Może to już wybrzmiało, ale i tak powtórzę - staram się zbudować codzienny nawyk aktywności innej, niż marsz i rotor. Tzn te rzeczy są obecne w moim życiu, ale ku lepszemu chciałabym, żeby ta półgodzinna gimnastyka wryła się schemat dnia. Zgodnie z realizowanym programem na razie 2 razy w tygodniu wystarczy i tak już się zaczyna robić bardzo fajnie. Swoją drogą, trzeci zestaw ćwiczeń "trening wzmacniający z hantlami" baaardzo przypadł mi do gustu. Cisnę dalej 😁
No, ale dlaczego jestem z siebie taka dumna? Wczoraj miałam stresujący i męczący dzień. Chyba z 5 godzin spędziłam w komunikacji miejskiej głównie w pozycji na sardynkę, upchana pomiędzy innymi nieszczęśnikami. Po powrocie do domu miałam ochotę wpełznąć pod koc, przecież nałaziłam się co nie miara i ogólnie byłam zła i nie w sosie. Zamiast tego zrobiłam wspomniany powyżej trening. Ogarnęłam też kuchnię i łazienkę. Wydajność milion procent 😂
Pewnie myślicie, że jeszcz dodam jakie to było pokrzepiające, poprawiające humor i w ogóle świat nagle zrobił się lepszy. Otóż nie. Nic bardziej mylnego 🤣 Ciągle marzyłam o tym kocu i świętym spokoju, a dzień skończył się łyknięciem tabletki na ból głowy 😅 Jednak zrobiłam to! Przekroczyłam siebie na wiele sposobów i z tego jestem dumna. A dzisiaj nogi bolą jak nie powiem, ale nie wiem czy przez ćwiczenia, czy ciągłe balansowanie w autobusach 🙈