Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem kobietą sukcesu, choć czasami chce mi się płakać, choć nie zawsze mam pieniądze, choć nie zawsze wyglądam pięknie, choć nie zawsze jest miło i przyjemnie. Bo bycie kobietą to zobowiązanie na całe życie ;)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 5029
Komentarzy: 109
Założony: 8 października 2013
Ostatni wpis: 2 stycznia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
thewonder

kobieta, 35 lat, Rydułtowy

167 cm, 97.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

21 lutego 2015 , Komentarze (3)

Cześć dziewczyny

Jest 1.13, piszę przyćmiona lekami przeciwbólowymi i ... bólem zarazem. Dostałam okres po południu wracając z zebrania we Wrocławiu, zaległam w domu i jakoś po 3 tabsach mi przeszło. Poszłam spać coś koło 21, ale z godzinę temu obudził mnie znowu ból brzucha i tak nie umiem zasnąć, 2 tabletki i dalej nic... Nie powiem bywało gorzej, bez tabletek pewnie leżałabym na kafelkach w łazience i modliła o sen. Jest na tyle znośnie, że stwierdziłam, że przynajmniej tu coś napiszę. Mój śpi jak zabity, więc trzeba sobie radzić.

Dietetycznie trochę dno i miałam wyrzuty sumienia, ale przyznam, że z @-bólem minęły jak ręką odjął. A mianowicie wczoraj zjadłam jakieś 3/4 czekolady...nie zjadłam, pożarłam jak żarłacz olbrzymi, co wytłumaczył dzisiejszy okres. Wiem, że to wymówka, ale naprawdę nigdy za to nie przepraszam, bo to co wydalam i przecierpię rekompensuje takie grzechy. Dzisiaj po zadziałaniu tabletek dorzuciłam do tego Maltanki i pewnie cały weekend lepszy nie będzie, choć i tak przy tym wszystkim pomijając słodyczy, to diety się trzymam w miarę, więc tragedii nie ma.

Poza tym muszę stwierdzić, że te odchudzanie z vitalią to naprawdę bomba. Już tłumaczę dlaczego. Po pierwsze wiem, że nawet po takich wyskokach po prostu po weekendzie wrócę do diety i będzie ok. A po drugie i chyba najważniejsze, pomimo nadchodzącego okresu, wczorajszej czekolady i ogólnie lekkiego popuszczania cyngla od czasu do czasu a właściwie od weekendu do weekendu, waga dzisiaj i tak pokazała 0,4 kg mniej! Niby spadek mały tak jak w zeszłym tygodniu, ale uwierzcie, że ja nabieram przed okresem wody jak balon. Momentami to się zastanawiałam przed niejednym okresem czy to może jednak nie ciąża, bo fałdka owszem zawsze była, ale przed @ robiłam się normalnie ciężarna na brzuchu, twardy i okrągły, można zgłupieć :P W każdym razie dieta rewelacja, efekty są ją 4 tydzień. Ja widzę, waga widzi, inni widzą :)

Trochę mi lepiej, ale dalej boli... Pospane...

17 lutego 2015 , Komentarze (8)

Uspokoiło się ;) Weekend, jak już wiecie, był ciężki pod każdym względem. Oprócz wojny z moim, miałam cały weekend wojnę z dietą. Sobotni deser czekoladowy, nieprzyzwoite ilości whisky z colą, belvitki i kolacyjka niedzielna w postaci ooooooooooooooogromnego placka po węgiersku...tyle że czekolady chociaż nie zdążyłam nigdzie dorwać, ale i tak przegięcie na pełnej. Powrót do diety w poniedziałek to był kosmos, mój żołądek domagał się JE-DZE-NIA (!!!) i w sumie dzisiaj dalej tak się czułam.

Wczoraj jednak zastałam miłą niespodziankę (NARESZCIE !) po powrocie z pracy. A mianowicie na stole stał bukiet tulipanów, przy nim TEN pierścionek, a z głośników dobiegały nuty Dla Ciebie Myslovitz :) Mój był jeszcze w pracy. Owszem zabrało to multum krzyku i tłumaczeń, ale chyba zrozumiał, że chyba każda kobieta pragnie być zaskakiwana i obdarowywana. I nie chodziło ani o pierścionek ani o jego wartość, ale o gest :) Oby nauka nie poszła na marne, ale o tym się przekonam na dzień kobiet. Swoją drogą mężczyźni to mają przechlapane z ilością tych świat :P

14 lutego 2015 , Komentarze (7)

Halo...

Trochę dzisiaj będzie spowiedzi, trochę narzekań, sporo nawet złości. W środę zjadłam owe dwa pączki mamusine w ramach obiadu. Co śmieszniejsze, w czwartek nie zjadłam żadnego, podjechałam do piekarni po pracy około 19.30 i nie mieli żadnego pączka, nie omieszkam dodać, że mnie lekko wyśmiali, że o tej porze to ewentualnie mrożone pączki w tesco dostanę...

Wczoraj tj. piątek ujęłam ze śniadania o kromkę i z drugiego o 100 kcal (zjadłam tylko jogurt), co nadrobiłam jabłkiem jako 2 lunchem w drodze powrotnej z Opola, gdzie w domu byłam o 19.30 of course i zjadłam ryż z pomidoro-tuńczykiem... yummy! No a na przekąsko po-obiadowo-kolacyjną zjadłam całe 2 ciastka belvita z nadzieniem śmietankowym. Spożyłam całe 100 kcal więcej niż powinnam :P A to wszystko z okazji spadku wagi.... o,4 kg! Jaki żal w ogóle, nawet nie komentuję. Niby się spodziewałam, że to już nie będzie 1,6 kg tygodniowo a jednak boli...

Dzisiaj w ogóle miodzio dzień, po prostu bosko. Mój miał jechać na trening o 10, ale nie pojechał, więc zrobiłam NAM śniadanie. Potem jak wcześniej planowałam, gdy miał iść na trening, pojechałam do pracy, choć niby nie musiałam, ale wiedziałam, że muszę coś zrobić. Awans swojego wymaga, może i zaczyna sie wkradać pracoholizm, ale nie lubię zostawiać innych z moją robotą... Wróciłam po 12 i pojechaliśmy do jubilera z moim. Ostatnio jarałam się podwójnymi pierścionkami, więc mnie wziął. Z zasady mam problem wydawać na siebie większe kwoty, pomimo że lubię rzeczy drogie i markowe. Pierścionek przymierzyłam, ale mnie nie przekonał. Przekonałam GO jednak, żeby sobie kupił zegarek, który drugi raz przymierzał i dalej mu się podobał. Pierścionka nie wzięłam, jakoś nie umiałam się zdecydować czy coś, ale tak w ogóle miło by było coś dostać tak po prostu a nie, że mam sobie sama wybrać. Hello! Walentynki! Gości multum kupowało samych, tylko mój mnie wziął. Ja go namówiłam na zagarek, sama wyszłam z niczym.

Wiedziałam, że mama nic nie dostanie, więc zaplanowałam wziąć ją na deser. O tym PAMIĘTAŁ. Wróciliśmy do domu. Plan był taki, że jedziemy w góry do naszej ulubionej restauracji. Dręczyłam go chyba o to od miesiąca, bo w zeszłym roku dał dupy na pełnej, nic nie dostałam, nigdzie mnie nie zabrał, jak wybyłam o 22 z domu nawet nie zadzwonił, gdzie jestem. No i dzisiaj się okazało, że rezerwacji nie zrobił i że nasza restauracja zajęta i że nigdzie się na kolację nie dostaniemy. Wściekła zebrałam się na zakupy spożywcze, nie zaproponował, że pojedzie. Chciałam iść chociaż do fryzjera, ale zlikwidowali... Wróciłam po 2 godzinach i nic. Zrobiłam sobie Bushmillsa z colą a on zapytał, czy chcę pizzę z ..., bo zjadłby w końcu coś konkretnego... Przed wyjściem na zakupy zrobiłam nam obu (pomimo wściekłości) spaghetti a on je zostawił, wyrzuciłam do kosza po zakupach... Wyszedł, muzyka na full, wrócił poszłam do wanny i.... afera, że mam focha i że się obraziłam, bo w restauracji miejsca nie było. A ja po prostu nawet kwiatka na Walentynki nie dostałam. Znowu, drugi rok z rzędu.

Kiedyś Walentynki to był dla mnie najgorszy dzień w roku, bo jakoś tak wychodziło, że zawsze byłam sama. Teraz to najgorszy dzień w roku, bo nie jestem sama a w Walentynki jestem samotna.

A on ma zegarek i mojego "focha" na obronę.

5 bushmills...mam nadzieję, że się doczytacie, o co mi chodzi ;/

11 lutego 2015 , Komentarze (9)

Jak wyżej...

Pierwsze i drugie śniadanie zjadłam prawidłowo, bo byłam u siebie na oddziale, ale potem od 11 nic aż do 19 kiedy udało mi się w aucie zjeść lunchową kanapkę. Masakra jakoś się jedzeniowo dzisiaj nie ogarnęłam. Po powrocie podjechałam tylko do mamy, bo robiła już dzisiaj pączki i wzięłam sobie 2. Mama robi takie małe, że 2 jest jak 1 normalny. Po powrocie do domu siadłam dopiero o 21.30, bo mój zostawił taki syf, że masakra. Pomyłam naczynia, posprzątałam kuchnię, zrobiłam pranie, przebrałam pościel, posegregowałam zamówienie dla klientów....i bezsensem byłoby zabieranie się do gotowania wielce obiadu o tej porze, więc zjadłam te 2 pączki i NIE mam wyrzutów sumienia. Kaloryczność mniejsza niż planowany obiad, więc płakać nie będę.

Padam na twarz. Muszę się jeszcze okąpać, psu jedzenie zrobić, wymyślić coś bałaganiarzowi na obiad...dzisiaj Wrocław dał mi w dupę, teraz czekają mnie 2 dni Opola....niech już będzie sobota...

Motywacja zerowa, chyba że policzyć motywację do zostania w domu do końca świata i jeden dzień dłużej.

Wypocznijcie za mnie ;)

10 lutego 2015 , Komentarze (3)

Planowałam...

...leniwy tydzień a wyszło jak zawsze. Dzisiaj byłam na wyjeździe i do piątku codziennie minimum 110 km od domu się szykuje, bo me dobre serce współczuje innym i daje im urlopy a dla mnie urlop pracowników = zastępstwo. Do tego jutro wyskoczył Wrocław, nie cierpię tej niepewności, o której wrócę, czy zjem, czy uda mi się zjeść. Dzisiaj wróciłam o 19 i zmieszałam to czego nie dojadłam wczoraj z fasolką, którą zrobiłam mojemu na obiad. W sumie jak na mieszankę fasoli czerwonej, szynki, cebuli, przecieru, kurczaka i grzybów...wyszło wyśmienicie ;) Porcja też znośna, więc nawet chyba nie przegięłam. Tyle że kupiłam Belvitę ze śmietankowym nadzieniem mojemu i chyba jedna partia zamieni mi wieczorną przekąskę. Silna wolo gdzie jesteś?

Tyle dobrze, że przynajmniej ominie mnie tłusty czwartek  w moim oddziale i zamiast 5 zjem 1-2 pączki :P

Jakoś rodzi się we mnie obawa przed kolejnym ważeniem... Niby nie porzuciłam dobrych nawyków a jak sobie na coś pozwalam, to w granicach przyzwoitości a jednak boję się, że się wkurzę w piątek.

Taka paranoja a co, okres idzie, to wszystko powoli mi szarzeje :P

9 lutego 2015 , Komentarze (6)

A Tiffany znacie?

Dziś nastała wiekopomna chwila...w końcu po 3 czy 4 tygodniach poćwiczyłam :) U mnie ćwiczenie = Tiffany Rothe. Laska wymiata, nie ma zamuły jak u Chodakowskiej (bez urazy dla tych co lubią), tylko power, uśmiech i machanie dupą :P  Dla mnie bomba, polecam każdemu. Jej treningi są podzielone głównie na 10-minutowe workouty, które zestawia na każdy dzień w inną kombinację. Rozgrzewka, cardio a potem poszczególne parte ciała o różnym natężeniu. Dużo dziewczyn na równi stawia Mel B, ale ja wolę Tiffany :) Zestawy workoutów znajdziecie na youtube wpisując np. jak ja dzisiaj: Tiffany Rothe Monday i wyskakuje Wam playlista poniedziałkowa. Oczywiście playlisty są robione przez użytkowników sieci, więc mogą się różnić, ale ja zazwyczaj wybieram pierwsze z góry i jadę z tym koksem. A Wy z kim i co lubicie ćwiczyć dziewczyny?

Dzisiaj miałam bardzo pyszny dzień :) Zaczęłam od omleciku z mozarellą, przez wariacje grzybowe, szpinakowe a teraz jeszcze sobie dogadzam musem bananowo-malinowym. O tak! :D Są takie dni, że robię co mam zjeść i jakoś to zjadam, ale są takie jak dziś, że jestem mega ciekawa smaków i nowych potraw.

Motywacja jest nadal na wysokim poziomie, tym bardziej po dzisiejszym dniu nie mam z tym problemu. Pochwalono mnie w pracy z milion razy, że mega schudłam a że nie widziały mnie całe 3 dni to na pewno z 10 kg je ominęło :P haha! No ale muszę przyznać, że moje nowe "robocze" spodnie opinające pupę też zrobiły swoje :D Aż miło się człowiekowi ubiera rano, gdy wie, że wszystko będzie leżało na mnie lepiej niż 2 tygodnie temu. Tak krótki okres a już takie efekty :) Mam dosyć intensywny tydzień, więc ani się obejrzę a będzie piątek i kolejne ważenie, nie mogę się doczekać.

Tyle że nie wiem jak Wy, ale na czwartek mam dyspenzę... Sory, ale impreza, którą mamy w pracy jest silniejsza ode mnie :P Jest nas 8 minus jeden na L4, każdy w tłusty czwartek ma przynieść taką ilość pączków, ile nas jest na oddziale, z założeniem, że każdy ma przynieść zupełnie inne (nadzienie, kształt, posypka...). Więc z tym ważeniem, to może być ciężkawo, ale jak mi się tak jeszcze jutro i w środę zachce ćwiczyć, to może to nadrobię. Pączek ma jakieś 350-400 kcal, więc jest o co walczyć :P Oj, będę płakać a brzuszek będzie boleć :P

Do dzieła dziewczyny! Żeby czwartek mógł być na tłusto! :)

7 lutego 2015 , Komentarze (4)

Udało się:)

Waga spadła do 77,1 kg (77 to pierwszy krok wg dietetyka), więc sukces jest, w sumie jakieś 3,5 kg w niecałe 2 tygodnie. Zaczyna się jednak droga pod górkę:

  • spadek wagi zaczyna się spowalniać,
  • motywacyjny kop traci na sile,
  • zaczynam poskubywać słodycze !!!
  • dalej się nie ruszam.

W sumie to z jednej strony te poskubywanie słodyczy niby nie jest takie złe, bo jest tego mało, raczej jak coś skubłam, to w zamian za przekąskę a nie dodatkowo, ale i tak się wkurzam na siebie trochę. Ale jeżeli planuję odchudzać się przez dłużej niż miesiąc a PLANUJĘ, to ciężko będzie problem słodyczy obejść. Kiedyś miałam tak, że jak już raz ruszyłam, to był koniec diety i chyba stąd moje obawy, ale widzę, że chyba się starzeję, bo potrafię zjeść jedną kostkę czekolady i się nie załamać.

Humor pomimo wszystko dopisuje, BO byłam dzisiaj w końcu w moim ulubionym butiku na zakupach :) Przez pracę i zabieganie nie mam kiedy tam dotrzeć, bo otwarte 9-17 plus soboty, w które zazwyczaj odsypiam. Na całe szczęście mój luby z rana mnie obudził (nieświadom, że dał mi zielone światło na zakupy :P ) i pojechałam. Kupiłam sobie świetne czarne, eleganckie spodnie i 2 sukienki do pracy. Jestem raczej z tych co kiecek się nie boją a ciuchy do pracy kupuję takie, żeby były uniwersalne. Muszę przyznać, że różnica po głupim 3,5 kg jest miażdżąca! Aż się nie mogłam napatrzeć na siebie :P Wiadomo nogi pozostawiają wiele do życzenia a brzuch w złym materiale dalej widać, ale znowu zaczynam nabierać kociej formy :) Ach, jak miło sobie czasem zaszaleć !

A jutro obiad u teściowej... Ale będzie dobrze, w zeszły weekend przeżyłam 2 imprezy i spadek był, więc jeden obiad nie powinien tego zaburzyć. Mogę ewentualnie dostać szału, jak mi teściowa będzie dogadywać, że synusia źle karmię :P No bo mój to w sumie zje wszystko, ale czasami widzę, że te jego ukochane sałatki i mało solone potrawy wychodzą mu bokiem odkąd jestem na diecie. Wcześniej gotowałam raczej tłusto, dużo, słodko, makaronowo, nieraz pizzowo, ociekająco sosem, tłuszczem i miłością. A teraz ma witaminy, zdrowie i miłość w wersji light ;) Ale kupuję mu do tego jego kochane słodkości, żeby miał czym dociskać. Dobrze chociaż, że mój to waga piórkowa 60kg i się codziennie golonki nie domaga, tyle że gdybym chciała dorównać mu wagą, to musiałabym chyba zniknąć :D

Imprezowej soboty i leniwej niedzieli Wam życzę dziewczyny :)

5 lutego 2015 , Komentarze (1)

Witajcie:D

Jestem mega podekscytowana jutrzejszym ważeniem, wydaje mi się, że będzie dobrze, ale pytanie jak bardzo. Po zeszłotygodniowym ważeniu w piątek, w sobotę trochę na wyrost się jeszcze raz zważyłam i było 1kg mniej, więc myślę, że pierwszy próg ustalony przez dietetyczkę czyli 77 kg będzie ;) Obym się nie myliła, bo już sobie dzisiaj wieczorem w nagrodę na paznokcie poszłam :P

W ogóle to widzę, że zeszło ze mnie dość sporo, z resztą nawet kumpela w pracy, która mnie bacznie obserwuje odkąd jestem na diecie, powiedziała, że to jest niemożliwe, żeby z dnia na dzień było tak po mnie widać, że chudnę. Wszystko jest jednak możliwe, jak się wpieprza kilogramy soli, zapija colą, zatyka czekoladą i miesza z pizzą a z dnia na dzień zmienia to na sałatkę owocową czy rybę pod jabłkiem.

Dzisiaj jako że szłam na paznokcie na 18, musiałam do pracy wziąć 2 śniadanie, lunch i obiad, żeby nie ześwirować z głodu. Wszyscy chcieli mnie w pracy zabić za te zapachy :) A od tej 17 już nic nie jem, bo niedawno dopiero weszłam do domu a mam wpisany nawyk nie jedzenia 3-4 h przed snem, więc nie mogę go złamać. Taka siła jest! Oby jak najdłużej.

Wszystko idzie ku dobremu a jutro 77 kg i już! ;)

3 lutego 2015 , Komentarze (3)

Duma rozpiera :)

Dzisiaj jechałam do Wrocławia (200 km) na całodniowe zebranie i obawiałam się, co to będzie. Powiedzmy, że nawet planowałam, że i tak się złamię w porze obiadowej a tu! BANG! Śniadanko w domu wg planu, na drugie jabłuszko, lunch kanapeczki o 14 i...nic więcej nie miałam a zebranie się przedłużyło. Jechałam do domu ze świadomością, że mój ON zjadł mi mój obiad bezczelnie i byłam tak głodna, że od 5 już mnie brzuch bolał. Jechałam koło MC, KFC i miliona stacji benzynowych (na dwóch nawet byłam) i się nie złamałam :) I ja wiem, co powiecie. Że to niezdrowo tak długo nie jeść, że obiad o 21 to przesada i w ogóle, ale dla mnie fakt, że wygrałam z pokusą silnie uargumentowaną w kierunku zjedzenia czegokolwiek, jest BEZCENNY :)

Wiem, że nie raz zjem coś nie tak i że nie jeden Michałek do mnie przemówi z prośbą bym go zjadła, ale wiem też, że nie raz go kopnę w tyłek :P

Silnej woli dziewczyny Wam życzę!

1 lutego 2015 , Komentarze (5)

Weekend! 

I już prawie po weekendzie :P Wczoraj u znajomych grzecznie wypiłam jedną kawę a potem samą wodę, ale oprócz dietetycznej sałatki zjadłam porcję canelloni (?), bo w sumie nie chciało mi się produkować z odmawianiem. Dodam, że niespecjalnie miałam wyrzuty sumienia, bo rano w sobotę jakoś mnie podkusiło, żeby jeszcze raz się zważyć i zweryfikować, czy waga dobrze pokazuje i (!!!) było jeszcze 1 kg mniej niż w piątek. W sumie zaczyna mnie to bardziej niepokoić niż cieszyć, mam nadzieję, że to po prostu schodzi woda, która stała w organizmie przez nadmiar spożywanej soli. Wagę sprawdziłam jeszcze najbardziej pewnym sposobem z możliwych, kazałam mojemu lubemu na nią wejść (waga piórkowa) i ważył więcej niż zwykle.

Teraz wybieramy się na urodziny do mojej cioci i zapowiada się ostro, więc nie obiecuję ani sobie ani Wam, że nie będę jadła. Kolacyjkę uformuję z najbardziej poprawnych dietetycznie produktów, ale 1 ciastko zapewne wyląduje w moim grzesznym żołądku.

Poza tymi dwoma imprezami trzymam się rozpiski diety, więc myślę, że to bardzo wszystkiego nie zaburzy a przyszły tydzień ciągle w biegu wyrówna wszystko. Zakupy na całe szczęście już zrobiłam na cały tydzień, więc powinno się obejść bez niespodzianek :)

Miłej niedzieli :)