Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem studentką prawa, której większość czasu absorbują właśnie studia:) międzyczasie znajduję troszkę czasu na dobrą książkę, fajny film, spacery a od jakiegoś czasu na ćwiczenia;)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 24452
Komentarzy: 686
Założony: 6 marca 2013
Ostatni wpis: 10 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
anna290790

kobieta, 34 lat, Świnoujście

174 cm, 68.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

17 grudnia 2013 , Komentarze (7)

Witajcie, co tam u Was?:)

Ja przez 2 tygodnie zajmowałam się nie tym co należy czego skutkiem jest odpuszczenie biegania... o zgrozo gorszej głupoty nie mogłam wymyślić!

Zachciało się robić w swoim życiu porządek, być megaaaa uczciwym uczuciowo i wprowadzać zmiany.. ale to wszystko za szybko, a jak to mówią co nagle to po diable.. w tym całym zamieszaniu straciłam gdzieś siły i chęci.. w tym czasie biegać byłam tylko dwa razy a przez całą resztę dni powtarzałam sobie że pójdę jutro, bo dzisiaj nie mam humoru, bo smutno, bo źle... jak mogłam zapomnieć że to bieganie przynosiło mi radość i ulgę?! Że mogłam się wyżyć i że zawsze jak wracałam z treningu było mi lepiej?

Na szczęście jest pewna osoba ( Vitalijka zresztą:)) , która potrafi podnieść na duchu i nawet jak się człowiekowi nie chce to uśmiechnie się mimo woli, a do tego jest pokręcona na punkcie biegania bardziej ( oj dużo bardziej) niż ja i nigdy nie odpuszcza! Tak więc dzisiaj przed umówioną wieczorną terapią;)( dla wyjaśnienia terapia polega na zaplanowanej imprezie:)) postanowiłam sprawdzić czy ja wogóle jeszcze mam coś takiego jak kondycja i poszłam pobiegać, pogoda była śliczna więc wykorzystałam okazję i przypomniałam sobie to boskie uczucie:D. Przebiegłam 2 razy po 20 minut z 3 minutową przerwą, tempo nie było zawrotne ale po tej przerwie to i tak ucieszyłam się że tyle dałam radę:).

Mam nadzieję że u Was nie było żadnych załamań, wpadek, smutków itp. a nawet jeżeli to że otrząśnięcie się z nich zajęło Wam dużo mniej czasu niż mi:).

Wagowo stoję w miejscu na razie więc nie ubolewam bo jak na 2 tygodnie nic nierobienia to i tak waga jest łaskawa.

Miłego wieczoru, trzymajcie się ciepło:)





2 grudnia 2013 , Komentarze (8)

Ostatnio jakoś brak mi weny do pisania, zawirowania prywatne zabrały mi trochę energii ale powoli wrócę do siebie... 

Waga jednak wróciła na 68 kg więc w sumie dobrze, że paska nie ruszałam;) Biegam, nie tak często jak do tej pory, ale biegam i szukam teraz konkretnego celu do którego będę się przygotowywać, może jakiś bieg na początku nowego roku:)..

A jak u Was?:) Mam nadzieje że z dnia na dzień lepiej i świętujecie kolejne sukcesy! Miłego dnia

23 listopada 2013 , Komentarze (10)

"Zaw­sze trze­ba po­dej­mo­wać ry­zyko. Tyl­ko wte­dy uda nam się pojąć, jak wiel­kim cu­dem jest życie, gdy będziemy go­towi przyjąć nies­podzian­ki, ja­kie niesie nam los."-

Witajcie w sobotni poranek.

Na początku chciałam podziękować Wam wszystkim za komentarze pod poprzednim wpisem, nie spodziewałam się że tyle osób będzie się cieszyć razem ze mną z pozbycia się "nadbagażu":).

Ostatnie dni były prywatnie nie najłatwiejsze, ale nie będę się tutaj "rozklejać".. W każdym razie dzisiaj rano weszłam na wagę i okazało sie że udało się osiągnąć cel.. nie wiem czy to faktyczny spadek czy tylko psikus ze strony wagi ale pokazała 66,8kg:). Z przesunięciem na pasku poczekam... Cieszę się, ale chyba nawet nie tego spadku jak z tego że udało mi się osiągnąć cel, zawsze gubiłam się gdzieś po drodze, miałam słomiany zapał,  a tym razem się udało.

Nie oznacza to dla mnie bynajmniej końca.. nie mam zamiaru wrócić do tego jak było wcześniej ani zrezygnować z biegania "bo nie jest mi już potrzebne".. Jest i to bardzo!:)

A jak u Was sobota?:) Miłego dnia

 

 

 

 

19 listopada 2013 , Komentarze (108)

Hej;) Jakoś ostatnio nie miałam weny, bo i nic ciekawego się nie działo;). Wczoraj mnie oświeciło... przypomniałam sobie że dzisiaj mijają 2 lata odkąd postanowiłam "coś" ze sobą zrobić. Zaczynałam z wagą 95 kg, dzisiaj waga pokazuje 68 kilo:), jest mnie więc mniej więcej 27 kilogramów mniej.

Dwa lata... mnóstwo czasu... jak tak myślę co będzię za kolejne dwa lata to trudno to sobie wyobrazić i pamiętam, że wtedy czułam to samo. Zawsze zaczynając odchudzanie wychodziłam z założenia, że zmiany które wprowadzam w swoje życie są tylko na jakiś czas- dopóki nie schudnę- i to był mój największy błąd. Odmawiając sobie jedzenia które lubię, wbijając sobie do głowy że jak zjem kawałek czekolady to koniec odchudzania i przede wszystkim nastawiając się że po miesiącu diety cud nie poznam siebie samej w lustrze- i, wytrzymywałam dwa, trzy tygodnie po czym uznawałam że skoro nie stałam się w tym czasie Miss Polonia to bez sensu, że od poniedziałku zacznę od początku, że od jutra i takie tam..

Przecież łatwiej jest siedzieć na tyłku i myśleć co by było gdyby niż ruszyć łaskawie swoje cztery litery i iść poćwiczyć albo pobiegać! Zawsze można usiąść, poużalać się nad sobą, popłakać sobie w poduszkę... Tylko czy to pomogło?! Oczywiście, że nie! Ani użalanie, ani płakanie ani nic w podobnym charakterze nie zmieni tego jak wyglądamy ani tego jak się czujemy. Teraz z perspektywy czasu wiem, że gdybym te wszystkie wieczory które spędziłam właśnie na tym poświęciła na ruch, bieganie, basen- to byłabym wcześniej w miejscu w którym jestem dzisiaj. Brzmię teraz jak marny samozwańczy psycholog, ale patrząc wstecz dochodzę do kilku wniosków:

* Po pierwsze tylko od nas zależy jak wyglądamy i jak się ze sobą czujemy

* Po drugie nie warto tracić czasu bo mija strasznie szybko i lepiej posuwać się w żółwim tempie do przodu aniżeli stać w miejscu,

*Po trzecie nie uzależniać tego co robimy od innych ludzi i ich zdania na temat tego czy nam się uda czy nie. Jak nie spróbujemy to się nie dowiemy.

* Po czwarte trochę zdrowego egoizmu nie zaszkodzi- godzina czy dwie w tygodniu, którą poświęcimy dla siebie samych na ćwiczenia, bieganie, fitness czy cokolwiek co sprawia nam przyjemność to nie przestępstwo nawet jeżeli jesteśmy w związku/ małżeństwie itp.

* Po piąte nie nastawiać się, że powalające efekty nastąpią JUŻ albo po miesiącu- to się nie stanie. Trzeba czasu, cierpliwości i dużo wysiłku.

* Po szóste- odchudzanie i ćwiczenia to nie tylko wyrzeczenia, przymus i wszystko co najgorsze. Fakt trzeba trochę powalczyć z sobą, spocić się... ale co to jest w porównaniu z możliwością założenia fajnych spodni czy kiecki:)A poza tym można znaleźć "niechcący" coś co sprawia nam przyjemność- ja na przykład wątpie żebym zaczęła biegac gdybym nie chciała schudnąć, a tak znalazłam coś co daje mi frajdę:)!

Eh...No to się rozpisałam, ale już kończę te swoje "mądrości życiowe";). Poświęciłam się i przejrzałam " stare" zdjęcia.. średnio przyjemne przeżycie z rana;) no ale cóż, wrzucam dla porównania.

Końcówka roku 2011

19.11.2013

Miłego i aktywnego dnia!

 

 

15 listopada 2013 , Komentarze (6)

Dzisiaj waga jest łaskawa....bardzooo nawet, pokazała 67,8 kg:D:D Pewnie radość jest przedwczesna, aleeee co tam chociaż dzisiejszy wieczór się pocieszę:). Dzisiaj pobiegane- 3,85 km moim normalnym tempem plus 10 razy po 100 metrów jak najszybszym tempem. Po powrocie powylegiwałam się w ciepłej kąpieli w towarzystwie "pysznego" napoju;), nie, nie mówię o kolorowym drinku z palemką :Pniestety to tylko coldrex pomagający mi przetrwać wiecznie niekończącą się ostatnio historię pt. przeziębienie.

Z dzisiejszych newsów to chyba tyle:). Miłego ( imprezowego?) piątkowego wieczoru:)!

 

14 listopada 2013 , Komentarze (4)

Motto na dziś: Ce­le w życiu człowieka po­win­ny być jak ho­ryzon­ty, tak aby osiągając jed­ne zaw­sze widzieć nowe.

Po wejściu na wagę stwierdziłam, że chyba trzeba troszkę podnieść poprzeczkę i zmienić założenie:). Waga dzisiaj była dość łaskawa pokazała 68,5 kg więc teoretycznie zostało póltora kilograma do osiągnięcia celu, ale jakoś nie widzę tego żeby te półtora kilograma sprawiło, że będę wyglądać tak jak bym chciała, więc kusi mnie żeby nowe założenie brzmiało 65kg:). Chociaż jak będę miała takie tempo to dojście do tej wagi może mi zająć lata świetlne... ale w sumie nie zaszkodzi spróbować.  Z  postanowień w stylu noworocznych to na razie tyle:)

Niech ta jesień już się kończy bo ciagle tylko jakieś przeziębienia, katary, bakterie, wirusy i Bóg jeden raczy wiedzieć co jeszcze! Dzisiaj od rana kolejny dzień z chrypą i katarem, nie chce się ode mnie odczepić ani jedno ani drugie  a ja nie chcę dać za wygraną i położyć się do łóżka , pomijając już to że w tym tygodniu zostałam " zmuszona" do nadrobienia zaległości towarzyskich:). W sumie po dwóch fajnie spędzonych dniach mam chyba jakiś "spadek formy", jakieś smutki mnie tu zacznają dopadać i niefajny humor- trzeba będzie coś na to zaradzić...

We wtorek pojechałam do przyjaciółki, z którą niestety nie często się widujemy bo dzieli nas ponad 100 km, wiedziałam że fajnie spędzimy czas ale zakładałam że tylko na plotkowaniu i zajmowaniu się jej 5 miesięcznym dzidziusiem. Aleee wieczór spędziłyśmy z Chodakowską, a to co się działo jakby ktoś nagrał to na youtubie miałybyśmy pewnie niezłą oglądalność;). Lekkie przemeblowanie pokoju żeby zrobić miejsce na środku, dzidzia oddana pod opiekę taty który miał mieć nad nami litość i nie zaglądać do tego pokoju gdzie ćwiczyłyśmy... Skutek: 26 minut ćwiczeń z jednoczesnym zanoszeniem się ze śmiechu i  wyganianiu męża przyjaciółki który miał z nas ubaw roku:).

Wczoraj dzień na uczelni, wypożyczenie kolejnej książki do magisterki... kurcze że ta praca nie chce się sama zacząć pisać...;) Ale za oknem ciemno, na biurku mam kawusię z mlekiem więc otoczenie sprzyja..  może w końcu dzisiaj zacznę!:)A tymczasem kończę przynudzać- Miłego wieczoru:)

 

11 listopada 2013 , Komentarze (7)

Dzień bez humoru, bez chęci wystawienia nosa z domu... Jakiś taki nijaki. Czy tylko mi zdarza się kłócić z najbliższymi osobami o pierdoły?! Może ja mam faktycznie jakiś defekt czy coś... Po ciężkiej rozmowie a właściwie dwóch, zajęłam się czytaniem książki wyglądając przez okno i zastanawiając się czy iść pobiegać czy po prostu najzwyczajniej w świecie dać sobie spokój.. przecież to tylko jeden dzień.. Chyba nawet słońce chciało się nade mną zlitować bo co jakiś czas wyglądało zza chmur, ale ja twardo siedziałam zakopana pod kołdrą..

O której poszłam?! Noooo przecież zawsze lepiej zmarznąć mając katar niż zmobilizować się i wywlec odwłok na dwór jak świeci słońce.. więc koniec końców wyszłam o 19, jakie było moje zdziwienie kiedy okazało się że  termometr pokazuje zero(!) a szyby w aucie pokryte są szronem... ale nic to, za głupotę i zwlekanie, litowanie się nad sobą trzeba zapłacić. Więc krótka rozgrzewka a poźniej podbiegi. Poczułam się trochę lepiej... przede wszystkim lepiej psychicznie chociaż szału nie ma, ale jak bieganie zaliczone to dzień przynajmniej nie jest stracony.

Przegrać i być pokonanym to nie to samo. Przegrywają ci, którzy nawet nie próbowali walczyć, a pokonani są ci, którzy byli zdolni do walki. I taka porażka nie przynosi wstydu. Może być trampoliną do nowych zwycięstw. I jak trafnie to określa Jose Samarago w twojej książce „El amor posible”, nigdy nie ma porażek ani zwycięstw ostatecznych, bo dzisiejsza porażka może być jutrzejszym zwycięstwem. -

A jak u Was Święto Niepodległości, mam nadzieję że nastroje lepsze niż u mnie?

Miłego i spokojnego wieczoru

9 listopada 2013 , Komentarze (25)

Poranek rozpoczęty deszczowo... mało powiedziane- lało,wiało.. Ale na szczęście zaczęło się przejaśniać i koniec końców zrobiło się całkiem ładnie:) bieganie w deszczu to nie tragedia, ale jednak jak słoneczko świeci to jakoś tak ścieżki wydają się trochę bardziej przyjazne, kolory w lesie przyprawiają o zawrót głowy:)

Śniadanie zjadłam po 12- tak, tak wiem dziwna pora i to właściwie już się chyba jako obiad powinno kwalifikować, no ale wczoraj w nocy zgrzeszyłam...

Do późna oglądałam filmy i tak jakoś wyszło, że mój wredny wewnętrzny GPS przed północą zaprowadził mnie w okolice lodówki... a później już jakoś tak poszło.. 2 kromki ciemnego chleba z wędliną i pomidorem...Dawno już nie miałam takich pomysłów, żeby jeść o tej porze- nie wiem co we mnie wstąpiło, niemniej jednak moja silna wola okazała się wczoraj słaba- będzie trzeba odpokutować;P

Mój rekord...- nie wiem czy takie poważne słowo jest odpowiednie no ale niech będzie- dowartościuje się a co! Otóż przebiegłam dzisiaj  bez przerwy 34 minuty ( miało być 30 ale jakoś tak mnie troszkę poniosło), w sumie zrobiłam 5,11 km:D i spaliłam 439 kcal:D. Zarówno czas biegu bez przerwy jak i dystans jest moim małym sukcesem:D Jeszcze bardziej uszczęśliwia mnie fakt że nie wróciłam styrana do nieprzytomności, jedyne co to czułam dość porządnie lewą łydkę( w nocy złapał mnie straszny skurcz i jakoś cały dzień dawała o sobie znać).  Średnia prędkość raczej nie zachwyca bo 9,01km/h ale nad tym popracuję:)

Na koniec jeszcze moją ścieżkę przebiegła mi prześliczna sarenka:)-uwielbiam biegać w lesie! A to zdjęcie zrobione chwilę po treningu- tak w sumie jak patrzyłam na te chmurki to do domu mi się nie chciało wracac:D

 

8 listopada 2013 , Komentarze (7)

Jak tam nastroje w piątkowy wieczór- imprezowo czy raczej nastawione na odpoczynek:)?

Ja dzisiaj zaliczyłam 25 minut spokojnego truchtania tak na ukojenie bólu ud po wczorajszych dwusetkach. Wybrałam się lasem w stronę plaży i ku mojemu zaskoczeniu okazało się że przeceniałam długość tej ścieżki o co najmniej kilometr, dzisiaj tak fajnie sie biegło że aż żałowałam że tak szybko minęła, więc skręciłam jeszcze w boczną "obadać" na nastepny raz;) w sumie zrobiłam 3,5 km i wróciłam rozgrzana ale nie zmęczona;) fajne uczucie móc sobie tak potruchtać bez zadyszki:) ( 3 miesiące temu nie do pomyślenia!:)). Z jedzeniem też grzecznie bo waga nieubłaganie pokazuje po wyjeździe kilogram na plus, jak wyjeżdżałam było 68,5 kg ale oczywiście pofolgowałam sobie no to mam! Wiedziałam, że będę musiała zapłacić za te królewskie śniadania i pyszne kawusie z karmelem i innymi dobrodziejstwami..

Tak więc poranek zaczęłam od dwóch kaw, zupełnie nie miałam ochoty na śniadanie więc po prostu je sobie odpuściła, nie lubię wmuszać na siłę jak nie chce mi sie jeść. Na obiad zjadłam 2 jajka sadzone i warzywa z patelni- błyskawiczny obiad:). A po bieganiu wypiłam koktajl bananowo- malinowy- pychota!:)

Teraz pewnie zaatakuję jakąś małą kanapkę na kolację chociaż powinnam to zrobić wcześniej, ale jako że wcześnie się nie wybieram spać to nie będzie to taki "grzech" . Uszykowałam sobie nową tabelkę na ten miesiąc i wracam do brzuszków bo odpuściłam sobie ponad tydzień..zdemotywowałyście mnie przemiłymi komentarzami i taki to skutek:P( dobra wymówka, nie?:))

Miłego piątkowego wieczoru:)

7 listopada 2013 , Komentarze (9)

No i po urlopie.... Poza przygodami z samochodem i " goniącym" mnie deszczem to udany tydzień:). Ja nie wiem, ale wychodzi na to że chyba przyciągam do siebie chmury i deszcz, pierwsze dwa dni pod Zieloną Górą- a jakże- padało... Kierunek Kraków- padało... Wczoraj postój na noc w Gorzowie- lało.. Mówię Wam coś w tym jest;). Dzisiaj, po tygodniu dogadzania sobie pysznymi śniadaniami, słodycze też wpadły no i oczywiście megaaa zdrowe obiady- nie obyło się bez fast foodów, weszłam na wagę..  69,5 kg.. Zważę się jeszcze jutro rano, żeby mieć czarno na białym, ale chyba to że nie odpuściłam biegania na wyjeździe uratowało mnie od wagowej katastrofy:).

Dzisiaj po powrocie do domu, rozpakowaniu walizek i wstawieniu trzech pralek prania ( jakże fascynujące zajęcia) poszłam pobiegać, no w sumie to powtórzyć trening z poprzedniego czwartku, a więc sześć razy po 200 m jak najszybciej się da. Sprinterką to ja nie będe;) Wydaje mi się że wydusiłam z siebie wszystko co się dało a najlepszy czas to 37 s.. Ale widzę, że takie mieszane treningi a więc trochę truchtania i trochę szybkości dość dobrze wpływają na kondycję( tak mi się wydaje), wspominałam Wam już że biegam z pulsometrem więc czasami z ciekawości porównuje sobie czy coś się zmienia. Zresztą do pomiarów nie potrzeba nawet zaopatrzyć się w pulsometr, wystarczy stoper i każdy może sobie zmierzyć tętno, a ma to też wpływ na spalanie tłuszczu- jeżeli komuś podczas biegania/ ćwiczeń zależ y najbardziej na pozbyciu się tkanki tłuszczowej to powinien utrzymywać puls na poziomie 65-70% tętna maksymalnego.

Chyba wystarczy na dziś tego mojego zanudzania, idę przyszykować w końcu coś na kolację bo jakoś dzisiaj nie bardzo miałam apetyt i ograniczyłam się tylko do kanapki na śniadanie, ale po bieganiu zaczynam czuć ssanie:)

A jak tam u Was?:)- jesienne marudzenie i niechcemisizm czy może aktywność i spalanie "oponek" żeby przypadkiem nie zmieniły się w zimowe;)?

Miłego wieczoru:)