Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 24369
Komentarzy: 186
Założony: 21 października 2013
Ostatni wpis: 20 lipca 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
doskonalosc

kobieta, 29 lat, Singapur

178 cm, 103.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 lipca 2017 , Komentarze (13)

dziewczyny.... mam załamanie.

i jesteście jedynymi osobami, którym mogę się wygadać...

Jestem na życiowym zakręcie (inni mają gorzej, wiem - ale to kolejny problem. ciągle porównuję się z innymi).

Nie mam pomysłu na swoje życie. Mam 21 lat, mam toksyczną rodzinę, przez którą mam problemy ze sobą. Poszłam na studia których nie chciałam (pomimo, że są przyszłościowe) tylko dlatego, że chłopak mi kazał... Manipulował mną. Wiedział, jak ważna jest dla mnie rodzina i jak boli mnie to, że ja sama nie mam normalnych relacji z krewnymi. Owinął mnie wokół palca obiecując normalne warunki u niego.
Od roku już z nim nie jestem, ale rok na tych studiach zniszczył mnie psychicznie. Zapuściłam się z czytaniem, z serialami. Nie robiłam nic dla siebie. Leżałam i płakałam, tocząc się od kolokwium do kolokwium, od sesji do sesji. Wszystko zdałam, ale rzuciłam tym.
Z braku laku zapisałam się na inne studia, zgodne z moją pasją - dietetyka. I tak cholernie się boję... Moi znajomi są tacy odpowiedzialni, chcą być menadżerami, szefami, kwalifikują się, studiują różne kierunki typu ekonomia, zarządzanie. A ja siebie w takim czymś nie widzę.
Widzę w siebie w szkole. Jako Panią Nauczyciel. Autorytet młodego pokolenia, ktoś kto pokaże im drogę. Ktoś, kto z pasją przekażę im wiedzę pełną ciekawostek. Ktoś, komu będą mogli zaufać i kogo będą wspominać po latach. 
Albo widzę siebie w klinice, w wygodnym fotelu, gdzie po drugiej stronie biurka znajduje się wyczerpana i nieświadoma osoba, której na spokojnie tłumaczę wszelakie zasady racjonalnego żywienia, którą wpieram i dodaję otuchy. Do której szeroko się uśmiecham, a pod konie wizyty wołam "wierzę w Panią!". Którą przyjmuję po raz kolejny, słysząc szczere "dziękuję, udało się". Bym mogła poczuć dumę i zmieniać życia innych na lepsze. Tak właśnie siebie widzę.

Ale to grono osób, które powtarza, że dietetyk to zawód bez przyszłości. Ze to wylęgarnia bezrobotnych. Ze i tak skończę na kasie, bo każdy dietę będzie potrafił sam sobie ułożyć.

Tak bardzo się boję, że mogłam nie rzucać tamych przyszłościowych studiów. Ale przez nie chciałam się zabić. Płakałam po nocach nienawidząc siebie i swojego życia. Straciłam wszystkich znajomych. Stałam się kimś, kogo nienawidzę.

Jestem strasznie samotna, nie mam kogoś, komu mogłabym się wygadać. Nie wiem, czy idę w dobrym kierunku.Pracuję 7 dni w tygodniu, by zarobić na studia (idę na renomowaną, płatną uczelnię). Zaczęłam czytać książki, dokształcać swoją wiedzę ogólną. Oglądam seriale, które dają mi radość. Dbam o siebie, chudnę. Ale nie widzę efektów. W głowie wciąż jestem małą dziewczynką.

Wciąż czuję się gorsza od innych. Bo inni mają pomysł na życie. Bo inni się spełniają. Bo inni mają pasje.

Bo wszyscy inni są lepsi niż ja.

A ja...

A ja znalazłam drogę, ale nie wiem, czy jest dobra. Tak się boję, że życie przemknie mi przez palce i nim się obejrzę będę stara, sfrustrowana i zmarnuję sobie życie. Że będę beznadzejna. Tak jak teraz. Nie mam nic, prócz nadziei na lepsze jutro, które wiążę jedynie ze studiami. Ale ta nadzieja tak jakby gaśnie.

Tak się boję...

5 stycznia 2017 , Komentarze (3)

weszłam na wagę... i szok.

ważę 104kg. a ważyłam ponad 110! 

opuściłam się ostatnio we wszystkim i widzę teraz, że warto pracować nad sobą.

nabrałam trochę pewności siebie, i ruszam by podbijać świat (dopóki nie zaleją mnie łzy przed sesją :D)

może to próżne, ale widzę, że jestem wartościową osobą, i nikt nie wmówi mi, że jest inaczej :) czas po prostu otoczyć się ludźmi, którzy mnie docenią.

ale waga serio mnie zszokowała, bo w ostatnim czasie pozwalałam sobie na różne zachcianki (oczywiście w granicach rozsądku) a waga i tak spada. no milo, miło :D

dbam o moje włosy, chcę je zapuścić, zdrowe i ładne. używam różnych odżywek - loreal, nivea, dove, i chyba są w lepszej kondycji. pokusiłam się tez o serum - jedno jest z Mariona, takie zielone - ładnie pachnie i wygładza włosy, drugie z Avonu przeciw puszeniu się włosów, ale widzę u mnie efekt odwrotny. :/ szukam jakiejś perełki która zdziała cuda (na miarę studenckiej kieszeni :D)

dbam o paznokcie, o cerę. 

zmarnowałam tyle czasu (i pieniędzy :x) na mojego byłego. przy nim nie dbałam o siebie, bo wszystkie moje oszczędności szły na niego, gdyż on wiecznie nie miał hajsu. marudził, że dbam o siebie, więc przestałam. i skończyło się, jak się skończyło.

uwolniłam się od kolesia, który robił wszystko, bylebym nie osiągnęła sukcesu. zabierał czas, energię.

teraz jestem wolna, i podoba mi się to. nikt nie dyktuje mi warunków, sama decyduję o moim życiu. mam czas żeby poczytać książki, nie płaczę codziennie tak jak kiedyś. w sumie... odkąd zerwałam kontakt z byłym nie płakałam ani razu.

to chyba coś znaczy :)

chodzę codziennie na spacery, czasem ćwiczę z Ewką Chodakowską no i jakoś leci.

trzymajcie za mnie kciuki. :)

1 stycznia 2017 , Komentarze (4)

Od kilku dni ciężko mi było zebrac motywację, ale jestem, stoję jako nowa osoba w nowym roku 2017.

Pierwsza zasada - nie wspominam ani nie rozmawiam o 2016. Był okropny, cieszę się że odszedł. To już przeszłość. Koniec.

Postanowień mam sporo, i wiem że to będzie pracowity rok, ale czas na zmiany. Nie można ciągle tkwić w miejscu, w którym mi niewygodnie. 

Za długo siedziałam bezczynnie w miejscu i płakałam. Ostatnie miesiące tak minęły. Nie można tak marnować życia, jestem młoda, świat należy do mnie!

Słuchawki w uszy, muzyka w serce, i podbijamy świat!

Wiem, że czasem może mi się podwinąć noga, może coś się nie udać. Ale obiecuję, że się wtedy nie poddam!  Będę walczyć do końca.

A moje postanowienia?

1) Zdać sesję, uczyć się systematycznie od przyszłego semestru

2) Schudnąć

3) Pojechać w wakacje do pracy nad morze

4) Poznać nowych ludzi, w końcu znaleźć przyjaciół

5) Zmienić nastawienie do świata

6) Być pewna siebie

7) Nie przejmować się, nie analizować i nie rozmyślać tyle nad wszystkim.

Wszystkie moje porażki wynikały z braku motywacji, braku silnej woli, z tego że się ciągle smuciłam.

Ale jeśli niczego w życiu nie zmienię, to dalej będę się smucić...

Więc czas na zmiany!

Nie wiem, co przyniesie przyszłość. Ale będę dbać, żeby było dobrze.

Mam obawy - czy będzie dobrze, czy dam radę, czy nie będę cierpieć.

Ale nie mogę się poddać, bo strach to zabójca nadziei.

Trzymajcie za mnie kciuki ;)

10 grudnia 2016 , Skomentuj

łapie mnie coś. jakiś dołek. taka siła, która ciągnie mnie w dół. czuję, jakbym spadała, i nie miała się czego złapać.

nieważne. ostatnio bardzo źle się czuję fizycznie, i zapuszczam się sama w sobie.

nie zdałam jednego z kolokwiów, boję się wyników następnych.

ale nie mogę się poddać.

pójście w przód jest ciężkie. życie przeszłością jest ciężkie. ale najbardziej bolesne jest tkwienie w miejscu, w którym jest mi niewygodnie.

najpierw sprawy najbardziej aktualne:

siedzę w sportowym staniku, wysprzątałam całe mieszkanie, zjadłam trochę owoców, i zabrałam się za skalpel Chodakowskiej.

Pierwsze 5 minut mówiłam sobie : Matko, jakie to łatwe! Nic nie boli!

Ale wytrzymałam tylko 12 minut, więcej nie dałam rady :D Ale zaraz idę robić jeszcze 10 minutówkę na boczki z Tiffany. Potem do nauki.

Mimo że wolałabym się położyć i płakać. Ale to mi nic nie da.

A teraz sprawy trochę z archiwum:

Bardzo tęsknię za moim byłym. No zwyczajnie.

Myślałam, że się zakochałam w kimś innym, ale podświadomie zauważyłam, że koleś jest strasznym despotą i nie wiem, czy byłabym z nim szcześliwa. Odpuściłam, bo to ja musiałam o niego zabiegać, a on stroił fochy. Prawie jak mój były.

Na razie sprawy miłosne odsuwam na bok. Nie jestem w stanie stworzyć nic trwałego czując cokolwiek do byłego.

Objadałam się czekoladą i chipsami w ostatnim czasie, możecie  na mnie nakrzyczeć :/

Mimo wszystko zszedł kolejny kilogram, tu i ówdzie zszedł centymetr.. "Small progress is still progress" 

A tak ogólnie, to dbam o siebie, zaopatruję się w różnorodne kosmetyki, których kiedyś nawet nie chciałam używać, dbam o włosy - wspomagam je żeby rosły zdrowe. Kupuję balsamy do różnych partii ciała, ujędrniające, sraty taty :D

Najgorzej z tą nauką, nie mam do niej głowy, nie ppotrafię się skupić, ale dzisiaj po obiedzie do niej zasiadam. No bo kto da radę, jak nie ja?

Trzeba walczyć. Nie mogę siedzieć w miejscu, bo zacznę tonąć w problemach i smutku. A jak na razie dzielnie siedzę w moim kajaku i wiosłuję w stronę szczęścia :D

No i.. jak to szło..

NIEWAŻNE, JAK WOLNO ROBISZ POSTĘPY. JESTEŚ O KROK DALEJ OD TYCH, CO WCIĄŻ SIEDZĄ NA KANAPIE I NIC NIE ROBIĄ.

PS. Macie jakieś rady, jak wepchnąć w siebie rano śniadanie? I co można zrobić szybko/tanio/smacznie. Bo rano nic mi nie podchodzi, i nie mam energii w ciągu dnia :/

22 listopada 2016 , Komentarze (1)

NO!

Nie, nie jestem beznadziejna. Nie, nie jestem idiotką. Pogubiłam się i jest mi mega ciężko, boję się że nic dobrego mnie już nie spotka, ale na niektóre sprawy mam wpływ.

Ostatnio byłam emocjonalnie na dnie. Odwołałam wizytę u psychologa, zaszyłam się w domu i płakałam. Napisałam długi list to mojego byłego, o wszystkich moich uczuciach, o tym że jest mi źle, i że tęsknię.

Uważałam siebie za idiotkę, Za najgorsze ścierwo. Bo jak ja mogę zasługiwać na szczęście? Nienawidziłam siebie - przecież inni są lepsi, spójrz - tamta dziewczyna jest śliczna i mądra, a Ty grubasie? 

Ale przecież... Dostałam się na studia, tak? To przecież dla mnie sukces! Inni tyle szczęścia nie mieli. 

Moi znajomi nie zdali nawet matury, bo nie walczyli o wiedzę. I teraz żałują. 

I ja też za kilka lat mogłabym się obudzić, i żałować, że nie walczyłam o studia. Może to nie jest szczyt moich marzeń, ale branża jest bardzo przyszłościowa. Będę mogła sobie zapewnić dogodne życie, na rynku pracy oferty się nie zmniejszą, wręcz przeciwnie.

Na razie nie mam wielkich ambicji - chcę wyjść z tej nędzy, z tych zaległości, które sobie narobiłam. A potem mogę wyznaczać nowe cele.

Mój smutek, moje emocje prawie zniszczyły moją przyszłość.

Mój były też, bo to on mnie zniszczył psychicznie. Tak jak wspominałam - napisałam do niego list. Dzisiaj go podarłam i spaliłam. Nie mogę być z kimś, kto mnie tak traktował. Nie mogę za nim tęsknić. Bo skoro doprowadził mnie do takiego stanu, to nie mam pewności, czy nie następnym razem nie doprowadziłby mnie do samobójstwa. 

Muszę się ogarnąć, walczę w końcu o mój los.

Brakuje mi kogoś obok, i boję się, że nigdy nikogo już nie pokocham, ale jak to mówią mi ludzie starej daty - "Nie czekaj na Miłość, zajmij się życiem. Ona przyjdzie do Ciebie w najmniej spodziewanym momencie".

Plan na najbliższe miesiące:

1) Zaliczyć semestr

2) Do wakacji schudnąć ( a dobrze mi idzie, bo ze stresu prawie nic nie jem)

3) Zdać drugi semestr i pojechać na wakacje z pełną satysfakcją że DOKONAŁAM TEGO.

To mi się właśnie marzy - wyjechać do pracy nad morze (może któraś też się wybiera? świetna przygoda ;>), tam się bawić, wieczorami chodzić na plażę i się śmiać, w pracy zarażać ludzi pozytywnym nastawieniem. Naprawdę bardzo tego chcę. Ale to spełni się tylko wtedy, gdy zaliczę wszystkie egzaminy w pierwszym terminie.

I dokonam tego. Pokażę samej sobie jaka jestem silna. Będę to wspominać, jak głęboko byłam w czarnej dupie, i sama się z tego wygrzebałam.

"Leć! Rozwiń swe skrzydła na wietrze, zmień swoje życie na lepsze!
Weź się w garść! Zrozum ile jesteś wart, walcz o swoje szczęście, nawet jeśli niewiele daje Ci świat!"

Chciałabym się otaczać dobrymi lludźmi, chociaż niestety mało ich na mojej drodze..

Może są gdzieś dalej? Może spotkam ich później? :>

Dziewczynki, trzymajcie kciuki. Dziękuję Wam za ogromne wsparcie i pomoc. Bo to po części dzięki Wam trochę się z tego wygrzebałam.

Nie mogę szukać wymówek. Życie jeszcze będzie dla mnie łaskawe. ;) Ale na najlepsze rzeczy zawsze trzeba czekać!

Jest mi ciężko, i chcę dalej leżeć i płakać, ale  co mi to da?  Wtedy nic nie osiągnę zmarnuję tyle szans, będę żałować, że nie walczyłam.

Nie mogę się poddać, bo wtedy nic nie osiągnę. Będę płakać i wpadnę w depresję, że niczego nie osiągnęłam... A przecież dam radę!

Kto się poddaje, ten przegrywa.

19 listopada 2016 , Komentarze (13)

co mam ze sobą począć?

uczyłam się dzisiaj około 7 godzin, a mało rozumiem... na wszystkie przedmioty które mam, rozumiem tylko 2..

ciągle biorę się za siebie i pracuję.. ale nie potrafię.

a nie mogę nie zdać tego roku, bo od moich studiów zależy los rodziny :/ 

nie wiem już co robić. w najbliższym czasie mam prawie wszystkie kolokwia.. ale martwię się sesją, zaliczeniami...

tej wiedzy jest tak dużo, a mnie to jakoś nie wciąga.. nie podoba mi się to, i nie interesuje.

2 przedmioty są fajne, i z przyjemnością się ich uczę, ale to trochę za mało.

czasem się boję, że jestem zyt głupia żeby w ogóle studiować.

w przyszłym roku się chyba przeniosę, tylko nie wiem na co. najpierw to wszystko trzeba zdać... nie wiem jak sobie z tym poradzę.

tego jest zwyczajnie za dużo, mam już zaległości, nie potrafię tego nadgonić.

jest mi źle.

pracuję nad sobą, i nic z tego nie mam.

a co jeśli obleję egzaminy?

a co jeśli mnie wyleją?

wtedy to się wszystko zawali

myślałam, że mogę być mądrą, wykształconą kobietą, ale czuję się jak głupia idiotka.

wybaczcie, że znowu żale wylewam tutaj.

16 listopada 2016 , Komentarze (11)

no tak, powiecie: "szybko Ci się znudziło"

oblałam w tym tygodniu 2 kolokwia, a wiecie co jest najlepsze? że uczyłam się do nich godzinami...

nienawidzę niektórych przedmiotów i nie mogę się doczekać trzeciego semestru, gdzie sama będę wybierać przedmioty.

Marzenia o stypendium naukowym odsuwam na dalszy plan ;) ale nie mówię, że całkiem je porzucam.

Niestety, sa na moich studiach przedmioty, które wywołują u mnie bezsilność, łzy i agresję. W tym semestrze moją największą ambicją będzie po prostu zdać.

A boję się, że nie dam rady... Od kilku dni siedzę i płaczę w kółko, próbuję się uczyć, ale nie wchodzi mi nic do głowy, ciągle jestem zmęczona, śpię po 9 godzin dziennie i rano mam problem ze wstaniem z łóżka. 

Mam ochotę na conajmniej tydzień wolnego, ale na razie wiem, że każdy dzień wolny będzie przeznaczony na naukę.

Bardzo się boję, że wylecę.

Ale musze wytrwać i się nie poddawać, bo jak się poddam i rzucę książki w kąt, to nic się nie uda. Jest ciężko, ale trzeba działać.

Chociaż teraz jest godzina 9 rano, a mnie już boli głowa, i nie wyobrażam sobie, jak ja się skupię na zajęciach.

Nie wiedziałam, że studia są takie ciężkie. Ale wybrałam kierunek ścisły, to czego się spodziewałam?

Zresztą, wybrałam mieszankę dwóch kierunków ścisłych, praktycznie w ogóle ze sobą nie związanych, połączonych w jeden. I jeden całkiem mi podpasował, lubię przedmioty związane z nim, to ten drugi to dla mnie istna mordęga, chętnie bym to wszystko rzuciła w cholerę i przepisała się na ten jeden, główny kierunek, no ale niedługo odpadną mi przedmioty z tego drugiego, więc myślę że będzie łatwiej. 

A na razie to szukam rady życia: jak przetrwać, i wszystko zdać.

I jak żyć? 

Tak mi wstyd, że znowu nie wyszło..

Ale nie mogę się poddać.

12 listopada 2016 , Komentarze (6)

Jakoś tak mnie znowu naszło, żeby się wygadać ;> Chociaż to coś skrajnie innego, niż post z rana

Dotychczas mój związek polegał na ciągłych przeprosinach. Na słowach "proszę, przestań. przepraszam. proszę, zostań. proszę, nie opuszczaj mnie. to moja wina, masz rację". Płacz, beznadzieja. Przypominam sobie te momenty, gdy budziłam się ze słowami "kurwa mać" na ustach. A on? Nic. Nie martwił się o mój stan i wszystko bagatelizował. Gdy dzieliłam się z nim czymś ważnym to nie chciał tego przyjmować. Nie pamiętał o tym, co mówiłam mu o swoich uczuciach. Ja ciągle dawałam z siebie 110%, starałam się robić mu niespodzianki, wyłapywałam z jego słów jego pragnienia i je spełniałam. Chciałam zerwać dla niego gwiazdkę z nieba i oświetlić mu nią jego życie.

Jasne, on też czasem się starał. Ale tylko czasem. I musiałam się o to prosić. I to nie było na podstawie "domyśl się", tylko wprost mówiłam mu - "byłoby mi mega miło/marzę o tym by dostać od Ciebie list". Ja sama wysyłałam mu stale coś, nad czym się napracowałam, słowa prosto z serca przelane na papier, wysyłałam i czekałam na reakcję, której nie było. Dla niego to nic takiego. Sama dostałam jeden list, napisany na zniszczonej kartce, z błędami, pokreślony, taki o niczym. Musiałam prosić się o jakiegoś kwiatka, o to, by o mnie dbał. Przecież on się o mnie w ogóle nie starał!

Tak wiele razy było mi za niego wstyd, gdy poznawałam go z moimi znajomymi, a on zachowywał się jak totalny, niewychowany burak. 

Nigdy nie mówił mi, że ładnie wyglądam, nawet jak szykowałam się dla niego godzinami. Nie starał się o mnie. Gdy odchodziłam po kłótni płacząc, on pozwalał mi odejść i nie odzywał się tygodniami.

Gdy miałam jakieś problemy, bagatelizował je. "Inni mają gorzej. Ehh, przesadzasz. Oj no, trudno"

Prowokował kłótnie. Wmawiał mi, że wszystko to moja wina. Po czym był kochany jak cukiereczek.. a następnie znów wbijał nóż w plecy i robił ze mnie winną. A gdy próbowałam dojść do kompromisu, wytłumaczyć mu co robi źle, omówić błędy które popełnialiśmy to mnie kompletnie zlewał, odwracał kota ogonem... Czułam taką bezsilność, gdy miesiącami tłumaczyłam mu to samo, a on wciąż miał to gdzieś i nie chciał zrozumieć... Narawdę, nie da się słowami opisać tej bezsilności, jaka mnie ogarniała

Bardzo go kochałam, i dawałam mu wszystko. Starałam się codziennie o to, by czuł się szczęśliwy. O to, by czuł się kochany i wiedział, że zawsze będę przy nim. Kupowałam drobne prezenty, które świadczyły o tym, że wiem co lubi, że słucham go. W zamian nie dostałam nic, wieczne pretensje i kłótnie. Kłamstwa i robienie na złość.
Często był wobec mnie chamski lub zupełnie obojętny. Nasz związek był nudny, bo gdy ja nie dbałam o naszą miłość, to ona gasnęła, bo on nic nie robił by ją pielęgnować.

Wszystkie sprawy były na mojej głowie, gdy ż on nie był odpowiedzialny - jeśli o cokolwiek go poprosiłam, to albo zrobił to źle, albo nie zrobił w ogóle. Nie potrafił robić wielu rzeczy, a gdy chciałam go nauczyć, to wynikały z tego ogromne kłótnie, on się obrażał, i nie chciał nic robić.. Moją ulubioną przygodą było uczenie go ... robienia kawy rozpuszczalnej. Naprawdę, w wieku 20 lat nie potrafił zrobić kawy. I tak, zrobił awanturę i się obraził, gdy chciałam go nauczyć.

Miał gdzieś moje marzenia i plany. Sam od siebie nie starał się o mnie, nie robił nic bym czuła się dobrze w jego towarzystwie.

To jest zaledwie mały procent naszej historii, tego jak źle mnie traktował. Mimo wszystko mocno za nim tęsknię. Był moim pierwszym, o którym myślałam, wyobrażając się przyszłość. Naprawdę mocno go kochałam. I boję się, że już nigdy nie pokocham, a jeśli już, to nigdy nie będę szczęśliwa, nigdy nikt nie da mi szczęścia.

Paraliżuje mnie ten strach, mimo że wiem jaki on był okropny. Wciąż się o niego martwię, i chciałabym wiedzieć co on teraz robi (chociaż domyślam się, że leży nawalony w krzakach, jak zwykle). Chciałabym móc z nim porozmawiać.
Ale zaraz rodzą się myśli, że nie warto już na niego marnować ani minuty.
Wiem, moje zachowanie jest paradoksalne, ale nie można tak szybko się wyleczyć. Kilka miesięcy zajmie, zanim się całkiem z niego wyleczę. Ale umiem spoglądać na niego przez pryzmat wad - to największy sukces, że nie siedzę w tej złudnej świadomości jaki to on był idealny. 

Tak bardzo boję się, że nie trafię na tego jedynego - spokojnego, kochającego, wiernego. Takiego mojego. Który będzie mnie kochał i z którym będę szczęśliwa. Ale znajdę go.. Albo on znajdzie mnie, prawda? Nie chcę być samotna. Nie wiem nawet jak może wyglądać normalny związek, bo byłam w takim na odległość. Nie wiem, czy spotka mnie coś dobrego.
Ehhh, obawy małolaty ;-) Dla bardziej doświadczonej cześci Vitalii mój problem jest niezłym ubawem ;-) Dla mnie to też kiedyś będzie śmieszna historia.
A na razie wracam walczyć. Bo jeśli sama siebie udoskonalę i pokocham, nie będzie mi brakować jego.
Dobranoc!

12 listopada 2016 , Komentarze (4)

Aktualnie jestem po porannej kawusi, śniadaniu w postaci banana (nie umiem rano nic wepchnąć, ale pracuję nad tym :D). Wysprzątałam cały dom, przy odkurzaniu zgrzałam się jak mały prosiaczek, a na wadze już trochę mniej, bo 108 kg. 

Nie mam czasu na ćwiczenia, ale chodzę na spacery, chyba na początek wystarczy. Staram się nie żreć, tylko jeść jak normalny człowiek, wczoraj kłóciłam się z mamą o wieczorną przekąskę - ona namawiała mnie na chipsy, a ja obrałam 2 marchewki i chrupałam sobie w pokoju :P

Na wczorajszym wieczornym spacerze naszły mnie refleksje.. Może to głupie, ale moim marzeniem jest zrobić sobie doktorat.. Ja wiem, dopiero zaczęłam studia, ale marzenia są dla każdego, prawda?

Chcę go, by udowodnić samej sobie, że potrafię, że jestem kimś. A po części po to, by nabrać jeszcze więcej pewności siebie, ale o tym później.

No więc to był pierwszy cel. Drugim jest zdobycie stypendium naukowego. Skoro i tak wieczory spędzam samotnie w domu, oglądając głupoty w internecie, nudząc się... to czemu tego czasu nie przeznaczyć na więcej nauki? Gdy mi się nudzi, to nachodzą mnie głupie myśli - "jesteś głupia, nikogo sobie nigdy nie znajdziesz, Twoje życie jest beznadziejne". A myślę, że doskonalenie swojej wiedzy przyda się w przyszłości, bo marzy mi się również bycie bardzo dobrym pracownikiem w swoim fachu ;-). A odnośnie stypendium, jeśli udałoby mi się je zdobyć, chciałabym odkładać je na jakiś większy cel - może zakup upragnionego samochodu? Może jakaś podróż?

Wiem, że otrzymanie tego stypendium może być niemożliwe, ale jednak wiedza, którą zdobędę się nie zmarnuje.

No i miałam wrócić do pewności siebie. Waga idzie w dół, może minimalnie, ale jednak. Gdy będę miała sporą wiedzę (teraz niestety nigdy nie jestem pewna, czy to co mówię w towarzystwie ma sens, nie czuję się jakoś oczytana i nie wiem, czy mam coś ciekawego do powiedzenia), gdy będę się dobrze czuła ze sobą, to będę pewna siebie. A gdy będę pewna siebie, to nie dam sobą pomiatać, tak jak pozwalałam to robić mojemu ex. Przy nim bałam się, że nikt inny mnie nie zechce, i że muszę się zgadzać na każdy jego warunek, na wszystko..STOP! 
Zrozumiałam, że marzenia nie spełniają się same. Marzenia trzeba spełniać. Trzeba wstawać i być silnym, nawet gdy się nie chce, nawet gdy nie ma siły.

Nawet najmniejsze kroki prowadzą mnie do celu. To, że wstałam dzisiaj z rana, mimo że nie miałam ochoty opuszczać ciepłej pościeli, przez co mam teraz czas napisać do was, przez co posprzątałam dom, a teraz mam dużo czasu na naukę. 
Domyślam się, że pewnie widzę teraz świat przez różowe okulary, ale skoro nie mam nic, to nie mam też nic do stracenia, prawda?

"Za rok będziesz żałować, że dzisiaj nie zaczęłaś"

"Nie ważne, jak wolno robisz postępy, ważne, że jesteś dalej niż Ci, którzy nie ruszyli tyłka z kanapy"

I moje ulubione :D :

10 listopada 2016 , Komentarze (14)

Macie mnie już dość? :D

Okej, serduszko trochę boli, ale idę w górę. Ze świadomością, że bez niego będzie lepiej. Zorientowałam się, że on specjalnie zabierał mi czas, prowokował kłótnie, bo od początku był zazdrosny o to, że idę na studia. Utrudniał mi naukę. 

A teraz mam czas, ogarniam zaległości, dieta idzie dobrze, już 3 kg w dół, jest progres. :)

Wokół mnie jest kilka osób, na których mogę polegać, ostatnio powiedziałam o tym wszystkim moim bliskim, i nie spodziewałam się takiego wsparcia.

Jasne, na studiach jest ciężko, ale je polubiłam. Chcę wspinać się po szczeblach edukacji a potem kariery.

Ostatnio nawet złapałam się na tym, że kupiłam kilka drogich kosmetyków i nowych ciuchów, na wypadek gdyby ktoś nowy pojawił się w moim życiu. :)

Idę do przodu. Powoli, ale idę. Bo to co najlepsze, jest przede mną!

A przede wszystkim - dziękuję Wam za wsparcie, bo to Wy pierwsze dawałyście mi nadzieję, siłę i wiarę. DZIĘKUJĘ! <3

Ps: mam cel - do sesji schudnąć 15 kg i zmieścić się w śliczną białą bluzkę, którą kupiłam rok temu z nadzieją że schudnę :D najwyższy czas to spełnić.

Będzie dobrze!