Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Studentka pedagogiki, powoli wyznaczająca sobie ścieżkę życia. Jestem szczęśliwie zakochana, uwielbiam podróże, śpiew i spotkania ze znajomymi obfitujące w dużą ilość śmiechu.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 10068
Komentarzy: 204
Założony: 26 grudnia 2013
Ostatni wpis: 29 października 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bonne_nuit

kobieta, 32 lat, lublin

160 cm, 74.50 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

29 października 2015 , Komentarze (3)

Dziś ambitny powrót do pracy nad sobą :)

Po sporej przerwie zafundowałam sobie 20 km na rowerku stacjonarnym oraz 3 serie po 25 powtórzeń - brzuszki + "skrętobrzuszki" + unoszenie bioder z nogami na podwyższeniu. Przez "skrętobrzuszki" rozumiem takie oto wariata: 

Jedzeniowo tak sobie, ciągle nie mogę się wyrobić z niczym. O godzinie 23 albo zaczyna się impreza w akademiku, albo moi współlokatorzy zaczynają oglądać filmy lub gotować w kuchni. Niestety, mój pokój sąsiaduje bezpośrednio z kuchnią, ściany są z papieru, a kiedy ktoś siedzi przy stole, słychać go jakby siedział naprzeciwko mnie na moim łóżku :( A przestawić łóżka nie mogę, bo jedynym miejscem, w które mogę je przestawić jest miejsce pod nieszczelnym oknem, przez co już byłam raz chora :(

No ale wracając do jedzenia:

Śniadanio-Lunch: 7 placzuszków brokułowych, sałatka lodowa z jakimś butelkowym (ale dobrym) sosem.

Przekąska: duuuuże jabłko

Kolacja: 3 kromki ciemnej bułki z masłem, łososiem i ogórkiem, 2 kulki mozzarelli oraz 2 czerwone papryki.

Rodzice przywieźli mi z Polski "dragi" ;)bo tu tak wszystko drogie, że ło matko! (kreci)

A więc od 3 dni faszeruję się: SkrzypoVitą (bo paznokcie się łamią, a włosy lecą jak igły z choinki bożonarodzeniowej w Trzech Króli), witaminą D (bo w Finlandii teraz szukać słońca jak wiatru w polu, a z tym drugim i tak łatwiej by poszło), Rutinoscorbinem (nadszedł mój "ulubiony" czas na przeziębienia, więc staram się uodpornić), młodym jęczmieniem (znajomi polecali, postanowiłam wypróbować) oraz Therm Line Fast (kiedyś kupiłam zachęcona reklamami, nie zużyłam wszystkiego, więc szkoda wyrzucić).


Mam plan treningów na najbliższe 10 dni, ale nie będę się nim na razie chwalić, bo jak zawalę to będzie wstyd :( Plan obejmuje też ważenie 6.11, bo wtedy będę rano na uczelni więc będę mogła odwiedzić pielęgniarkę i się zważyć :) 

Mam nadzieję zobaczyć coś około 72kg. Zobaczymy co z tego wyjdzie, mam jeszcze tydzień, więc nie marudzimy tylko zasuwamy! Zasuwamy!!



28 października 2015 , Komentarze (20)

Dawno nie pisałam, ale działo się wiele i strasznie szybko, no i zazwyczaj nie były to rzeczy, z których byłabym dumna, jako dążenie do wyznaczonego celu. Bo nie ćwiczyłam tak intensywnie jak wcześniej, zaczęłam jeść trochę więcej a już podczas naszych ferii zaszalałam całkiem - wyjechaliśmy ekipą do Talina na kilka dni, jedliśmy na mieście i szaleliśmy po klubach.

Śniadanko o 13.00 - naleśnik z serem i bekonem :)

Na kolację - pieczone pieczarki w sosie śmietanowym (slina)wyglądało i smakowało bardziej jak zupa. Co nie zmienia faktu, że było przeeeeepyszne.

Inna kolacja - burger, sałatka, frytki i... mango (hamburger)

Nocne szaleństwo - trafiliśmy do klubu, gdzie wszystkie drinki kosztowały 1-2 euro (smiech)więc można było naprawdę szaleć (drink)

Ale patrząc w lustro, nie stała się żadna straszna rzecz (typu +10kg). Teraz tylko trzeba  mocniej zacisnąć poślady i dalej dążyć do celu!


A DO TEGO MAM NOWĄ, WIELKĄ, MEEEEGA OGROMNĄ MOTYWACJĘ.

A dlaczego? W niedzielę, przyjechali do mnie rodzice, przyjaciółka i chłopak. Szczęściu nie było końca. W końcu zobaczyłam się z nimi po 2 miesiącach rozłąki. No i się okazało, że mój chłopak przywiózł coś specjalnego dla mnie. A mianowicie:

No i tak oto, po 4 latach,5 miesiącach i 13 dniach bycia razem, już chyba nie powinnam o nim mówić "mój chłopak" tylko "narzeczony" <3

No i to wydarzenie dało mi taaaaakiego kopa!!!

AAAAAAAAAAAAA<3 nawet nie umiem opisać jak się cieszę (smiech)

I jeszcze fotka z miejsca zdarzenia:

Zakochana jestem od nowa <3 Pełna radości <3I pełna w motywacji <3

12 października 2015 , Komentarze (9)

Dziś się zważyłam, niestety, nie posiadam wagi na mieszkaniu, więc muszę chodzić do pielęgniarki na uniwersytecie :(No i wiadomo, waga wtedy jest inna niż na spokojnie w domu, po toalecie i bez ubrań i bez śniadania.

Wagi na siłowni (takie z wydrukami) zazwyczaj pokazują -1kg, właśnie żeby odjąć płyny i jedzenia z dnia oraz ubranie. Ciągle zastanawiam się czy odejmować cokolwiek, czy przyjąć wynik jaki pokazała waga - a pokazała... 74,8kg! (smiech) pierwszy cel - zejść poniżej 75kg osiągnięty! :DOptymistyczna wersja, obejmująca odjęcie ubrań i śniadania (duża  szklanka witamin - zaspałam, nie było czasu w domu na jedzenie :p) Waha się pomiędzy 74 a 74,5kg (smiech) - ustawię pasek na drugiej opcji :D


Dzisiejsze ważenie dało mi kopa energii, lecę robić pranie i drugą część treningu! Nie można spocząć na laurach!! (swiety)

11 października 2015 , Komentarze (9)

Poprzedni wpis traktował o nieznośnym mieszkaniu z dwoma greczynkami.

Ale w każdej złej sytuacji można odnaleźć przynajmniej jedną nową. Jaką? Już mówię, a właściwie piszę.


Od początku przyjazdu tutaj STARAM SIĘ jeść zdrowo. W końcu z ust Eleni padło pytanie czy się odchudzam. Bardzo nie lubię przyznawać się do tego, więc wymijająco odpadłam, że nie jestem na diecie, ale chcę zacząć jeść inaczej i mam nadzieję na powrót do polki o kilka kilo lżejszą. Eleni wpadła w euforię, ponieważ ona też ma takie plany! Możemy razem się wspierać i jeść zdrowo! No OK, czemu nie?


Od tamtej rozmowy minął ponad miesiąc, zdarzały mi się wpadki jak nocne podjadanie i słodycze czy chipsy, ale to było czasem a generalnie to np staram się unikać węglowodanów po 17 i omijać szerokim łukiem słodycze, chipsy czy fastfoody. A także zasuwam na siłownię i baaaardzo ograniczyłam palenie.

Eleni codziennie je przynajmniej jedną czekoladę i ciasteczka, lody, batoniki lub chipsy, pali przynajmniej 1 paczkę papierosów dziennie i codziennie powtarza... Że nigdy nie uda jej się schudnąć. Na początku starałam się ją pociągnąć moją ścieżką, ale wolała czkoladę, potem kiedy marudziła nad kubełkiem lodów lub kebabem, że zawsze będzie gruba zaczęłam się irytować... I nagle... Podczas jednej z irytacji... Doznałam olśnienia! - Ona jest mną sprzed przyjazdu tutaj! A podobno u innych najbardziej bodą nas wady, które my sami posiadamy... Sprawdziło się w 100 procentach, też potrafiłam płakać nad pizzą, że nigdy nie schudnę...

Teraz widzę jak musiałam denerwować mojego chłopaka, kiedy mówiłam mu "muszę iść na dietę, ale od jutra" i pociągałam kolejny łyk piwa. Jak wiadomo jutro nigdy nie nadchodziło. Albo nadchodziło, ale kończyło się pojutrze.


Czasami warto jest spotkać takie "lustro". Od pory olśnienia, nadal mam czasami "wpadki", ale zaraz po nich staram się wstać, otrzepać i pruć do przodu.


PS. Eleni właśnie wróciła z ping-ponga gdzie wypiła 2 piwa i poodbijała piłeczkę przez pół godziny, twierdzi że się tak zmachała że chyba zleciał jej już jeden kilogram (uff)Good for you Eleni ;)

10 października 2015 , Komentarze (63)

A niestety z takimi przyszło mi żyć w jednym mieszkaniu do 19 grudnia...

Piszę ten post, aby gdzieś wyrzucić swoją irytację, a jeżeli Wy chcecie puknąć się kilka razy w głowę w zdumieniu jak dorosłe dziewczyny mogą być nieżyciowe - zapraszam do lektury.

1. W kranie jest ciepła woda - więc po co czekać aż się zagotuje w czajniku? Zalejmy herbatę/kawę wodą prosto z kranu! Jeszcze herbata jakoś naciągnie, ale za to w kawusi znajdziemy milion "glutków" (rozpuszczalna) i fusów na każdej wysokości (parzona) - drapmy się w głowę i próbujmy różnych sposobów - najpierw wsypujemy kawe i ja zalewamy, są glutki? To najpierw wlejmy wodę a potem wsypmy kawę... No patrzcie - jeszcze gorzej. Na moje wspomnienie tego, że kawę powinno zalewać się, może nie wrzątkiem, ale przynajmniej 90-stopniową wodą, zareagowały potężnym wytrzeszczem, a następnie mało się nie posikały ze śmiechu twierdząc że gorąca woda - to gorąca woda jak paruje i można się nią oparzyć to znaczy że jest gorąca i jej się nie rozróżnia na stopnie. Oj... Gupia ja (kreci)


2. Niewłączony piekarnik nie jest ciepły?! Zrobiłam pewnego dnia stos naleśników - jak zwykle tak kombinowałam z idealnymi proporcjami że wyszło tego tyle że się nie dało przejeść. Mam tu fajnego kolegę T., zawsze pogada, pomoże itp, a znany jest z tego że naleśniki wciąga w ilościach hurtowych, więc piszę "Wanna some pancakes?", niestety, okazało się, że jest jeszcze na uczelni, będzie w akademiku za 3 godziny. Więc wzięłam talerz z naleśnikami i chciałam włożyć go do lodówki, tu wkroczyła z krzykiem Eleni (ta głupsza współlokatorka) - "No ale jak to do lodówki!? T. ma przyjść - niech ciepłe zje!!" i bach naleśniki do piekarnika - już miałam krzyczeć, że talerz może pęknąć od temperatury, ale ona wcale nie miała zamiaru włączać tego piekarnika. Odwróciła się na pięcie i zadowolona poszła do pokoju.

Nadszedł wieczór, T przyszedł na naleśniki, Eleni rozporządza się moim dziełem, szczęśliwa wyciąga naleśniki z piekarnika i nagle oczy jak 5 zł - bo naleśniki zimne (strach)No... No... Ale jak to?! Przecież były w piekarniku. Więc tłumaczę, ze żeby coś było ciepłe kiedy wyjmuje się to z piekarnika, piekarnik musi być włączony i temperatura nastawiona... Nie wcale nie!  Piekarniki z natury są gorące... I znów gupia ja (kreci)


3. Finlandia jak każdy wie, zimnym krajem jest.Więc po co przylatując tu na semestr zimowy, wziąć ze ciepłe rzeczy, typu kurtka, bluza, szalik? Spakuj - 3 miniówki, 3 długie spódnice, sandały, japonki, milion bluzek z odkrytym pępkiem, jedną bluzę, która nawet nie jest zapinana, ramoneskę z okrytym pępkiem i nerkami i 4 pary spodni, w tym 2 krótkie - płacz że w Grecji nie jest tak zimno. SERIO?!  Płacz też, że chyba musisz sobie kupić kilka ciepłych rzeczy, ale wszystko taaaaakie drogie.

Na pytanie czy nie wiedziałaś że Finlandii jest zimno - odpowiedz że wiedziałaś, nawet nie możesz doczekać się śniegu. Na pytanie czy w Grecji nie używacie kurtek, bo w zimie jest ciepło - odpowiedz że używacie i masz kilka w domu. Na pytanie "to dlaczego do jasnej ciasnej nie wzięłaś żadnej?!" - odpowiedz z wielkim uśmiechem  - "bo wolałam wziąć mandolinę, tablicę korkową, pudełko na pierdółki i 5 kartonów fajek."


4. List polecony. Do Eleni przyszedł list polecony, a właściwie paczka. Nie było nas cały dzień w mieszkaniu, więc w skrzynce znalazłam awizo. Daje jej, a ona ze zdziwioną miną mówi, ze ona czeka na paczkę, a nie jakiś świstek i co to jest? To tłumaczę jej, że to taki świstek, że Cię listonosz nie zastał i musisz iść na pocztę podpisać taki jeden dokument i dostaniesz swoją przesyłkę. WIECIE CO SKUBANA ZROBIŁA?! Podpisała to awizo, poszła na dół do skrzynki, wraca i do mnie z pretensjami że... TAM NIC NIE MA! Kurczaaaaki, znów gupia ja (kreci)


5. Erasmus aka Orgasmus - Miłość między greczynką Anastasią a czechem L rozkwitła już w pełni po tygodniu od przyjazdu. Proszę bardzo, ja nikomu nie bronię, miłość jest piękna. Ale kiedy rano wychodzisz z pokoju w celu zjedzenia śniadania a na stole widzisz test ciążowy to powoli odechciewa ci się jeść... Najlepsze jest to że w kuchni znajdowały się 4 osoby- sama zainteresowana i jej czech, Eleni i jej fin (którego wyrwała na wakacjach, kiedy to on przyjechał na Kretę na wczasy), i siedzieli wokół stołu... Lecz kiedy ja zobaczyłam test... Anastasja urządziła mi piekielną awanturę że jakim prawem wyszłam z pokoju i zobaczyłam test ciążowy leżący na środku kuchni!? Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa... Następnym razem zapytam się czy mogę...


6. Jesteś ohydna! Posiadam płyn do higieny intymnej, duży i z pompką jako dozownik. Jak wiadomo te płyny to zwykłe żele do mycia, tylko że dużo łagodniejsze, czasami z jakimś składnikiem np przeciw podrażnieniom. Z racji tego, że ma pompkę, używam go czasami do mycia rąk, bo jest to wygodniejsze... Zobaczyła to Anastasja i do mnie "Ooooo! Kupiłaś mydło w płynie." - zgodnie z prawdą odpowiadam, że nie, że to mój płyn do higieny intymnej... Dziewczę zbladło i dostało odruchu wymiotnego i z krzykiem że jestem ohydna, bo przecież to do.... wiadomego miejsca, więc jak ja mogę tym ręce myć?! A ja ohydna czasami nawet tym twarz myję (strach)


7. Obieraczką się obiera, więc wszystko co "przeciągniesz" obieraczką automatycznie staje się obierkiem, a nie rzeczą zdolną do jedzenia... W skrócie, czasami, kiedy potrzebuję bardzo cienkich plasterków czegoś, przeciągam po tym obieraczką do warzyw i viola! Plasterek gotowy. Tak zrobiłam ostatnio z marchewką - obrałam - obieraczką, potem opłukałam i marchewkę i obieraczkę i "posiekałam" ją na cieniutkie plasterki. Wrzucam ją na patelnie a Eleni z krzykiem "Co ja robie?!" Mówię - będę robiła ryż z warzywami i jednym z nich jest marchewka - no ale przecież to są obierki! Nie to nie są obierki, obierki są już w śmietniku, to są plasterki zrobione obieraczką, bo są dużo cieńsze niż jakbym robiła je nożem. No ale właśnie! Obieraczką! Obieraczką robi się obierki. Gupia ja razy 1000 (kreci)


8. Ale za to nóż to nóż. Obieram przedwczoraj ziemniaki. Opłukane, ale nadal niezbyt czyste - Eleni prosi mnie o ten właśnie oto nóż, bo chce pokroić ogórka - proszę bardzo - przecież nie mamy 4 innych ostrych noży... Bierze nóż... (przypominam po ziemniakach, brudnych, takich jeszcze trochę z ziemią)... I kroi ogórka. Mówię że może by opłukała, bo jest brudny, a jak nie potrafi (już jej zaczynam ostatnio wrzucać przez tą jej głupotę) to ja to zrobię. No ale o co mi chodzi?! Przecież nóż to nóż... Nie trzeba do myć po każdym użyciu!! A ja GUPIA wodę marnuję (kreci)


Mogłabym tak pisać i pisać. Ale opisałam te największe głupoty, po których zawsze robiłam pięknego, 

ogromnego, 

klasycznego 

"Facepalma"... 

Mam nadzieję, że ktoś skusił się na poczytanie i dostarczył sobie wieczorną dawkę śmiechu ;)

9 października 2015 , Komentarze (5)

Zawalam (loser), a właściwie zawalałam (mam nadzieję już przestanę) na całej linii... 

Nie ćwiczyłam, jadłam słodycze (miała być dyspensa tylko na wycieczkę do fabryki czekolady, ale się przedłużyła (loser)), jadłam w nocy, nie wysypiałam się, a wczoraj złapałam takiego doła, że o 23 otworzyłam zachomikowaną na najwyższej półe w kuchni paczkę chipsów... Na szczęście pociamkałam kilka i stwierdziłam, że to niedobre... Więcej grzechów nie pamiętam... 


Co kilka nocy, mam ze sobą poważną rozmowę, taką typu "ogarnij się dziewucho!", ostatnią miałam we wtorek i nawet podziałało :)W środę od rana zaczęłam - dobre jedzonko, nie zaleganie w łóżku, omijanie słodyczy szerokim łukiem, sprzątanie mieszkania, produktywność 100%, wieczorem stwierdziłam, że może by coś poćwiczyć? 8)Jak pomyślałam tak zrobiłam - Poćwiczyłam "The biggest loser power walk 1" i Mel B - 10 minutowy trening nóg. Łoooo ja głupia!!

Nadszedł czwartek - zakwasy w tyłku i nogach takie, że rozważałam nie chodzenie cały dzień do toalety - bo przy każdym ruchu typu - siadanie-wstawanie ból wykręcał mi wnętrzności. A wieczorem, nadszedł kryzys - pół paczki Dumli piernikowych i trochę chipsów :( 

Dzisiejszy dzień należy do dnia wybitnych wyrzutów sumienia, po wczorajszym szaleństwie. Ale jak na razie jest dobrze i mam nadzieję, ze tak już zostanie :)Mogłabym się usprawiedliwiać, że wczorajszy dzień niechybnie zwiastował to co nadeszło dziś, czyli okres, ale stwierdziłam że nie ma co się usprawiedliwiać, tylko wziąć się w garść.

Poprzednie dni - lepsze gorsze, już minęły, tak jak mija dzisiejszy dzień, ale jestem zadowolona z dzisiaj - więc się pochwalę:

Menu:

Ś: Miska zupy pieczarkowej z wczoraj.

II Ś: jabłko 

Coś na ząb: batonik proteinowy - okazało się, że dziś zamknęli wcześniej stołówkę na uczelni :(a to było "najzdrowsze" w automacie z przekąskami.

Obiado-kolacja: 2 placki kalafiorowe i "sałatka caprese" - czyli jedna kulka sera mozzarella i 1,5 pomidora


Aktywność: 30km na rowerku stacjonarnym (cwaniak)(na zdjęciu jest mniej, bo pozostały dystans przejechałam później, bo nienawidzę zostawiać "nieokrągłych sum" czegoś).


Oby było tak dalej...8)



1 października 2015 , Komentarze (9)

Tradycyjnie rano armata by mnie nie obudziła, znaczy się obudził mnie budzik, który leżał na drugim końcu pokoju. No to żem wstała... Wyłączyłam budzik i znalazłam się z powrotem w ciepłym łóżeczku. Obudziłam się 45 minut później. Na szczęście znam siebie i zawsze nastawiam budzik dużo wcześniej, bo jednym z moich hobby jest przestawianie drzemki w budziku i telefonie :p

W planach były pomidory i jajka na twardo na śniadanko, ale czas na wykonanie zadania skrócił się niemiłosiernie, przez moją niekontrolowaną poranną drzemkę. Więc szybko wrzuciłam coś dobrego do jedzenia do torebki i pognałam na praktyki. W szkole na praktykach mam przykazane, zawsze zjawiać się o 8 rano, więc dziś ledwo widząc jeszcze na oczy pognałam na miejsce. Jakie było moje zdziwienie, gdy przed szkołą ani w niej nie było ani pół dziecka... Co o porze, o której przychodzę (7.56 zazwyczaj) jest rzeczą niespotykaną. Okazało się, że co czwartek, wszyscy nauczyciele mają godzinne zebranie od 8 do 9, a wszystkie dzieci zaczynają lekcje właśnie o 9... No cóż, na zebranie nie poszłam, bo było po fińsku, nawet dyrektorka powiedziała, że nie ma sensu. No ale przynajmniej zjadłam śniadanie i wypiłam kawę w spokoju a nie w biegu. No ale i tak wolałabym to robić w domu, lub przynajmniej chwilę dłużej pospać.

W następnym tygodniu będę wiedziała :)


Jedzonko prezentuje się dziś następująco:

Śniadanie: Mały jogurt rabarbarowo-waniliowy (tak, mają tu takie dziwadła) i średnie jabłko.

Lunch (tak wiem, tak światowo to brzmi, no ale to nie jest ani drugie śniadanie ani obiad. Tu wszyscy jedzą lunch, to i ja :p): Zapiekanka makaronowa z mięsem (nie wiem co to było) i duużo sałaty z kukurydzą i ananasem.

Obiado - kolacja: Kalafior gotowany, 2 świeże papryki, 2 jajka sadzone, 3 kostki gorzkiej czekolady (walała się po kuchni, ja ją tylko przekładałam z miejsca na miejsce, to się w końcu doigrała...)

Myślę, że powinnam dodać jeszcze jakiś mały posiłek/przekąskę do menu.


Aktywność fizyczna:

20 km na rowerku stacjonarnym.


Nawodnienie:

Korzystam z aplikacji "Hydro", która co godzinę przypomina mi żeby coś wypic i oblicza moje zapotrzebowanie na wodę (nawet zmienia się w zależności czy dzień jest upalny albo czy jest jakaś wzmożona aktywność fizyczna). Dziś ze względu na jazdę na rowerku moje zapotrzebowanie wynosiło 2805ml, z moich obliczeń wyszło że wypiłam 2860ml (oczywiście około, nie biegam z miarką cały czas, jak wiem że mam butelkę 0,5l to wiem, jak piję ze szklanki to liczę na oko).


30 września 2015 , Komentarze (7)

Ah, jak zwykle piękne plany, wszystko cacy i jak zwykle coś nie idzie...

Zauważyłam u siebie dziwną zależność, kiedy czegoś nie postanawiam, to się samo dzieje. Np ostatnimi czasy nie jadłam słodyczy przez ponad tydzień. Po prostu mnie do nich nie ciągnęło. Kiedy sobie to uświadomiłam i pomyślałam "skoro ci tak dobrze idzie, to nie jesz słodyczy przez następny miesiąc!" - i wiecie co?! Już następnego dnia krążyłam po mieszkaniu w poszukiwaniu czegoś słodkiego!

Dobra wiadomość jest taka, że nie uległam, zła taka, że mogę zabić za batonika. Ale wytrwam!


Kolejna smutna rzecz, to taka, że od tygodnia nic nie robiłam. NIC! Żadnych ćwiczeń! OK, wcześniejsza wymówka była dobra - choroba, zatkany nos, zatoki i uporczywy kaszel. Ale od poniedziałku czuję się względnie dobrze. Mam praktyki w mieście i pomyślałam sobie, że po nich mogę złapać autobus jadący na Uniwerek, nie do akademika i pojeździć na rowerku. No i nawet miałam w plecaku strój... 

Poniedziałek - "jestem głodna, najpierw pojadę do domu coś zjeść"

Wtorek - "jestem niewyspana i mega zmęczona, dziś nie, ew się prześpię i wtedy pójdę na siłkę"

Dziś - "mam zarezerwowaną pralnię na 16, jak wywieszę pranie to pójdę na siłkę"

Niestety, nic z tych rzeczy się nie sprawdziło... :( chociaż na Uniwerek, gdzie mam darmową siłownię jest 10-15minut spacerkiem :(

Więc wieczorami sobie myślałam "to może dywanóweczka z youtuba?" a gdzie tam... 


Oj dziewczyno... Weź się do roboty...

A z jedzeniem jak na razie wygląda tak:

Ś: Czarna kawa z cukrem (zaspałam dziś, kawę wypiłam na praktykach)

Lunch (tak tu w Finlandii jada się lunch w godzinach 11-13, nie mogę się do tego przyzwyczaić): 2 kawałki kotleta rybnego, duuużo startej marchewki.

Po powrocie do domu: 3 kromki (czyli1,5) czarnej bułki z sałatą, serem żółtym, wędliną i odrobiną ketchupu,

Kolacja: 1 duża papryka, 2 średnie marchewki.

27 września 2015 , Komentarze (8)

"W Europie nie ma zdrowszej diety niż śródziemnomorska. Ten slogan powtarzają nawet laicy. Co zatem kryje się za „dietą śródziemnomorską”? Jest ona naturalnym sposobem żywienia ludzi w krajach Basenu Morza Śródziemnego (przede wszystkim we Włoszech, Grecji, Hiszpanii)." - skopiowane stąd.

Będąc na Erasmusie, poznajesz wielu ludzi z wielu zakątków Europy, a nawet świata (są tu ludzie z tej części Rosji, którą zalicza się do Azji, oraz dziewczyna z Chin), no ale dziś chciałabym się skupić na osobach z Grecji i Włoch i co mnie mega szokuje w ich codziennej diecie. 

Pierwszy szok przeżyłam, kiedy Davide (Włoch) zaprosił nas na jego danie popisowe, które okazało się... Ryżem z ziemniakami (kreci)które były wymieszane z sosem pomidorowym. Kolejny szok, to to, że przegryzał to bułką.

Kolejny szok - moje współlokatorki greczynki - ich ulubione kanapki to bułka z pieczonymi ziemniakami lub ryżem z kukurydzą i grzybkami. Na porządku dziennym jest też ryż z ziemniakami lub danie makaronowe zagryzane chlebem. Oraz sałatki do obiadu - sałata pomidor i ser feta dosłownie pływające w oliwie z oliwek. Raz im się skończyła, to polały to wszystko zwykłym olejem rzepakowym, bo bez tłuszczu nie ma smaku,

A one chodzą i się dziwią, że "tradycyjne greckie kobiety" zawsze mają straaaasznie szerokie biodra. One w sumie trochę też...


Więc czy naprawdę "naturalny sposób żywienia się ludzi z Basenu Morza Śródziemnego" jest taki cudowny? ;)


Oczywiście wiem, że dieta śródziemnomorska i jej zalecenia całkowicie odbiegają od opisanych przeze mnie przykładów, dlatego w tytule posta jest "trochę żartobliwie".


26 września 2015 , Komentarze (10)

25 października przyjeżdżają do mnie rodzice i mój chłopak <3

Do tego czasu postanowiłam:

* Nie jeść słodyczy i fastfoodów (z fastfoodami nie będzie ciężko, ze względu na ceny, które opisywałam 2 posty wcześniej ;))

* Schudnąć co najmniej 5kg - to 1,25kg na tydzień, myślę że to nie jest za dużo. Przynajmniej będę się starać, chciałabym żeby coś zauważyli :)

Dodatkowe postanowienie na cały pobyt na Erasmusie:

* "Dojechać" na rowerku stacjonarnym z mojego obecnego miejsca zamieszkania, do Lublina, wg google maps to 1490 km, jak na razie na koncie mam 100km ;)