Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Kiedyś ważyłam 60 kg... Potem nastało 7 lat tłustych... A teraz przyszła pora na 7 lat chudych... Mam nadzieję, że uda się szybciej ;)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 9489
Komentarzy: 339
Założony: 16 stycznia 2013
Ostatni wpis: 6 listopada 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
NieNitka

kobieta, 51 lat, Warszawa

173 cm, 90.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

8 kwietnia 2013 , Komentarze (10)

Wczoraj i dziś zrobiłam sobie dni przejściowe, żeby powyjadać jeszcze resztki produktów, które nieco wykraczają poza ramy diety OW. Moje menu wyglądało, więc mniej więcej tak:

Śniadanie: chleb żytni pełnoziarnisty z odrobiną oliwy i suszonymi pomidorkami z czosnkiem i bazylią, herbata Pu-erh cytrynowa

Drugie śniadanie: duże jabło, banan, herbata czarna migdałowa

Obiad: zupa krem z pomidorów, sałatka z sałaty lodowej, kiełków rzodkiewki i pomidorków koktajlowych, parę fig suszonych, herbata Pu-erh cytrynowa

Kolacja: podwójna porcja smoothie ananasowo-melonowo-mandarynkowo-grapefruitowego (około 700 ml popijane przez cały wieczór), kilka orzechów włoskich

Na rowerku zrobiłam tylko małą rozgrzewkę:6 km/17 min/ 140 KCal.

Mam do Was pytanko natury technicznej: czy wiecie dlaczego nie aktualizuje mi się pasek z wagą, ale ten widoczny na samej górze ekranu w prawym górnym rogu, bo te dwa paski w moich ustawieniach są OK, a ten górny nie i jestem w kropce. 

7 kwietnia 2013 , Komentarze (3)

Więc tak... po ostatnim wpisie zrobiło mi się zdecydowanie lżej na duszy i bardzo Wam dziękuję, że mnie wysłuchałyście.

Z informacji pozytywnych to zapomniałam się Wam pochwalić, że z moją stopą jest już OK, złamanie już prawie całkiem się zagoiło i znów mogę pedałować na rowerku stacjonarnym, a jak tylko wiosna przyjdzie na dobre i to białe paskudztwo wreszcie zniknie zamierzam wreszcie wdrożyć plan marszowo-kijowy.

Z informacji nieco mniej pozytytwnych to niestety przez te moje ostatnie wybryki żywieniowe muszę zrewidować Vitaliowy pasek, ale nic to, wracam już szybciutko na swoją ścieżkę i od dziś zaczynam kolejne podejście do diety OW a potem zdrowe żywienie. Ibizko jestem z Tobą w tym temacie ;)

Dziś od rana świeci słoneczko i jest pięknie (jak się patrzy w niebo to śniegu nie widać)!

Pozdrawiam Was wszystkie i trzymam kciuki wiadomo za co ;)

6 kwietnia 2013 , Komentarze (7)

Nie było mnie tu przez kilka dni, a i moje ostatnie wpisy nie dość, że były rzadsze to jeszcze dietowo mało optymistyczne. Dziś będzie, więc coś EXTRA, potraktuję Was jak najprawdziwszą na świecie grupę wsparcia i opowiem Wam moją historię.

Wiele razy próbowałam przeprowadzić na sobie auto-psycho-analizę (auto-diagnoza w innych dolegliwościach wychodziła mi do tej pory całkiem nieźle ;) ), ale tak do końca nie ogarniam tego dlaczego wyglądam tak jak teraz i ważę tyle ile teraz.

 

No cóż, zobaczmy co z tego wyjdzie?

 

Z tego co udało mi się ustalić do 3 roku życia była chudziuteńka i miałam raczej wielką niechęć do jedzenia. Niestety w okresie przedszkolnym zmieniło się to diametralnie i pod koniec pobytu w tym szacownym przybytku wyglądałam już jak dorodny pulpet. Obawiam się jednak, że nie do końca była to zasługa przedszkolnego wiktu. Otóż moja babcia, która jak łatwo się domyślić swoje dzieci musiała wychowywać w ciężkich czasach wojennych i powojennych odbiła to sobie na wnuczkach i starała się nam nieba przychylić i to niestety także w kwestiach kulinarnych podkarmiając nas różnymi biało-mącznymi smakołykami.

Dodatkowo ja zawsze byłam wysoka w porównaniu z rówieśnikami i raczej grubo-koścista, więc dzięki dodatkowym kilogramom wyglądałam na sporo większą i zdecydowanie nie filigranową istotkę. Były to już czasy podstawówki i doskonale pamiętam, że odkąd tylko uświadomiłam sobie swój wygląd na tle koleżanek towarzyszyło mi tylko jedno uczucie - schudnąć. Marzyłam o tym, że kiedyś będę szczupła i piękna (bo uważałam oczywiście, że skoro jestem gruba to i brzydka).

 

Pierwsze prawdziwe odchudzanie przeprowadziłam razem z moją przyjaciółką podczas wakacji po siódmej klasie i nigdy nie zapomnę cudownego uczucia, kiedy pod koniec pobytu na Mazurach zaczęły mi spadać spodnie. Pierwszy sukces, który naprawdę podbudował moje ego, zaczęłam wierzyć, że moje marzenie się spełni (co do brzydoty, to też zaczęło do mnie docierać, że to nie do końca prawda ;) ).

Później nastąpiło kilka ładnych szczupłych lat: całe liceum, całe studia, pierwsze lata małżeństwa. Myślałam, że zmora tłustego pulpeta odeszła raz na zawsze i nigdy już nie wróci.

 

I tu się niestety myliłam, tylko że tym razem nie mogę winić już nikogo innego poza samą sobą, a do tego przyznać się ciężko...

 

Zaczęło się podczas pierwszej ciąży. Miało być super, wyobrażałam sobie jak to pięknie pilnuję wagi i przybieram tylko tyle ile trzeba, mam z przodu piękną zgrabną piłeczkę i wszystkie inne ciężarne mi zazdroszczą figury. Ale coś poszło nie tak i ni stąd ni z owąd pojawiły się napady obżarstwa. Nie jakieś spektakularne, ale jednak co kilka dni dopadała mnie ochota zjedzenia czegoś tuczącego w ilości zdecydowanie zbyt obfitej (świeżutkie bułeczki, grubo posmarowane masełkiem z szyneczką, salami albo żółtym serkiem, pączki, faworki, czekolada, ptasie mleczko, ciasteczka, czasem pizza, placki naleśniki czyli generalnie to co zawsze miałam na czarnej liście rzeczy niedozwolonych - może o to właśnie chodziło, takie trochę robienie na złość samej sobie). Oczywiście, żebyście mnie źle nie zrozumiały nie wciągałam jednym ciągiem wszystkich tych rzeczy za jednym zamachem tylko za każdym razem jakiś inny smakołyk. Efekty były oczywiste w sumie przytyłam w ciąży 23 kg i zakończyłam ją z wagą 86 kg - najwyższą jaką do tamtego momentu w życiu udało mi się osiągnąć i dlatego kompletnie dla mnie wtedy przerażającą. Nowe życie miało rozpocząć się z chwilą porodu, czyli koniec, zdrowe odżywianie i powrót do wagi sprzed ciąży. I na początku szło całkiem nieźle, rzeczywiście powoli chudłam i udało mi się nawet dojść do wagi 67 kg.

 

Niestety ta chwila trwała bardzo krótko a dlaczego wszystko zepsułam? Trochę pewnie to wina stresu, musiałam niestety wracać do pracy zaraz po urlopie macierzyńskim, który wtedy razem z zaoszczędzonym urlopem wypoczynkowym trwał niecałe 6 miesięcy. Czułam się z tym okropnie, bo nie wyobrażałam sobie zostawienia takiego Maluszka z kimś innym nawet jeśli miała to być moja mama (choć babcia to oczywiście najlepsze rozwiązanie jakie można sobie wyobrazić w takiej sytuacji). Ale cóż nie było wyjścia i tak sobie myślę, że to mogła rzeczywiście być przyczyna tego, że napady obżarstwa nie ustały, znów wracały. Dużo wtedy jeździłam samochodem odwożąc i przywożąc Malucha od babci, więc często objadałam się w samochodzie, różnymi słodkimi przekąskami. I tak jakoś pomalutku dobiłam do wagi, którą osiągnęłam pod koniec ciąży. Masakra. A to przecież jeszcze nie koniec...

 

Potem była druga ciąża. Tym razem rzeczywiście nie przytyłam już dużo, ale z uwagi na fakt, że waga początkowa była imponująca efekt końcowy naprawdę robił wrażenie, do 100 brakowało już bardzo niewiele. I znów po porodzie wszystko miało się zmienić. Ale jak widać po moim pasku nie zmieniło się za wiele. Tym razem nie mogę już zwalić tego na stres, bo podjęłam decyzję (choć to też nie było takie bezstresowe) o tym, żeby nie wracać do pracy na etacie i zająć się czymś zupełnie innym (pracuję na własny rachunek i mogę to robić w domu) i w ten sposób połączyć opiekę nad dziećmi z pracą zawodową. Wiadomo, że stresy też są, choć innego rodzaju, ale jeśli chodzi o napady obżarstwa to pewnie przerodziły się one już w swego rodzaju nałóg i z tym mam do czynienia aktualnie.

Dodam tylko, że u mnie to nigdy nie jest wrzucanie w siebie byle czego, czyli tego co uda się aktualnie znaleźć w lodówce, ja przygotowuję sobie zawsze takie małe uczty, pichcę coś naprawdę smakowitego, kupuję wykwintne desery w dobrej cukierni, muszą to być rzeczy, które pozwalają rozsmakować się i zapomnieć na chwilę o wszystkim innym, przez krótką chwilę liczą się tylko kubki smakowe? A potem... na pewno dobrze to znacie... mega wyrzuty sumienia, wściekłość, rozpacz itp. itd.

Masakra masakryczna.

 

Dwa lata temu udało mi się przeprowadzić po raz pierwszy dietę owocowo-warzywną dr Ewy Dąbrowskiej przez 4 tygodnie, schudłam 8 kg z wagi 90 do 82 i poczułam się cudownie, ale znów wszystko zepsułam i wróciłam do starych nawyków, a waga... widać jaka jest po Vitaliowym pasku.

 

I choć tyle już razy obiecywałam sobie, że to już koniec, że teraz będzie już pięknie i zdrowo i tyle samo razy nie dawałam rady to jednak cały czas mam nadzieję, że w końcu się uda?

Ostatnim razem obiecałam sobie, że pozbędę się tego balastu do 40 urodzin. Niestety one są już za niecałe 3 tygodnie, więc nic z tego. Teraz już nie wyznaczam żadnej daty, po prostu zrobię co się da.

Na początek spróbuję jeszcze raz z dietą OW, bo ona przekonała mnie całkowicie. Start w najbliższą niedzielę. Jeśli nie zanudziłam Was na śmierć to trzymajcie kciuki ;)

29 marca 2013 , Komentarze (5)

Moje kochane Vitalijki!

Święta za pasem, więc życzę Wam bardzo odpoczynku od zabieganej codzienności, chwili refleksji i miłego pobycia z rodziną, no i przede wszystkim, żeby nam w tym pasie nic nie przybyło a raczej wprost przeciwnie ;)

Buziaki,

25 marca 2013 , Komentarze (7)

Zapuściłam się ostatnio z częstotliwością wpisów, gdyż zaabsorbowała mnie dość mocno moja praca zawodowa. Ale za to w kwestiach diety dopadł mnie jakiś marazm, z którego muszę się otrząsnąć.

Boląca szczęka trochę przywołuje do porządku, więc w menu dużo pokarmów rozdrobnionych: zupki jarzynowe kremowe, koktajle jogurtowe, smoothie, ale niestety w weekend uległam paru smakowym pokusom i nie jestem z siebie dumna.

Dumna jestem za to bardzo z mojego synka, który mimo trudności z mówieniem naprawdę dzielnie sobie radzi z aparatem ortodontycznym.

A na zbędne kilogramy rady innej nie ma tylko trzeba się za nie wziąć i walczyć dalej...

 

20 marca 2013 , Komentarze (5)

Przeżuwanie jedną połową twarzy sprawia, że szybciej się człowiek męczy i ochota na jedzenie jakoś przechodzi, a więc diety zębowej ciąg dalszy:

Wczorajsze menu:

Śniadanie: 4 bułeczki pełnoziarniste makowe spryskane oliwą z oliwek i posypane suszonymi pomidorkami z czosnkiem i bazylią oraz zieloną pietruszką, moja herbata (350 KCal)

Drugie śniadanie: 5 orzechów włoskich, 3 figi suszone, moja herbata (325 KCal)

Obiad: smoothie gruszkowo-truskawkowe, bułka kajzerka z masłem, moja herbata (320 KCal)

Kolacja: sałatka z mixu sałat zielonych, pomidorów i fety, moja herbata (325 KCal)

A dzisiejsze menu bardzo podobnie:

Śniadanie: 4 bułeczki pełnoziarniste makowe spryskane oliwą z oliwek i posypane suszonymi pomidorkami z czosnkiem i bazylią oraz zieloną pietruszką, moja herbata (350 KCal)

Drugie śniadanie: 5 orzechów włoskich, 3 figi suszone, moja herbata (325 KCal)

Obiad: makaron pełnoziarnisty z duszonymi warzywami śródziemnomorskimi, moja herbata (500 KCal)

Kolacja: smoothie gruszkowo-truskawkowe (150 KCal)

Dziś mój synek dostał wreszcie aparat na zęby, ale niestety z uwagi na poważną wadę zgryzu będzie musiał go nosić przez całą dobę, czyli do szkoły również i trochę się martwię jak zareagują koledzy z klasy. Na szczęście to dopiero II klasa i wszyscy go bardzo lubią, więc mam nadzieję, że wszystko będzie OK, ale na pewno będzie to dla niego duże przeżycie.

 

 

18 marca 2013 , Komentarze (8)

Sezon stomatologiczny mogę uznać za otwarty. Ukruszony ząb kwalifikuje się oczywiście do leczenia kanałowego (czy ja już nie mówiłam wcześniej, że bardzo trafnie stawiam diagnozy na temat własnego stanu zdrowia?). A w dalszych planach parę plombek do wymiany i różne takie drobiazgi. Po prostu bajka. Ja i mój portfel szalejemy z radości.

A w temacie diety to najskuteczniejsza dieta na świecie to bolące zęby :(

I nie wiadomo czy śmiać się czy płakać...

17 marca 2013 , Komentarze (7)

Jedna z Was w swoim ostatnim wpisie wywołała temat dentysty (tak Ibizo, o Tobie mowa) i wiecie co, mój pech tylko czeka na takie okazje i wczoraj rano szybciutko ukruszył mi kawałek górnej szóstki :( A więc jutro i ja dzielnie maszeruję do zębologa, choć muszę powiedzieć, że wizja kolejnego leczenia kanałowego lekko mnie przeraża.

Póki co konsumpcję odbywam jedynie lewym półgębkiem ;)

A wczoraj w menu:

Śniadanie: 2 bułeczki pełnoziarniste makowe spryskane oliwą, 100 g serka Capri posypanego suszonymi pomidorkami z oregano i chili, moja herbata (400 KCal)

Drugie śniadanie: smoothie z banana i truskawek (200 KCal)

Obiad: zupa krem z warzyw z przewagą cukinii, ryż z marchewką duszoną na łyżce oliwy, moja herbata (400 KCal)

Kolacja: 3 drożdżowe naleśniki pełnoziarniste z przepisu w QuchniWege http://quchniawege.blogspot.com/2013/03/drozdzowe-nalesniki-z-budyniem.html, z tym że ja zrobiłam bez nadzienia budyniowego a do ciasta dodałam rodzynki, moja herbata, lampka winka czerwonego (w końcu sobota) (500 KCal)

 

15 marca 2013 , Komentarze (9)

Dzisiejsze menu:

Śniadanie: 4 pełnoziarniste bułeczki makowe z serkiem Bieluch i suszonymi pomidorkami z bazylią i czosnkiem, sałatka z pomidora ze szczypiorkiem, moja herbata (450 KCal)

Drugie śniadanie: grapefruit, moja herbata (150 KCal)

Obiad: jajecznica z pomidorem i cebulą, 2 bułeczki pełnoziarniste makowe, moja herbata (520 KCal)

Kolacja: jogurt naturalny z wiśniami z kompotu, kilka włoskich orzechów, moja herbata (410 KCal)

Dzisiejszy wietrzny ziąb sprawił, że musiałam wieczorkiem wskoczyć na godzinkę pod kołderkę ubrana w polar, żeby porządnie się wygrzać. Chyba jakieś przesilenie wiosenne mnie dopadło. Teraz się jakoś wygrzebałam coby jeszcze troszkę Was podczytać i naskrobać parę słów...

 

14 marca 2013 , Komentarze (6)

Co prawda dzień się dopiero zaczął, ale chciałam od razu odpowiedzieć na Wasze komentarze.

Otóż wychodzi na to, że macie absolutną rację. No bo niby skąd miałybyście wiedzieć, że Was czytam jeśli nie zostawiam po sobie żadnego śladu? Przydałoby się coś podobnego do facebookowych like-ów ;)

Jakoś wcześniej nie spojrzałam na tę kwestię pod tym kątem. Jaki to człowiek czasami jest mało domyślny, chyba jakiś chwilowy zanik inteligencji ;)

A sama przecież z niecierpliwością czekam na każdy komentarz w pamiętniku.

W każdym razie jestem z Wami i życzę Wam sukcesów w walce z oponkami i innymi falbankami niechcianymi :)

Piękne dziś słoneczko... tylko po czorta ten mróz?!