Pamiętnik odchudzania użytkownika:
flaviadeluce

kobieta, 28 lat, Elbląg

170 cm, 60.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

18 października 2015 , Komentarze (4)

To chyba jeden z niewielu dni w ostatnim czasie w którym szczery uśmiech gościł na mojej twarzy. Nawet pogoda nie popsuła mi humoru. Dziś na prawdę chciało mi się żyć co nie dzieje się często. Tę niedzielę spędziłam u J. Jej współlokatorka wyjechała na weekend, więc umówiłyśmy się na popołudnie. Zrobiłyśmy zakupy, a potem obiad. Kasza z warzywami- nic specjalnego, czegoś nam brakowało( mi osobiście ziół, bo a używam ich w swojej kuchni przeraźliwie dużo) ale i tak było smacznie. Zostało po małej porcji na jutro. Chciałyśmy wyjść na spacr, ale ciągle lało. W sumie, nadal pada. Zadowoliłyśmy się oglądaniem polsatu i szukaniem pościeli dla J. w sieci. Prozaiczne czynności, które raczej nie sprawiłyby, ze przeciętny człowiek poczuje się dobrze. Ja chyba jestem inna. Mnie to po południe cieszyło. Cholernie cieszyło. Dlaczego? Bo dawno nie doświadczyłam spędzania czasu z kimkolwiek, bez potrzeby ukrywania się pod maską. Mogłam być sobą. Mam wrażenie, że znam J. od lat, jednak nasza znajomość trwa niecałe 3 tygodnie. Czy można kogoś tak szybko "odczytać"? Ona wydaje sie być dobrym człowiekiem, któremu można zaufać, powiedzieć co trapi, męczy, ale już tyle razy zawiodłam się na ludziach, że słowo "przyjaciel" straciło dla mnie sens. Boję się nowych relacji, bo nie chcę znów zostac skrzywdzona

12 października 2015 , Komentarze (5)

Karaluszyco dziękuję ci za twój ostatni komentarz. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo mnie poruszył. Czytałam go szykując się na wykład i przez chwilę miałam ochotę "walnąć się" na kanapę, schować głowę pod ciepły koc i zacząć beczeć. Zwyczajnie po ludzku wyryczeć się po wsze czasy. Powiedziałaś coś co wiem, ale co chyba musiałam usłyszeć-chcesz pomocy, ale nie chcesz jej przyjąć.-piszesz. Może nie tyle nie chcę, co nie potrafię. Za dużo wycierpiałam gdy każdorazowo ktoś oferował mi pomoc. Jestem typem Zosi-samosi, rzadko proszę, częściej poświęcam samą siebie. Poza tym wiem, że "to coś" siedzi mi w głowie i nadal będzie dopóki się temu nie przeciwstawie. Tworzy mi się tu pewien absurd. Jestem z charakteru osobą twardą, dominującą wśród znajomych, pionierką w działaniu grupy-ktoś by powiedział. Zawsze byłam na pierwszej linii ognia, nie chowałam się za plecami innych ludzi. A to? To mnie przygniotło jak ludzki but małą mrówkę na chodniku-jakie pretensjonalne porównanie :D Są dni, kiedy chciałabym cofnąć czas by móc zapobiec temu jak potoczyło się moje życie. ednak tak pięknie nie jest. Przykro mi z powodu twojej przyjaciółki, sama chciałam żeby "moja L." pomogła mi kiedy tego najbardziej potrzebowałam, ale ona zajęta była sobą. Piszesz, że nienawidzisz tej choroby. Wiesz, wbrew pozorom ja sama jej nie cierpię. Gdyby to było takie łatwe już dawno bym je się pozbyła. Mnie same nie jest przyjemnie odczuwać ciągłego wzroku ludzi na sobie, słuchać komentarzy czy cichych pogłosek. Czuję się wtedy jak małpa w cyrku wytykana palcami. Mogłabyś teraz powidzieć- No sory dziewczyno! Sama widzisz jak jest! Czy nie czas zrobić coś, by było inaczej?-Tak, ten czas jest od dawna, ale co mi po tym jeśli ja sama dla siebie jestem nikim. I nie chodzi mi o to czy jestem chuda czy gruba, bo widzę swoje ciało i wiem jak jest, ale ja mentalnie jestem zniszczona. Najmniejsza porażka zaczyna zwalać mnie z nóg. Jak więc mam zacząć się podnosić?! Powiem znów to samo -To nie to, ze nie chcę, ja po prostu nie potrafię. Jestem do niczego.

Płaczę... tylko co mi to da? Kolejne smutki, złe myśli, dołki, depresje i mokrą poduszkę. 

Dziękuję Ci, wbrew pozorom, dziękuję. 

10 października 2015 , Komentarze (8)

Zdecydowałam się na osobiste samobójstwo. Nie wiem czemu, ale taka banalna rzecz jak wyjście do restauracji z J. (nowa kumpela) wzbudziło we mnie tyle emocji (jakich? Nie potrafię określić), że denerwowałam się pół nocy i ledwo spałam. Umówiłyśmy się na sobotni obiad na starym mieście. Potem miałyśmy iść nad Wisłę na spacer i spotkać się z M. u niej w akademiku. Dzień wcześniej zaplanowałyśmy, ze obiad zjemy w "Prowansji". Ogarnęłam menu i dokładni przemyślałam co zjem-pomidorowa i do tego bukiet gotowanych warzyw ewentualnie warzywa zapiekane ale bez sosu serowego. Jednak całkowicie przypadkiem trafiłyśmy do "Metropolis" i to co tam przeżyłam wzbudziło we mnie napad pewne paniki. Zamówiłam pomidorową z płatkami migdałowymi i pieczone buraczki z serkiem wiejskim, rukolą, migdałami i chlebkiem naan.To co dostałam mijało się z moją wizją tych dań. Pomidorowa była chyba raczej pastą pomidorową na bazie jakiegoś sera-chyba mascarpone bo czułam go bardzo dokładnie, do tego zabielony śmietaną. Buraczki były chłodne-chociaż to najmniejszy problem- i dosłownie pływały w oliwie. Rukola była od niej cała mokra. Nie dałam rady. Odłożyłam ją na brzeg talerza. Kremu tez musiałam zostawić. Szczególnie część ze śmietaną. J. zamówiła makaron ze szpinakiem i łososiem. Też jej nie podszedł. Mam nadzieję, że chociaż nie dałam wykryć swojego strachu. Starałam się śmiać, ale cały czas czulam jak trzęsie mi się ręka.Wciąż miałam w głowie- Jejku jakie to est okropnie tłuste. Żeby uniknąć takiej sytuacji starałam się wybrać to, co wydawało się "bezpieczną alternatywą" i jak zwykle to okazało się zgubne. Przeszło godzinny spacer po posiłku trochę mi pomógł. Uspokoiłam myśli, ale skutkiem tego chyba zwichnęłam kostkę, bo do M. ledwo doszłam. 

8 października 2015 , Komentarze (2)

Dzisiejszy poranek nad Toruniem można uznać za jeden z piękniejszych. Ot proszę bardzo

Nic tylko podziwiać. Jak miło zacząć tak wolny od zajęć czwartek. Szkoda tylko, że w parze z pogodą nie szła temperatura. Rano było chyba mniej niż 5 stopni. Jesień ma jednak swoje wady i zalety. 

Połowę dnia spędziłam na liczeniu macierzy. Chyba należę do tego grona studentów którzy uczą się na bieżąco by potem nie robić sobie zaległości. Może ujmę to inaczej- jeszcze mam ochotę się uczyć. Zobaczymy z czasem. Wiadomo jak to w życiu-z każdym dniem traci się zapał i chęć jeśli na głowie nawał obowiązków. 

Miałyście moze okazję oglądać kiedyś program XL kontra XS? Jeżeli nie to serdecznie polecam. We wczorajszym odcinku pokazywali historię jednek kobiety która walczyła z "anoreksją". Powiedziała mniej więcej coś takiego : "To nie tak, ze nie lubię jeść. Bardzo cieszę się na myśl o kolejnym posiłku. Nie mam wstrętu do jedzenia, nie w tym rzecz. Wydaje mi się, że nie powinnam jeść pewnych produktów bo po prostu na to nie zasługuję lub ma być to w pewnym rodzaju kara za coś.". Podobnie jest ze mną. Tak dla przykładu lubię ryż, ziemniaki, makarony czy ser. Zjem nawet pierogi babci czy pizzę którą zrobię w domu z rodziną. Ale gdy dochodzi do samej konsumpcji mam myśl, ze na to po prostu nie zasługuję i to odbiera mi apetyt. Już od samego patrzenia jestem syta, więc nie muszę tego jeść. Mam tak bardzo często. Teraz może trochę rzadziej, ale jednak. A to, że pewnych rzeczy tj. pizza z fastfooda, słodyczy czy słonych przeksek, jakiś niezdrowych "frykasów" nie jem to raczej kwestia dbania o zdrowie. U mnie w rodzinie w każdym pokoleniu występuje cukrzyca, wiec robię wszystko by jej uniknąć bo wiem, jakie ciągnie za sobą konsekwencje. 

5 października 2015 , Komentarze (3)

Kolejny dzień na uczelni który minął pod znakiem wykładów organizacyjnych, tak więc trochę się wynudziliśmy. Jak rachunkowość i mikroekonomia poszła we względnie pozytywnej atmosferze, tak wykładowca prawa gospodarczego sprawiał wrażenie jakby sam do końca nie wiedział o czym mówi. To chyba będzie ciężki przedmiot-do zaliczenia i do przetrwania.

Doszła nagroda z konkursu vitalii-śliczny kubeczek, tak więc muszę się Wam pochwalić.

Dzisiaj wpis bez szału, ale to przez moje samopoczucie. Żołądek boli jak cholera- na wykładach ledwo wysiedziałam, a "herbata" z automatu wypita na uczelni tylko pogorszyła sprawę( to coś koło herbaty nie stało- zwykły napój herbaciany, okropnie słodki mimo, ze wzięłam opcję bez cukru. Zastanawiam się, jak ludzie mogą pić to paskudztwo z własnej woli, a co dopiero dawać je małym dzieciom wśród których taki napój jest bardzo popularny). Położę się wcześniej spać. Może do jutra przejdzie.

Tak na zakończenie dziekuję za wsparcie okazywane mi z Waszej strony. Miejmy nadzieję, ze wreszcie się ocknę z tego letargu.

4 października 2015 , Komentarze (8)

Chce mi się krzyczeć! Tyle razy budząc się rano obiecuję sobie - Dziś będzie inaczej, dziś zaczniesz się zmieniać, nie poddasz się, poukładasz sobie w myślach, zobaczysz wszystko wróci do normy.- I faktycznie, pozytywna energia i optymizm siedzi we mnie dopóki nie idę do kuchni. Wtedy zaczyna się to samo co zawsze. Otwieram tę samą szafkę, wyciągam te same naczynia, zaczynam swój "kuchenny rytuał". Do salaterki kroję warzywa, na talerzyk kromka żytniego chleba i jakieś 100-150 g twarogu (na szczęście chociaż półtłustego. To przyzwyczajenie zmieniło mi się w sumie po wyprowadzce, bo w domu jadłam tylko chudy, unikając jak najbardziej się da innych). Tyle. Ewentualnie zamiast twarogu to mały serek wiejski lekki i 2-2,5 łyżki płatków owsianych i trochę pestek dynii czy innych nasion. Koniec. Ot tyle. A potem? Śniadanie robię po 7. Zaczynam je "jeść" zawsze w okolicach 8:20 i jem.... dziś do 9:05. Kurwa! Dlaczego ja to tak ciągnę! Zwalam na to, ze w międzyczasie czytam książkę i to jest główną przyczyną tego problemu. Z kolacją mam podobnie, prawie 40 minut.(wymówka-oglądam TV i robię krzyżówki). A po wszystkim znów mówię do siebie - ok. Od jutra.... jutro będzie normalnie. Usiądziesz, zjesz, nie otworzysz książki. Zrobisz to w NORMALNYM tempie, bez pośpiechu, ale bez ociągania.

 Budzę się w nocy po kilka razy. Czy to, że wypijam jeden kubek zielonej herbaty przed snem może być powodem kilkukrotnie go wstawania do toalety? Chyba też nie do końca. Przewracam się z boku na bok, myśląc o częstym nocnym jakby "ssaniu" w brzuchu. Przedwczoraj udało mi się obudzić tylko raz. Dziś o ile dobrze pamiętam było to jakieś 5 razy. 

 Ciepły dzionek zachęcił do spaceru po śniadaniu. Poszłam zobaczyć jakieś buty w Plazie, a potem przeszłam się po okolicy. Reszta dnia spędzona przed ekranem komputera lub na czytaniu książki (inferno Browna.  Trochę się męczę to czytając). Zrobiłam obiad na kilka dni by zjeść między wykładami. A jak wam minął weekend?

2 października 2015 , Komentarze (7)

 Matematyka w finansach okazała się całkiem przyjemna. Macierze- cała grupa pokochała minory i sigmę :D. Dobrze, ze przed zajęciami poczytałam trochę o tym w sieci. Przynajmniej nie poszłam na tępaka i nie patrzyłam na rzutnik jak na czarną plamę czyli bez sensu. Chyba już opracowałam sobie system nauki. W wolne czwartki i soboty będę opracowywać sobie materiał przed zajęciami, by na wykładach i ćwiczeniach tylko utrwalać zdobytą wiedzę i ją rozszerzać. Mam małe marzenie. Za rok pojechać na erasmus+ do Francji. Albo na wymianę do Chin lub Japonii. Strasznie spodobał mi się klimat tamtego azjatyckiego zakątka.

Mam już swoją grupkę dziewczyn z którymi próbuję się trzymać. One chyba też mnie polubiły. Zasadniczo jestem z natury dość przyjacielską osobą, choć mój wygląd może temu zaprzeczać. Wy też macie o ludziach chudych opinię zimnych, zamkniętych i wrednych? Ok, potrafię zajść komuś za skórę, ale nie bez powodu.

Jak tam Wy się trzymacie? Są tu jacyś studenci? Może macie jakieś fajne rady dla świeżaka :D

1 października 2015 , Komentarze (14)

 Miałam napisać do Was wczoraj, ale cały wieczór spędziłam na usuwaniu jakiegoś cholernego wirusa, którego nawet nie wiem jak ściągnęłam. Po jakie licho ludzie tworzą takie rzeczy? JAk nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze zapewne... Swoją drogą, polećcie mi dobrego antywirusa

Na wagę staję codziennie. Wiem, ze to głupie i bez sensu, bo przecież mogą wystąpić lekkie odchylenia każdego dnia, ale to jest silniejsze. I tak widzę postęp-wcześniej ważyłam się przed każdym posiłkiem, nawet w międzyczasie nic nie podpijałam, by nie było błędu. Teraz ważę się tylko na czczo i ok 11-12 przed 2gim śniadaniem(lale to też nie zawsze). Dziś waga wskazała znów mniej - 34,7. Z jednej strony byłam nieco przestraszona, jak to możliwe skoro wczoraj na prawdę starałam się przyjąć więcej kalorii. Czyżby baterie powoli siadały? Ostatnio na ryneczku usłyszałam od jednego sprzedawcy, że chyba przytyłam na buzi i "wygladam lepiej", ja sama patrząc w lustro mam wrażenie jakby żebra trochę mi "zarosły" i mięśnie brzucha nie są już widoczne (ale to raczej kwestia ostatnich wzdęć). Zaczynam głupieć. Wiem, ze powinnam przytyć, ale dalej robię to nie tyle z chęci i potrzeby wynikającej ze zmiany myślenia ile z nacisku rodziny (dokładniej mamy) i wpływu otoczenia. Poza tym dochodzi kwestia zdrowia fizycznego- często mi zimno i chce mi się spać, budzę się w nocy po kilka razy i boli mnie całe ciało leżąc na boku przez dłuższy czas, a to nie jest miłe uczucie

 Dziś oficjalnie stałam się studentką toruńskiego UMK. Jutro pierwsze zajęcia-matematyka w finansach. Z tego co słyszałam, ludziom po liceum może być dość ciężko opanować materiał ze studiów, bo nie posiadamy nawet podstaw wiedzy ekonomicznej. Teoretycznie mogłam poczytać cokolwiek przez wakacje... ehh... Polak mądry po szkodzie. Postaram się chociaż przypomnieć sobie nieco matmy przez weekend. Poznałam już kilka dziewczyn z mojego kierunku, niestety, żadna nie jest z mojej grupy, więc będziemy spotykać się tylko na niektórych zajęciach, ale dobre i to. Czysto teoretycznie każda z nas mieszka dość blisko siebie, czyli będzie można się spotykać na "damskich posiadówkach"-a przynajmniej na to liczę :)

 szybka fotka przed rozpoczęciem.

28 września 2015 , Komentarze (5)

Użalam się nad sobą. To tak trochę wygląda. Z jednej strony chcę wrócić do "normalności" z drugiej boję się zrobić czegokolwiek w tym kierunku. Dalej siedzi we mnie ten wewnętrzny opór. Może to trochę wina mamy, która ciągle mówi mi, że mam problem. To ciągłe mówienie, że mogłabym zrobić to lub tamto, jeść tak i srak odrzuca mnie od wszystkiego. Nie mam na nic ochoty. 

Ciągle moją głowę zaprząta temat jedzenia. Mam wrażenie, że myślę wyłącznie o tym co  mam zjeść. Nie mogę się od tego uwolnić. To powoduje, że notorycznie boli mnie głowa, żołądek, staję się nieobecna, bez ochoty do życia. Czasem nawet zastanawiam się, czy może lepiej byłoby gdyby mnie nie było. Wiem, to głupie, ale nie mam konkretnej motywacji do życia. 

Jakby tego było mało chyba złapałam jakiegoś wirusa. Świszczy mi w żołądku, boli mnie brzuch i głowa, chce mi się spać, mam obolałe mięśnie. I tak od piątku. Cały pobyt w domu przechorowałam. Wróciłam do Torunia i czuję się jeszcze bardziej badziewnie. Oczywiście mama twierdzi, ze się denerwuję, że to ta moja "zdrowa" dieta, że nie daję sobie pomóc... i zaczyna podnosic głos, wkurzać się, spierać. Wmawiać mi jak to nie jest. 

Chyba dziś wcześnie wyląduję w łóżku.

Jak mam pozbyć się tego gówna z mojego życia?!?!?!?!?!?!?!??!!?!!??!!?!?!??!!??! Męczę się z tym 3 lata i nadal tkwię w martwym punkcie.

25 września 2015 , Komentarze (3)

Otwieram dzisiaj e-mail a tam miła niespodzianka. Wygrałam vitaliowy kubeczek :) Ładny zielony kolorek, tak więc będzie z czego pić studencką kawę.

 Wczoraj wróciłam na kilka dni do domu. Rodzice wiedzieli, że przyjadę, ale nie mówiłam im kiedy dokładnie. To miała być niespodzianka. Kiedy mama dzwoniła wczoraj rano, oczywiście kłamałam jak z nut, ze będę w piątek, albo w sobotę. Byli miło zaskoczeni widząc mnie wczoraj w domu, siedzącą na kanapie w salonie, kiedy oni wrócili z działki. Nie powiem, byli nawet lekko przestraszeni, że ktoś włamał się do mieszkania bo drzwi były zamknięte tylko na 1 zamek :)

 O 14 wsiadłam w pociąg. Już na początku trasy problemy-stoimy na 20 minut. Cudem załapałam się na przesiadkę. 3 minuty przed odjazdem z Tczewa wyskoczyłam z wcześniejszego pociągu. To się nazywa mieć farta. 

 Nie o tym w sumie miałam. Jak już wcześniej pisałam strasznie obawiałam się powrotu do domu. Moze nie tyle samego powrotu, co reakcji mamy na mój wygląd. Według wagi schudłam. 35,4 rano po wstaniu. Jednak dziś usłyszałam od niej, ze wyglądam lepiej na buzi- Jakby wszystko szło już w lepszą stronę.Czyli jednak waga się myli? Czyli przytyłam? Czy może mama powiedziała to tylko dlatego żeby mnie zbyć? Straciłam rachubę i zaczęłam się znów bać. Bać się tego, ze zaczynam tyć. Tycie, tycie, tycie - co za okropne słowo! Kojarzy mi się z tyczeniem świń do uboju... chyba uraz psychiczny po szpitalu...

 Ciągle boli mnie brzuch, mam migreny. Nie wiem, czyt o przeziębienie czy jednak stres i nerwy wywołują u mnie taki efekt.

 Nadal boję się większych liczb na wadze. Niby mam jakiś cel- wyglądać na tyle normalnie by znów nie słyszeć ironicznych komentarzy na swój temat, ale gdy przychodzi co do czego, zaczynam panikować.