Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zanim wyślesz mi zaproszenie do znajomych, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! Nie przyjmuję zaproszeń od "kolekcjonerów" z 300 znajomymi, osób nieprowadzących własnego pamiętnika, osób, których pamiętnik jest dostępny tylko dla nich oraz od tych, których sposób prowadzenia pmiętnika po prostu mi nie odpowiada. Ponadto regularnie robię porządki w znajomych i usuwam osoby nieudzielające się w moim pamiętniku.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 121772
Komentarzy: 3687
Założony: 31 sierpnia 2013
Ostatni wpis: 3 listopada 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
UlaSB

kobieta, 36 lat, Karlsruhe

174 cm, 79.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

30 marca 2014 , Komentarze (8)

Dobry wieczór!

Dziś przede wszystkim chciałabym podziękować Wam za tak ogromną ilość komentarzy! Oczywiście, połowa jest moja, ale 35 to i tak ogromna ilość! Bardzo się cieszę, że podoba Wam się moje przeważnie wegetariańskie menu (przyznaję, ryba do dań wegetariańskich nie należy) i muzyka, którą podstępnie staram się przemycić we wpisach ;) Nie wiecie nawet, ile to dla mnie znaczy - DZIĘKUJĘ! :*

Dzień upłynął pod znakiem odwiedzin u Dziadka, sprzątania, gotowania i odwiedzin Najlepszej Przyjaciółki :) Ćwiczyć dziś nie ćwiczyłam, jeden dzień przerwy nie zaszkodzi, zresztą latałam jak z piórkiem, a i przy sprzątaniu trochę się namachałam. Jutro ciąg dalszy, muszę wszystko pozałatwiać przed wyjazdem... Z jednej strony szkoda mi jechać, z drugiej cieszę się, że wracam do starej rutyny. Nie lubię zmian i nawet, jeśli są one minimalne, to już mnie wkurza. Szczególnie, że w zeszłym roku dwa razy się przeprowadzałam... :/ Ale mniejsza z tym. Muszę zobaczyć, co wezmę ze sobą, bo większość ubrań tak na mnie wisi, że nie ma sensu targać tych ciuchów  z powrotem do Niemiec. Wezmę tylko to, co naprawdę lubię nosić i z czym ciężko mi się będzie rozstać. Ponadto chciałabym kupić olej ryżowy (którego nigdy w DE nie znalazłam), polskie przyprawy, które kocham, książki kucharskie... Nie wiem, jak ja się zabiorę.

A teraz z innej beczki: Przyjaciółka przyniosła dziś zdjęcia ze swojego ślubu... z sierpnia zeszłego roku. Ważyłam wtedy o 12,5kg więcej niż teraz, czyli 98,5... Przeraziłam się. Dziewczyny, nigdy więcej takiego cielska! Ohyda po prostu, jeszcze byłam ubrana częściowo na biało, tak że ta biel jeszcze podkreślała ten tłuszcz. Nawet mój Brat, który normalnie jest bardzo powściągliwy, jak zobaczył te zdjęcia, to krzyknął "Jaki pulpet!" :) Wstawię kilka z tych zdjęć, ale nie dzisiaj. Wstawię, jak będę ważyła 78,5kg. Myślałam, że nie mam żadnych fotek z tamtego okresu, ale niestety mam. Nigdy więcej nie przytyję, przysięgam.

Lecimy z fotomenu:

Na śniadanie pierwsza w tym roku sezonowa owsianka Z TRUSKAWKAMI :D Znaczy truskawkowo-wiśniowa, mniam! Kocham truskawki :)

II śniadanie wzięłam ze sobą do Dziadka. Dziś dla odmiany cała tortilla, raz można :) W środku sojowa wędlina z algami morskimi, ser i papryka. Chciałam dodać sałatę, ale się spieszyłam i zapomniałam ;)

Obiad to niestety znowu ryba, bo naprawdę mi się nie chciało długo zastanawiać. Zresztą Braciszek stwierdził, że jak najbardziej mu pomysł pasuje, więc zrobiłam spaghetti z tuńczykiem (u mnie pół na pół z makaronem ryżowym) z książki "Odchudzająca książka kucharska". Wyszło pyszne :) Do tego surówka z pomidorów i fety z sosem czosnkowym.

Kolacja dzisiaj inna, bo nie chciałam pierdzieć blenderem jak przyjaciółka przyszła i zjadłam serek wiejski z jogurtem i siemieniem lnianym.

Jest już cholernie późno, więc lecę spać. Na koniec chciałabym Wam jednak pokazać moją ulubioną serbską kapelę, "Bajaga i Instruktori" i jedną z ich najlepszych piosenek "Verujem, ne verujem" (podobno jest też polska wersja, ale nie skusiłam się, żeby przesłuchać) :)

Trzymajcie się cieplutko, będę się jutro udzielać w Waszych pamiętnikach, dziś nie dam już rady... :) Buziaki!

29 marca 2014 , Komentarze (77)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień był nieco lepszy niż wczorajszy... choć nie obyło się bez zgrzytu. Ale o tym zaraz. Wstałam wcześniej niż normalnie - powoli chcę przestawić się na tryb zwany uczelnią, czyli codzinenne wstawanie o dość wczesnej porze. W wakacje wstaję ok. 08:30, dziś wstałam 0 08:00, a chciałabym dojść do 06:30, żeby w miarę bezboleśnie wkroczyć w nowy semestr. To oczywiście wiąże się także z wcześniejszym chodzeniem spać, ale dla mnie to akurat nie problem :)

Zrobiłam sobie owsiankę i wzięłam się za mieszkanie. Wypiłam karmelową kawę (aromatyzowaną, pycha!), pozmywałam naczynia, zrobiłam pranie i wszystko, co trzeba było i wzięłam się za ćwiczenia. Energii miałam od cholery, bo za oknem słoneczko i aż chciało się żyć :) Moja poranna gimnastyka to:
- R. Louise: rozgrzewka - 10 min
- R. Louise: 9 moves dla brzucha - 7 min
- Mel B: plecy i klata ;) - 10 min
- Mel B: rozciąganie - 5 min
Łącznie trochę ponad 30 minut.

Poleciałam do Biedronki i zrobiłam zakupy z przeczuciem, że czegoś zapomniałam. Wróciłam do domu i po ok. godzinie wzięłam się za obiad dla Brata - rybę. I wtedy sobie przypomniałam... że mam w lodówce 3 maleńkie fileciki z morszczuka, a i ja chciałam dziś przecież rybę. Nie dodzwoniłam się do niego, więc w końcu jakoś się podzieliliśmy, ale i tak lipa, że w tym wieku mam już sklerozę :)

Po obiedzie trochę poprasowałam, a później po prostu wylazłam na balkon, usiadłam na krześle, wystawiłam mordę w stronę słońca, które świeciło prosto na mnie i tak sobie siedziałam, słuchając za sobą "Mike & The Mechanics" na VH1. Cud, miód, malinka.

Wieczorem Braciszek wpadł na pomysł, że musimy koniecznie, ale to koniecznie pojechać do reala. Do tej pory nie wiem, po co (no dobra, kupiłam nareszcie kartę mini SD do starego Samsunga, bo nawet avasta nie mogłam w nim zaktualizować), ale skończyło się tak, że wściekłam się na niego (bo popełnia głupie błędy młodości, a ja nie potrafię go od tego odwieść) i w domu aż się po cichutku rozpłakałam. Potrzebowałam tego płaczu (jak Brat w końcu wyszedł, to rozryczałam się na dobre, a co!), bo teraz co prawda boli mnie głowa, ale się uspokoiłam. To chyba te tłumione emocje z ostatnich kilku dni dały o sobie znać...

Dobra, koniec smutów, lecimy z fotomenu:

Na śniadanie (08:40) jak zwykle owsianka, dziś na żółto, z winogronami i mango (bo mam takie pyszne, żółciutkie, mięciutkie, dojrzałe...) plus trochę siemienia i wiórków kokosowych:

II śniadanie (12:15) to znów kolorowa surówka ze wszystkiego, z sosem francuskim Knorr (ale tylko 1 łyżką oleju ryżowego zamiast 3):

Na obiad (15:30) mini filet :) z morszczuka pieczony w folii, z pomidorami, cebulą, papryką i garam masalą, kasza jaglana z marchewką i groszkiem i surówki z Biedronki:

Kolacja niestety późno (przez tego reala...), oczyszczający koktajl, tym razem z odrobiną mango i dodatkiem mleka, bo wyszedł dość gęsty:

I to tyle, jeśli chodzi o żarcie. Gdzieś tam wpadła kostka ciemnej czekolady i miętowy cukierek. Płyny w miarę, ale muszę jeszcze trochę nadrobić.

Część druga tytułu, czyli ostrzeżenie dla znajomych: oświadczam wszem i wobec, że będę wywalać ze znajomych osoby, które znajomych kolekcjonują i nigdy nie chce im się zajrzeć do mojego pamiętnika, żeby trochę mnie wesprzeć. Ja naprawdę codziennie staram się do Was wpadać i wspierać Was, jeśli tylko coś piszecie. Nie widzę jednak sensu we wspieraniu osób, które nie są w stanie odwdzięczyć się tym samym i przez kilka miesięcy (!) nie znalazły ani razu czasu, żeby do mnie wpaść. To po prostu nie w porządku. Jesteśmy tu po to, żeby sobie nawzajem pomagać i gdyby nie Dziewczyny, które napisały tyle ciepłych słów w ciągu tych ostatnich, tak trudnych dla mnie dni, nie wiem, jak bym sobie poradziła. Dziękuję Wam jeszcze raz! Natomiast ze "znajomymi", którym na tej znajomości nie zależy, będę się wkrótce żegnać.

Wiem, że być może piszę w mało przyjemny sposób, ale codzienne zaglądanie do pamiętników ludzi, którzy nawet nie wiedzą, że mają mnie w znajomych, komentowanie etc. bez jakiejkolwiek odpowiedzi jest po prostu przykre. 

Część III :) Nie wiem, czy wspominałam, ale studiuję rosyjski i chorwacki. Po chorwacku mówię płynnie (z ruskim trochę gorzej ;p), a to m.in. dzięki fantastycznej muzyce, jaką mają Jugole :) Mój facet też jest z Jugosławii, więc było dla mnie jakby oczywiste, że będę się uczyła tego języka :) Podczas buszowania w bośniacki internecie natknęłam się na Crveną jabukę (Czerwone Jabłko), zespół, w którym natychmiast się zakochałam. Przez długi czas nie słuchałam niczego innego i moim największym marzeniem jest pójście na ich koncert w Sarajewie. W przeciwieństwie do do muzyki japońskiej, którą też lubię (ale którego to języka ni cholery nie znam), rozumiem o czym tu śpiewają... i ta piosenka po prostu oddaje dziś wszystkie moje myśli :)

To dość stary kawałek, chyba zresztą widać :) Z czasów, kiedy przeleciałabym wokalistę bez względu na wszystko :P Teraz mu sie przytyło i wygląda jak stary satyr, ale muzykę wciąż mają genialną :)

Dobra, spadam, bom się rozpisała jak głupia :p

Idę popatrzeć, co tam u Was, później postaram się jeszcze trochę poćwiczyć i lulu, bo jutro pobudka o 07:30 :)

Buźka!

28 marca 2014 , Komentarze (13)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień był po prostu smutny. Przez pół dnia siedziałam sama, bo Braciszek w pracy. Starałam się skupić na wszystkim, byle tylko nie myśleć. Rano jeszcze zdążyłam się zdenerwować, bo Mama długo nic nie pisała, czy dojechała bezpiecznie. Posprzątałam mieszkanko łącznie z odkurzaniem, pozmywałam naczynia... W końcu nie wytrzymałam i powtórzyłam wczorajszy numer, kiedy z rozpaczy po prostu zaczęłam ćwiczyć :( Wczoraj zrobiłam rozgrzewkę, brzuch, chyba... ręce (Jezu, nie pamiętam! :( ) i na pewno rozciąganie. Nie wiem, chyba coś koło pół godziny ćwiczeń i trochę pomogło. Mimo wszystko źle dzisiaj spałam. Zjadłam owsiankę, a kiedy uwinęłam się w domku, zrobiłam rozgrzewkę, abs, 10 minut cardio i rozciąganie. Łącznie jakieś pół godziny. Dopiero później byłam w stanie wziąć prysznic i trochę się wyszykować na samotne wyjście do Dziadka. 

Ostatnio pokonywałam tę trasę z Mamą i dzisiaj po prostu myślałam, że się rozpłaczę. W ogóle przez cały dzień miałam uczucie ucisku w piersiach, jak wtedy, kiedy chce się strasznie płakać, a człowiek nawet na to nie ma siły. Może pomyślicie, że jestem psychiczna, że tak przeżywam wyjazd Mamy, ale nasza trójka - Mama, Bratek i ja jesteśmy bardzo zżyci i zawsze trzymamy się razem. Te rozstania, szczególnie od czasu, kiedy porozrzucało nas po różnych zakątkach świata, są bardz trudne.

Po południu zadzwonił mój E. Wtedy nie wytrzymałam i po prostu rozpłakałam się w słuchawkę. Trochę mi po tym ulżyło, ale nie na długo. Po drodze jeszcze prawie pokłóciłam się z ciotką i byłam wdzięczna Bratu, kiedy w końcu wrócił z pracy i mnie odebrał. U Dziadka odkurzyłam całe mieszkanie - w dużym pokoju walczyłam chyba z pół godziny, bo dywan strasznie zakurzony, a odkurzacz ledwo ciągnął, mimo że worek był pusty. I znowu to jakieś ćwiczenie. Do Dziadka pierchotą, od Dziadka też, jakieś 3 km szybkiego marszu. W domku zrobiłam Bratkowi pieczoną rybę z puree ziemniaczanym, a sobie szybszy obiad z wczoraj. Później tak się plątaliśmy... 

Myślę, że dziś wieczorem jeszcze trochę poćwiczę. Bez szaleństw, ale może poszukam czegoś nowego w necie. Nie chcę robić ciągle Mel B, potrzebuję odmiany, a to low-impact-cardio mnie nudzi. Wolę pojeździć na rowerze, pochodzić, poływać albo pojeździć na rolkach. Zobaczę, może znajdę coś fajnego na ręce...

Dzisiejsze fotomenu:

Śniadanie (09:00) to jak zwykle owsianka. Dziś powtórka z wczoraj, czyli wariant wiśniowo-winogronowy - pycha!

II śniadanie (12:15) to surówka ze wszystkiego, co udało mi się znaleźć w lodówce z sosem włoskim Knorr :) Do tego serek wiejski pół na pół z jogurtem.

Obiad (17:00) to wczorajsze kolorowe curry z odrobiną kuskusu i dwiema surówkami z Biedronki :)

Kolacja to jak zwykle oczyszczający zielony koktajl. W związku z pytaniami o przepis, zamieszczam go jeszcze raz (trochę zmieniony):

50-80ml jogurtu naturalnego (u mnie activia),
50g selera naciowego,
30g surowego baby szpinaku (lub sałaty, jarmużu, co tam macie pod ręką),
50g jabłka ,
70g ogórka,
1 kiwi,
tabletka stevii (lub zamiennik).
Wszystko zblendować i od razu wypić :)

Proporcje możecie dowolnie zmieniać, nie ma tu żadnych reguł. Tak, jak Wam pasuje :) Mnie ten koktajl wspomaga perystaltykę jelit, oczyszcza, ale nie przeczyszcza :)

Zainspirowana Waszymi radami założyłam w końcu bloga :) To znaczy na razie zarezerwowałam adres :) Wpisy pojawią się (mam nadzieję) w przyszłym tygodniu. Jako że miałam przeboje z Sindbadem (nie wzięłam ze sobą biletu, bardzo mądrze), bałam się, że mogę mieć problem z powrotem do domku w terminie, w którym chciałam, ale na szczęście udało mi się wszystko załatwić i wyjeżdżam we wtorek. Szkoda, ale z drugiej strony wracam z domu do domu...

Dobra, koniec tych smutów. Przepraszam, że dziś wpis w takim nastroju, ale po prostu musiałam się wygadać. Idę popatrzeć, co tam u Was, a później ewentualnie poćwiczyć (chociaż nie wiem, coraz bardziej chce mi się spać).

Buźka! :*

EDIT:
zrobiłam jeszcze 30 minut różnych ćwiczeń na ramiona z Rebeccą Louise :) Od razu mi lepiej, łapki trochę drżą (chociaż spodziewałam się, że będzie gorzej, to jutro dam im odpocząć), jestem zmęczona, lecę pod prysznic i lulu. Może dzisiejsza noc będzie spokojniejsza :) Papa!

27 marca 2014 , Komentarze (22)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień był bardzo dziwny. Nie chcę się wdawać w szczegóły, ale biorąc pod uwagę, co dzieje się u moich Bliskich, doszłam dziś do wniosku, że powinnam bardziej cenić to, co mam. Jestem szczęśliwa i tak naprawdę nie mam żadnych poważnych problemów. Niestety nie każdy może to o sobie powiedzieć :(

Dziś wyjechała Mama, znowu nie będziemy się widzieć przez co najmniej pół roku :((( Strasznie mi ciężko, zresztą Braciszkowi też... Przez cały dzień byłam spokojna, ale na przystanku oczywiście się rozpłakałam i ch... strzelił moje postanowienie, że będę dzielna.

Nic dzisiaj nie ćwiczyłam, zresztą nie było warunków. Nie wiem, czy uda mi się coś nadrobić - jutro na pewno, ale dzisiaj pocieszam Bratka, a i sama nie bardzo jestem w formie.

Nic to, dość tych smutków, jedziemy z fotomenu:

Na śniadanie (09:15) megasłodka wiśniowo-bananowo-winogronowa owsianka z kruszonymi migdałami i kokosem:

Na II śniadanie (13:45) była jajecznica z warzywami i serem:

Obiad (17:00) to kolorowe, wielowarzywne szybkie curry z kuskusem i świeżo startym imbirem:

Tu z kuskusem

Na kolację tradycyjnie zielony koktajl, bo mi dobrze robi na perystaltykę następnego dnia :) Myślałam, że będę musiała wziąć go ze sobą, ale w końcu się okazało, że musieliśmy odwieźć Mamę wcześniej na dworzec i wypiłam go jednak w domku. Na obrazku widoczny mój kubeczek z Kubusiem ;)

To chyba na tyle... Dziś wybitnie nie mam weny do pisania :(

Idę popatrzeć u Was, a później zobaczę, co i jak.

Trzymajcie się cieplutko i pewnie do jutra :*

26 marca 2014 , Komentarze (6)

Dobry wieczór! 

Dzisiejszy dzień zaliczam do tych kompletnie bez jaj. Źle spałam. Rano zrobiłam sobie owsiankę, później przeglądałyśmy z Mamą ciuchy, poszłyśmy do Dziadka, przy okazji załatwiając po drodze mnóstwo spraw. Zadzwonił do mnie mój E - to chyba najmilszy akcent dzisiejszego dnia :) Mówił, że tęskni i że z kolegą remontują nasze mieszkanie :) I chyba nareszcie będę miała w domku internet (do tej pory tylko w kom albo na uczelni) - yes yes yes! :D

W aptece kupiłam sobie wiesiołek, bo zauważyłam, że świetnie pomaga mi na wysuszone usta. Mam więc nadzieję, że pomoże też na skórę. 

Poza tym chciałam jakiś pojemniczek na koktajle, żeby nosić ze sobą na uczelnię. Nie dostałam nigdzie nic (a termosu nie chciałam, bo po cholerę? Zresztą ma ładnie wyglądać) i w końcu kupiłam sobie takie coś dla dzieci z Kubusiem Puchatkiem :) Niestety jak zdrapywałam z niego naklejkę z ceną, od razu się zarysował :/ No tak, ale czego się spodziewać za 6 zł..? Nic to, poszukam czegoś w Niemczech.

Trochę próbowałam ćwiczyć, ale po prostu nie miałam dziś fizycznie siły. Zrobiłam rozgrzewkę, 20-minutowy trening, 3 minuty z 10-minutowego treningh brzucha i rozciąganie z Mel B. Więcej naprawdę nie dałam rady, codziennie mam zresztą dużo ruchu... Wczoraj wieczorem byłam tak zmęczona, że nie mogłam zasnąć. 

Ostatnio kilka razy pytałyście o owsiankę ze szpinakiem, jak smakuje i w ogóle. Otóż szpinak w owsiance nie ma absolutnie żadnego smaku, nie dlatego zresztą go do niej dodaję. Oprócz tego, że szpinak jest dobrym źródłem żelaza, nadaje owsiance niesamowitego koloru, a przede wszystkim fantastycznej kremowej konsystencji. Bez szpinaku owsianka to po prostu... owsianka :) Ze szpinakiem to moje ulubione danie i mogłabym jeść ją bez końca :) Czasem naprawdę trudno mi się powstrzymać, żeby nie zrobić dodatkowej porcji :) Co do sposobu przygotowania,  to wszystkie składniki są blendowane. Dokładne przepisy zamieszczę niedługo na wcześniej zapowiadanym blogu :)))

A propos, lecimy z fotomenu. Dziś mało urozmaicone, bo miałam wszystko od wczoraj. Jutro muszę już zjeść coś innego, bo na kapustę i grzyby nie mogę już patrzeć ;-)

09.15: śniadanie - owsianka ze szpinakiem :-)

II śniadanie (12.30) zabrałam ze sobą. Szału nie było, pół tortilli z wczoraj, kilka pomidorków koktajlowych i kawałek papryki. Zapakowane tak sobie, bo ciągle szukam odpowiednich foremek silikonowych.

Obiad (16.00)  to powtórka z wczoraj: kotlety z kapusty, kasza z grzybami i kolorowa surówka. Do tego jogurt pół na pół z mlekiem.

Na kolację (19.30) zmiksowałam trochę papryki z pomidorem na ostro, bo nie miałam już ani szpinaku ani selera naciowego. Do tego zjadłam resztę sałatki z obiadu.

I to tyle na dzisiaj. Sorry za jakość zdjęć, ale aparatem będę dysponować dopiero w DE.

Nie wiem jak z jutrzejszym wpisem, jutro Mama wyjeżdża, już jestem smutna :( Postaram się, ale nie wiem, czy będę miała nastrój do pisania. W razie czego podwójne fotomenu wkleję pojutrze.

Trzymajcie się cieplutko i do napisania!

25 marca 2014 , Komentarze (13)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień znów był dość męczący - kilka godzin przy garach. Zrobiłam Braciszkowi kotlety schabowe (bleee, ale potrafię, więc się poświęciłam :)), puree z ziemniaków, posprzątałam mieszkanie odkurzaczem, wysprzątałam kuchnię, godzinę prasowałam... Dopiero pod wieczór znalazłam trochę czasu, żeby pouzupełniać swoją książkę kucharską :p O 19.00 pojechałam jeszcze z Bratkiem do reala, bo ze zgrozą zobaczyłam, że kompletnie nie mam już warzyw (poza szpinakiem :P) :) Jestem nieprzytomna, a chciałabym jeszcze poćwiczyć z Mel B. Nie wiem, co z tego w końcu wyjdzie, bo Mama akurat pracuje w pokoju i wiem, że będzie jej przeszkadzać. Wcześniej niestety też nie było jak ćwiczyć :(

Dziś rano nie wtrzymałam. Po raz pierwszy od długiego czasu, że tak się wyrażę, poleciałam rano do kibla. Ostatnio miałam jakieś problemy z perystaltyką, ale mam wrażenie, że odkąd przestałam jadać na kolację białko, trochę mi przeszło. No więc skoro już poczułam się taka lekka, wlazłam na wagę. Pokazała 86kg, czyli 3,1kg mniej niż ważyłam, jak przyjechałam do Polski! ^^ Strasznie się cieszę, bo naprawdę nie zawsze mam czas ćwiczyć. Jedyne, co mnie ratuje to w miarę zdrowe jedzenie, o ustalonych porach, unikanie pewnych rzeczy (np. słodyczy, mimo milionów czyhających pokus) i chyba to, że sporo chodzę. Myślałam już, że waga stanęła, ale wygląda na to, że nie. A co to oznacza? Że tylko 6 kg dzieli mnie od wymarzonej z przodu siódemki! ^^ Mam nadzieję, że uda mi się ją ujrzeć do końca maja :)

Niestety, spadek wagi ma też swoje wady, choć może to stwierdzenie wydaje Wam się niedorzeczne. Otóż... wszystko na mnie wisi. Wszystkie, absolutnie wszystkie ubrania są na mnie za duże i czuję się cholernie nieatrakcyjnie wychodząc z domu. Próbowałam kupić sobie jeansy, ale obecna, kretyńska moda na zwężane nogawki i ohydne spodnie w kwiatki (których nie wzięłabym nawet, gdyby mi dopłacili) powoduje, że nie mogę dla siebie znaleźć kompletnie NIC. W dodatku wszystko jest ze stretchem :/ Nawet w C&A (w Niemczech bardzo często kupuję tak ciuchy) zeszło na psy, przynajmniej w Olsztynie. Już mi się odechciało, już nie będę szukać. Kupię sobie coś w Niemczech, bo tam nie podąża się za wszelką cenę za każdą, nawet najgłupszą modą i zawsze można kupić wszystkie fasony spodni. Możliwe zresztą, że teraz zacznę wchodzić w spodnie, które z premedytacją zostawiłam w domu, bo były za ciasne i że nie będę musiała w ogóle nic kupować.

Dobra, dość tych narzekań, lecimy z fotomenu. Ekhm, no właśnie. Robiłam dzisiaj porządek w zdjęciach w komórce... i niechcący skasowałam fotki śniadania :((( Głupia cipa. Jestem na siebie wściekła. Bo śniadanie miałam nietypowe:

09:40 - owsiane pancakes z syropem z agawy, kruszonymi migdałami i tahini. No przepyszne! Ale kurna zdjęcia nie mam. Zapisałam jednak przepis, żeby go wrzucić na ewentualnego bloga... :)

II śniadanie: 16:00 - pół tortilli z sojową wędliną z algami morskimi, chedarrem i papryką oraz serek wiejski z jogurtem (suszona śliwka) i siemieniem lnianym:

Obiad: 16:00 - dwa kotlety z kapusty (chyba będę je jeść przez najbliższy tydzień...), kasza z grzybami i kolorowa, wiosenna surówka z sosem czosnkowym:

Kolacja to kosmiczny, zielony, słodki, małokaloryczny i oczyszczający koktajl:

I to wszystko :) Z wodą okay, z ćwiczeń dziś pewnie nic, ale postaram się szybko nadrobić :) Dzięki jeszcze raz za wsparcie w sprawie bloga! :*

Trzymajcie się cieplutko!

24 marca 2014 , Komentarze (6)

Dobry wieczór! 

Dzisiejszy dzień zaliczam do tych dość męczących. Wstałam nareszcie o normalnej porze, zjadłam spokojnie śniadanie i ogólnie było ok. Tylko ta cholerna szarówa za oknem, bleee... Tęsknię za wiosną, taką prawdziwą, z kwiatkami, słoneczkiem. Nie mogę się też doczekać, kiedy będą pyszne, soczyste i megasłodkie truskawki. Te które są w sklepach boję się kupować, bo to nie wiadomo, czym je pryskali, żeby dojechały do nas w stanie w miarę nienaruszonym. 

Dziś czekał mnie dłuższy spacer. Z jednej strony się cieszyłam, bo to zawsze jakiś ruch, z drugiej chciało mi się rzygać na samą myśl, że muszę wyłazić na tę pluchę :/ Było zimno (raptem 5 stopni), wiał wiatr i padał deszcz. Uroczo. Mimo wszystko poleciałam do kantoru, Wegetarianina i Biedronki (po drodze zaliczając dziesiątki innych sklepów) i tym sposobem zrobiłam 3km. 

W domku wzięłam się za obiad - wczoraj zaproponowałam Mamie, że to ja będę dziś gotować :) Znów zrobiłam wczorajsze kotlety z kapusty, chociaż nie powiem, jest różnica w gotowaniu dla jednej i dla trzech osób :p Stałam przy garach ze 2,5h, ale obiad się udał :) 

Niestety poza tym miałam mało ruchu. Wieczorem byłam jeszcze z Bratkiem w Tesco i u Dziadka, tak że z krokomierzem (a miałam go w kieszeni dość krótko) zrobiłam 5km. Wczoraj nie było lepiej, coś koło 4km, ale w ogóle byłam do dupy... Muszę wrócić do ćwiczeń, choćby te pół godziny dziennie, bo źle się czuję nie ćwicząc. 

Lecimy z fotomenu:

Na śniadanie jak zwykle owsianka: płatki, szpinak, banan, jabłko, tahini:

II sniadanie to pół wieloziarnistej tortilli z serkiem Almette, cheddarem, szpinakiem i wędliną sojową z algami morskimi oraz serek wiejski z jogurtem i siemieniem lnianym:

Obiad to znów przepyszne kotlety z kapustą kiszoną, kasza gryczana z grzybami i surówka z serem feta:

Kolacja to lekki koktajl z selera naciowego, ogórka, szpinaku... A propos szpinaku. Uwielbiam. A teraz wyczytałam, że nie powinno się go tam często jeść ze względu na szczawiany. I znowu mnie ch... strzelił, bo wiecznie coś. Najpierw wszyscy piszczeli, że trzeba jeść szpinak, najlepiej codziennie, a teraz piszczą, żeby nie jeść. Ja jestem w szpinaku totalnie zakochana, przynajmniej od czasu kiedy się odchudzam, do perfekcji opanowałam umiejętność wciskania go do każdej potrawy... A najlepiej smakuje w owsiance! Nie wiem, zrobię przerwę, jak zjem swoją ogromną paczkę szpinaku... Ale szkoda mi będzie :(

Bilans wodny dobry, wypiłam chyba ze 3 l płynów :)

Z wpadek: 

1) wczorajsza wieczorna herbata z 1,5 łyżeczki białego cukru, bo pomyliłam szklanki i zamiast Mamie posłodziłam sobie :/

2) czekoladowy cukierek (myślałam, że miętowy, dopiero w praniu wyszło...), jeden, malutki

3) tabletki z magnezem (takie musujące, malinowe) pożerane przeze mnie regularnie wieczorem; praktycznie nie mają kcal, ale jestem na siebie zła, bo chodzi o zasadę

4) ogromne ilości (przynajmniej tak mi się wydaje) gumy do żucia. Ani to zdrowe ani smaczne szczególnie, ale zabija głód i wilczy apetyt, kiedy w ogóle nie jestem głodna, a zjadłabym wszystko wokół siebie... Ostatnio staram się tę gumę redukować, czasem wpadnie jakiś cukierek miętowy, ale uważam, że tragedii nie ma, bo to może 1 dziennie.

Co do bloga: dziękuję Wam za odpowiedzi :) Jak wrócę do Niemiec, to postaram się pokombinować :) Cieszy mnie bardzo Wasze zainteresowanie,  dziękuję Wam! :*

Kupiłam dziś "Shape'a" (o niebo lepszy od niemieckiej edycji!) i zaraz zatopię się w lekturze :) Wam życzęmilego wieczorku, trzymajcie się cieplutko!

23 marca 2014 , Komentarze (15)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy wpis będzie króciutki, bo i nic się nie działo. Dalej źle się czuję, w ogóle byłam dzisiaj w złym humorze, za późno wstałam (nie usłyszałam budzika), znów jadłam śniadanie o 10.30 i cały dzień byłam na siebie zła. 

Od razu lecę z fotomenu:

Na śniadanie znów owsianka, dziś z bananem, winogronami i szpinakiem:

II śniadanie znów wzięłam ze sobą (dzięki Bogu, bo wyjście się przedłużyło :)). Dziś pół tortilli z wędliną sojową, szpinakiem, serem kozim, cheddarem, papryką, pomidorem, oliwkami i marchewką :) Przestałam się właśnie dziwić, że nie chciała sięzamknąć :P Do tego kilka winogron i trochę selera naciowego.

Obiad to odrobina kuskusu, warzywa na patelnię i zupełna nowość - placki z kapustą kiszoną i pieczarkami i wędzonym tofu z piekarnika. Przepis ukradziony z bloga www.feeleat.blogspot.com :) Placki wyszły przepyszne! Nawet Braciszek, który uwielbia mięcho nie mógł się nazachwycać :) Jutro więc będzie powtórka, tym razem dla całej rodzinki :)

Kolacja to jak zwykle serek wiejski z jogurtem, siemieniem lnianym i otrębami, a do tego zielony koktajl z ogórka, selera naciowego, jabłka i szpinaku... na słodko :) Totalny eksperyment, bo nie robiłam wg żadnego przepisu, tylko na spontana, ale wyszło przepysznie! :D

Dziewczyny, pytacie coraz częściej o przepisy... :) Myślicie, że jest sens pobawić się z blogiem kulinarnym? :) Poczekam na Wasze opinie i wtedy ewentualnie zdecyduję :)

Już dziękuję Wam za zainteresowanie moimi (i nie moimi :)) pomysłami, dajecie mi energię do eksperymentowania i utrwalania tych wynalazków na zdjęciach :)

Trzymajcie się cieplutko!

:*

22 marca 2014 , Komentarze (10)

Dobry wieczór!

Dzisiejszy dzień wpisuję do rozdziału "Dni, których ludzkość nie potrzebuje". Za późno wstałam (budzik zadzwonił o 08.00, wstałam, wyłączyłam i dalej w kimę...), za późno zjadłam śniadanie (fakt, było dość pracochłonne), za bardzo się najadłam i ogólnie nie bardzo miałam dziś na cokolwiek siłę.

Postanowiłyśmy z Mamą zedrzeć stary chodnik w kuchni, a położyć nowy. Ja się ochoczo do tej kuchni wyrywałam, bo wiedziałam, że trzeba będzie szorować podłogę, a to zawsze jakiś ruch ;) Spuchłam w połowie... :( Dociągnęłam co prawda do końca, ale ledwo ledwo. Wcześniej byłyśmy na króciutkim spacerze, ot po zakupy i po nowy chodnik, a myślałam, że nie dojdę do domu.

Zrobiłam ewidentnie przesolony, choć pyszny obiad (jestem zakochana! ^^), usiadłam na kanapie i najchętniej tak bym cały dzień przebimbała :P No ale trzeba było pomóc Mamie w kuchni.

Przez to późne śniadanie zjadłam dziś tylko 3 posiłki. Miały być 4, ale Braciszkowi o 19.30 nagle zachciało się jechać do Tesco, z którego wróciliśmy dopiero godzinę później, a po ósmej nie jadam choćby nie wiem co. Aktywności fizycznej było dziś tyle, co kot napłakał, więc te ograniczone kalorie to żadna tragedia, mam zresztą nadzieję, że jutro będzie już normalnie :)

W tym Tesco oczywiście musiałam wypatrzeć książkę kucharską. To nawet nie taka całkiem książka, pochodzi z Biblioteczki Poradnika Domowego, ale kupuje się ją oddzielnie. Nosi tytuł "Odchudzająca książka kucharska", ale nie kupiłam jej ze względu na to. W środku znalazłam całą masę przepisów na dania, które będę mogła brać ze sobą na uczelnię. Nowy semestr zbliża się wielkimi krokami...

Poza tym cierpię na rewolucje żołądkowe i od ponad tygodnia mam okres. W środku cyklu i pomimo przyjmowania tabletek. Nie wiem WTF, jak wrócę do Niemiec, to chyba w końcu wybiorę się do lekarza. Do rodzinnego też się przejdę, muszę zrobić sobie badania krwi, bo nie wiem już, czy to moje osłabienie wynika z niedoboru jakiegoś czegoś (żelaza?) czy o co chodzi. Poza tym mam strasznie suchą skórę na dłoniach (próbuję ją ratować Regenerum dla rąk i muszę powiedzieć, że tam, gdzie zawiodły wszystkie kremy, Regenerum już po 2 dniach przynosi efekty) i na ustach (ratuję pomadką Oeparol z wiesiołkiem i też zaczyna pomagać). Nie wiem, od czego to, bo trwa już kilka m-cy, a piję przecież jak głupia, co najmniej 1,5 - 2l dziennie.

Nic to, jedziemy z fotomenu :)

Wczoraj napisałam Wam, że dziś być może nie będzie owsianki - i nie było :) Postanowiłam zrobić coś, co tysiące razy widziałam na Pintereście, a poza tym ostatnio kupiłam taką słodką silikonową foremkę w kształcie misia... :D Panie i Panowie, przedstawiam Wam placki typu pancakes z płatkami owsianymi i sosem wiśniowym:

To zielone, co stoi obok, to koktajl ze szpinaku, kiwi i selera naciowego :) Taka mała bomba witaminowa na dzień dobry :)
Placki wyszły niezłe, ale tęskniłam trochę za owsianką, więc jutro wraca do łask :P

Obiad to znów grillowane tofu, cholernie słone, bo głupia cipa dosypałam pół łyżki soli do marynaty, która i tak już była dość słona (ale ja jakimś cudem tego nie wyczułam). Już tę sól wywaliłam z przepisu ;) Do tego cukinia z patelni grillowej i makaron ryżowy ze śródziemnomorskimi warzywami. Wiem, że porcja wygląda na przeogromną, ale to tylko talerz deserowy, nie taki normalny :)

Kolacja to serek wiejski, jogurt z suszoną śliwką, pół pomarańczy, dwa winogrona i łyżka otrębów, a to wszystko polane odrobiną syropu z agawy (kolacja była wczesna, bo coś koło 18.00, więc te cukry nie przeszkadzają :)).

I to tyle na dzisiaj :) Teraz piję białą herbatę z granatem (nie polecam, obok granatu nawet nie stała), niedługo idę spać :)

Trzymajcie się cieplutko, nie dajcie się, walczcie, nawet jeśli czasem zdarzy się gorszy dzień i bądźcie dzielne :*

21 marca 2014 , Komentarze (7)

Dobry wieczór!

Dziś dzień jak codzień, w zasadzie nic nadzwyczajnego. Rano śniadanie, później długi spacer, do Dziadka, do banku, z powrotem do Dziadka, do Biedronki i do domku. Szybki obiad, sprzątanie, trochę leniuchowania, kolacja, ćwiczenia, a teraz jestem z Wami :)

Chciałam dziś zrobić ręce, pośladki i brzuch z Mel B, niestety dałam radę tylko pierwszym dwóm treningom. Do tego rogrzewka i rozciąganie, razem ok. 30 min. Wynik raczej w porządku, szczególnie, że ostatnio nie narzekam na nadmiar energii :P

Dziś znów stałam na wadze, tym razem w aptece. Nie jesteśmy z Mamą pewne, czy waga domowa dobrze działczy, więc wlazłyśmy jedn po drugiej tam. W butach, ubraniach i po południu - mimo wszystko waga pokazała spadek :) Na razie nie będę się chwalić, zresztą wynik nie jest oszałamiający, ale wiem, ŻE COŚ SIĘ DZIEJE :P

Lecimy z fotomenu:

Śniadanie (08.50) to jak zwykle owsianka (jutro może spróbuję czegoś innego, ot tak dla jaj :)), z resztkami mango i kiwi, dziś bez banana. Tym razem dzień wcześniej namoczyłam płatki, otręby i siemię lniane w wodzie, więc owsianka wyszła dość płynna i było jej więcej niż zwykle. Mimo wszystko tylko objętościowo, więc tragedii nie ma :)

II śniadanie (ok. 12.00) znów zabrała ze sobą, bo wiedziałam, że czeka nas wizyta u Dziadka. Oryginalnie zresztą nie było, dziś znów surówka, tym razem z dodatkiem oliwek i cieciorki:

a do tego pół tortilli z serem cheddar, sałatą i wędliną sojową oraz sos grecki knorra (wiem, niezdrowo, ale serio, nie chce mi się dzień w dzień pieprzyć z dressingiem, zresztą powiedzmy, że nie umrę od takiej ilości niezdrowego jedzenia :) Pod spodem widać surówkę :)

Obiad to kolejny maleńki eksperymencik kulinarny. Jako że wczoraj kupiłam kostkę wędzonego tofu, a miałam jeszcze kaszę z grzybami i warzywa na patelnię, postanowiłam zaryzykować i po raz pierwszy w życiu zrobić grillowane tofu. Może to głupie, ale nigdy nie jadłam tak przyrządzonego tofu. Króciutko (bo nie było czasu) zamarynowałam je w sosie sojowym, oleju sezamowym, pieprzu ziołowym, soli i garam masali i usmażyłam na patelni grillowej. Było pyszne i chrupiące, coś mi się wydaje, że jutro poleci to samo :)

Na kolację jak zwykle serek wiejski, jogurt (tym razem suszona śliwka), łycha otrąb i winogronko :) Pycha! Naprawdę uwielbiam swoje kolacje :)

Poza tym, tak jak mówiłam, trochę aktywności fizycznej:
- długi spacer
- rozgrzewka z Mel B
- ramiona z Mel B
- pośladki z Mel B
- rozciąganie z Mel B

Na dziś to chyba wszystko :) Lecę pić i lulu ;p

Dobranoc!