teraz jakoś ze 3 miesiące. Kilka dni temu wylądowali na SOR - bezdechy, krztuszenie, wymioty i kilka innych spraw. Padło podejrzenie padaczki, a te sukin... wypisali ją do domu. Dzieciątko wybitnie z objawami nieprawidłowości neurologicznych, może to nic takiego, może da się to jakoś uspokoić, może to nie padaczka. Ale ja się pytam - jak można matkę zostawić samą w takiej sytuacji? Skąd ona ma wiedzieć co się dzieje, co robić? Zasranym obowiązkiem było przewieźć ich (karetką, pod opieką personelu medycznego) do kliniki z oddziałem neurologicznym na kolejną diagnostykę! 

Czy to normalne, że młoda mama musi o 6 rano dzwonić do innego rodzica pytając o radę? Czy taką poradę i wytyczne powinna dostać od lekarza? Bo chyba ja innymi kryteriami myślę. Nie ogarniam.

13 września 2016 , Komentarze (8)

Taaaa, doły, doliny, górki, wyżyny. Sinusoidalnie z tendencją dołującą. Nie chudnę... Ale też nie tyję. W zasadzie stagnacja związana z okropną kondycją psychiczną. To samopoczucie odbiera siły witalne i nie robię nic. To znaczy nie ćwiczę. Nie obżeram się, nie jem praktycznie słodyczy (bo nie jestem słodkożercą). Nigdy nie miałam skłonności do zajadania stresu czy negatywnych emocji. Problem polega raczej na zachwianiu metabolizmu zrywami ćwiczenia na maxa i odpuszczania. Dlatego zawsze gubiłam kilogramy szybko i dopadał mnie efekt jojo.

Wszystkie problemy zdrowotne i rozwojowe mojego dziecka pochłaniają energię jak wampir. Są takie okresy, że wszystko się kumuluje. Dziecko, finanse, brak pracy (świadomy, bo zajmuję się dzieckiem, poza tym po 9 latach jestem już poza obiegiem praktycznie), ogólne poczucie własnej nieprzydatności. Beznadziejność i spoglądanie na siebie z niechęcią. Nic nie umiem, w niczym nie jestem dobra, nie mam fachu w ręku, nie mam przepracowanych lat (jedyną pociechą jest to, że opieka nad dzieckiem wlicza mi się do wysługi lat oczywiście od minimalnej krajowej, może 500 zł emerytury będzie). 

Marnie... Mąż obrywa rykoszetem, ale dzielnie znosi moje frustracje. W życiu udało mi się wzbogacić ten świat w super dziewczynę (mimo wszystko) i znaleźć odwagę, żeby zmienić swoje życie i związać się z najlepszym facetem. Sukcesy zewnętrzne. Wewnątrz mnie ciągła porażka...

2 września 2016 , Komentarze (2)

"Tyle rzeczy się już nauczyłyśmy, tyle ona sama osiągnęła. Chodzi do szkoły, staje się coraz bardziej samodzielna. Co dzisiaj wiem? Aby dotrzeć do świata mojego dziecka, potrzebna jest akceptacja. Nie wymagania, oczekiwania. Tylko akceptowanie rzeczy takimi, jakie są."

Najdziecie nas na 38 stronie Świata Kobiety. Niestety nie mogę dodać zdjęć, bo ciągle występuje jakiś błąd. No cóż...

2 września 2016 , Komentarze (6)

Kurka, zazdroszczę im, normalnie zazdroszczę... Pełen minimalizm... Na przykład takie wesele. Idziemy jutro. Mąż wczoraj poszedł do fryzjera, rano się wykąpie, ogoli... Włoży gajer i gotowy. Jedynym dylematem jest dobór krawata. I na tym męskie problemy na wielkie wyjścia się kończą.

A my? Dajcie spokój. Tydzień przed farbowanie, fryzura, make up, dzień wcześniej maseczki, depilacja... Szykowanie kiecki 2 miesiące przed. A dobierz sroko dodatki, bo przecież tyle tego, że kto by od razu wybrał? Jeśli kobiecie sprezentować skrzynię na biżuterię wielkości komody to za pół roku i tak już będzie ciasno. A rajstop nie zapomnij kupić, a buty dobierz... No pewnie, że chciałoby się nowe, ale jak to nowe? Odciski będą, nie wytrzymam. No co, ja nie wytrzymam? Nie będę w starych butach na nowym weselu tańczyć... No chyba, że pęcherze jak spodek do kawy się zrobią, co tam, zmienię na baletki po północy, nikt nie zauważy. Ale wejście królowej musi być. 

No a poprawiny? No chyba, że coś innego musi być. A jak coś innego na pupie to i: dodatki, buty, make up. Bo to przecież inne kolory... Nie ma to tamto. Boziulu, jak ja nam ogromnie współczuję...

29 sierpnia 2016 , Skomentuj

W zasadzie to mąż odebrał. "Jesteś zdrowa jak koń, żeby nie powiedzieć - kobyła" - rzekł uroczo małżonek. Dodał jeszcze, tak, żeby jeszcze milej było "jak przeczytałem, to myślałem, że nie twoje"... No buahahaha. Nie ma to jak kochająca połówka. 

Ale faktem jest, że oprócz jakiejś tam bakterii, wszystkie wyniki nawet małego odchylenia od normy nie mają. TSH, ASPAT, ALAT, cukier, kreatynina, cała morfologia wręcz idealna. 

Łykam hydrominum i czekam na czwartkowe USG. 

25 sierpnia 2016 , Komentarze (1)

Dzisiaj wybrałam się do lekarza. Lecę na wyniki i USG w najbliższym czasie. Być może ostatnie gorączki, wykręcanie mięśni oraz problem z nabieraniem wody i brak utraty wagi związany jest z nerkami albo układem moczowym. 

Nie jest moim zdanie możliwe ruszać się ok. 800 minut miesięcznie nie spuścić nawet podręcznikowych 5 kg wody, które przeważnie schodzą pierwsze. Nie jest normalne nie odwiedzać toalety przez 8 godzin pijąc 2 litry wody. Nie jest normalne puchnąć tak na 7 miesiąc ciąży w jeden dzień. No więc niedługo będzie wiadomo. 

Bo ja bym tak ładnie swoje nerki prosiła, żeby się w nerkowe garście wzięły, bo jakby nie patrzeć będą mi jeszcze raczej potrzebne... Dzięki :D