Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zmęczona mama dwojga dzieci. Zwykle sama w domu, z niską samooceną, lekką depresją, nie tak lekką nadwagą i fajny , zapracowanym mężem, który robi, co może. Ciągle szukam motywacji, żeby działać i wyglądać wreszcie, jak człowiek.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 7992
Komentarzy: 51
Założony: 9 maja 2013
Ostatni wpis: 2 stycznia 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Yrithee

kobieta, 40 lat, Łódź

170 cm, 96.20 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

2 stycznia 2015 , Komentarze (3)

Po pierwsze przez jeden tydzień nie pilnowałam diety, ale też nie szalałam. Po prostu zabrakło regularności posiłków i...prawie trzy kilo wróciło. TRZY. Jestem wykończona. Brzuch mnie boli, prawdopodobnie znowu awaria z metabolizmem, mój jest bardzo wolny, a w tym tygodniu jadłam więcej mięsa, niż zwykle i być może to jest przyczyną. Słodycze zdarzały się sporadycznie, alkohol też bez szaleństw, ale bywał. 

W każdym razie po porannym załamaniu walczę. Dziś zaczęłam test prolavii, jestem pełna nadziei i optymizmu, że pomoże - nawet nie schudnąć, a wyregulować pracę jelit, metabolizm. Na wieczór mam zaplanowany trening na orbim - oby dzieci zasnęły wcześniej, niż ostatnio, czyli przed 23... Wstają przed 8. Jestem tym zmęczona, tym bardziej, że w nocy przyłazi raz jedno, raz drugie, co noc jakaś pobódka. Tylko wczoraj nie było, spałam pełne osiem godzin i czułam się rano rewelacyjnie, a zwykle jestem rano wrakiem. Właśnie tak, jak dziś,kiedy to moja słodka Zo urządziła balangę między mną i mężem. Jakieś półtorej godziny od 3 do 4.30. Padam na nos. 

Muszę sprawdzić menu z vitalii, chociaż żałuję, że wykupiłam tę dietę,jedzenie mi zupełnie nie pasuje, przepisy są fatalne jak dla mnie, lubię raczej coś porządnego, niż wiecznie kurczak. 

12 grudnia 2014 , Komentarze (3)

Troszkę się z vitalią pokłuciłam, ale doszłyśmy do porozumienia wreszcie i efekty są. W tydzień zeszło 2,5 kg, więc jestem pełna optymizmu. Pięć porcji zielonki, świerze zioła, nabiał, mniej pieczywa, prawie wcale słodyczy, woda, herbata zielona i czerwona, kawie nie odpuszczę, bo mam dostać od taty ekspres ciśnieniowy ;)

Generalnie jest nieźle, mąż kupił dwie czekolady i je tak schował, że zauważyłam po tygodniu i... Nie tknęłam :) Jakoś łatwiej mi z głową się pogodzić, wystarczy powiedzieć sobie, że wykupiliśmy dietę i do marca muszę się jej trzymać (potem chyba kupię dalej, bo to mnie trzyma w ryzach słodyczowych). Już obmyślają, jak sobie poradzić w święta. Na wigilię na pewno będzie łosoś z folii, może też halibuta kawałeczek, pieczarki na lekko jakoś, kapusta. Zjem troszkę makiełek, ale ciastem odpuszczę. No i wina nie odpuszczę :P 

Widzę, że mam więcej energii, powoli zachodzą zmiany, cera mi się poprawia. Niestety nadal chodzę niewyspana, młoda robi ostatnio cyrk, że się budzi koło 1 i ona chce do nas. O 2 przychodzi starszy i... No wąskie jednak mamy łóżko. 

Teraz muszę dodać wreszcie orbiego, może w święta, jak wypocznę, będzie łatwiej. No i jak się z tego nieszczęsnego przeziębienia wyleczę, bo już drugi tydzień jestem w średnim stanie.

3 grudnia 2014 , Komentarze (5)

Ogólnie to klapa, że aż trzeszczy, w związku z czym postanowiłam wziąć się na serio, bez pitu pitu, bez skwierczenia, jojczenia, za to rozsądnie. Kiedyś pomogła mi pani dietetyk, która rozpisała mi dietę - wiem już, żer jak mam wszystko podane jak krowie na miedzy, to efekty są. Sama niby wiem, jak komponować posiłki, ale... idę do sklepu, kupuję pierdoły i potem jest kociokwik. Dlatego też w Mikołajki (Data dobra, jak każda), zaczyna działać moja dieta z Vitalią. Mama mi wykupiła w ramach prezentu, bo jest źle bardzo, a przecież moze być lepiej, od dna można się odbić. Może i mi się uda. Zobaczymy. 

Tymczasem sport u mnie polega na opiece nad dziećmi - młodsza poszła do żłobka na 3h dziennie, a starszy... Starszy dla odmiany ma zapalenie oskrzeli. Mam zapieprz w dzień, wstawanie w nocy, a poza tym zapalenie zatok i czuję się jak wrak. Dlatego też nie mam siły/nastroju/motywacji, by ćwiczyć. Od Mikołajek zwracam do orbi, dbam o dietę, a może jak schudnę kilka kilo, zacznę biegać - na razie raz udało mi się zaliczyć przebieżkę i było super :) Tak więc mam punkt w kalendarzu, od którego zacznę działać, bo już naprawdę nie mogę tak dłużej - użalać się nad sobą, rozpaczać, kwilić, jaka to ja gruba. No samo się nie utyło, samo się nie schudnie.

17 listopada 2014 , Komentarze (9)

Dzieci chore, siedzę z nimi w domu. Prawie nie wychodzę, bo nie mam kiedy - dziś tylko do lekarza i ekspresowe zakupy na obiad (rosół na udkach, potem z niego pomidorowa, a z warzyw napych do naleśników). Jadę na kawie i tym, co złapię w międzyczasie. Ostatnio na orbim jeździłam o 23.30, bo wcześniej nie było kiedy, dopiero o tej porze skończyłam ogarniać domowy pierdolnik, zmywanie, usypianie dzieci itd. W ramach odzyskiwania równowagi zaczęłam się bawić w decoupage - fajne, coś, co zajmuje mnie na kwadrans kilka razy dziennie - tu popaćkam farbą, tam klejem, ówdzie lakierem. Przynajmniej jakakolwiek aktywność manualna poza przewijaniem, składaniem prania, zmywaniem, dziubaniem obiadków dla dzieci, odkurzaniem, myciem podłóg i całym tym okołodomowym syfem, którego ostatnio szczerze nie cierpię. Życia pozadomowego zero, nawet na spacery nie mam jak iść, bo mąż wraca późno, a po 19 to już trzeba kąpać dzieci, usypiać, inhalować na noc, ogarniać. Czuję się, jak klasyczna WIFE bez F (wasching, ironing, fuckin, etc.). Chciałam isć 28.11. na koncert z mężem, ale mąż nie ma ochoty. No a nie mam z kim iść, więc znowu zostanę w domu. Nie ważne, że to nasza 6. rocznica, jak jesteśmy razem, pewnie nawet nie pamięta, tak samo, jak o rocznicy ślubu (bo liczy się tylko ta jego rodziców chyba).

Do tego wiercą nam udarem w ścianach, bo blok ocieplają. Sypiam po 4-5h i ten hałas w połączeniu z marudzeniem dzieci sprawia, że mam ochotę zwinąć się w pozycji embrionalnej i płakać.Przynajmniej wieczorami, jak dzieci zasną, mąż pod prysznicem, to sobie robię brzuszki, unoszenie bioder i wzmacnianie pupy i pleców - takie małe, szybkie ćwiczenia, które przypominają, że gdzieś tam pod hektarami tłuszczu są jakieś mięśnie. 

Nie wiem, jak mamy małych dzieci to robią, że ogarniają dom na błysk, dbają o dzieci, o swoją dietę, jeszcze jakieś bieganie, fitness, czy coś tam. Ja mam klub fitness 200 metrów od domu, ale chyba w drodze do niego wieczorem zasnęłabym w krzakach, tak bardzo jestem zmęczona. Jestem widocznie słabo zorganizowana, ale ani pory posiłków nie są w stanie u mnie być stałe, ani nie mam jak iść do sklepu po zakupy. Jem, co jest, na wagę dziś weszłam, nieco mniej, niż ostatnio, bo 96,5, ale frustracja ogromna. Staram się orbitrekować, ale tyo wymaga pół godziny dziennie, a ja tyle nie mam. Albo siły na tyle nie mam. Nawet na zaśnięcie nie mam siły, bo czekam, kiedy któreś dziecko zacznie mnie wołać, chyba wolę nie zasypiać, niż wybudzać się z głebokiego snu. Generalnie nie wiem, czy to listopad, zmeczenie, kolejne złożone sobie obietnice, których nie dotrzymałam, czy ogromny żal do męża, że ze wszystkim jestem sama, ale jest mi bardzo źle, aż fizycznie czuję się źle.

12 listopada 2014 , Komentarze (10)

Niestety jestem typem, który zawsze musi mieć pod górkę z własną głową. Mój mąż, który nie jest na żadnej diecie, nałogowo kupuje słodycze (wafle holenderskie, które uwielbiam) i chrupki (kukurydziane orzechowe). To ciągle u nas w domu zalega, staram się nie ruszać, ale rożnie wychodzi. Efekt jest taki, że się męczę strasznie, chciałam ze słodyczy naprawdę zrezygnować, ale nie potrafię, skoro coś jest w domu dostępne, nie umiem zostawić w spokoju. No nie potrafię. Wczoraj mu się poryczałam i nakrzyczałam na niego, że naprawdę za dużo ważę, ze to, ze jemu wieloryb nie przeszkadza, nie znaczy, że mi też nie. Dobiło mnie pewnie też to, ze lada moment dostanę okresu, chyba zatrzymuję wodę, bo przyszły mi prawie 3 kg (97,7 było kilka dni temu, a naprawdę nie miało powodu, żeby AŻ TYLE doszło). Moja motywacja jest żadna, jestem w dołku, nie mogę patrzeć na brzuch, któremu od ciąży zrobił się "nawis" i bimba mi nad majtkami. No cofa się na sam widok no. 

Ostatnio nie miałam ani jednej normalnie przespanej nocy dzięki dzieciakom, lekko się podziębiłam, mam zdecydowany spadek formy i jest mi bardzo źle. Plus cera mi się posypała, nawet w ciąży nie miałam tak fatalnej. Patrzeć na siebie nie mogę, na gotowanie nie mam czasu, bo ciągle dzieciaki coś chcą, młodej się mamoza nasiliła. No a mnie kolana bolą (co również wczoraj mężowi wychlipałam, a on oczywiście zbagatelizował). Ćwiczyłam wczoraj na orbi, dziś też poćwiczę wieczorem, chociaż przy tętnie, jakie osiągam, czasem boje się, że zemdleję. Zamieniłam się w grubą, sapiącą mammę, tylko wąsa brak i zapachu smażonego na odzieży.

Tak tak, dziś dzień pod znakiem "jestem najgorszą matką, żoną, kobietą i sobą na świecie".

30 października 2014 , Komentarze (5)

Wczoraj malutki sukcesik. Pięć posiłków, w tym dwa to owoce, dużo wody, zero słodyczy, udało się też bez kawy. No i nie byłam głodna, wieczorem, kiedy zwykle chce mi się słonego, zjadłam kanapkę ze śledziem, wiec ochota zagłuszona przyzwoicie. Poza tym zaliczyłam piętnaście minut na orbitreku, co przy dwóch sporych spacerach z dzieciakami daje nie najgorszy wynik. Po prostu nie miałam siły na więcej, a o 22 nam wodę wyłączyli i musiałam z prysznicem zdążyć :) Dziś dalej.

Na razie jestem po owsiance na mleku zwykłym i kokosowym (bo zwykłego ciut malutko było, jakaś 1/3 szklanki), dynią, słonecznikiem i pestkami granatu. Na obiad i kolację plany są :)

Martwi mnie nieco jutro - cały dzień będę u mamy, muszę wziąć sobie składniki na owsiankę po prostu. Na 19 idziemy z mężem na Comę, wiec dobrze by było zjeść konkret przed wyjściem, nie wiem, jak wyjdzie przy ogarnianiu dzieci na wieczór z babcią i podpimpowaniu siebie :)

Jest zapał, może wreszcie uda mi się wyregulować normalnie, bez głodu, bez rzucania się na słodkie, czy chipsy po tygodniu - dwóch. Nie jem fast foodów, ale sama robię fajną, szybką pizzę na bardzo chrupiącym cieście, po prostu zrobię ją za jakiś czas z mąki razowej. Zawsze jest tam warstwa pomidorów, czosnek, odrobinka oliwy i oliwki plus odrobina sera, więc nie jest to ogromny, tłusty placek. To będzie danie awaryjne, jak już będę miała dość poprawnych potraw. Tym czasem dziś indyk, a pojutrze łosoś (chyba zapiekę z pomidorkami koktajlowymi i czosnkiem). Na jutro do mamy muszę wymyślić coś, co będzie dobre dla mnie, a przy ,okazji nie będzie krzyczało "JESTEM NA DIECIE, A TY DZIŚ RAZEM ZE MNĄ!!"

29 października 2014 , Komentarze (8)

Noc znooowu nieprzespana, albowiem moje starsze dziecko wpakowało się nam do łóżka chyba koło 2. O 5.40 już się obudził i szalał miedzy nami, obudził siostrę. Przejęłam dzieciaki, bo mąż idzie rano do pracy, koło 8 udało mi się uśpić małą i do 9.30 pospałyśmy, zeby jakkolwiek funkcjonować. 

Zaraz się zbieramy na zakupy i w sumie nie wiem, co kupić. No chleb, muszę, bo nie ma. A poza tym? Dziś na obiad będzie indyk - pokrojony w cienkie plastry, posolony i posypany grubym pieprzem, rzucony na odrobinkę oliwy i szybko usmażony. Do niego będzie kalafior i kasza gryczana. Na śniadanie byłą owsianka z nasionami dyni, słonecznika i sezamu, orzechami nerkowca i odrobiną syropu z agawy. Dobre, sycące i raczej w porządku pod kątem "ja i mój brzuch". Mam jakieś tam pomarańcze i jabłka, marchewkę. I co ja mam kupić? Grrrr... Nie cierpię tego, nie cierpię iść do sklepu i improwizować. Kupię pewnie jakieś twarożki wiejskie, to zawsze działa, jogurty naturalne, kefiry, na pewno zapas wody.  A poza tym? Ciężko.

28 października 2014 , Komentarze (8)

Są zmiany. Na lepsze, jeśli chodzi o moją rodzinę. Na gorsze, jeśli ktoś by zapytał o moją duszę i ciało. Pod koniec marca urodziłam moje drugie dziecko, córeczkę. Cudowną, uroczą, wielkooką Zosię. Bardzo szybko, naturalnie i... bardzo boleśnie niestety. Moje ciało jest zniszczone - na brzuchu rozstępy, brzuch wygląda, jakby był wielkim worem, balonem, który długo był nadmuchany i zaczął spuszczać powietrze. Nogi? Żylaki. Jasne, widziałam znacznie gorsze, ale są. O terenach intymnych wspomnę tyle, że coś poszło nie tak podczas porodu i czeka mnie operacja naprawcza. Tylko nie przy tej wadze. Seks? Jest, ale unikam, bo boli. A tak to lubiłam... Teraz jedynie ze względu na męża, bo jakimś cudem nadal chce się ze mną kochać (ja na swój widok mam ochotę zwymiotować). W ciąży była lekka cukrzyca, ale też całkowity zakaz ruchu, który musiałam łamać i zasuwać po dziecko do żłobka. Zima, dziecko miało te 18 miesięcy mniej więcej, wiec czasem trzeba było je wziąć na ręce, choćby, żeby wrzucić do wózka. Stąd teraz widmo operacji. 

Dusza to czarna dziura. Jestem zmęczona, nie sypiam całych nocy od trzech lat w zasadzie, ciężko mi rano wstać. Swoje robi tarczyca, mam Hashimoto i ciągle problem z wyregulowaniem poziomu TSH. Mam rozpieprzony metabolizm - u dietetyczki pomiar pokazał jakieś 45 lat. Nie chodzę do niej, bo terminy wolne ma na przyszły rok. Walczę ze stanami depresyjnymi. Zawsze aktywna, teraz od ponad roku siedzę w domu, zdziczałam, ciężko mi wyjść do ludzi. Tym ciężej, gdy widzę, jak wyglądam. Oczywiście doła zajadam - a to coś upiekę, a to czekolada. Potem mam ochotę nad nią płakać, ale daje chwilę ulgi. Nigdy nie byłam szczupła, ale jakiś czas temu znalazłam moje zdjęcia ze studiów. Byłam naprawdę zgrabną dziewczyną, miałam zawsze pupę i biust, ale też fajną talię, niezłe nogi. Wbrew temu, w co wierzyłam, nie byłam gruba. To się zaczęło, jak poszłam do pracy i zaczęłam siedzieć zamiast, jak dawniej, biegać z psami, tańczyć, szaleć. Oczywiście widok mnie sprzed tego wszystkiego zafundował mi małą wycieczkę do prywatnego piekiełka. I znów - zajadłam żal. Zapiłam winem. Jakoś przetrwałam. Dla dzieci. Tylko jak? 

Potrzebuję pomocy. Nie umiem ułożyć sobie jadłospisu. Nie umiem ugotować tak, zeby było smacznie, tanio i szybko. Przy dwójce dzieci musi być szybko, bo co chwila któreś czegoś chce, a jestem dla nich przez jakieś 80% czasu sama. Każdy problem mojego synka mogę rozwiązać tylko ja - w dzień i w nocy. Moja córeczka spędza ze mną tak dużo czasu, że tylko ja jestem w stanie ją uspokoić. Uczę tego meża, ale jest to bardzo frustrujące dla wszystkich. Jest wycie, prawie do wymiotów i spokój, jak tylko ją wezmę na ręce. Jestem bardzo zmęczona. Mam orbitrek, kupiłam we wrześniu. Bardzo go lubię, ale ostatnio prawie nie używam, bo dosłownie lecę na twarz i zasypiam tuż po dzieciach. Filmy? Książki? Dwie minuty i śpię. Na początku zasuwałam na orbim, mam nadzieję, ze dziś się uda, choć pewnie będę w domu późno, mam pierwsze od dwóch miesiecy samotne wyjście wieczorem - do endokrynologa. Żałosne, ale ekscytuję się nim od tygodnia. W planach przy okazji zakup spodni - to już mniej fajne, bo wiem, że znowu będzie rozmiar 44 lub 46 i dupa-szafa w lustrze. Aż mnie scina na samą myśl. 

Potrzebuję kogoś, kto mnie zmotywuje. Kto mnie opierdoli od stóp do głów, kto mi przypomni "hej! robisz to dla siebie I dla dzieci! Ocknij się!" Niestety, kolana zaczynają boleć, duma dawno zwinęła się w smutny kłębek w ciemnym kącie i nosa nie wychyla, tak bardzo mi wstyd tego, czym jestem. Smutną, szarą, zmęczoną, zapasioną krową, która nie ma siły na nic. 

Pomocy...