Przeczytałam dziś u jednej z dziewczyn, że ma ten sam problem hormonalny co ja - zbyt wysoką prolaktynę, i że jej lekarz stwierdził że to uniemożliwi jej schudnięcie. Wiecie co, ja tego nie wiedziałam i chociaż mam ten sam problem to i mi udaje się powoli zrzucać te kilogramy. Morał z tego taki że lekarze to konowały i gówno wiedzą, poza tym często takie negatywne diagnozy osłabiają motywację i same w sobie uniemożliwiają chudnięcie. Jestem na 100% pewna, że nasze ciało jest na tyle cudowne, że potrafi się samo uleczyć z wielu chorób (oczywiście nie ze wszystkich) przy pomocy jedynie diety, poza tym najlepszym lekarstwem jest pozytywne nastawienie i nie uleganie stresom. Już kiedyś tego doświadczyłam i nadal doświadczam, robiąc dla siebie tyle ile mogę, pomagając sobie ile to jest możliwe. Sama dla siebie jestem najlepszym lekarzem, bo nikomu nie zależy na moim zdrowiu w takim stopniu jak dla mnie samej.
Wracając do tematu byłam wczoraj u endokrynologa, z tymże właśnie nieszczęsnym poziomem prolaktyny w mojej krwi... muszę znów zrobic rezonans przysadki i inne badania...Zapisując się w kolejkę do badania uprzejma pani w okienku z uśmiechem na twarzy oznajmiła mi że 30 stycznia 2014 roku to najwcześniejszy termin jak dla mnie. "jak dla mnie" bo nie mam znajomości w służbie zdrowia ani kasy żeby zapłacic za badanie 500zł i żeby mi je zrobili dziś lub jutro. Niezła jazda, co?;) Polska służba zdrowia... kolejny raz chce dla mnie jak najlepiej.
No nic tam, pewnie do tego czasu zdążę sama się uleczyć ;) ale w międzyczasie mam brać jeszcze jakieś tabletki obniżające poziom prolaktyny (koszt 300zł za 8 tabletek...) Pojawiła się taka myśl w mojej głowie, że skoro przy takim wysokim poziomie tego hormonu mogę schudnąć, zaznaczam że
bez trenera personalnego i osobistego dietetyka, to po tych świetnych i drogich tabletkach zapewne pójdzie o wiele szybciej i łatwiej , nie?;) A tak poważnie to nie wierzę lekarzom i kiedy tylko mogę rezygnuję z tabletek i przeważnie ich zalecenia albo konsultuję z kilkoma innymi źródłami albo w ogóle mam w d***. Antybiotyków nie brałam już parę dobrych lat, mimo że zapisywali mi je regularnie np na przeziębienie. Dlatego nadal będę robić to co robię, bo widzę że pomagam sobie lepiej niż sztab medyków będących w zmowie z firmami farmaceutycznymi żerujących na moich już i tak lichych finansach.
Abstrahując od tematu lekarzy i innych cholerstw, wczorajszy dzień dieta trzymana wzorowo + ruch fizyczny = Skalpel + 40 minut biegania. Raczej nie wspominam Wam nigdy o spacerach, podbiegnięciu do autobusu czy o sprzątaniu bo to robiłam zawsze i robię niezależnie od tego czy jestem na diecie czy nie. Swoją drogą tym razem zamierzam być na diecie już na zawsze, jako że staje się ona moim sposobem na zdrowsze i szczęśliwsze życie :)
Na koniec parę fotek, które tak lubicie :)
zdjęcie którym rozpoczynam sezon truskawkowy z vitalią i co za tym idzie z Wami, moje drogie :)
samojebka po Skalpelu, miałam siłę żeby ją zrobić więc
jest pompa!I obiecane zakazane zdjęcie mojego maltretowanego ćwiczeniami tyłeczka:
wybaczcie bałagan na toaletce, ale jestem maniakiem malowania się a sprzątania to już nie bardzo...
Powoli zaczynam nabierać przekonania, że może i uda się w tym roku wykąpać w jeziorze czy morzu w czymś innym niż spodenki i bluzka... ;>
Na koniec wczorajsze II śniadanie i porcja zdrowia - sok z marchewek, buraka, jabłek i selera naciowego, prawie jak true blood hehe ;)
musli z orzechami, owocami goji i kawałkami melona :))))
true blood z warzyw, wampira by zemdliło ;) a mi smakowało, a jakie zdrowe!
pozdrawiam Was i życzę pogody ducha , nawet mimo PMS, mi by się przydało... ;)